piątek, 28 grudnia 2012

Rozdział 20

W sobotni poranek Eileen obudził głos przyjaciółki, która ponaglała ją, aby w końcu wstała z łóżka. Wiedziała, że przyjaciółka pół nocy spędziła na obmyślaniu niespodzianki dla Petera, a jednak nie miała litości. Jak się spóźni, to cały plan się rozsypie. Annie niepokoił fakt, że przyjaciółka spędza tak dużo czasu z Gryfonem. A teraz miała spędzić z nim kolejny weekend. Mimo, że Eileen powtarzała, że Peter jest dla niej jak brat, Annie nie do końca jej wierzyła. Jeszcze raz potrząsnęła przyjaciółką i dziewczyna w końcu wstała. Zerknęła na zegarek i pobiegła do łazienki. Po kilkunastu minutach była gotowa. Zaprezentowała się Annie. Miała na sobie fioletową sukienkę i oczy delikatnie podkreślone fioletowym cieniem. Postarała się, żeby za bardzo nie rzucać się w oczy, ale jednocześnie wyglądać ładnie. Liczyła trochę na to, że po drodze do wyjścia z zamku miną Rose. Mimo, ze ostatnio nie robiła jej specjalnie po złości, Gryfonka bardzo prowokowała ją swoim zachowaniem. Eileen nie mogła się powstrzymać, żeby trochę ją podrażnić.
    Zamieniła jeszcze kilka słów z Annie i pobiegła na umówione spotkanie. Cmoknęła Petera w policzek na powitanie, złapała za ramię i pociągnęła w stronę Hogsmeade. Zrobili małe zapasy słodyczy i kremowego piwa na weekend. Zanim deportowali się do Londynu, była już pora obiadu. Dziewczyna zaprowadziła przyjaciela do jego ulubionej kanajpki. Weszli do przytulnego pomieszczenia i powiesili kurtki na wieszaku w rogu sali. Eileen poprowadziła go do jego ulubionego stolika. Widziała szok malujący się na jego twarzy. Uśmiechnęła się i usiadła.
- Wszystkiego najlepszego, Pete - powiedziała cicho i podała mu menu. - Mam nadzieję, że nie gniewasz się na mnie za ten mały podstęp?
    Chłopak patrzył na nią przez dłuższą chwilę, po czym niepewnie pokręcił głową. Ślizgonka odetchnęła z ulgą. Przez większość czasu, kiedy siedzieli w restauracji, Eileen przyglądała się przyjacielowi. Starała się rozszyfrować jego zachowanie. Czuje się niezręcznie? Cieszy się? Mimo jego nikłego zapewnienia, że się nie gniewa, była niepewna, czy podjęła dobrą decyzję. Przegadali kilka godzin, w między czasie kelnerka przyniosła zamówiony wcześniej niewielki tort. Eileen pochyliła się nad stolikiem w stronę Petera i przyciszonym głosem kazała mu pomyśleć życzenie. Następnie odchyliła się do tyłu, dotykając plecami oparcia krzesła i przymknęła oczy, zastanawiając się, jakie może być jego życzenie.
    Zanim Peterowi zdążyło się znudzić siedzenie w jednym miejscu dziewczyna zapłaciła za obiad i razem wyszli na mroźne powietrze. Po krótkim spacerze dotarli do masywnego budynku, który mieścił się w samym sercu miasta. Zanim Gryfon zdążył się rozejrzeć, przyjaciółka wciągnęła go do środka. W środku, w przytłumionym świetle stały kanapy, na jednej ścianie pomieszczenia mieścił się mini bar z popcornem, napojami i różnymi przekąskami. Pod przeciwległą ścianą znajdowała się kasa biletowa, a w ścianie na wprost wejścia było kilka par drzwi. W całym pomieszczeniu unosił się zapach popcornu. Kino. Ślizgonka zaprowadziła przyjaciela do dużej tablicy koło kas, na której widniał repertuar na dany dzień. Gestem zaprosiła Petera do wybrania filmu, po czym kupiła bilety na wybrany przez niego seans. Wybrali jeszcze tylko przekąski i skierowali się do sali kinowej. Usiedli w ostatnim rzędzie.
    Eileen szybko pożałowała, że pozwoliła Peterowi na wybranie filmu. Chłopak zdecydował się na horror, a Eileen, jak każda Ślizgonka, nie lubiła się bać. Pół filmu przesiedziała ukrywając twarz w zagłębieniu między szyją, a obojczykiem przyjaciela. Cudem udawało jej się opanować drżenie, pochodzące aż z jej wnętrza. Mimo to i tak co jakiś czas zerkała na ekran. Skoro już musiała siedzieć na tej sali, to powinna się przynajmniej orientować, o czym jest film.
    Z ulgą przyjęła koniec filmu i gasnące już światło dnia, które powitało ją po wyjściu z dusznej sali. Automatycznie odsunęła się nieco od Gryfona. Tym razem zaprowadziła go do opuszczonej sali baletowej. Na jej ścianach było pełno popękanych luster, farba na suficie łuszczyła się, a wątle mrugające lampy nadawały miejscu magiczny i nieco mroczny charakter. Zanim jednak zdążyli dobrze się rozejrzeć, lampy z cichym pyknięciem zapaliły się i zgasły po raz ostatni. Eileen wyciągnęła z torebki różdżkę i wyczarowała malutkie ogniki. Ich światło tańczyło wesoło na ścianach pomieszczenia. Dziewczyna zdjęła płaszcz i podeszła do stojącego w kącie sali boomboxa. Włączyła go, a z głośników popłynęła przyjemna muzyka. Po chwili wróciła do miejsca, gdzie stał Peter. Zdjęła kozaki i założyła czarne buty na niewielkiej szpilce.
- Niedługo bal na zakończenie szkoły, pomyślałam, że moglibyśmy trochę poćwiczyć - wyjaśniła, zakładając na odkryte ramiona cienki, czarny sweterek. Poczekała, aż Gryfon zdecyduje się zdjąć kurtkę i nie zważając na jego protesty, pociągnęła go na wysłużony parkiet. Przez kolejnych kilka godzin bawili się świetnie. Większość czasu się wygłupiali, obijali o ściany. Eileen liczyła jednak na to, że Peter wyniósł coś z jej lekcji tańca. Co jakiś czas bowiem dziewczyna patrzyła na niego karcąco i przywoływała do porządku.
    Zmęczona, wsparła się na przyjacielu, obiecując sobie, że następnego dnia sprawdzi czego się nauczył. Po chwili odpoczynku założyła tylko płaszcz, pozbierała swoje rzeczy, w tym zimowe kozaki i wrzuciła je do torby. Chwiejnym krokiem ruszyła w stronę wyjścia z ruin, które były pozostałością po sali tanecznej. Dotarcie do jej mieszkania zajęło im dwa razy więcej czasu niż zwykle. Weszli po cichu. Jednak jej ojciec jeszcze nie spał. Oznajmił, że kolacja czeka w kuchni, Peter ma przygotowany materac w jej pokoju, a prezent czeka w salonie. Eileen uśmiechnęła się. Kazała iść Peterowi do kuchni, a sama poszła po prezent. Kiedy przyszła z paczuszką, połowy tego, co przygotował Phill na kolację już nie było. Dziewczyna roześmiała się. Dała przyjacielowi przewiązane kokardką pudełko, na którego bokach znajdowały się otwory.
- Wszystkiego najlepszego - powiedziała po raz kolejny tego dnia i przytuliła go. Po chwili zajęła się jedzeniem kolacji i kątem oka obserwowała, jak Gryfon otwiera pudełko i jego oczom ukazuje się maleńki rudy kociak.

