środa, 26 czerwca 2013

Rozdział 41

- Powitajcie Jamesa Worthingtona. - oznajmił Dyrektor, wskazując na drzwi do komnaty, która przylega do Wielkiej Sali - Dołączy do Ravenclaw'u.
Przy stołach znów zaległa cisza. Wszyscy chcieli już zobaczyć tego nowego ucznia, o którego przybyciu dowiedzieli się przed kilkoma dniami, a na temat którego nie wiedzieli nic. Kiedy drzwi się uchyliły, większość dziewcząt wstrzymało oddech. Zza nich wolnym krokiem wyłonił się "nowy". James był wysoki i szczupły, ale za to umięśniony. Wyglądał na kilka lat starszego. Kosmyki czarnych jak noc włosów spływały mu na oczy, które były równie czarne, o tym samym głębokim odcieniu. Można było w nich utonąć. Lekko opalona skóra i idealna biel zębów mocno kontrastowały ze sobą. Miał na sobie czarne dżinsy i koszulę, na której już widniał granatowo-srebrny krawat. Wszędzie wokół dało się słyszeć ciche westchnienia. Nowy Krukon objął wzrokiem całą salę i skierował się do stołu Krukonów. Przez jego twarz przemknął cień uśmiechu. Nie spodziewał się aż takiej reakcji. Było to jednakowoż zrozumiałe - dawno nie miał przyjemności przebywać w tak wielkim gronie osób, gdzie przynajmniej połowę stanowiły młode kobiety. Poza tym nie uważał się za szczególnie przystojnego.
- Mam nadzieję, że nie zapomnieliście o dzisiejszym wyjściu do Hogsmeade? - zapytał donośnym głosem Dyrektor, kiedy już nowy uczeń zajął swoje miejsce, a na sali znów podniosła się wrzawa. Jak przypuszczał - większość uczniów zapomniała. Przy stołach znów zrobiło się głośno.
Tego dnia nie było to jednak normalne śniadanie, przy którym uczniowie śmiali się i rozmawiali. Tej uczcie towarzyszyła wielka ekscytacja. Było o wiele głośniej niż zazwyczaj i wszyscy musieli się wzajemnie przekrzykiwać. Nauczyciele nie byli tym zachwyceni.
Już pod koniec śniadania, kiedy uczniowie zaczynali wracać do swoich Pokoi Wspólnych, do Eileen podbiegł pierwszoroczny Ślizgon. Spojrzał na nią wielkimi, pełnymi ufności oczami. Odczekał chwilę i wypowiedział kilka słów, których w tym hałasie nie dało się dosłyszeć. Zawiedziony i zawstydzony tym, że nie wypełnił dobrze swojego zadania, zwiesił głowę. Brunetka zaśmiała się i pochyliła się w jego kierunku, by dobrze usłyszeć, co dzieciak ma jej do powiedzenia. Gestem zachęciła go, by powtórzył. Chłopiec stał przez chwilę z rozdziawioną buzią, zanim zdecydował się, by powtórzyć dziewczynie wiadomość.
- D-Dyrektor prosi... - zaczął drżącym głosem i urwał, by złapać powietrze. - Żebyś przyszła do jego gabinetu - dokończył już głośno i wyraźnie, i zniknął jej z oczu równie szybko jak się pojawił, tym samym wywołując śmiech osób siedzących wokół. Eileen spojrzała na nich i przewróciła oczami. Mruknęła do Dylana, że zobaczą się niedługo w Pokoju Wspólnym i odeszła.
Idąc, zastanawiała się, że sama również zapomniała o tym, że tego dnia jest wyjście do wioski. Z nikim się jeszcze nie umówiła, ale po wydarzeniach z ostatnich dni oczywistym było, że wybierze się do Hogsmeade z Dylanem. Obydwoje nie mieli teraz ochoty na towarzystwo osób trzecich. Westchnęła. Myśli o wyjściu zastąpiła ciekawość - czego Dyrektor może on niej chcieć? Co jest tak ważne, że ma udać się do jego gabinetu?

