poniedziałek, 10 grudnia 2012

Rozdział 2

    Kilka kolejnych dni zleciało jej na siedzeniu w ulubionej kawiarni, unikaniu wstrętnego sąsiada, który po raz kolejny omal jej nie dorwał i wyrzucaniu sobie, że nawet nie zapytała swojego wybawiciela o imię, nie mówiąc już o tym, że powinna mu się jakoś odwdzięczyć. Chociażby zapraszając go na kawę. Niestety, tamtego wieczoru była zbyt roztrzęsiona, by myśleć o takich rzeczach. Bardzo nie chciała myśleć o tym, jak mógłby się skończyć tamten wieczór, gdyby nie on, ale jej umysł jakby robił jej na złość i chociaż starała się tego unikać, ciągle rozpamiętywała to co się stało. Oczywiście ojcu nie przyznała się do tego, co się wydarzyło. I tak za bardzo ze sobą nie rozmawiali. Nawet jak kiedyś którekolwiek próbowało, nie wychodziło im to najlepiej. Wolała więc unikać niezręcznych sytuacji.
    Ostatni dzień przed wyjazdem właśnie się zaczynał. Tym razem nie zerwała się wcześnie rano, nie miała ochoty wstawać. Zdecydowanie potrzebowała snu i w tamtej chwili to było dla niej ważniejsze. Zerknęła na zegarek, który pokazywał dopiero piątą rano. Na dworze panowały jeszcze ciemności. Z uśmiechem odwróciła się na drugi bok i odpłynęła w sen.
    Później Eileen obudziły promienie słońca, wpadające przez przybrudzoną szybę. Musiało być już koło południa, a mimo to nie miała ochoty jeszcze wstawać. Przeciągnęła się lekko i otuliła szczelniej kołdrą. „Mogę poleżeć jeszcze pięć minut“, pomyślała. „A później na Pokątną...“ Tak, ten plan jej się podobał. Był tylko jeden problem... Rozległo się pukanie do drzwi. No świetnie, jeszcze tego było jej trzeba. Porannej pogawędki z tym obcym, mimo więzów krwi, mężczyzną. Dziewczyna pospiesznie narzuciła na siebie bluzę i zaprosiła ojca do środka. Mężczyzna wcisnął się do tego miniaturowego pokoiku i przysiadł na brzegu łóżka. Nie bardzo miał inną możliwość. Eileen przyjrzała mu się uważnie, mrużąc lekko oczy. Tego dnia wyglądał zupełnie inaczej niż zwykle. Miał na sobie idealnie odprasowaną koszulę, jeansy, wyglądające na nowe i świeżo wyczyszczone buty. A co najważniejsze - był ogolony i wyglądał o wiele młodziej niż zwykle. Teraz dałaby mu najwyżej trzydzieści lat. Miła odmiana. Na jej twarzy zagościł delikatny uśmiech. Przez dłuższą chwilę po prostu patrzyli na siebie w milczeniu. Ona też musiała wyglądać o wiele lepiej. W końcu się wyspała, a w związku z tym na pewno zniknęły fioletowe cienie pod jej oczami. No i co najważniejsze, wreszcie się uśmiechnęła, tak naprawdę, a nie tylko na pokaz. Nie raz już słyszała, że uśmiech odziedziczyła po matce. Głównie od nauczycieli, bo kto inny, poza ojcem, znał je obie? Tylko on zazwyczaj nie miał okazji tego uśmiechu zobaczyć. Również intensywnie zielone oczy miała po niej. Tak, taki kolor mógł pochodzić tylko i wyłącznie od czarownicy. Po ojcu natomiast odziedziczyła kruczoczarne włosy i, jak już zdążyła zauważyć, wszelkie miny, które robiła, były niemal identyczne jak jego. Nie było tu mowy o pomyłce.
- Nieźle wyglądasz - zaczęła cicho. - Coś się stało?
- Chciałbym porozmawiać. Wiesz... Szukam lepszej, stałej, pracy. - oznajmił, również się uśmiechając. Jak przypuszczała, właśnie tym wciąż był w stanie zniewalać kobiety. „Czy ja też się tak uśmiecham...? Czy jednak to mam zupełnie po mamie?“, przemknęło jej przez myśl, ale szybko skarciła się za to, że się rozprasza. Niezbyt często zdarzało im się rozmawiać, powinna się skupić. Natomiast mężczyzna ciągnął dalej, jakby nie zauważając tego, że na moment się wyłączyła. - Przykro mi, że dopiero teraz. Nie chciałbym, żeby jutro był ostatni dzień, kiedy cię widzę. Wiem, że nie byłem najlepszym towarzyszem... Co ja gadam, byłem beznadziejny... Ciężko o gorszego ojca. A kiedy już będziesz pełnoletnia, według waszego prawa i nie będziesz musiała tu wracać...
    Zamilkł na chwilę, najwyraźniej szukając odpowiednich słów. Ta rozmowa była strasznie niezręczna dla obu stron, a on nie chciał wpędzać jej w poczucie winy, ale to właśnie uczucie teraz zaczęło ją dręczyć. Właśnie tak zamierzała postąpić. Nie zamierzała tu wracać, mimo wszystko. Na samą myśl o tym miała ochotę uciekać jak najdalej. Ale tego właśnie zrobić nie mogła, więc patrzyła tylko, jak promienie słońca, którym udało się dostać do środka przez niezbyt czyste okna, tańczą po włosach ojca, i odbijają się w jego oczach, sprawiając, że z ciemno-brązowych stawały się bardziej złote.
- Mogłabyś chociaż zrobić coś dla mnie? - podjął temat po dłuższej ciszy. Dziewczyna tylko skinęła głową, nie wiedząc jeszcze na co się zgadza. Wiedziała jednak, że nie będzie wymagał zbyt wiele. - Po prostu od czasu do czasu do mnie napisz. Tylko bez użycia tych piórzastych bestii, dobrze?
- No... Pewnie, czemu nie? - odpowiedziała cicho, czując ulgę, że tylko do tego się zobowiązała. - Ale do sów chyba będziesz się musiał przyzwyczaić. Wiesz... Cieszę się, że postanowiłeś zrobić coś ze swoim życiem.
- Żałuję, że dopiero teraz... - powtórzył. Na szczęście chyba nie zwrócił uwagi na skrępowanie Eileen. - Chciałbym jakoś ci to wynagrodzić. Spróbować przynajmniej. Pozwolisz, że dziś pójdę z tobą na zakupy, a jutro odwiozę Cię na pociąg?