czwartek, 27 grudnia 2012

Rozdział 19

Styczeń powoli zbliżał się ku końcowi, jednak aura na błoniach wciąż pozostawała taka sama. Śnieg padał prawie przez cały czas. Cały teren Hogwartu zaścielała gruba warstwa puchu. Część uczniów przeklinała zimno panujące na zewnątrz. Pozostali jednak cieszyli się piękną zimą, tak różną od tej daleko w miastach, gdzie zamiast pięknego, czystego śniegu na ulicach było obrzydliwe błoto, zamarznięte kałuże, czyli jednym słowem - syf. W zamku wciąż panowała świąteczna atmosfera, w Wielkiej Sali stało kilka ogromnych, pachnących lasem choinek. Eileen znów mogła się tym cieszyć, kiedy już jej ojciec czuł się lepiej. Kilka dni wcześniej wrócił do domu i teraz mogła już tylko odwiedzać go w weekendy. Nie przeszkadzało jej to. Phill miał dobrą opiekę, a ona sama mogła spać spokojnie.
    Ślizgonka po lekcjach wychodziła na błonia i siadała pod swoim ulubionym drzewem, zazwyczaj w towarzystwie Dylana, lub Petera. Tego drugiego szczególnie po wspólnej wizycie w szpitalu. Chwilami miała wrażenie, że Gryfon jej pilnuje. Na szczęście tylko chwilami i jego towarzystwo jej pasowało. Od tamtego feralnego weekendu czuła z jego strony wsparcie. Dlatego, kiedy dowiedziała się, że rudzielec niedługo ma urodziny, postanowiła zrobić mu niespodziankę.
    Późne środowe popołudnie, Eileen jak zwykle siedziała na błoniach, rozkoszując się świeżym powietrzem i rozmyślając nad tym, jaką niespodziankę zrobić Peterowi. Jego urodziny wypadały w tę sobotę. Może jakby porozmawiała z dyrektorem, aby i tym razem towarzyszył jej przy odwiedzinach u ojca? Mężczyzna z pewnością by się ucieszył. Mimo, że z Gryfonem spędził tylko chwilę, widziała, że go polubił, w przeciwieństwie do Dylana. Westchnęła, obejmując ramionami kolana. Tyle czasu nad tym myślała i nie potrafiła wymyślić nic sensownego. Zdążyła zmarznąć.
- Co tak wzdychasz? - usłyszała nad sobą głos Petera. Jak długo tam siedział? I co znów kombinował? Chłopak zeskoczył z drzewa, lądując tuż obok niej i wzbijając w powietrze chmurę puszystego śniegu. Eileen zakaszlała, kiedy ów śnieg wpadł jej do gardła wraz z chłodnym, zimowym powietrzem. W oczach dziewczyny zaszkliły się łzy.
- Głupek! - wykrzyknęła, wciąż zanosząc się kaszlem. Po czym skłamała gładko, starając się uspokoić oddech. - Myślałam o ojcu.
    Chłopak usiadł obok Ślizgonki, oparł się o pień drzewa i przez chwilę oboje milczeli. Eileen miała wrażenie, że chłopak poważnie rozważa jej słowa. Spojrzała na niego kątem oka, po czym sama też oparła się plecami o drzewo.
- Pojedziesz ze mną do niego w weekend? - po chwili podjęła temat na nowo. Skierowała wzrok ku niemu, przyglądając się jego reakcji. Chwila zastanowienia, a później niepewne skinienie głową. Uśmiechnęła się. Nawet jeśli miał jakieś plany na dzień swoich urodzin, to był gotowy je zmienić, by ją wesprzeć. - Dziękuję.
    Oparła głowę o jego ramię i siedziała tak jeszcze przez chwilę. W końcu wstała, otrzepując się ze śniegu i razem ruszyli w stronę zamku. Na błoniach panowały takie ciemności, że pędzącą w ich stronę Rose zobaczyli w ostatniej chwili. Peter złapał ją, zanim zdążyła się o niego potknąć, a Eileen zachichotała, widząc tę scenę. Gryfonka spojrzała w jej stronę, dziewczyna ucieszyła się, że w tych ciemnościach nie widzi jej wyrazu twarzy. Mogła domyślić się jedynie, że przyjaciółka Petera patrzy na nią z nienawiścią. Tyle czasu minęło od przykrego zajścia w Wielkiej Sali, ale nic nie zmieniało jej podejścia do Ślizgonki, która od tamtej pory starała się być do niej przyjaźnie nastawiona. Ale chyba wystarczał fakt, że była zdolną do okrucieństwa Ślizgonką, kręcącą się koło Petera. Eileen stłumiła kolejną falę śmiechu i z kamienną twarzą pożegnała się z Gryfonami. Poszła prosto do gabinetu dyrektora. Zamieniła z nim kilka słów i już po chwili skierowała się do dormitorium ze zwycięskim uśmiechem na twarzy. Udało jej się załatwić to, co chciała, a na myśl o tym, co teraz przeżywa Peter, wybuchnęła śmiechem. Wyobrażała sobie, jak Rose znów go beszta za fakt przebywania ze Ślizgonką, a później jak wścieka się o to, że zmienił urodzinowe plany i nie uwzględnił w nich Gryfonki. Wchodząc do dormitorium, trochę się opanowała. Skierowała się do swojego ulubionego kątka, spodziewając się zastać tam Annie. Przyjaciółka siedziała tam razem z Dylanem. Eileen przysiadła się do nich i wreszcie opowiedziała im o wszystkim, co działo się w ostatnim czasie. Teraz, kiedy wszystko zaczynało się układać, nie musiała martwić się o to, że na barkach przyjaciół spocznie ciężar jej problemów.
    Dziewczyna zaczęła przysypiać, wciśnięta pomiędzy boczne oparcie fotela, a swojego chłopaka, głowę miała wspartą o jego ramię. Przyjaciele rozmawiali, a ona na wpół przytomnie przyglądała się światłu, padającemu na ściany pokoju, które rzucał dogasający już płomień z kominka. Kiedy Annie oznajmiła, że idzie się położyć, Eileen niezbyt chętnie poszła razem z nią. Chcąc jeszcze na spokojnie porozmawiać z przyjaciółką, wzięła szybki, orzeźwiający prysznic i usiadła na jej łóżku. Liczyła na to, że może blondynka pomoże jej przygotować niespodziankę dla Petera. Czasu było coraz mniej, a ona wciąż nie miała żadnego sensownego pomysłu. W planach miała jedynie jeszcze rozmowę z Tomem, który bądź co bądź mógł jej pomóc.
    Dziewczyny przegadały niemal całą noc, a kiedy kładły się spać, by załapać chociaż godzinkę snu, zaczynało już świtać.

niedziela, 23 grudnia 2012

Rozdział 18

Szpital jak każdy inny, białe ściany, biała pościel, wszędzie biel, przyprawiająca o zawrót głowy. Unoszący się wokół ostry zapach detergentów. Miejsce, w którym nikt nie chciałby się znaleźć, a jednak każdego prędzej czy później to czeka. Na piątym piętrze, w sali numer dwadzieścia osiem, w sterylnym pokoju, w mocno zużytej pościeli leżał mężczyzna, nie dobiegający nawet jeszcze do czterdziestki. Właśnie wybudzał się ze śpiączki. Obok niego siedziała zmęczona, czarnowłosa dziewczyna, ściskając jego dłoń. Na krześle obok znajdował się rudy chłopak, patrzący na towarzyszkę z troską. Taki widok zastał Philla, kiedy otworzył oczy. Poruszył się lekko, a jego córka poderwała się z krzesła. Po chwili do sali wbiegł lekarz i kilka pielęgniarek. Zanim Upewnili się, że wszystko w porządku, minęło kilka długich minut. Mężczyzna z niecierpliwością czekał, aż w końcu Eileen znów będzie mogła koło niego usiąść. Ona tymczasem stała pod ścianą, przyciśnięta do boku Petera, z rozanielonym wyrazem twarzy. Przez tyle dni on leżał, nie mogąc się poruszyć, a jego córka siedziała tuż przy nim. Czuł jej obecność, słyszał wiele z tego, co do niego mówiła, ale nie potrafił zapewnić jej, że wszystko w porządku. Nie chciał, żeby się tak martwiła. Teraz posłał jej tylko słaby uśmiech, patrząc na nią pomiędzy lekarzami. Eileen również się uśmiechnęła. Dopiero po chwili znów mogła usiąść obok ojca. Kiedy wreszcie medycy wyszli, Phill spojrzał na Ślizgonkę i powiedział słabym głosem: „No, ten jest już lepszy.“ Dziewczyna od razu domyśliła się, że porównywał rudego Gryfona z jej chłopakiem, Dylanem. Puściła komentarz mimo uszu.
- Jak się czujesz? - spytała, podchodząc do łóżka.
- Jestem... Niewyspany - odpowiedział, uśmiechając się.
- Nie mówiłaś że twój tata ma takie wspaniałe poczucie humoru - wtrącił Peter. Dziewczyna odpowiedziała, że nie było okazji i pogrążyła się w myślach. Bezwiednie złapała ojca za rękę. On natomiast rozmawiał z Peterem. Eileen nie skupiała się zbytnio na ich rozmowie, od czasu do czasu tylko wtrącała kilka słów. Po kilku minutach słowa ojca wyrwały ją z zamyślenia.
- Ale sobie chłopaka znalazłaś! - oznajmił w pewnej chwili. Eileen potrzebowała kilku sekund, by otrząsnąć się z szoku.
- On jest dla mnie tylko....jest dla mnie jak brat - powiedziała cicho, niepewnie zerkając na Gryfona. Co on sobie pomyśli po czymś takim? Czy ojcowie zawsze robią swoim córkom taki „obciach“?
- Niech się pan prześpi. Tak długa drzemka musiała być męcząca - znów wtrącił rudy chłopak, zachowując kamienną twarz. Dziewczyna nie mogła wyczytać żadnych uczuć z jego twarzy. A w tej właśnie chwili bardzo tego chciała. Wracając do równowagi roześmiała się wraz z ojcem. Peter wyciągnął do niej rękę. Podała mu dłoń, pozwalając, by pomógł jej wstać i razem skierowali się ku wyjściu. Idąc do mieszkania, rudy wypytywał ją o ojca.
    Weszli do domu. Chłopak pomógł jej zdjąć płaszcz i oznajmił, że za dwie godziny mają „pociąg“. Eileen w pierwszej chwili zaprotestowała, po chwili jednak doszła do wniosku, że Peterowi chodziło o deportację. Spakowała się i wystawiła torbę na korytarz. W międzyczasie zatarła jakiekolwiek ślady pobytu czarodziejów w mieszkaniu, znów założyła płaszcz. Gryfon również wyszedł z pokoju, złapał ją za rękę i już po chwili byli z powrotem w wiosce Hogsmeade. Następnego dnia znów mieli iść na lekcje. Westchnęła i pociągnęła go do Trzech Mioteł, by w podziękowaniu za opiekę, którą otoczył ją w weekend, zaprosić go na kremowe piwo. Napój był idealny na mroźny, zimowy wieczór. Była mu bardzo wdzięczna. Jak by przetrwała te kilka dni, gdyby nie on i jego wścibskość? Usiedli w dusznym pomieszczeniu, zamówili trunek i zaczęli rozmawiać.
    Zebrali się dopiero, kiedy dziewczyna zaczęła ziewać. Była zmęczona, a dopiero teraz czuła, że będzie mogła zasnąć spokojnie, bez obecności drugiej osoby obok siebie. Tak więc udali się w drogę powrotną do zamku. Przystanęli na chwilę w Sali Wejściowej, by się pożegnać. Eileen jeszcze raz podziękowała Peterowi i udała się prosto do dormitorium.