Kiedy Dylan odszedł od stołu Ślizgonów z kumplami, Annie została sama. Skrzywiła się na tę myśl. "Przyjaciele", fuknęła w myślach, nawet nie zastanawiając się nad tym, że być może sama popsuła ich relacje. Nie, to było oczywiste, że wina nie leżała po jej stronie. To oni ją wystawili. Najpierw Eileen odcięła się od nich wszystkich, a później Dylan... Po prostu ją rzucił. Ale nie mogła tego tak zostawić. O nie.
W zamyśleniu skierowała się do stołu, przy którym urzędowali Gryfoni. Potrząsnęła głową pozbywając się rozpraszających myśli. Poprawiła włosy i usiadła tuż koło Petera.
- Cześć - zagaiła ostrożnie, delikatnie modulując swój głos, by wyjść na nieco zagubioną i przygnębioną. - Macie coś przeciwko, żebym zabrała się z Wami do wioski?
- No... Jasne, możesz z nami iść - odpowiedział po chwili Tom, widząc, że Petera zamurowało. Mimo tego, że wcześniej dziewczyna razem z Eileen trzymała się z ich paczką, wszyscy byli zaskoczeni. Bardziej wyglądało to tak, że to Eileen przyjaźniła się z nimi, a blondynka tylko jej towarzyszyła. Bawiła się razem z nimi, ale jakoś zawsze była na uboczu, nie zauważona. A teraz sama do nich przyszła.
- Dziękuję - odrzekła Ślizgonka z uśmiechem. W jej oczach dało się dostrzec wdzięczność.
- Coś się stało? - zapytała po chwili Rose, czując, że coś tu nie gra.
- Po prostu... Posprzeczałam się z Dylanem, a Eileen... No cóż, to długa historia - na twarzy Annie zagościł smutek. Odpowiedź była wymijająca, ale Gryfoni pomyśleli, że po prostu jest to dla dziewczyny ciężki temat. Nie wnikali.
- Za pół godziny pod zegarem? - zaproponowała Sylwia, a Annie skinęła tylko głową i odeszła. Uśmiechnęła się sama do siebie i pognała do Pokoju Wspólnego, by się przygotować.

Eileen zatrzymała się niepewnie pod drzwiami do gabinetu Dyrektora. Wzięła kilka głębokich wdechów i uniosła dłoń, aby zapukać. Drzwi otworzyły się same, nim jeszcze zdążyła je dotknąć i jej oczom ukazał się gabinet. Na ścianach wisiały portrety byłych dyrektorów Hogwartu. Część z nich spała, inni rozmawiali między sobą przyciszonymi głosami. Tylko jeden obserwował to, co działo się w środku. Dumbledore spojrzał na nią z dobrotliwym, uspokajającym uśmiechem. Ślizgonka również uśmiechnęła się do niego i przestąpiła próg. Od jej ostatniej wizyty niewiele się tu zmieniło. Po jej prawej stronie stała wysoka szafka z przeszklonymi drzwiczkami. W jej wnętrzu znajdowały się różnego rodzaju eliksiry, buteleczki z czymś, co musiało być wspomnieniami - ich zawartość była srebrno-błękitna i połyskliwa. Na najniższej półce stała samotnie Myślodsiewnia. Po lewej stronie niezmiennie znajdowała się, większa od poprzedniej, szafka. W przeciwieństwie do tej pierwszej, ta miała drewniane drzwiczki z mosiężnymi klamkami. Wyglądała naprawdę solidnie. Co jakiś czas coś w jej wnętrzu pobrzękiwało lub buczało cicho. Żaden z uczniów, a być może i nauczycieli nie miał pojęcia, co się w niej znajdowało. Obok szafki stał stolik, na którym był duży fałszoskop - nie taki jak te malutkie bączki ze sklepu Weasley'ów, tylko naprawdę porządny. Ponad nim, na półce leżała stara Tiara Przydziału, której historia sięgała aż założenia Hogwartu. Po przeciwnej stronie do wejścia mieściły się schody, prowadzące zapewne do prywatnych komnat Dyrektora. Natomiast na środku pomieszczenia, na okrągłym, mocno już przykurzonym dywanie stało wielkie, dębowe biurko. Po jednej jego stronie stał duży, obity miękkim perkalem fotel, w którym siedział sędziwy starzec. Po stronie drugiej stały dwa, mocno już wysłużone krzesła, z których jedno było zajęte przez nowego ucznia.
- Witaj, Eileen. Oczekiwaliśmy cię - oznajmił Dyrektor z uśmiechem. - Siądź proszę. Napijesz się czegoś?
- Dziękuję - odpowiedziała grzecznie i usiadła. W tym czasie mężczyzna sięgnął do dzbanka z herbatą. Został jednak uprzedzony przez Jamesa.
- Cóż za miły młodzieniec... - rzekł, na chwilę zapominając o tym, dlaczego zaprosił ich do siebie. - Na wstępie, dziękuję wam, że przyszliście. Zapewne zastanawiacie się, dlaczego was tu sprowadziłem. - Oznajmił, wciąż odwlekając w czasie wyjawienie powodu tego nietypowego zebrania. W końcu zwrócił się do Eileen. - Chciałbym, żebyś w najbliższym czasie pomogła się zaaklimatyzować panu Worthingtonowi. Oprowadzisz go po szkole i okolicy, prawda?
- Tak, oczywiście... - odpowiedziała po chwili, zastanawiając się nad tym, co przed chwilą zobaczyła. Czyżby Dyrektor do niej mrugnął? Nie, to nie możliwe. - Wkrótce wybieram się do Hogsmeade i z chęcią pokażę Jamesowi kilka ciekawych miejsc - dodała, i upiła łyk herbaty. Była to najlepsza herbata, jaką kiedykolwiek było dane jej pić, ale nie było to nic zaskakującego. W końcu napój przygotowany był dla Dyrektora.
- Doskonale - mruknął starzec w odpowiedzi i spojrzał na portret Dumbledore'a, który tylko pokiwał do niego z uznaniem i uśmiechnął się. - Pan Worthington dołączy do Twojej grupy na Obronie przed Czarną Magią, Zaklęciach i Eliksirach. Jak dobrze wiesz, Krukoni z jego roku nie uczęszczają na Eliksiry, dlatego chciałbym, żebyś mu pomogła.
- Tak jest - odpowiedziała z uśmiechem, który był nieco wymuszony. Ma mu pomóc w Eliksirach? Jest taki okropny? Dlaczego ona, a nie Peter? Odpowiedź nasunęła się sama - Peter się zwyczajnie do tego nie nadawał. Nie potrafił zachować powagi i z pewnością nie zmarnowałby takiej szansy, aby z kogoś zażartować.
Omówili jeszcze kilka istotnych rzeczy i Dyrektor pozwolił im odejść. Zrobiło się późno, a Dylan czekał na nią w Pokoju Wspólnym. Poprosiła Jamesa, by poczekał na nią w Sali Wejściowej, a gdy skinął głową, popędziła biegiem do lochów. Wpadła do dormitorium, wzięła tylko jakąś bluzę, przeczesała włosy i już po chwili razem z przyjacielem udała się w kierunku wyjścia z zamku, po drodze tłumacząc mu po co wezwał ją Dyrektor i dlaczego zajęło to tyle czasu. Ślizgon skinął tylko głową ze zrozumieniem.
Teraz przed nimi było ważne zadanie - musieli oprowadzić Jamesa po Hogsmeade.