- Ja... - zaczęła, nie wiedząc, co ma odpowiedzieć. Ale siedzący przed nią mugol przecież miał dobre chęci. - No dobrze. Ale zawsze myślałam, że... No wiesz, że nie znosisz ludzi takich jak ja. Czarodziejów...
- Naprawdę tak myślałaś? To nie prawda. Ale w zasadzie nie powinno mnie to dziwić, twoja matka też tak myślała... - w tym momencie poczuł, że chyba powiedział za dużo, wszedł na niepewny grunt. Nigdy nie rozmawiali o jej matce. Dla obojga był to trudny temat. Ale teraz musiał już skończyć to, co zaczął. - Byliśmy młodzi, znaliśmy się właściwie od zawsze. Ukrywała przede mną to, kim jest, przez wiele lat. Kiedy mi powiedziała... Wściekłem się. Nawrzeszczałem na nią. Była dla mnie wszystkim, a przez tyle lat ukrywała przede mną coś takiego... Uciekła. Później już nie chciała mnie słuchać. Bardzo tego żałowałem, ale musisz wiedzieć, że nie przeszkadzało mi to, kim jest. Stała się w moich oczach jeszcze bardziej wyjątkowa. Byłem zły, bo nie powiedziała mi o tym wcześniej. Po tym wydarzeniu wiele razy próbowałem się z nią skontaktować. Bezskutecznie. A później zaginęła i pojawiłaś się Ty. Nie wiedziałem, że była w ciąży...
    Westchnął i przyłożył zaciśnięte pięści do oczu. Chyba nie zamierzał płakać? Zielonooka widziała w jego oczach, jak go to boli. Żadnemu z nich nie było łatwo. Sama ledwo powstrzymywała łzy. Ale nie mogła pozwolić sobie na słabość. Nie wiedziała, co powinna powiedzieć, jak pocieszyć tego samotnego, smutnego mężczyznę. Pierwszy raz przeklęła się w duchu, że jest w Slytherinie. Ślizgoni zdecydowanie nie mają daru do pocieszania. Poza tym... To chyba nie jest rola dla córki, która przez wiele lat była w jego domu, a traktował ją niemal jak powietrze. A może to ona po prostu nie dawała mu szansy na to, żeby poświęcał jej czas? Sama już nie miała pojęcia. Położyła dłoń na jego ramieniu. Nie chciała wyjść na kompletnie nieczułą. W kogo ona się wrodziła? Na pewno nie w matkę - szlachetną Krukonkę, miłą i dobrą. Ale w ojca? Nie znała go na tyle, by to stwierdzić. Chociaż nie wydawał się takim złym człowiekiem.
- Żałuję, że dopiero myśl, że mogę Cię stracić na zawsze mną wstrząsnęła - dodał po chwili milczenia. W jego oczach widać było szczery żal. Nie sądziła, że ojcu może tak na niej zależeć.Przez tyle lat właściwie się nią nie interesował... A może po prostu zostawiał jej tyle swobody, uznając, że ona właśnie tego potrzebuje?
- Przyjadę na święta - obiecała tylko. Chociaż tyle mogła dla niego zrobić, prawda? Jakoś to zniesie. Ominą ją ostatnie święta w Hogwarcie, trudno. Niby były magiczne, ale... Ale po raz pierwszy nie będzie jedyną Ślizgonką, która zostaje w szkole na święta. I może uda im się jakoś dogadać?
- Może wtedy już będę miał większe mieszkanie, w lepszej okolicy... - powiedział mężczyzna z nadzieją w głosie. - Szykuj się, pojedziemy po książki.
    Kiedy ojciec wyszedł, Eileen zerwała się z łóżka i wyjrzała za okno. Świeciło słońce, liście na drzewach zaczynały się złocić. Jesień... „Pora wracać do szkoły, nareszcie“, pomyślała z ulgą, a po jej twarzy przebiegł cień. Wyrzuty sumienia nie chciały zniknąć ot tak.
    Wybrali się na Pokątną i najpierw przeszli na sam jej koniec. Musiała przyznać, że ojciec, jak na pierwszą wizytę w tym miejscu, zachowywał się naprawdę odpowiednio. Miała świadomość, że pierwszy raz widział tyle dziwnych dla niego stworzeń, a jednocześnie wiele zaklęć, zaczarowanych przedmiotów... W końcu w tym miejscu nikt nie musiał się ukrywać. To mógł być szok. Może to po nim dziewczyna potrafiła tak dobrze ukrywać swoje uczucia? Wcześniej nie zdarzało jej się widzieć, jak ojciec potrafił nad sobą panować. A mimo to wiedziała, że był tym wszystkim zafascynowany... W końcu dotarli do banku Gringotta. Eileen miała dostęp do rodzinnej skrytki, nie było tam może zbyt wiele, ale starczało zarówno na książki, jak i na drobne przyjemności. Nigdy za bardzo nie szastała pieniędzmi. Nie było jej to potrzebne. Kiedy miała już wystarczającą ilość monet, poprowadziła mężczyznę do księgarni, a także po składniki na eliksiry, które miała wyszczególnione w spisie, który niedawno przysłali jej ze szkoły. Było tego całkiem sporo. A po wielkich zakupach na ulicy Pokątnej, młoda czarownica, wraz z ojcem mugolem poszli do lodziarni Floriana Fortescue. Obydwoje byli zmęczeni, ale siedzieli i rozmawiali jeszcze przez kilka godzin, aż w końcu zaczęło się ściemniać i pora była wracać do domu. Nie tak spodziewała się spędzić ostatni dzień wakacji. Ale musiała przyznać, że był całkiem miły. Okazało się, że nawet mieli o czym porozmawiać, a mężczyzna interesował się jej światem. Na ten moment nie opowiadała mu jednak zbyt wiele o sobie. Cóż, spędzili tam prawie cały dzień i na szczęście nie spotkała nikogo znajomego... To dopiero mogłaby być dziwna sytuacja.
    Mimo, że tego dnia się wyspała, kiedy wrócili do domu, była ledwo żywa. Dom... Może i nie było to najprzyjemniejsze miejsce, ale teraz mogła spróbować nazywać je domem. Skoro okazało się, że nie muszą być sobie tak zupełnie obcy... Zanim poszła spać, jeszcze spakowała się w pośpiechu, nie chcąc zostawiać tego na ostatnią chwilę. Na koniec jeszcze tylko machnęła różdżką - a pokój sam się posprzątał. Teraz, kiedy wszystko było spakowane, a pokój idealnie czysty, mogła zasnąć spokojnie.