czwartek, 20 grudnia 2012

Rozdział 17

Eileen ponad kołdrę wystawała tylko głowa i dłonie, w których ściskała nagrzany kubek. Jego zawartość niknęła w zastraszającym tempie. Nie przeszkadzało jej, że ta czekolada jest naprawdę gorąca. Westchnęła z zadowoleniem. Przyjemny poranek. Zerknęła na Petera. Patrzył na nią z troską, o którą wcześniej by go nie podejrzewała. Odstawiła kubek na szafkę stojącą przy łóżku i z powrotem wsunęła ręce pod kołdrę. W końcu podciągnęła ją pod samą szyję i znów zamknęła oczy. Najchętniej cały dzień przeleżałaby w łóżku. Jej marzenia przerwało pytanie Gryfona.
- O której idziesz do ojca? - zapytał.
- Nie wiem jeszcze - odpowiedziała szczerze. Nie miała jeszcze czasu się nad tym zastanowić.
- Pomyślałem, że może...mógłbym pójść z tobą -zaproponował Peter.
- Jasne, czemu nie? - odpowiedziała i uśmiechnęła się blado na myśl o tym, że znów będzie musiała iść w to przygnębiające miejsce. Chciała tam iść. Przecież ojciec jej potrzebuje.
- Zgaduję że chciałabyś jeszcze poleżeć, zostawię cię samą - powiedział chłopak po czym wyszedł. Po chwili Eileen usłyszała cichy szum prysznica. Wsłuchała się w ten dźwięk, by po chwili zasnąć.
    Obudziła się po około dwóch godzinach, sądząc po tym, pod jakim kątem światło wpadało do pokoju. Dziewczyna usiadła i przeciągnęła się. Dopiero po chwili zauważyła Petera siedzącego tuż obok. Skuliła się nieco, mając świadomość, że nie jest w sypialni sama. Jak długo tu siedział? Czy przyszedł tu zaraz po tym, jak wziął prysznic? Był w czystych ciuchach i pachniał intensywnie żelem pod prysznic. Wyglądał niesamowicie. Wciągnęła zapach w płuca i uśmiechnęła się. Szybko jednak spuściła wzrok, tym samym ukrywając twarz we włosach. Liczyła na to, że nie zauważy rumieńca, który wykwitł na jej policzkach. Poderwała się z łóżka i w pośpiechu poszła do łazienki, biorąc po drodze jakieś ubrania. Wzięła zimny prysznic, pociągnęła rzęsy czarnym tuszem i już po chwili była gotowa do wyjścia. Zamknęła za nimi drzwi mieszkania i wyszli na mroźne powietrze. I tym razem wybrali się na spacer. Już po chwili Eileen miała zaróżowione z zimna policzki. Kiedy razem z Peterem weszła do szpitala i spoczął na nich wzrok pielęgniarek zajmujących się jej ojcem, kolor ten pogłębił się jeszcze bardziej. Schowała się za kurtyną z włosów i weszła do sali ojca. Jak zawsze opowiadała mu różne rzeczy. Tym razem bardziej uważając na to, co mówi. I przy okazji mówiąc kilka miłych słów na temat chłopaka siedzącego obok. Nie minęło wiele czasu, kiedy Eileen oparła głowę o ramię Pete’a. Była już zmęczona całą tą sytuacją, a on, z własnej woli, stał się jej jej podporą. Bardzo chciała, żeby ojciec już się obudził. Przynajmniej mogłaby z nim porozmawiać.
    Nie musiała długo czekać. Mężczyzna obudził się już po południu.

niedziela, 16 grudnia 2012

Rozdział 16

Peter przytulił Eileen. To była dość nietypowa sytuacja. Gryfon przytulał roztrzęsioną Ślizgonkę w jej mieszkaniu, w środku nocy. Jeszcze dziwniejsze było to, że dziewczyna rozpłakała się. Do tej pory trzymała się, bo musiała. Teraz miała wsparcie przyjaciela. Coś w niej pękło, pozwoliła sobie na chwilę słabości i polały się łzy. Przytuliła się mocniej do chłopaka. Kiedy się już uspokoiła, oznajmił, że powinna się położyć. Pozwoliła więc odprowadzić się z powrotem do sypialni. Oboje usiedli na brzegu łóżka. W oczach Eileen znów pojawiły się łzy, tym razem jednak nie pozwoliła im popłynąć. Wzięła kilka uspokajających oddechów.
- Czy mógłbyś... przytulić mnie jeszcze raz? - zapytała po chwili niepewnie. Kiedy Peter ją przytulał, czuła się pewniej, bezpieczniej. A tego właśnie teraz potrzebowała.
- Oczywiście, że tak - odparł, przytulając ją. Dziewczyna oparła głowę o jego ramię, i nie wiedząc nawet kiedy, usnęła.
    Kiedy obudziła się rano, była sama. Słyszała, jak ktoś kręci się po kuchni, a miejsce obok niej było jeszcze ciepłe. Po chwili Peter wrócił do sypialni ze śniadaniem. Eileen przeciągnęła się i posłała chłopakowi uśmiech. Cieszyła się, że zdecydował, by wrócić z nią do Londynu. Była mu wdzięczna za wszystko, co dla niej robił. Zmienił weekendowe plany, zaopiekował się nią, a teraz jeszcze przyniósł jej śniadanie.
- Jesteś niesamowity - powiedziała zaspanym głosem i przetarła oczy. Usiadła na łóżku. - Dziękuję.
    Spojrzała na to, co dla niej przygotował. Grzanki z jajkami i bekonem, a co najważniejsze - kubek z czekoladą. Była gorąca i słodko pachniała. Eileen posłała chłopakowi spojrzenie pełne wdzięczności. Dopiero teraz zauważyła, że on patrzy na nią z troską. Nie musiał jej długo przekonywać, aby zjadła śniadanie. Podzieliła się z nim i zaczęła jeść. Westchnęła cicho. Peter miał talent kulinarny, który ujawniał się nawet przy tak prostych potrawach. A może tu nie chodziło o talent, tylko o sam gest? Bez względu na powód, sprawił jej nie małą przyjemność. W końcu zabrała się za gorącą czekoladę. Napiła się i otuliła szczelniej kołdrą, przyglądając się chłopakowi. Nie miała ochoty wstawać. Oparła się plecami o ścianę i przymknęła oczy.


