wtorek, 25 czerwca 2013

Rozdział 40

Ucieczka... Czasem jedyne wyjście, które przychodzi do głowy, kiedy chcemy uniknąć problemu. Ale to, że uciekniesz, wcale nic nie zmieni. Twój problem tak czy inaczej Cię znajdzie. Nigdzie się przed nim nie schowasz, a tylko opóźnisz jego przybycie. A wtedy dopadnie Cię. Dopadnie ze zdwojoną siłą.
Ucieczka... Nic nie daje. Powinno się stawiać czoła przeciwnościom losu. Walczyć. Walczyć do ostatniej chwili. Przecież nie pozwolisz się pokonać? Nawet jeśli wiesz, że przegrasz - walcz. Przynajmniej przegrasz z honorem. Będziesz mógł powiedzieć sobie "zrobiłem wszystko, co mogłem", "nie poddałem się bez walki".
Tylko podejmując walkę już wygrywasz. Wygrywasz walkę o siebie i swój los.

Już od dłuższego czasu stał w mroku i zastanawiał się, jaki to wszystko ma sens... Przecież... Zależało mu na niej, prawda? Wiedział o tym. Chciał mieć ją blisko. A jednak nic się nie układało. Wcześniej byli przyjaciółmi i wszystko było idealnie, a teraz? Co chwila się kłócili, nie dogadywali. Najpierw nie rozmawiali ze sobą przez kilka dni, a później przegadywali całe noce. Jej widok sprawiał, że uśmiech sam wpływał na jego usta. Cierpiał razem z nią, kiedy była smutna. Ale wciąż coś było nie w porządku. Po czyjej stronie leżała wina? Nie dopuszczał do siebie myśli, że to ona mogłaby być winna. Była za szczera, za dobra... Nawet jak na Ślizgonkę. On to wiedział. Przed nim nie ukrywała swojego prawdziwego "ja". Więc to on musiał być problemem. Jak bardzo źle by to nie brzmiało, to właśnie on był tym złym. Te dni, kiedy ze sobą nie rozmawiali... W pewnym sensie czuł ulgę. Czuł się lepiej, czuł się wolny. Ale przecież przy niej też czuł się dobrze. Mimo tego, że cały czas coś go uwierało. Cały czas nie wiedział, co robić. Może gdyby jej wtedy nie całował, to wszystko było by o wiele prostsze? Chyba naprawdę nie powinien był tego robić. To tylko wszystko komplikowało.
Zamknął oczy i skupił się na swoich uczuciach. Wciąż błądziły, były niesprecyzowane. Tak, na pewno mu zależało. Ale jak? Jak na dziewczynie, czy przyjaciółce? Mimo tego, co czuł widząc ją, była dla niego bardziej jak przyjaciółka. Powie jej. Powie jej o tym jutro. Musi ją przeprosić. Przecież... W końcu inicjatywa wyszła od niego. Narobił jej nadziei, a teraz... Musi to wszystko skończyć. Nie chciał się do tego przyznawać, bo czuł, że to okrutne, ale... Popełnił wtedy błąd. Czuł się z tym podle. A jeszcze gorzej poczuje się, kiedy już jej to wyzna. Ale musi to zrobić. Po prostu musi. I zrobi to jak najszybciej. Powie jej. To będzie ciężka rozmowa, ale im szybciej, tym lepiej...
Za plecami usłyszał ciche kliknięcie zamykającego się wejścia do Pokoju Wspólnego. Odwrócił się gwałtownie i jego oczom ukazała się...
- Eileen? - wystarczył tylko rzut oka, żeby zrozumieć, że przyjaciółka potrzebuje pocieszenia. Była blada, zalana łzami i z pewnością zmarznięta. Noc była chłodna, a ona miała na sobie tylko zwiewną sukienkę i była boso. Wiedział, że była na wieży Astronomicznej. Słyszał jak umówiła się z Peterem. Nie widział jej, jak wychodziła. Gdyby tak było... Można by uznać to za matkowanie, ale na pewno kazałby jej się cieplej ubrać. Dopiero co była chora, a teraz postępowała tak lekkomyślnie! Jaki miała w tym cel?
Ruszył w jej kierunku lawirując między fotelami, pufami i poduszkami, które zajmowały większość podłogi.
- Dylan... - powiedziała cicho i przytuliła się do przyjaciela. - Wyglądasz... Kiepsko. Coś się stało?
- Nie przejmuj się. Po prostu... Nie mogłem spać. Przyszedłem tu i rozmyślałem. Doszedłem do pewnych wniosków. Wszystko się wyjaśniło... Annie to przeszłość. Lepiej powiedz, co stało się Tobie.