wtorek, 25 czerwca 2013

Rozdział 40

Ucieczka... Czasem jedyne wyjście, które przychodzi do głowy, kiedy chcemy uniknąć problemu. Ale to, że uciekniesz, wcale nic nie zmieni. Twój problem tak czy inaczej Cię znajdzie. Nigdzie się przed nim nie schowasz, a tylko opóźnisz jego przybycie. A wtedy dopadnie Cię. Dopadnie ze zdwojoną siłą.
Ucieczka... Nic nie daje. Powinno się stawiać czoła przeciwnościom losu. Walczyć. Walczyć do ostatniej chwili. Przecież nie pozwolisz się pokonać? Nawet jeśli wiesz, że przegrasz - walcz. Przynajmniej przegrasz z honorem. Będziesz mógł powiedzieć sobie "zrobiłem wszystko, co mogłem", "nie poddałem się bez walki".
Tylko podejmując walkę już wygrywasz. Wygrywasz walkę o siebie i swój los.

Już od dłuższego czasu stał w mroku i zastanawiał się, jaki to wszystko ma sens... Przecież... Zależało mu na niej, prawda? Wiedział o tym. Chciał mieć ją blisko. A jednak nic się nie układało. Wcześniej byli przyjaciółmi i wszystko było idealnie, a teraz? Co chwila się kłócili, nie dogadywali. Najpierw nie rozmawiali ze sobą przez kilka dni, a później przegadywali całe noce. Jej widok sprawiał, że uśmiech sam wpływał na jego usta. Cierpiał razem z nią, kiedy była smutna. Ale wciąż coś było nie w porządku. Po czyjej stronie leżała wina? Nie dopuszczał do siebie myśli, że to ona mogłaby być winna. Była za szczera, za dobra... Nawet jak na Ślizgonkę. On to wiedział. Przed nim nie ukrywała swojego prawdziwego "ja". Więc to on musiał być problemem. Jak bardzo źle by to nie brzmiało, to właśnie on był tym złym. Te dni, kiedy ze sobą nie rozmawiali... W pewnym sensie czuł ulgę. Czuł się lepiej, czuł się wolny. Ale przecież przy niej też czuł się dobrze. Mimo tego, że cały czas coś go uwierało. Cały czas nie wiedział, co robić. Może gdyby jej wtedy nie całował, to wszystko było by o wiele prostsze? Chyba naprawdę nie powinien był tego robić. To tylko wszystko komplikowało.
Zamknął oczy i skupił się na swoich uczuciach. Wciąż błądziły, były niesprecyzowane. Tak, na pewno mu zależało. Ale jak? Jak na dziewczynie, czy przyjaciółce? Mimo tego, co czuł widząc ją, była dla niego bardziej jak przyjaciółka. Powie jej. Powie jej o tym jutro. Musi ją przeprosić. Przecież... W końcu inicjatywa wyszła od niego. Narobił jej nadziei, a teraz... Musi to wszystko skończyć. Nie chciał się do tego przyznawać, bo czuł, że to okrutne, ale... Popełnił wtedy błąd. Czuł się z tym podle. A jeszcze gorzej poczuje się, kiedy już jej to wyzna. Ale musi to zrobić. Po prostu musi. I zrobi to jak najszybciej. Powie jej. To będzie ciężka rozmowa, ale im szybciej, tym lepiej...
Za plecami usłyszał ciche kliknięcie zamykającego się wejścia do Pokoju Wspólnego. Odwrócił się gwałtownie i jego oczom ukazała się...
- Eileen? - wystarczył tylko rzut oka, żeby zrozumieć, że przyjaciółka potrzebuje pocieszenia. Była blada, zalana łzami i z pewnością zmarznięta. Noc była chłodna, a ona miała na sobie tylko zwiewną sukienkę i była boso. Wiedział, że była na wieży Astronomicznej. Słyszał jak umówiła się z Peterem. Nie widział jej, jak wychodziła. Gdyby tak było... Można by uznać to za matkowanie, ale na pewno kazałby jej się cieplej ubrać. Dopiero co była chora, a teraz postępowała tak lekkomyślnie! Jaki miała w tym cel?
Ruszył w jej kierunku lawirując między fotelami, pufami i poduszkami, które zajmowały większość podłogi.
- Dylan... - powiedziała cicho i przytuliła się do przyjaciela. - Wyglądasz... Kiepsko. Coś się stało?
- Nie przejmuj się. Po prostu... Nie mogłem spać. Przyszedłem tu i rozmyślałem. Doszedłem do pewnych wniosków. Wszystko się wyjaśniło... Annie to przeszłość. Lepiej powiedz, co stało się Tobie.