* * *

Wiem, że dziś słabo i krótko, ale nie mam siły myśleć :(

sobota, 15 grudnia 2012

Rozdział 15

Był piątkowy poranek.‭ ‬Już pięć dni minęło od wizyty Eileen w gabinecie dyrektora.‭ ‬Od tego czasu dziewczyna każdego dnia znikała gdzieś po lekcjach,‭ ‬ale nikt,‭ ‬nawet jej chłopak,‭ ‬nie wiedzieli gdzie.‭ ‬Poprzedniej nocy Dylan czekał w pokoju wspólnym na jej powrót.‭ ‬Był zły i sfrustrowany faktem,‭ ‬że dziewczyna o niczym mu nie mówi.‭ ‬Oznajmił,‭ ‬że już nawet Peter pytał go,‭ ‬co się z nią dzieje.‭ ‬A on nie potrafił odpowiedzieć.‭ ‬Ślizgonka powiedziała jednak tylko,‭ ‬że nie chce o tym rozmawiać i przytuliła go.‭ ‬Usnęła w tempie błyskawicznym.‭ ‬Mimo,‭ ‬że spanie w pokoju wspólnym nie było najwygodniejsze,‭ ‬teraz zupełnie jej to nie przeszkadzało.‭ ‬Przynajmniej przy Dylanie usnęła.‭ ‬Poprzednich kilka nocy miała prawie całkowicie bezsennych,‭ ‬a kiedy już udawało jej się usnąć,‭ ‬miała koszmary.‭ ‬Kiedy obudziła się rano,‭ ‬z ulgą stwierdziła,‭ ‬że jest piątek.‭ ‬Wstała cicho.‭ ‬W pokoju wspólnym panował półmrok,‭ ‬gdyż jedynym źródłem światła w pomieszczeniu był dogasający płomień na kominku.‭ ‬Spojrzała na zegarek.‭ ‬Na zewnątrz na pewno jeszcze było ciemno.‭ ‬W panujących ciemnościach zaczęła szukać swoich butów,‭ ‬starając się zachowywać jak najciszej,‭ ‬by nie obudzić śpiącego na kanapie chłopaka,‭ ‬ani uczniów śpiących w dormitoriach.‭ ‬Kiedy wreszcie udało jej się je znaleźć,‭ ‬zakradła się na palcach do dormitorium,‭ ‬po omacku znalazła czyste ubrania i kosmetyczkę i udała się do łazienki.‭ ‬Wzięła prysznic długi,‭ ‬gorący prysznic,‭ ‬ubrała się,‭ ‬po czym spojrzała krytycznie na swoje odbicie w lustrze.‭ ‬Sama nie wiedziała,‭ ‬od czego ma zacząć.‭ ‬Tak źle nie wyglądała chyba nawet w wakacje.‭ ‬Mimo,‭ ‬że tę noc przespała w całości,‭ ‬pod jej oczami widniały ciemne cienie.‭ ‬Uczesała włosy i związała czarną wstążką.‭ ‬Następnie przystąpiła do ukrywania efektów braku snu oraz kiepskiej kondycji psychicznej.‭ ‬Kiedy w końcu skończyła,‭ ‬spojrzała krytycznie na swoje dzieło.‭ ‬Dla osób,‭ ‬które jej nie znały,‭ ‬dla nauczycieli zapewne wyglądała po prostu jak niewyspana uczennica.‭ ‬Przyjaciele z pewnością widzieli jednak więcej.
‭    ‬Eileen wróciła do dormitorium,‭ ‬schowała kosmetyczkę do szafki,‭ ‬a wyjęła książki.‭ ‬Spakowała je do torby,‭ ‬razem z resztą potrzebnych rzeczy i wyszła z sypialni.‭ ‬Minęła pokój wspólny,‭ ‬zatrzymując się tylko na chwilę obok Dylana.‭ ‬Wyglądał niesamowicie,‭ ‬kiedy spał.‭ ‬Pocałowała go w policzek i wyszła.‭ ‬Przemierzyła lochy,‭ ‬kierując się do pustej wielkiej sali.‭ ‬Jak przez ostatnie kilka dni o tej porze nie było tam nikogo.‭ ‬Peter,‭ ‬który często wstawał bardzo wcześnie za pewne miał lepsze rzeczy do roboty,‭ ‬niż siedzenie w pustej sali.‭ ‬Dziś Eileen wstała na tyle wcześnie,‭ ‬że na stołach nie było śniadania,‭ ‬nawet dla rannych ptaszków.‭ ‬Dziewczyna zeszła więc do lochów,‭ ‬znajdujących się bezpośrednio pod wielką salą,‭ ‬kierując się do kuchni.‭ ‬Odnalazła obraz przedstawiający misę z owocami i połaskotała znajdującą się na nim gruszkę.‭ ‬Po chwili zamiast owocu w tym samym miejscu pojawiła się klamka.‭ ‬Nacisnęła ją i weszła.‭ ‬Jej oczom ukazały się stoły,‭ ‬takie same,‭ ‬jak te piętro wyżej.‭ ‬Z tą różnicą,‭ ‬że te na dole powoli się zapełniały,‭ ‬a w wielkiej sali nie było jeszcze nic.‭ ‬Na ścianach niezmiennie,‭ ‬jak każdego roku wisiały przeróżne garnki i patelnie.‭ ‬Ledwie Ślizgonka pojawiła się w kuchni,‭ ‬kiedy koło niej pojawiło się kilka skrzatów domowych,‭ ‬które co rusz proponowały jej inne specjały.‭ ‬Dziewczyna uśmiechnęła się blado i pozwoliła zaprowadzić się do stolika umieszczonego w kącie sali.‭ ‬Tak naprawdę nie czuła głodu,‭ ‬ale wiedziała,‭ ‬że jeśli ma przetrwać ten dzień,‭ ‬to musi zjeść porządne śniadanie.‭ ‬Wzięła od małych kucharzy kilka grzanek,‭ ‬puchar soku dyniowego i zaczęła jeść.‭ ‬Po chwili na jej talerzu znalazło się jeszcze wiele pysznych potraw.‭ ‬Nie spieszyła się.‭ ‬Jak zauważyła,‭ ‬na zegarze wiszącym w końcu pomieszczenia,‭ ‬było jeszcze bardzo,‭ ‬bardzo wcześnie.‭
    Kiedy w końcu wychodziła z kuchni,‭ ‬z żołądkiem przepełnionym do granic możliwości,‭ ‬skrzaty jeszcze wcisnęły jej w ręce zapasy na resztę dnia,‭ ‬których starczyłoby dla kilku osób.‭ ‬Mimo,‭ ‬że były to tylko skrzaty,‭ ‬podziękowała im grzecznie i skierowała się do wyjścia z zamku.‭ ‬Przypomniała jej się chwila,‭ ‬kiedy dyrektor,‭ ‬zaledwie kilka dni wcześniej,‭ ‬mówił jej gdzie znajduje się kuchnia i jak do niej trafić.‭ ‬Sędziwy starzec znał się na ludziach,‭ ‬zapewne przewidział,‭ ‬że może dojść do sytuacji,‭ ‬kiedy będzie potrzebowała tam trafić.‭ ‬Eileen wiedziała od wielu lat,‭ ‬gdzie jest to pomieszczenie,‭ ‬a mężczyzna albo nie był tego świadomy,‭ ‬albo po prostu dobrze udawał niewiedzę.‭ ‬Druga opcja wydawała się Ślizgonce bardziej prawdopodobna.‭ ‬Dyrektorem był naprawdę mądry i błyskotliwy facet.
‭    ‬Eileen po chwili wyszła z Zamku,‭ ‬by wybrać się na długi spacer.‭ ‬Miała dużo czasu i brak pomysłu co z nim zrobić,‭ ‬a rano musiała tu być.‭ ‬Obiecała dyrektorowi,‭ ‬który od tamtego czasu z pewnością przyglądał się tej właśnie uczennicy.‭ ‬Ślizgonka szła teraz przez błonia,‭ ‬brnąc po kolana w śniegu.‭ ‬Nie zwracała jednak na to,‭ ‬ani na przenikające zimno uwagi.‭ ‬Nie sądziła,‭ ‬że wybierze się na spacer,‭ ‬ani że będzie aż tak zimno,‭ ‬więc nie założyła na siebie nic ciepłego.‭ ‬Po pełnym okrążeniu wokół wielkiego jeziora,‭ ‬cała przemarznięta wróciła do szkoły.‭ ‬Kolejny raz tego dnia zeszła do lochów i usiadła w klasie profesora Bain’a.‭ ‬Pierwszą lekcję miała właśnie z nim i z Peterem.‭ ‬Usiadła sobie w końcu sali,‭ ‬czekając na pozostałych.‭ ‬Pierwszy pojawił się nauczyciel.‭ ‬W pierwszej chwili jej nie zauważył.‭ ‬Tym razem to ona go wystraszyła,‭ ‬nawet tego nie planując.‭ ‬Czyżby ten mężczyzna miał w zwyczaju dawać się tak zaskakiwać‭? ‬Z pewnością nie był dobry z Obrony przed Czarną Magią.‭ ‬Tam uczą czujności,‭ ‬a ten tu mężczyzna chyba nawet nie wiedział,‭ ‬co to znaczy.
‭    ‬Peter pojawił się,‭ ‬co dziwne,‭ ‬kilkanaście minut przed lekcją.‭ ‬Eileen miała wrażenie,‭ ‬że miał w tym pewien cel‭ ‬-‭ ‬dorwać ją i na własną rękę dowiedzieć się,‭ ‬co się dzieje.‭ ‬Jego plan zburzył jednak profesor Bain.
-‭ ‬Wspaniale,‭ ‬zaczniemy dziś trochę wcześniej,‭ ‬to i wcześniej Was wypuszczę‭ ‬-‭ ‬oznajmił z promiennym uśmiechem i przystąpił do prowadzenia lekcji.‭ ‬Tym razem Ślizgonka nie udzielała się na lekcji.‭ ‬Ostatnie kilka miesięcy to był prawdziwy wyścig między dwójką siódmoklasistów z wrogich domów.‭ ‬Co rusz któreś zabierało drugiemu punkty sprzed nosa.‭ ‬Była to zdrowa rywalizacja,‭ ‬przy której oboje świetnie się bawili.‭ ‬W tym tygodniu jednak prefekt Slytherinu nie udzielała się ani trochę na żadnej lekcji.‭ ‬Sam ten fakt był wystarczająco zastanawiający i niepokojący,‭ ‬nie mówiąc już o tym,‭ ‬że dziewczyna wciąż była niewyspana i przygnębiona.‭ ‬Lekcje dłużyły jej się niemiłosiernie.‭ ‬Bain,‭ ‬tak jak obiecał,‭ ‬wypuścił ich piętnaście minut wcześniej.‭ ‬Eileen to pasowało,‭ ‬korytarze były jeszcze puste.‭ ‬Poderwała się z miejsca,‭ ‬chwyciła torbę i pospiesznie wyszła,‭ ‬rzucając‭ „‬Do widzenia‭“‬.‭ ‬Nie zdążyła odejść daleko,‭ ‬kiedy poczuła na ramieniu ciepłą dłoń Petera.‭ ‬To właśnie przypomniało jej jak bardzo jest przemarznięta.‭ ‬Powinna wziąć kolejny ciepły prysznic,‭ ‬by jakoś się rozgrzać.‭ ‬Na to jednak się nie zanosiło.‭ ‬Zadrżała,‭ ‬czując zimno płynące z jej wnętrza.‭ ‬Odwróciła się powoli,‭ ‬patrząc Peterowi w oczy.
-‭ ‬Czego chcesz‭? ‬-‭ ‬warknęła.‭ ‬Nie chciała być dla niego nie miła,‭ ‬jednak być może to był jedyny sposób,‭ ‬aby się go pozbyć.
-‭ ‬Martwię się‭ ‬-‭ ‬odpowiedział spokojnie,‭ ‬patrząc na nią tym swoim zatroskanym spojrzeniem.‭ ‬To właśnie w nim dziwiło dziewczynę najbardziej‭ ‬-‭ ‬największy żartowniś i kawalarz w szkole,‭ ‬świetnie walczył,‭ ‬a potrafił być ciepły i opiekuńczy.‭ ‬Eileen westchnęła.‭ ‬To było takie denerwujące.‭ ‬Zacisnęła zęby,‭ ‬próbując powstrzymać drżenie.‭ ‬Na skutek tego,‭ ‬bądź bijącego od niej chłodu Gryfon zdjął swój płaszcz i otulił nim ramiona przyjaciółki.‭ ‬Uśmiechnęła się do niego nikle,‭ ‬z wdzięcznością.
-‭ ‬Jak Ci powiem,‭ ‬że nic się nie dzieje,‭ ‬to mi nie uwierzysz,‭ ‬prawda‭? ‬-‭ ‬zapytała,‭ ‬na co chłopak tylko pokręcił głową.‭ ‬Ona natomiast pociągnęła go do jednej z pustych sal.‭ ‬Usiadła na ławce,‭ ‬otuliła się szczelniej jego płaszczem i zaczęła opowiadać.