Następnego ranka w Wielkiej Sali wszędzie dało się słyszeć podekscytowane szepty. Wszyscy rozglądali się wokół, jakby szukając czegoś wzrokiem. Eileen siedziała między Dylanem i Annie. Po ich porannej awanturze wolała nie dopuszczać ich do siebie. To blondynka zaczęła kłótnię, kiedy chłopak powiedział jej wnioski, do których doszedł w nocy. No i się zaczęło. W drobną dziewczynę jakby demon wstąpił. Wrzeszczała, rzucała czym popadnie, wyzywała. Aż w końcu po swojej tyradzie śmiertelnie się obraziła i za każdym razem, kiedy Ślizgon jej się pokazał, jej oczy ciskały gromy. Eileen bała się, że w końcu przejdzie do rękoczynów. Scena rozegrała się na oczach większości uczniów Domu Węża, więc zapewne wiedziało już trzy czwarte szkoły. Z tego samego powodu Ślizgonom nie udzieliła się atmosfera oczekiwania i ekscytacji. Cały czas tylko zerkali niepewnie na Annie, bojąc się zatrzymać na niej wzroku na dłużej niż pół sekundy. Zwyczajnie obawiali się kolejnej sceny.
Eileen ryzykowała, siedząc między nimi. W ostatnim czasie przecież Annie była na nią wściekła. Ale nie przejmowała się tym. Cokolwiek się nie zdarzy, ich przyjaźni już na tym etapie nie da się uratować. Nie po tym wszystkim, co dziewczyna jej powiedziała, albo przed nią ukryła.
Brunetce przypomniała się sytuacja, która miała miejsce jeszcze w czasie, kiedy cały czas siedziała zamknięta w dormitorium. Wtedy to jej "przyjaciółka" zaczęła wrzeszczeć na nią, że tylko zwodzi blondyna, robi mu nadzieje. Obwiniała ją niemal o całe zło tego, jak i mugolskiego świata. Już wtedy Eileen poczuła, że między Annie a Dylanem coś jest na rzeczy. A raczej, tylko ze strony Annie, skoro nie bacząc na stan przyjaciółki po prostu zrobiła jej awanturę.

Dylan wyrwał ją z zamyślenia, szturchając ją łokciem w bok. Cała Wielka Sala zamarła, zapanowała idealna cisza. Brunetka rozejrzała się zdezorientowana. To Dyrektor wstał ze swojego miejsca. Wszyscy wpatrywali się w niego z oczekiwaniem, nie chcąc uronić ani jednego słowa.
- Uczniowie! - zaczął Dyrektor, przeciągając tę chwilę, na którą wszyscy czekali. - Domyślam się, że już wiecie... - Urwał i spojrzał na nich sponad swoich okularów, wywołując tym samym śmiech. - Dziś dołączy do nas nowy uczeń.
Na sali zawrzało. Wszyscy zaczęli szeptać między sobą, zastanawiając się, o kim może być mowa. Nie widzieli, żeby ktoś nowy pojawił się w ciągu ostatniej doby - a powinni, ponieważ dobrze obserwowali wszystkie możliwe wejścia do Hogwartu. 
Dyrektor machnął ręką, a na sali znów zapadła cisza.
- Przenosi się do nas z Durmstrangu. Jest to jego ostatni rok edukacji. Liczę na to, że dobrze go przyjmiecie - zrobił kolejną pauzę, dając uczniom chwilę na przemyślenia. Wreszcie wskazał ręką na wejście do niewielkiej salki, przylegającej do Wielkiej Sali tuż koło stołu nauczycielskiego. - Powitajcie...

Uchylenie się od walki jest przegraną...

6 komentarzy:

  1. Łooo mój Boże. Wczoraj, a raczej dziś, nadrobiłam poprzedni rozdział, a tu masz kolejny xD Myślałam już, że te przemyślenia należą do Petera i już zostawi Eileen! Ale na szczęście nie and I'm happy. : 3 Nooooowy uczeń? Durmstrang? Interesujące ... Kto to? Kto to? Kto to? Pisaj szybko bo nie wytrzymam napięcia xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co Wy macie z tym Peterem?
      O to chodziło, żebyś tak myślała ;p
      Pisam pisam, niedługo się dowiesz <3

      Usuń
  2. Weź, masakra, porażka. Dno. Nie wybaczę ci tego ;< Nie.. jak mogłaś!!! JAK MOGŁAŚ W TAKIM MOMENCIE!. No cóż. Jakoś wytrzymam ;c Na początku myślałam, że to Petera myśli. A tu taki chuj. I nie. Jednak Dylana. I bardzo dobrze. Nie lubiłam tej głupiej Annie. Idiotka. XD. I tak teraz kurwa będę rozkminiać : Kto to ma dojść ? I czekać na nowy rozdział ;c Eh.. ;x

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aleś na mnie nawrzucała <3
      Właśnie o to chodziło, żeby wszyscy myśleli, że to Peter! :D jak widzę udało się, cudnie :F
      Ja tam na początku lubiłam Annie, ale później jakoś tak...
      Rozkminiaj :d może jutro popiszę.

      Usuń
    2. Spoko, czytając to po latach, w pierwszej chwili też byłam przekonana, że chodzi o Petera... Chyba jednak dobrze mi to wyszło xD

      Usuń
  3. Czemu to takie krótkie?? Tyle co zaczęłam rozdział i już się skończył.... i Czemu nie było nic o Peterze i Eileen??? I co to za uczeń? Nie lubię go... XD
    jsdhgskjhgdhgas
    Lexie :3

    OdpowiedzUsuń