poniedziałek, 10 grudnia 2012

Rozdział 7

Kolejny miesiąc zbliżał się ku końcowi. Dni stawały się coraz krótsze, a białe płatki śniegu zaścielały ziemię cieniutką warstwą. Eileen bardzo podobał się grudniowy krajobraz. Coraz bliżej również było do świąt i kolejnego spotkania z ojcem. I tak, jak zimowa aura poprawiała jej nastrój swoim pięknem, tak perspektywa świąt z ojcem nieco ją przygnębiała. Pojawił się również problem z Dylanem, który coraz częściej okazywał, że panna Ross nie jest mu obojętna. Obawiała się, że zachęciła go, kiedy pozwoliła się przytulić, przy ostatnim wypadzie do Hogsmeade. Ale od początku był dla niej tylko kumplem. Dlaczego pozwoliła się przytulić? Była zmęczona, przygnębiona i zmarznięta. Potrzebowała oparcia. „Przestaję się zachowywać, jak Ślizgonka“, przeszło jej przez myśl. „Nie powinno mnie obchodzić, co on czuje“. Ale obchodziło. I to aż za bardzo. Od niedawna przejmowała się wszystkim i wszystkimi. Zmiękła? Czy dojrzała? Matka byłaby z niej dumna... Gdyby jeszcze tu była. A tym czasem dziewczyna nie wiedziała nawet, czy jej matka jeszcze żyje. Nie miała pojęcia, czy zginęła, miała wypadek, czy po prostu ją zostawiła... Nie, o tym nie mogło być mowy. Nie zostawiłaby jej. Nie ona. Eileen tak to sobie tłumaczyła, ale ta nieprzyjemna myśl już zakorzeniła się w jej umyśle. „Czy to ja zrobiłam coś nie tak?“ To pytanie zadała sobie nie po raz pierwszy. Nakryła głowę poduszką. Gdyby tylko tak można było wyłączyć myślenie... Tak na dobrą sprawę nie miała nawet z kim o tym porozmawiać. Owszem, była Annie, ale to zawsze ją trzeba było wspierać. Jej drobne barki nie udźwignęłyby jeszcze ciężaru problemów przyjaciółki. A Dylan... Kiedyś rozmawiali niemal o wszystkim, ale teraz Eileen starała się go unikać. Ślizgonka miała chęć cały dzień spędzić w łóżku, jednak tego dnia miała ostatnią w ciągu najbliższych dwóch miesięcy okazję, by pójść do Hogsmeade. Nie mogła po prostu jej zaprzepaścić swoim złym nastrojem. Naprędce opracowała sobie plan działania: ubrać się, przemknąć przez pokój wspólny, nie spotykając Dylana i wyruszyć na przyjemną wycieczkę do Hogsmeade.
    Pierwsze dwa punkty planu poszły gładko. Zmusiła się, by wstać z łóżka, wyjęła z szafy, stojącej w rogu dormitorium, czyste ubrania i ruszyła do łazienki. Wzięła szybki prysznic, ubrała się ciepło i wyszła z dormitorium. Cichutko przemknęła przez pokój wspólny, przeszła przez lochy i minęła wejście do Wielkiej Sali. Nie minęło kilka minut, a już była na dróżce dzielącej Hogwart i wioskę. W pewnej chwili poczuła za sobą czyjąś obecność. Zanim jednak zdążyła się odwrócić, usłyszała słodki głosik Petera.
- Ładnie to tak starszych kolegów straszyć? - a później wrzask jakiegoś drugoroczniaka. Eileen nie mogła przepuścić takiej okazji. Podkradła się do Gryfona i stanęła tuż za nim.
- Widzę, że świetnie się bawisz - wyszczerzyła zęby w uśmiechu, widząc, jak chłopak zaskoczony odskakuje.
- Tja, bardzo. Skąd ty się tu wzięłaś? - odpowiedział chłopak
- Trudno nie zauważyć fruwającego drugoroczniaka. Jeszcze trudniej go nie usłyszeć.
-W sumie masz rację. Zostawię go tak na parę minut. Niech się nauczy żeby nie przeszkadzać starszym.
- Chciałeś rzucić na mnie jakieś zaklęcie, prawda? - zapytała Eileen patrząc na Petera żądnym krwi wzrokiem.
- Nie, skąd -odpowiedział chłopak patrząc na Ślizgonkę spod przymrużonych powiek.
    Peter chwycił ją za przedramię i świat zawirował. Dziewczynie zrobiło się nieco niedobrze. Czyżby to miała być zemsta za to, że chwilę wcześniej go wystraszyła? Para czarodziei pojawiła się na stacji metra.
- Gdzie jesteśmy ?-spytała Eileen
- W Londynie, na stacji metra -odpowiedział Peter. - Zamiast przesiadywać z innymi w Hogsmeade wolę czasami pójść do jakiejś małej, przytulnej knajpki w stolicy.
-W sumie, to chyba nie taki zły pomysł - stwierdziła Ślizgonka po krótkim namyśle. W tym dniu chyba właśnie tego potrzebowała. Oderwać się od szarej rzeczywistości.
-Chodź, znam pewną kawiarnie - powiedział Gryfon i poprowadził ją do kawiarenki, gdzie nad szklanymi drzwiami wisiał neonowy napis "London cafe". Weszli do przytulnego wnętrza, kurtki zostawili na wieszaku i usiedli przy ulubionym stoliku Petera. Zamówili gorącą czekoladę dla Eileen i Cafe Latte dla Petera.
- Powiem Ci, że przyjście tu, to był całkiem dobry pomysł - oznajmiła dziewczyna i po raz pierwszy od dawna się uśmiechnęła. Chłopak tylko skinął głową. Ślizgonka ujęła w dłonie ciepłą filiżankę, zastanawiając się, jak to się stało, że zaprzyjaźniła się z tym denerwującym Gryfonem, który tak całkiem niedawno podpalił jej włosy i powiesił jej przyjaciela na drzewie. Tym Gryfonem, który ją uratował, ale sam chyba nie był tego świadomy. I polubił ją, mimo tego, że należała do Slytherinu. Peter wyrwał ją z zamyślenia, przypominając o swojej obecności. Wróciła na ziemię i do rozmowy z nowym przyjacielem.
    Siedząc w kafejce i pijąc ciepłe napoje, przegadali kilka długich godzin. Kiedy wychodzili na mróz, było już zupełnie ciemno. Deportowali się z powrotem pod bramy Hogwartu i  wspólnie przebrnęli przez grubą warstwę śniegu, która napadała podczas ich nieobecności. Weszli do zamku. Dziewczyna zatrzymała się w Sali Wejściowej, a Gryfon spojrzał na nią pytająco.
- Dziękuję... - powiedziała cicho, mając nadzieję, że nawet on tego nie usłyszy. Na jej nieszczęście usłyszał.
- Nie ma za co - odpowiedział z uśmiechem, i każde z nich poszło w swoją stronę. Chłopak do Wieży Gryffindoru, a dziewczyna do lochów. Ten dzień był jeszcze milszy, niż mogłaby się spodziewać. Czuła jednak, że w pokoju wspólnym spotka Dylana. Nie pomyliła się. Czekał na nią w fotelu przy kominku i wstał, kiedy tylko pojawiła się w wejściu. Eileen westchnęła i zwiesiła ramiona. Wyszeptała cichutko „cześć“ i spojrzała mu w oczy. Wolałaby go nie spotkać właśnie tego wieczoru, ale już taki był jej pech.
- Możemy porozmawiać? - zapytał niepewnie i wyciągnął do niej rękę. Dziewczyna podała mu dłoń i uśmiechnęła się smutno.
- A możemy przełożyć to na jutro? - odpowiedziała pytaniem i pozwoliła się przytulić. - Teraz marzę już tylko o tym, żeby pójść spać. Ale obiecuję, że jutro do tego wrócimy.
    Dylan spojrzał na nią ze smutkiem, ale skinął głową. Na chwilę przytulił ją mocniej i odprowadził do drzwi żeńskiego dormitorium. Eileen spojrzała na niego z wdzięcznością i powlokła się do sypialni, padła na łóżko nawet się nie przebierając i zasnęła głębokim snem z myślą „Jak dobrze, jutro niedziela...“