‭    "Im dłużej stała pod drzwiami dyrektora,‭ ‬tym większy czuła niepokój.‭ ‬Od chwili kiedy zapukała do usłyszenia głosu każącego jej wejść do środka minęło zaledwie kilka sekund.‭ ‬Weszła niepewnie,‭ ‬spoglądając na sędziwego mężczyznę,‭ ‬siedzącego w fotelu dyrektora.‭ ‬Zaprosił ją gestem do środka i wskazał miejsce naprzeciw siebie.‭ ‬Eileen usiadła na brzegu krzesła.
-‭ ‬Nie będę owijał w bawełnę‭ ‬-‭ ‬oznajmił dyrektor.‭ ‬Jego głos był zaskakująco łagodny.‭ ‬-‭ ‬Twój ojciec miał dziś wypadek samochodowy.
‭    ‬Ta wiadomość wstrząsnęła nią bardziej niż cokolwiek innego,‭ ‬mimo tego,‭ ‬że wypadki były czymś normalnym.‭ ‬Nie wierzyła,‭ ‬że to wydarzyło się akurat jej ojcu.‭ ‬Wtedy,‭ ‬kiedy wszystko zaczynało się już układać...‭ ‬Dyrektor odczekał chwilę,‭ ‬aż Eileen znów była gotowa go posłuchać.‭ ‬Tym samym co wcześniej tonem oznajmił,‭ ‬że mężczyzna przeżył,‭ ‬choć jego stan jest ciężki.‭ ‬Wypadek nie był jego winą i tak dalej.‭ ‬Do Ślizgonki jednak ledwo docierały te informacje.‭ ‬W pewnym momencie wstała,‭ ‬oznajmiając,‭ ‬że chce natychmiast zobaczyć ojca.‭ ‬Minęło kilkanaście minut,‭ ‬zanim pozwoliła sobie wytłumaczyć,‭ ‬że to nie możliwe.‭ ‬Starzec przeprowadził z nią długą rozmowę,‭ ‬a na koniec zawarli pewną umowę.‭"

-‭ ‬Codziennie mam być na lekcjach,‭ ‬a później mogę do niego iść.‭ ‬Dziś jednak wracam do Londynu.‭ ‬Na weekend‭ ‬-‭ ‬zakończyła swoją opowieść,‭ ‬wpatrując się w posadzkę.‭ ‬Poczuła się trochę lepiej,‭ ‬kiedy mu o tym opowiedziała.‭ ‬Miała wrażenie,‭ ‬że Gryfon chciał ją przytulić,‭ ‬ale zawahał się.‭ ‬Zerknęła na niego.‭ ‬Był w szoku.‭ ‬W pewnym sensie przyznała też,‭ ‬że jej ojciec jest mugolem,‭ ‬chociaż nie wprost.
-‭ ‬Pojadę z Tobą‭ ‬-‭ ‬oznajmił nagle Pete.‭ ‬Czuła,‭ ‬że to nie była przemyślana decyzja,‭ ‬więc tylko kazała mu się nad tym jeszcze raz zastanowić.
‭    ‬Kiedy wychodzili z opuszczonej klasy,‭ ‬byli już spóźnieni na następną lekcję,‭ ‬którą na jej szczęście mieli razem‭ ‬-‭ ‬nie musiała jeszcze oddawać mu płaszcza.‭ ‬Lekcje zleciały jej szybko.‭ ‬Z tego,‭ ‬co wiedziała w czasie między lekcjami Gryfon poszedł do dyrektora,‭ ‬by przedstawić mu swój pomysł.‭ ‬Starzec pochwalił go,‭ ‬myśląc,‭ ‬że chłopak ma rację‭ ‬-‭ ‬Eileen nie powinna być teraz sama.‭ ‬Tym samym wyraził zgodę na to,‭ ‬by chłopak również opuścił szkołę.‭
    Ślizgonka nie sądziła,‭ ‬że chłopak po przemyśleniu nadal będzie chciał z nią wracać.‭ ‬W głębi serca jednak ucieszyła się z tego faktu.‭ ‬Tak więc po zakończonych lekcjach oboje poszli się spakować i spotkali się w sali wejściowej.‭ ‬Razem udali się do wioski,‭ ‬aby z niej deportować się prosto pod szpital.‭ ‬Peter poszedł odwiedzić swoją siostrę,‭ ‬Eileen natomiast poszła posiedzieć przy ojcu.‭ ‬Mężczyzna był wprowadzony w śpiączkę farmakologiczną,‭ ‬dziewczyna nieraz słyszała,‭ ‬że mimo tego ludzie słyszą co się do nich mówi i im to pomaga.‭ ‬Więc mówiła.‭ ‬Opowiadała,‭ ‬co działo się w szkole,‭ ‬opowiadała o swoim dzieciństwie,‭ ‬o matce...
‭    ‬Przyjaciel przyszedł po nią późnym wieczorem.‭ ‬Czuła się,‭ ‬jakby była przestępcą,‭ ‬którego nie można spuścić z oka,‭ ‬bądź osobą chorą,‭ ‬potrzebującą stałej opieki.‭ ‬Spacerem udali się w kierunku nowego mieszkania jej ojca.‭ ‬Eileen wpuściła Petera do środka.‭ ‬Oddała mu swój pokój,‭ ‬a sama zajęła sypialnię ojca.‭ ‬W czasie,‭ ‬kiedy ona brała prysznic,‭ ‬Peter przygotował gorącą czekoladę.‭ ‬Posiedzieli chwilę w kuchni,‭ ‬rozmawiając,‭ ‬po czym oboje udali się spać.
‭    ‬Zielonooka obudziła się z krzykiem w środku nocy.‭ ‬Krzykiem,‭ ‬który obudziłby nawet umarłego.‭ ‬Kiedy trochę się uspokoiła,‭ ‬poszła do łazienki,‭ ‬by przemyć twarz zimną wodą,‭ ‬a później do kuchni po wodę.‭ ‬Miała nadzieję,‭ ‬że nie obudziła Petera.‭ ‬Po chwili jednak usłyszała kroki.‭ ‬Najwyraźniej chłopak miał lekki sen.
-‭ ‬Przepraszam...‭ ‬-‭ ‬szepnęła,‭ ‬kiedy wszedł do kuchni i ukryła twarz w dłoniach.