Następnego ranka w Wielkiej Sali wszędzie dało się słyszeć podekscytowane szepty. Wszyscy rozglądali się wokół, jakby szukając czegoś wzrokiem. Eileen siedziała między Dylanem i Annie. Po ich porannej awanturze wolała nie dopuszczać ich do siebie. To blondynka zaczęła kłótnię, kiedy chłopak powiedział jej wnioski, do których doszedł w nocy. No i się zaczęło. W drobną dziewczynę jakby demon wstąpił. Wrzeszczała, rzucała czym popadnie, wyzywała. Aż w końcu po swojej tyradzie śmiertelnie się obraziła i za każdym razem, kiedy Ślizgon jej się pokazał, jej oczy ciskały gromy. Eileen bała się, że w końcu przejdzie do rękoczynów. Scena rozegrała się na oczach większości uczniów Domu Węża, więc zapewne wiedziało już trzy czwarte szkoły. Z tego samego powodu Ślizgonom nie udzieliła się atmosfera oczekiwania i ekscytacji. Cały czas tylko zerkali niepewnie na Annie, bojąc się zatrzymać na niej wzroku na dłużej niż pół sekundy. Zwyczajnie obawiali się kolejnej sceny.
Eileen ryzykowała, siedząc między nimi. W ostatnim czasie przecież Annie była na nią wściekła. Ale nie przejmowała się tym. Cokolwiek się nie zdarzy, ich przyjaźni już na tym etapie nie da się uratować. Nie po tym wszystkim, co dziewczyna jej powiedziała, albo przed nią ukryła.
Brunetce przypomniała się sytuacja, która miała miejsce jeszcze w czasie, kiedy cały czas siedziała zamknięta w dormitorium. Wtedy to jej "przyjaciółka" zaczęła wrzeszczeć na nią, że tylko zwodzi blondyna, robi mu nadzieje. Obwiniała ją niemal o całe zło tego, jak i mugolskiego świata. Już wtedy Eileen poczuła, że między Annie a Dylanem coś jest na rzeczy. A raczej, tylko ze strony Annie, skoro nie bacząc na stan przyjaciółki po prostu zrobiła jej awanturę.

Dylan wyrwał ją z zamyślenia, szturchając ją łokciem w bok. Cała Wielka Sala zamarła, zapanowała idealna cisza. Brunetka rozejrzała się zdezorientowana. To Dyrektor wstał ze swojego miejsca. Wszyscy wpatrywali się w niego z oczekiwaniem, nie chcąc uronić ani jednego słowa.
- Uczniowie! - zaczął Dyrektor, przeciągając tę chwilę, na którą wszyscy czekali. - Domyślam się, że już wiecie... - Urwał i spojrzał na nich sponad swoich okularów, wywołując tym samym śmiech. - Dziś dołączy do nas nowy uczeń.
Na sali zawrzało. Wszyscy zaczęli szeptać między sobą, zastanawiając się, o kim może być mowa. Nie widzieli, żeby ktoś nowy pojawił się w ciągu ostatniej doby - a powinni, ponieważ dobrze obserwowali wszystkie możliwe wejścia do Hogwartu. 
Dyrektor machnął ręką, a na sali znów zapadła cisza.
- Przenosi się do nas z Durmstrangu. Jest to jego ostatni rok edukacji. Liczę na to, że dobrze go przyjmiecie - zrobił kolejną pauzę, dając uczniom chwilę na przemyślenia. Wreszcie wskazał ręką na wejście do niewielkiej salki, przylegającej do Wielkiej Sali tuż koło stołu nauczycielskiego. - Powitajcie...