* * *

I tu znów dedyk dla Pete'usia :D Który tak mi truł, aż w końcu napisałam.
I dla Darii, która obiecała ładnie czytać i komentować <3 Ciekawe, kiedy dojdziesz do tego rozdziału ^^
Kocham Was <3

5 komentarzy:

  1. My też cię kochamy<3 A przynajmniej ja ;P.
    Wkręcę Eileen w paring Pete'm zobaczysz ;D
    A więc całość napisana bardzo dobrze. Ale jednego nie rozumiem. Dlaczego, skoro go unikała, podała Dylanowi na koniec rękę i dała się przytulić? Rozumiem że była śpiąca no ale bez przesady.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że nie rozumiesz czegoś takiego, jak wyrzuty sumienia? ;p
      A to, że była śpiąca, to też był poniekąd powód.
      Postaram się to w następnym rozdziale to jakoś wyjaśnić.
      Poza tym, powiem Ci, że już mnie wkurza to, że ona w kółko i w kółko jest taka zmęczona. To już był kolejny raz, zauważyłeś?
      Mam się bać? o.O A jak zamierzasz to zrobić?

      Usuń
    2. Owszem, rozumiem. Mam nadzieję że to wyjaśnić. Tak, zauważyłem. Sama to wymyślasz więc nie wiem w czym problem ;d
      Jeżeli ci to nie odpowiada to bój się. Mi tam to odpowiada bo Pete'owi brakuje dziewczyny. Jak? W bardzo prosty sposób. Istnieje coś takiego jak wypadek samochody. Nie będę tutaj spoilerować. Wyjaśniłem ci to już. Podobają mi się opisy pogody. Właściwie wszystko podoba mi się. Motyw z tym że Eileen zachowuje się zupełnie odmiennie niż reszta ślizgonów jest bardzo ciekawy.

      Usuń
  2. i dobrze tak temu Dylanowi! Temu debilowi co chce trenować niewybaczalne na ludziach, kretyn jeden i sadysta! Mówiłam już że kocham Petera?? Przypomina mi Jamesa a ja kocham Jamesa więc Petera też kocham :3

    OdpowiedzUsuń