* * *

Tak, ta wstawka w środku to retrospekcja ;p
Tym razem liczę na dłuuugi, ładny komentarz, Pete <3 Chcę wiedzieć, co Ci się tu podoba ;)

piątek, 14 grudnia 2012

Rozdział 14

Nie minęło wiele czasu, mianowicie jeden dzień, zanim Dylan przyszedł do Eileen by ją przeprosić. Czuł, że poza samą bójką zrobił coś nie tak. Ale, jak to facet, nie miał pojęcia co. Nie wiedział, czy powinien ją zapytać, czy może po prostu przeprosić ją za wszystko... W końcu wybrał drugą, bezpieczniejszą opcję. Po lekcjach odszukał ją w wielkiej sali i wyciągnął na spacer. Po kilku próbach, w końcu mu wybaczyła. Ostrzegając, że następnym razem nie będzie tak wyrozumiała.
- Teraz będę Cię bardziej słuchał - powiedział w pewnej chwili. Gdyby wtedy jej posłuchał, do tej głupiej sytuacji by nie doszło. Oczywiście zrozumiał to już po fakcie. - Nasza przyjaźń jest najważniejsza.
    Eileen uśmiechnęła się. Cieszył ją fakt, że pomimo tego, iż są razem, Dylan nadal na pierwszym miejscu stawia ich przyjaźń, a dopiero później związek. Na początku rozmowa niezbyt się kleiła, ale kiedy już się pogodzili, rozmowa przerodziła się w miłą pogawędkę. Łazili tak dobrych kilka godzin, póki nie zaczęło się ściemniać. Wtedy to poszli na kolację.
    Już mieli wychodzić z wielkiej sali, kiedy Eileen kazała mu poczekać, a sama znów pobiegła na poszukiwania Petera. Siedział wraz z przyjaciółmi przy stole Gryfonów. Ślizgonka wcisnęła się między niego i Toma i uśmiechnęła się tajemniczo. Widziała po ich minach, że są w szoku. Był to niecodzienny widok, mimo, że przyzwyczaili się już, że zaczęła od czasu do czasu przychodzić, by zamienić z Pete’em dwa słowa, lub zdenerwować Rose, jak to miało miejsce już dwa razy, i Eileen nie planowała powtórki z rozrywki. Tym razem przyszła w innym celu i poniekąd wyciągnąć rękę na zgodę.
- Cześć Wam - powiedziała radośnie, dziękując w duchu siłom wyższym za talent aktorski. - Peter, wiesz, że jutro Sylwester? Nie masz jeszcze planów, prawda?
    Patrzyła wprost na niego, jednak kątem oka obserwowała też co się dzieje wokół. Kiedy chłopak przez dłuższą chwilę nie odpowiadał, dziewczyna ciągnęła dalej.
- Pomyślałam, że może chciałbyś ze mną i Dylanem, który tak swoją drogą nie chce się z Tobą kłócić, wybrać się w jakieś... - rozejrzała się po sali. - Ciekawsze miejsce? Mógłbyś wziąć ze sobą np. Rose? I Toma?
    To ostatnie dodała, kiedy chłopak dźgnął ją palcem w żebra. Ona natomiast oddała mu „z łokcia“, nie starając się być delikatna. Chłopak głośno wypuścił powietrze, po czym wyszczerzył zęby w uśmiechu, mówiącym „nic mi nie jest“.
- Nie wiem, jak Rose, ale my chętnie pójdziemy - odpowiedział blondyn, nie czekając, aż Pete się zdecyduje. Rose również wyraziła chęć przybycia, ale Eileen nie była pewna, czy naprawdę tego chciała, czy po prostu miała zamiar zrobić jej na złość i być może uprzykrzać życie przez cały wieczór, albo po prostu nie chciała, żeby Peter poszedł bez niej. Tak czy tak, był to już jakiś postęp - zgodziła się spędzić z nią czas. Być może pośrednio, ale jednak. Poza tym wyjście ze szkoły było również złamaniem zasad.
    Tak czy inaczej, zapowiadała się ciekawa noc. Eileen umówiła się jeszcze z Pete’em co do godziny i miejsca spotkania, i poszła z powrotem do Dylana. Musiała przyznać, że miejsce, w którym chłopak chciał się spotkać, zaskoczyło ją. Mieli się spotkać przy posągu Jednookiej Czarownicy na trzecim piętrze.
    Kiedy następnego dnia wieczorem Eileen wychodziła z pokoju wspólnego, miała na sobie tę samą zieloną sukienkę, którą dostała od ojca na święta, łańcuszek z obsydianem, pochodzący również od niego. Na to wszystko narzuciła szatę i swój ulubiony czarny płaszczyk. Szaty zamierzała się pozbyć wychodząc poza teren szkoły. Tak jak zaplanowali, spotkali się na trzecim piętrze. Jak się okazało, w garbie Jednookiej Czarownicy znajdowało się tajemne wyjście ze szkoły. Wszyscy przed wejściem do tunelu zdjęli szkolne szaty, a założyli płaszcze i kurtki. Eileen przebierając się, schowała się za plecami Dylana. Nawet on nie wiedział, co ma na sobie. Już po chwili sukienkę skrywał płaszcz. Wszyscy weszli do tunelu, zostawiając swoje szkolne ubranie tuż przy wlocie tunelu i poszli w długą trasę, aż do samej piwnicy Miodowego Królestwa. Udało im się wyjść niezauważenie ze szkoły, teraz pozostawało tylko przemknąć pod ladą sklepową i wyjść na chłodne zimowe powietrze. Wymykali się pojedynczo, ewentualnie po dwie osoby i wychodzili ze sklepu. Eileen oznajmiła, że zaraz wraca, po czym zniknęła za zakrętem. Peter natomiast zrobił zapasy słodyczy w Królestwie, po czym sam wyszedł na mróz. Ślizgonka wróciła po kilku minutach, a zawartość jej torebki brzęczała niepokojąco. Zerknęła na rudego chłopaka i przyłożyła palec do ust. Po jego minie widziała, że poznał ten dźwięk. Na razie wolała jednak, żeby dla reszty była to niespodzianka.
    Uczniowie wspólnie zdecydowali, że wybiorą się na Sylwestrowy koncert do Londynu. Deportowali się więc, by po chwili znaleźć się na Trafalgar Square* - jednym z największych placów w centrum Londynu. Na placu właśnie rozpoczynał się koncert, co chwila przewijały się nowe zespoły, te znane i te mniej znane. Przyjaciele bawili się tam przez kilka godzin, wspólnie odliczali czas do północy, aby w końcu, kiedy zabrakło im sił na tańczenie, skakanie i śpiewanie udać się do pobliskiego klubu. Szyld mówił, że jest to klub o nazwie „Heaven“. Kiedy weszli ich oczom ukazał się niesamowity widok. Miejsce było niesamowite. Pod ścianami ciągnęły się stoliki otoczone skórzanymi kanapami, a na środku znajdował się wielki parkiet. Z głośników płynęła głośna muzyka. Uczniowie wybrali stolik znajdujący się w kącie. Był doskonale schowany, więc ciężko byłoby ich tam dostrzec. Miejsce zdecydowanie czekało na gości lubiących prywatność. Chłopcy pomogli dziewczynom zdjąć płaszcze i odwiesili je na wieszak stojący tuż koło stołu. Eileen i Rose wyglądały niesamowicie. Ślizgonka po raz pierwszy od dłuższego czasu czuła się ładna. A wszystko za sprawą pięknej zielonej sukienki, która idealnie podkreślała jej figurę. Oczy męskiej części ich grupki skupiły się właśnie na nich. Eileen, mimo tego, że poczuła się nieswojo, starała się wyglądać na pewną siebie. Rose natomiast, która wyglądała równie niesamowicie, chociaż bardziej dziewczęco, niż seksownie, opuściła wzrok, a włosy opadły jej na twarz. Zielonooka, kiedy nikt nie widział szturchnęła ją łokciem w bok i gestem pokazała, że ma unieść głowę. Puściła jej perskie oko i obie usiadły. Po chwili usiedli również Peter, Tom, Dylan i Matt.
Wtedy Eileen wyjęła jedną z butelek Ognistej Whisky, które wcześniej kupiła, a Peter wyciągnął słodycze. Wszyscy razem pili, śmiali się i żartowali. Od czasu do czasu również tańczyli. Dziewczyny po raz pierwszy od kiedy się poznały, plotkowały wesoło. Ślizgonka czuła jednak, że to tylko chwilowe zawieszenie broni. W końcu tego dnia wszyscy zamierzali się świetnie bawić.
    Kiedy uznali, że pora wrócić do szkoły, na dworze wschodziło już słońce. Deportowali się z powrotem do wioski Hogsmeade, ale - tego nie przewidzieli - Miodowe Królestwo było jeszcze zamknięte. Musieli wracać główną bramą Hogwartu. Otulili się szczelniej płaszczami i skierowali się w stronę ciepłego Zamku. Przy wejściu czekała ich niezbyt miła niespodzianka. Profesor Bain, ubrany jakby wybierał się na Syberię, czekał przy bramie. Na ich widok uniósł głowę. W jego oczach nie było jednak złości, a jedynie współczucie i troska.
- Eileen, Dyrektor prosi, żebyś jak najszybciej poszła do jego gabinetu. - oznajmił i zaczął ich zaganiać w stronę zamku. Dziewczyna w jego głosie wyczuła żal. Miała złe przeczucia. Głównie z tego powodu, ale również dlatego, że nie złościł się na ich grupę. Jeszcze zanim doszli do szkoły, kilka osób życzyło jej szczęścia. Szczerze. Eileen cieszyła się, że przynajmniej nie przyprowadziła pozostałych kompletnie pijanych. To zapewne tylko pogorszyłoby sytuację.
    W sali wejściowej uczniowie rozeszli się do swoich dormitoriów, wszyscy, z wyjątkiem Eileen, która powlokła się do gabinetu dyrektora. Jeszcze zanim odeszła, spostrzegła tylko jak Peter rzucił jej spojrzenie pełne współczucia i troski. Sam pewnie nie raz lądował w gabinecie dyrektora za swoje żarty, kiedy nauczyciele mieli już go dość. Ona natomiast nie trafiała tam często Kiedy ostatnio tam była dwa dni wcześniej, po bójce Petera i Dylana, dostała wtedy szlaban. Czy tym razem też coś zrobiła? Raczej nie. Kiedy doszła na miejsce, zapukała cicho. Zza drzwi dobiegł ją przytłumiony głos dyrektora, mówiący „wejść“.