Uchylenie się od walki jest przegraną...

piątek, 21 czerwca 2013

Rozdział 39

Życie i miłość... Dla jednych są darem od Boga, inni uważają je za przekleństwo... 
Niektórzy ludzie potrafią cieszyć się życiem na każdym jego kroku. Przezwyciężają wszelkie problemy, nie zważają na niepowodzenia. Można nawet bez wahania powiedzieć, że są szczęśliwi. Co daje im to szczęście? Jeden uśmiech, dobra książka, czy ciepły letni deszcz... Nie wspominając już o spełnionej miłości, szczęśliwej rodzinie.
Są też jednak tacy, którzy po nawet najdrobniejszym niepowodzeniu czują się jakby zawalił im się świat. Nie radzą sobie z życiem, ze sobą... Wciąż zastanawiają się nad tym, co sprawia, że spadają na dno... Zakochują się w niewłaściwych osobach. Ich miłość jest trudna lub nieodwzajemniona, a życie zamiast cudownym czasem radości, jest nieustającym trudem... Wtedy widzą tylko jedno wyjście z sytuacji...
Samobójstwo. I tu znów spotykamy się ze skrajnymi poglądami. Raz oceniane jest jako słabość, kiedy indziej jako siła. Przecież nie każdy ma dość odwagi, by odebrać sobie życie, prawda? Ale z drugiej strony, czy nie jest to ucieczka od problemów? Słabość? Czy objawem siły nie jest walka z trudnościami, które przygotowuje dla nas los? Człowiek jest zbyt silny by umrzeć, czy zbyt silny, by żyć?
A Ty? Jesteś silny, czy słaby..? 