* * *

Z dedykiem dla Petera ;p Za co? A ot tak, w końcu gdyby nie Ty, to bym nie pisała, nie? Chyba zasłużyłeś ;p

7 komentarzy:

  1. Czekaj, czekaj. Znaczy że Eileen też zniewalała kobiety uśmiechem? Mogłaś trochę bardziej rozwinąć zakupy na Pokątnej ale poza tym jest świetne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, zniewala i kobiety i facetów ;)
      Żebym ja Ci zaraz czegoś nie rozwinęła!!!

      Usuń
  2. Awwww pogodziła się z tatusiem!! Takie słodkieee! Ale nadal nie wiem kto ją uratował!!! No wiesz co! W następnej ma być wyjaśnienie... Ehhh pewnie i tak nie będzie, znając moje szczęście :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niedługo będzie :)
      Dla takich komentarzy aż chce się pisać <3
      Chociaż Ty wzięłaś się za to na poważnie :D

      Usuń
  3. Świetnie, super, wspaniale, zajebiście.. Pisać dalej? :D
    także tego, nie mam się czego czepiać i idę czytać :>

    OdpowiedzUsuń
  4. Super rozdział :P Mam nadzieję, że w tych napisanych już rozdziałach będzie równie świetnie. Czytam dalej :P

    OdpowiedzUsuń
  5. I kolejny wspaniały rozdział mojego słonka :D
    Tatulek okazał się zajeBIPty i wiedziałam, że tak będzie :D w końcu, już to raz czytałam ;P
    spać mi się chce, jutro blood test, ale przeczytam chociaż do 5 ;P
    Eileen spoko babka. Szkoda, że fikcyjna... xD
    Pozdrawiam cie koteczku. <3 Twoja Narzceczony

    OdpowiedzUsuń