* * *

* Trafalgar Square to tradycyjne miejsce spotkań i zgromadzeń zarówno politycznych jak i sylwestrowych. 7 lipca 2011 roku odbyła się tu światowa premiera filmu Harry Potter i Insygnia Śmierci: Część II. (wikipedia.org)

No i tak właściwie wyrobiłam połowę swojego planu na dziś... A że mam wenę i czas, to jednak nie czekałam, aż coś napiszesz, Pete <3 

Rozdział 13

Eileen z rosnącym niepokojem patrzyła, jak Dylan idzie w ich kierunku. Ale nie zrobiła tego, co zrobiłaby inna Ślizgonka na jej miejscu, albo nawet większość dziewczyn z innych domów. A mianowicie nie odskoczyła od Petera jak oparzona. Nie robiła nic złego, Dylan jednak miał chyba inne wrażenie. Eileen wyprostowała się i spojrzała chłopakowi w oczy. Za tym spojrzeniem kryło się przesłanie: „Nie rób nic głupiego“. Lecz już po chwili Ślizgon ze złością zatrzymał się tuż przed Gryfonem, jego spojrzenie ciskało gromy, a mięśnie były napięte. Po kolana zakopany był w śniegu. Gdyby nie powaga całego zajścia, Eileen na pewno bawiłby ten widok. Puściła ramię Petera i zbliżyła się do Dylana.
- Kiedy mówiłam, że nie przeszkadza Ci to, że przyjaźnię się z Gryfonem, naprawdę w to wierzyłam - powiedziała, a w jej głosie rozbrzmiało oskarżenie. Nie zamierzała się tłumaczyć.
- Kiedy to mówiłaś, tak właśnie było. Ty nie widzisz tego? Naprawdę? - zapytał ze złością. Dziewczyna zaczęła się zastanawiać o co mu chodzi. Nie. Nie widziała nic niepokojącego, i wątpiła, by coś takowego było nawet, jeśli on coś widział. Faceci z natury są zazdrośni. Eileen przewróciła oczami.
- Co takiego ma widzieć? - wtrącił się Gryfon. - To, że jej „chłopak“ jest chorobliwie zazdrosny, czy to, że jest tępym osiłkiem? A może oba? Bo z tego co wiem, jedno nie wyklucza drugiego.
    Ślizgonka zgromiła go wzrokiem. To już była przesada. To miała być zemsta na niej? Za Rose? Ona jednak nie zamierzała stać bezczynnie, kiedy jej chłopak wyciągał różdżkę, a Peter napinał mięśnie, szykując się do ataku. Czuła instynktownie, że sytuacja jej kiepska. Ale instynkt nigdy nie podpowiadał jej ucieczki w takich sytuacjach. Wiedziała kilka problematycznych punktów tej sytuacji. Po pierwsze, Dylan znał mnóstwo zaklęć, w tym czarno magicznych, nie mówiąc już o nie wybaczalnych. Po drugie, jak już przekonała się w wakacje feralnego wieczoru, Peter w walce nie miał sobie równych. Podeszła do Ślizgona i złapała go za ramię.
- Nawet nie próbuj się w to pakować. Tylko pogorszysz sytuację...
- Nie rozumiesz. Tu nie chodzi już tylko o ciebie, ale i o honor - odburknął i odsunął ją od siebie. „Świetnie!“, pomyślała. „A niby tak bardzo mu na mnie zależy!“ Nie zraziła się jednak. Tym razem zwróciła się do rudego chłopaka.
- Peter, do cholery, bądź mądrzejszy... - spojrzała mu w oczy. Kiedy i tu spotkała się z odmową, postanowiła poczekać z interwencją. Wycofała się i stanęła obok Toma, krzywiąc się i mrucząc pod nosem „faceci“. Blondyn tylko się roześmiał. Widziała, że był gotowy interweniować w każdej chwili. Niestety czysto fizycznie. Eileen zwiesiła ramiona i spojrzała na resztę zgromadzonych. Matt wydawał się kibicować, o zgrozo, Dylanowi. No tak, do Petera żywił urazę, ściśle związaną z Rose. Ale aż taką, żeby stanąć po stronie Ślizgona? Jedna z dziewczyn, niby to odważna Gryfonka, ulotniła się już na samym początku, kiedy tylko zwietrzyła kłopoty, a ładna dziewczyna imieniem Diana, jeśli zielonooka dobrze zapamiętała, tylko stała i z przerażeniem przyglądała się rozwijającej sytuacji. Eileen czuła, że jeśli dojdzie do sytuacji, kiedy w użycie pójdą różdżki, nie mięśnie, będzie zdana na samą siebie. Taka wersja wydarzeń byłaby korzystniejsza, jednak rudzielec chyba wolał w tej sytuacji wybrać mięśnie. Z pewnością instynktownie czuł, że Dylan, mimo, że wyglądał na silnego, raczej nie wdawał się w mugolskie bójki. To było poniżej jego godności.
    Ślizgon już podnosił różdżkę, jednak Gryfon był szybszy. Jednym sprawnym ruchem wytrącił mu ją z ręki, a następnie, kiedy Dylan rzucił się po nią, wyprowadził cios, trafiając prosto w jego żebra. Ku uldze większości zebranych nie rozległ się trzask pękających kości. Po tym wydarzeniu jednak Ślizgon zapomniał o różdżce i, zaskakując nawet samego siebie, z łatwością podbił Gryfonowi oko. Niestety ten wydawał się być odporny na ból, więc cios tylko go rozzłościł. Nim ktokolwiek zdążył się zorientować, rzucił się na przeciwnika. Zadał kilka prostych, zaskakująco celnych i bolesnych ciosów i czując, że wygrał, odwrócił się od Dylana. On jednak zdążył już sięgnąć po różdżkę. Rzucił na rudego jakąś nieznaną innym klątwę. Chłopak zaczął się dusić. Ładna Gryfonka opadła przy nim na kolana, nie wiedząc, co ma zrobić. Matt tylko się przyglądał. Eileen skinęła na Toma, który nie zwlekając ani chwili rzucił się w kierunku Dylana, by go unieszkodliwić. Sama zaś wyciągnęła swoją różdżkę i śladem Diany opadła na kolana przy Peterze. Tak właśnie zastał ich gajowy. Nie zważając na stan Petera zaczął się na nich wydzierać. Zielonooka rzuciła na niego zaklęcia uciszającego. Potrzebowała spokoju, by przypomnieć sobie odpowiednie zaklęcie, które Dylan z pewnością znał, ale za nic by go nie podał. Eileen sprawdzała wszystkie zaklęcia - od redukujących po uzdrawiające i odwrotnie. W końcu udało jej się wymówić odpowiednią formułę. Odetchnęła z ulgą, kryjąc twarz w dłoniach. Z każdą chwilą jednak czuła narastającą furię. Była wściekła na obu siódmoklasistów. Rzuciła pełne złości spojrzenie na Dylana, który teraz przygwożdżony został do ziemi przez Toma. Później jej wzrok padł na machającego wściekle rękoma gajowego, który w tej chwili za sprawą roztrzęsionej Diany odzyskał głos. Kiedy mężczyzna wystarczająco się na nich powydzierał, zaprowadził ich prosto do dyrektora.
    W efekcie, po długiej reprymendzie wszyscy, z wyjątkiem Sylvii, która dopuściła się czynu godnego Ślizgonki - uciekła, wszyscy dostali szlaban. Ale nie taki zwykły szlaban, jak te, które uwielbiali rozdawać nauczyciele. Szlaban miał się odbyć u Filcha. Eileen nie raz zastanawiała się, jakim cudem ten facet jeszcze żyje. Biorąc pod uwagę fakt, że kiedyś matka opowiadała jej, że Filch pracował w tej szkole już wiele lat, zanim jeszcze sama Krukonka się w niej uczyła. Poza szlabanem, oba domy straciły odpowiednią, według dyrektora, liczbę punktów. Liczba ta wynosiła po pięćdziesiąt punktów na osobę. Wreszcie, kiedy pozwolił im odejść, odezwał się Peter.
- Dyrektorze, a co z... Tamtym? - zapytał, krzywiąc się. W efekcie Peter pozostał w gabinecie, a reszta wyszła na korytarz. Eileen poczuła na swoim ramieniu dłoń Dylana. Strząsnęła ją i posłała chłopakowi spojrzenie, które sprawiło, że wolał jej się w najbliższym czasie nie pokazywać.
- Wow, to było niezłe - powiedział Tom z uznaniem, zatrzymując się w połowie korytarza. Razem z nim zatrzymała się Ślizgonka. Pozostali, w podłych nastrojach oddalili się. - No wiesz, facet wyraźnie się Ciebie boi.
    Oboje roześmiali się ponuro. Ale Eileen wiedziała, że nie chodziło mu tylko o to, a o całą sytuację. Tego dnia wykazała się nie tylko odwagą, ale również znajomością zaklęć. A najdziwniejsze było to, że zachowywała się zupełnie nie jak uczennica Domu Węża. Uśmiechnęła się do chłopaka, po czym skinęła głową w stronę gabinetu dyrektora.
- O co chodzi? Coś poważnego? - zapytała, wciąż przed oczami mając minę Petera.
- Sam Ci powie, jeśli będzie chciał. Ale myślę, że nie teraz - odpowiedział, a Eileen skinęła tylko głową ze zrozumieniem. Pożegnała się i poszła w stronę pokoju wspólnego, w ostatniej chwili zmieniając zdanie i kierując się do biblioteki. Zawahała się widząc zapłakaną Rose, ale wiedziała, że nie jest to najlepszy moment, by interweniować, przynajmniej nie dla Ślizgonki, która ku swojemu nieszczęściu wywołała całą sytuację.
    Następnego dnia jej sytuacja wcale się nie poprawiła. Kiedy tylko Gryfonka weszła do wielkiej sali, od strony stołu Slytherinu dało się słyszeć przykre komentarze, a następnie wybuch śmiechu, kiedy Peter, rudowłosy chłopak z podbitym okiem, wstał i wrzasnął: „Odczepcie się od Rose!“. Nastąpiła chwila głuchej ciszy, po czym, dodane przez Matta „Właśnie“ wywołało kolejną salwę śmiechu, nawet wśród uczniów Gryffindoru. Cała sytuacja wyglądała komicznie. A Matt, z tego co dało się zauważyć, najzwyczajniej w świecie chciał się popisać. Pokazać, że też martwi się o Rose, w zupełnie nieadekwatny sposób. Tylko zrobił z siebie idiotę. Szybko zapomniał, że poprzedniego dnia w walce kibicował Ślizgonowi.