"A więc to tak czuje się samobójca przed skokiem", pomyślała Eileen, patrząc w dół. Dla pewności złapała się wyższej części muru, zwanego krenelażem. Stała boso na zimnej skale, z której zbudowana była wieża Astronomiczna. Skierowała wzrok z powrotem na roztaczający się w dole krajobraz. Jezioro lśniło cudownie w blasku księżyca, wysokie trawy wokół niego tańczyły w delikatnym wietrze. Zakazany Las był tylko wielką ciemną plamą w oddali. Mimo to, dochodziło z niego wiele nocnych odgłosów. Od czasu do czasu pohukiwała jakaś sowa, słychać było trzask gałęzi. Gdzieś w oddali cykały świerszcze. Gdyby nie fakt, że cały zamek pogrążony był we śnie, dziewczyna nigdy by tego nie dosłyszała.
Bez trudu też  wychwyciła cichy odgłos kroków na schodach. Z żalem odwróciła się plecami do cudownych widoków roztaczających się w dole. Jej oczom ukazał się Peter. Stał nieruchomo, wpatrując się w nią z przerażeniem. Trwało to tylko kilka sekund, ale mogła mu się dobrze przyjrzeć. Wyglądał doskonale, jak zwykle. Rude włosy nieco opadały mu na oczy tak intensywnie zielone, że nawet w środku nocy, w bladym księżycowym świetle widziała ich kolor. Westchnęła, a jej serce drgnęło, jakby próbując wydostać się zza otaczającego je muru. Opuściła nieco wzrok, by zerknąć na jego umięśnione ramiona i brzuch, który skrywała czarna koszulka. Mimo dżinsowych spodni widać było również zarys mięśni jego nóg. Nie miał na sobie szaty, tak jak to miało miejsce w ciągu dnia.
Kiedy chłopak odzyskał władzę nad swoim ciałem z wahaniem ruszył w jej kierunku. Poruszał się niepewnie, ale szybko, zapewne myśląc, że dziewczyna skoczy już w tej chwili. Ona jednak tylko wyciągnęła przed siebie dłoń w znaczącym geście.
- Stój - dodała cicho, dla pewności. Posłuchał.
- Co robisz? - zapytał wzburzony, ale i zaniepokojony. - Złaź stamtąd.
- Chciałeś porozmawiać. Więc słucham.
- Wolałbym, żebyś najpierw zeszła... - zrobił niepewny krok w jej stronę. Cały czas zmniejszał dzielący ich dystans.
- O czym chciałeś porozmawiać? - ponagliła go, wciąż nie ruszając się z miejsca.
- O... O tym co się stało. Eileen, wiesz przecież, że nie chciałem Cię opuścić... - zaczął, ostrożnie dobierając słowa. Jak powinien z nią rozmawiać, by zapobiec tragedii? Czy naprawdę doprowadził ją do ostateczności?
- Przypisujesz sobie zbyt wiele -  uśmiechnęła się. Widział w jej oczach, że jest jakby lekko... Nieobecna
- Jasne, wiele się wydarzyło... Ten... Te sny... Minęły?
- Nie, nie do końca. Jeszcze czasem je mam. Nie ma się czym przejmować, to nie jest moje największe zmartwienie...
- Tak, wiem... To zmartwienie stoi właśnie przed Tobą... - dodał niepewnie. Czuł, że tak jest. Ale Eileen sprawiała wrażenie, jakby jej te słowa nie obeszły. W rzeczywistości było zupełnie inaczej, ale nie zamierzała tego okazywać. Teraz się martwił, a wcześniej... Zerknęła przez ramię w zamyśleniu.
- To byłoby takie proste... Wystarczyłaby tylko chwila...
- Ale to nie jest rozwiązanie... Nie możesz tego zrobić, Leen...
- Niby dlaczego? Co mnie tu trzyma? - zapytała łamiącym się głosem. Czy to rozwiązanie byłoby takie złe? Czy jeśli naprawdę jest złe, to dlaczego w ogóle kiedykolwiek o tym pomyślała? Wyraz rozpaczy na twarzy Petera jeszcze się pogłębiał.
- Masz przyjaciół, ojca... Mnie...
- Ciebie? - zaśmiała się, niemal histerycznie. - Kiedyś tak myślałam... Ale to wszystko było kłamstwem. Cała ta nasza przyjaźń... Była tylko złudzeniem, Peter. Czyż nie?
- Nie! - zawołał, nieco zbyt ostro, więc szybko dodał: - Przepraszam. Przecież wiesz, że mi zależy. Zawsze tak było... Wiesz, prawda?
- Pytasz, czy wiem? Nie, ja już nic nie wiem. W co mam wierzyć? - W jej wypowiedziach cały czas słychać było rozpacz. "Po co to robisz?", usłyszała cichy głosik w swojej głowie. No właśnie, po co? Jej serce uwięzione było za grubym murem, który nie dopuszczał do niej uczuć, które żywiła do rudego. Więc co ją podkusiło? Przecież wcale nie zamierzała skoczyć. Od początku była to swego rodzaju gra. Chciała, żeby Gryfon przez chwilę poczuł się tak, jak ona czuła się przez tyle czasu. Być może to miała być swego rodzaju zemsta?.
- Ja wierzyłem, że tak będzie dla Ciebie lepiej, że Cię ochronię... Wiem, myliłem się... Ale naprawię to. Obiecuję, jakoś to naprawię, tylko mi pozwól...
- Ale ja już mam tego wszystkiego dosyć, rozumiesz? Chcę tylko świętego spokoju...
-  Nie. Nie możesz... Wszystko się ułoży, zobaczysz...
 Przez dłuższą chwilę patrzyli sobie w oczy. Peter stał tak blisko... Nawet nie wiedziała kiedy się do niej przysunął. Widziała w jego oczach nieme błaganie. Jakby faktycznie mu zależało. Wcześniej nic na to nie wskazywało. Śmiał się ze znajomymi, spacerował z Lianne... Naprawdę mu się podobała. Eileen chciała, żeby go bolało... Ale teraz, kiedy tak patrzyła w jego zrozpaczone, przerażone oczy... Nie potrafiła dłużej go ranić, nie mogła tego ciągnąć. Westchnęła. Odwróciła się, znów patrząc na ten zapierający dech w piersi widok. Co powinna zrobić? Nie chciała znów się angażować. Nie chciała znów cierpieć. Ale nie mogła też wpędzać go w takie poczucie winy. Widziała w jego oczach, że jeśliby skoczyła, to on skoczyłby za nią... Czy nie odegrała się na nim już wystarczająco?
- Dobrze... - szepnęła. Zwiesiła ramiona. Już chciała odwrócić się, by zejść z blanki, kiedy poczuła jak grunt usuwa jej się spod nóg. 
 Kiedy zgodziła się zejść z krenelażu Peter odetchnął z ulgą. Nie trwało to jednak długo. Później wszystko potoczyło się bardzo szybko. Serce znów mu zamarło, gdy Eileen, nie wiedział nawet w jaki sposób zaczęła spadać. Rzucił się w jej kierunku i brunetka poczuła silne ramiona oplatające ją w pasie. Została ściągnięta z blanki. Gryfon przycisnął ją mocno do siebie. Ślizgonka z trudem obróciła się w jego objęciach i wtuliła się w jego szeroką klatkę piersiową. Drżała. Wcześniej myślała: "Czym jest życie bez ryzyka?", ale teraz... Przecież mogła spaść w każdej chwili, kiedy jeszcze go nie było, kiedy był za daleko, by ją złapać... A gdyby nie miał takiego refleksu... Po kilku długich sekundach, kiedy już się nieco uspokoiła, uniosła głowę i spojrzała mu w oczy. Bardzo chciała mu podziękować, ale żadne słowo nie przeszło jej przez gardło. Kiedy Peter pochylił się, by ją pocałować, nie protestowała. Jeszcze  niedawno marzyła tylko o tym, by poczuć jego usta na swoich, naprawdę - nie tylko we śnie. Wiele razy wyobrażała sobie ten moment. Chciała, żeby było jak w bajce, mimo, że takie myślenie nie pasowało do uczennicy Domu Węża. A teraz, kiedy już się od niego uwolniła, nadszedł ten moment... Odrzuciła od siebie tę myśl, kiedy ich usta się zetknęły. Eileen jedną ręką objęła go za szyję, a drugą położyła mu na klatce piersiowej. Kiedy tak ją całował, jej wszystkie zmartwienia bladły, znikały... Czuła jak mur wokół jej serca zaczyna się rozpadać, kruszy się... To ją przeraziło. Z niemałym trudem i ze łzami w oczach odepchnęła od siebie chłopaka i zniknęła na klatce schodowej.

Strach... Największa przeszkoda na drodze do szczęścia. Na drodze do miłości...

* * *
Uff, udało się...
Dla Cathy <3 Mojej muzy :D

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Rozdział 38

Blade światło poranka padało na ściany dormitorium i łóżko dziewczyny. Zacisnęła mocniej powieki, nie chcąc jeszcze wstawać. Czuła się, jakby spała zaledwie dwie godziny... Była gotowa poświęcić kilka lekcji, by się wyspać. Już miała naciągnąć kołdrę na głowę, kiedy uświadomiła sobie, że jej szkolna sypialnia nie ma okien i na pewno nie wpadają do niej promienie słoneczne. Serce zaczęło jej walić jak szalone, nie mogła się poruszyć. Z trudem uniosła powieki, i zerknęła w kierunku źródła światła. Dobiegało z jednego punktu po lewej stronie łóżka. I nagle zgasło. Eileen bała się poruszyć. Teraz już wiedziała, że ktoś tam był. Ktoś... Wszedł do jej dormitorium w środku nocy. Wciąż nie mogła się ruszyć, ale jej myśli błądziły w szaleńczym rytmie. Bardziej poczuła, niż zobaczyła, że postać zbliża się do niej, a po chwili usłyszała ciche kliknięcie drzwi. Ktokolwiek to był, czegokolwiek chciał... Nie zrobił jej krzywdy.

Stał nad łóżkiem dziewczyny i przyglądał się jej delikatnym rysom. Kiedy spała, wyglądała niewinnie. W przeciwieństwie do chwil, kiedy widział ją poza jej sypialnią. Wtedy była silna i niezależna. Robiła wrażenie. To dlatego temu dzieciakowi tak się podobała. Jego też obserwował. Podobała mu się, ale i tak nie potrafił się zdecydować. No tak, ta druga też była niczego sobie. Stał tak nad tą pierwszą i zastanawiał się, co takiego rudy Gryfon widział w tej drugiej. Może po prostu go pociągała? Kiedy Ślizgonka otworzyła oczy, skarcił się w duchu za nieostrożność. Światło z końca jego różdżki zgasło. Pochylił się nad dziewczyną, wypowiadając w myślach formułę zaklęcia i już po chwili zniknął za drzwiami.

Kiedy obudziła się rano, czuła się... dziwnie. Miała mgliste wspomnienie z nocnych wydarzeń i zaskakującą siłę do ponownego wzięcia życia w swoje ręce. Koniec z byciem ofiarą. Eileen odrzuciła kołdrę z łóżka, wzięła z szafy ubrania i udała się do łazienki. Kiedy z niej wyszła, dormitorium było już puste. Dziewczyna pozbierała swoje książki z różnych zakątków pomieszczenia i pobiegła na śniadanie. Tuż przed Wielką Salą zatrzymała się, poprawiła włosy i weszła do środka. Pewna siebie, jak dawniej. Wystarczająco ładna, nadrabiająca tajemniczością uczennica Domu Węża przeszła wzdłuż sali i zajęła swoje zwyczajne miejsce pośród swoich przyjaciół.
- Już myślałem, że nigdy nie wrócisz - usłyszała głos Dylana tuż przy uchu. Obdarzyła go promiennym uśmiechem.
- Stęskniłam się za Tobą - odpowiedziała, dyskretnie zerkając na niezadowoloną minę Annie. Na ten widok uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Jej kochana przyjaciółka wcale nie cieszyła się z jej powrotu. Czyżby poczuła się zagrożona?
Śniadanie minęło jej w przyjemnej atmosferze, nawet pomimo wrogości blondynki. Zjadła niewiele, zbyt była zajęta wesołymi rozmowami z Dylanem. Nie myślała o Peterze. Ani przez chwilę. Nawet, kiedy zobaczyła go wychodzącego z sali, nie poczuła tego charakterystycznego ukłucia w okolicach serca.

Lekcje minęły jej bardzo szybko, a tuż po nich wraz z Dylanem wybrała się nad jezioro. Znów byli tylko przyjaciółmi. Jak dawniej. Nic się nie zmieniło. Związek ich nie zmienił. Blondyn wciąż czuł do niej coś więcej, oboje o tym wiedzieli. Jednak o wiele lepiej czuł się jako jej przyjaciel.
Z ulgą patrzył, jak Eileen się śmieje, nawet z jego słabszych żartów. Wszyscy Ślizgoni za tym tęsknili, nawet, jeśli się nie przyznawali.
Eileen i Dylan wygłupiali się jak małe dzieci, a Annie siedziała kilka metrów dalej z innymi dziewczynami, i tylko patrzyła na nich zazdrośnie. W końcu Ślizgoni zmęczyli się, Zielonooka dziewczyna położyła się na trawie pod wierzbą i obserwowała ciemniejące niebo. Nie oślepiało tak, jak to światło, które widziała w nocy. Przed jej oczami znów pojawiło się wspomnienie ciemnej postaci. Żałowała, że nie widziała jego twarzy. Nie wiedziała skąd, ale czuła, że to mężczyzna.

Kiedy brunetka trwała tak w głębokim zamyśleniu, Dylan przyglądał się Peterowi, który przechodził właśnie obok nich. Towarzyszyła mu ładna Gryfonka. Po jej zachowaniu można było wywnioskować, że jest w nim zadurzona. Jeśli dobrze kojarzył, to dziewczyna miała na imię Lianne. Na początku roku szkolnego widywał ich razem, a później... Później w życiu Rudego pojawiła się Eileen, jakieś tam słabsze czy silniejsze uczucie do Rose, no i oczywiście uczucie Rose do niego. Czy teraz, kiedy odsunął od siebie Rose i doprowadził Eileen do głębokiej depresji, wziął się za kolejną dziewczynę? Posłał chłopakowi mordercze spojrzenie, które z pewnością nie uszło jego uwadze. Ale nie zrobiło na nim wrażenia. Bez oporu ruszył w ich kierunku, skupiając wzrok tylko na zamyślonej brunetce. Dziewczyna leżała na trawie z zamkniętymi oczami, uśmiechając się lekko. Na ten widok poczuł ukłucie zazdrości. Przez niego była w złym stanie. A teraz, zdecydowanie nie dzięki niemu, znów się uśmiechała. Dylan szturchnął przyjaciółkę łokciem, by otworzyła oczy. Spojrzała na niego zdezorientowana. Blondyn skinął głową w kierunku Petera i Lianne, Spojrzała na nich zmrużonymi oczami. Jej serce drgnęło, ale w myślach nakazała sobie spokój. Powiedziała sobie, że czasy, kiedy Peter na nią działał w ten sposób już minęły.
- Cześć - rzuciła lekko, pilnując, by jej głos brzmiał pewnie.
- Cześć... - odpowiedział Gryfon i się zawahał. Kiedy ostatnio ją widział, była zupełnie inna. A teraz na powrót stała się sobą. - Możemy pogadać?
- Teraz? Teraz chyba jesteś zajęty.
- No... Więc później. Możemy?
- Hmm... - Spojrzała na niego w zamyśleniu. - O północy, wieża Astronomiczna. Nie spóźnij się - powiedziała ostro, po czym dodała ciepłym tonem: - I pozdrów Toma.
Eileen znów zamknęła oczy, dając Peterowi do zrozumienia, że rozmowa skończona. Chłopak stał przez chwilę w miejscu, nie mogąc otrząsnąć się ze zdziwienia. Nie sądził, że aż tak bardzo cofnęli się w przeszłość. Do czasów, kiedy... Eileen go nie lubiła? Stał tak chyba o kilka sekund za długo, gdyż Lianne pociągnęła go za ramię w stronę zamku.
Brunetka uchyliła jedno oko, żeby zobaczyć, czy Gryfon już sobie poszedł. Z ulgą stwierdziła, że tak. Sama nie wiedziała jak to się stało, że z taką łatwością zbyła go, w ogóle potraktowała w ten sposób. Jednak jeszcze niedawno myślała, że chłopakowi naprawdę na niej zależy. On z łatwością o niej zapomniał. Spacerował sobie jak gdyby nigdy nic z tą blondyną z Domu Lwa. Byłby to cios w serce, gdyby nie gruby mur, którym je odgrodziła. Chociaż... Chwilami miała wrażenie, że ten mur jest... Obcy. To jednak nie zmieniało faktu, że była oburzona jego zachowaniem. Nie pozwoli się tak traktować.

Na dziesięć minut przed północą Peter wyszedł z dormitorium i skierował się w stronę wieży Astronomicznej. Szedł cicho, ostrożnie stawiając kroki. Nie chciał natknąć się na Filcha. Korytarze były opustoszałe i puste. Zupełnie ciemne, ale Gryfon nie chciał skupiać na sobie uwagi światłem. Wystarczyły mu smugi bladego światła księżyca, sączące się przez okna. Odetchnął z ulgą, stając u stóp spiralnych schodów, prowadzących na wieżę. Teraz już miał pewność, że dotrze na umówione spotkanie. Tak dawno się nie widzieli, nie rozmawiali... Przekonał dyrektora, że nie ma sensu, żeby trzymał się z daleka od Eileen. Ale wtedy było już za późno. To ona trzymała się z daleka od niego. Od wszystkich. Nigdy wcześniej ten beztroski Gryfon nie miał takich wyrzutów sumienia. Teraz po cichu liczył na to, że wszystko wróci do normy.
Kiedy wspiął się na ostatni schodek, serce mu zamarło. Eileen. Miała na sobie zwiewną fioletową sukienkę, która falowała przy każdym, nawet najlżejszym podmuchu wiatru, tak samo, jak rozpuszczone włosy. Była boso. Stała tyłem do niego. Gdyby nie był przerażony, serce zabiło by mu szybciej. Był jednak jeden problem. Brunetka stała na samym skraju blanki otaczającej wieżę. Patrzyła w dół. 


 * * *
Pewnie uznacie, że jestem podła, ale skończę z takim... niejasnym akcentem ;)
Naszła mnie taka dziwna wena i... no i jest. Pewne osoby pewnie będą chciały mnie zabić za to, że mnie nie było tyle czasu, albo za to, co się stało w tym rozdziale, ale... Nie warto ;) Jeśli pójdzie tak dalej, to będzie się działo.
Zmieniłam troszkę styl pisania... Nie wiem, czy Wam się spodoba i chyba troszkę się boję ;)
A więc... Liczę na szczegółowe komentarze, proszę? :D