* * *

Masz swoją zamówioną walkę, Łosiu <3
Iiii... Teraz nawet masz już pomysł na pewien fragment. (Żeby później nie było, że to Ty musisz myśleć za mnie!! :D) Ha, i tym razem to ja jestem dużo do przodu ^^ Teraz chyba poczekam, aż Ty coś napiszesz ;) Tak o, żebyś miał motywację.

czwartek, 13 grudnia 2012

Rozdział 12

    Eileen było nieco głupio po całej sytuacji z Rose. Owszem, chciała się zabawić jej kosztem, ale kiedy wplątała się w to większość uczniów ze szkoły, to już była przesada. Słysząc za plecami to jedno słowo, „szlama“, którego na pewno nie chciałaby usłyszeć na swój temat, miała chęć rozszarpać właściciela głosu, który je wypowiedział. Zgromiła go jednak tylko wzrokiem i postanowiła ukarać później. Zrobiło jej się nieco żal Gryfonki, która wybiegła z wielkiej sali z płaczem. Dlatego też, kiedy później dowiedziała się o tym, że dziewczyna zniknęła, dołączyła do grupy poszukiwawczej. Szła właśnie do wielkiej sali by coś zjeść, kiedy omal nie została zdeptana przez Petera i jego przyjaciela Toma. W pierwszej chwili miała ochotę zacząć się na nich wydzierać, ale zaniechała tego widząc ich miny. Eileen udało się wyciągnąć od nich, że ich przyjaciółka się zgubiła. Sumienie nie pozwoliło jej pozostać obojętną. Może i była Ślizgonką, ale miała serce. Za miękkie, jak sama uważała.
    Zebrało się kilkoro przyjaciół Gryfonki, plus jedna Ślizgonka. Czuła, że tak, jak z Peterem świetnie się dogadywała, oraz często sprzeczała, zazwyczaj dla zabawy, tak do reszty paczki nie pasowała zupełnie. Przy nich zdawała się być Królową Lodu. Mimo faktu, że nie przyodziała zimnego błękitu. Wyrwał ją z zamyślenia głos Gryfona. Właśnie mieli się rozdzielić. Eileen miała iść dalej z Tomem. Skinęła tylko głową i razem poszli wgłąb lasu.
- Wiesz, może Rose nie wygląda na tak delikatną, ale wierz mi, jest wrażliwa - zaczął Tom, brnąc przez śnieg, który sięgał mu kolan. Eileen zerknęła na niego kątem oka. Wcześniej nigdy nawet z nim nie rozmawiała, a teraz wyruszali razem w las na misję ratunkową. Zaśmiała się w duchu. Rozejrzała się po lesie. Wszędzie był tylko śnieg. A obok całkiem przystojny chłopak, który w tej aurze wyglądał niesamowicie. Eileen potrząsnęła głową, by odgonić tę myśl, a włosy opadły jej na twarz.
- Jest o wiele twardsza niż myślisz - odpowiedziała po chwili namysłu. - Ale myślę, że każdy na wzmiankę o tym, że jest szlamą zareagowałby podobnie. Nie sądziłam, że to się rozwinie do tego stopnia...
    Rozmowę przerwały im krzyki dobiegające z głębi lasu. Po chwili tuż obok nich przebiegła Rose we własnej osobie. Eileen z ulgą stwierdziła, że dziewczyna chociaż biegnie w stronę zamku. Chwilę później znów wszyscy byli razem, Ślizgonka próbowała jakoś pocieszyć Petera, kiedy na horyzoncie pojawił się Dylan. Szedł w ich stronę patrząc ze złością na Pete’a. Zielonooka jęknęła, czując zapowiadające się kłopoty.


* * *

Napisałam. Krótko bo krótko, ale obiecałam, więc jest ;)
Ten rozdział wyjątkowo dedykuję Rose (Pauli) :D

Rozdział 11

Święta z ojcem przebiegły nawet lepiej, niż mogłaby się spodziewać. Bardzo się do siebie zbliżyli. Eileen już nie spędzała każdej chwili zamknięta w swoim pokoju, tylko tym razem przesiadywali wspólnie w salonie, czy chodzili na spacery. Mężczyzna okazał się być świetnym kucharzem. Dziewczyna miała możliwość czegoś się nauczyć. Czas spędzony razem zleciał im bardzo szybko. Tak, to były udane święta. Więc kiedy dziewczynie przyszło wracać do Hogwartu, po raz pierwszy było jej trochę żal.
    Spakowała się poprzedniego dnia wieczorem, jeszcze raz z zachwytem przyglądając się sukience. W końcu i ją spakowała. Chciała stworzyć sobie okazję do założenia jej. Droga na stację Kings Cross po raz pierwszy w ciągu ostatnich lat nie minęła w niezręcznym milczeniu. Eileen ku swojemu zdziwieniu bardzo przywiązała się do ojca. Nie przypuszczałaby, że będzie potrafiła ot tak zapomnieć o minionych latach i mu zaufać.
    Dotarcie na peron zajęło im sporo czasu, gdyż większość uczniów w tym roku wyjechała na święta, a także i mugole wracali już do domów. Przedarli się przez tłumy gnających w różnych kierunkach ludzi i przeszli przez barierkę między dziewiątym i dziesiątym peronem. Dziewczyna od razu zaczęła szukać wzrokiem przyjaciół, idąc wzdłuż pociągu, a ojciec podążał za nią. Po chwili wylądowała w ramionach Dylana, uśmiechnęła się. Zdążyła się za nim stęsknić. Chłopak wziął jej rzeczy i poszedł poszukać przedziału, a dziewczyna została, by pożegnać się z ojcem. Kiedy zobaczyła jego minę, uśmiech zniknął z jej twarzy.
- Eileen, nie podoba mi się ten chłopak. Jesteś pewna, że jest w porządku? - zaczął mężczyzna z nieskrywaną troską w głosie. Dziewczyna odwróciła się nerwowo przez ramię, upewniając się, czy nikt tego nie usłyszał.
- Tatooo... - jęknęła, zakładając, że ojciec zaraz zrobi jej wykład na temat związków. To jednak nie nastąpiło, a zamiast tego, mężczyzna ją przytulił. Zorientowała się,  że po raz pierwszy użyła słowa „tato“. - Nie martw się, będę uważać... I będę tęsknić.
- Ja też, córeczko, ja też - westchnął z uśmiechem. Zerknął na zegar wiszący na jednym z filarów. - No leć już. I pisz do mnie.
    Dziewczyna jeszcze przez chwilę go obejmowała, po czym poszła do pociągu. Odnalazła przedział, który zajęli jej przyjaciele i wcisnęła się na miejsce między swoim chłopakiem, a przyjaciółką. Przytuliła się do Dylana z uśmiechem. Czekała ją jeszcze długa, miła podróż, a później będzie już z powrotem w szkole.
    Uczniowie poszli prosto na kolację. Eileen do wielkiej sali dotarła jako jedna z pierwszych. Poza jej przyjaciółmi, była tam tylko grupka Gryfonów - Peter z przyjaciółmi.
- Dylan, idę podręczyć pewną Gryfonkę - oznajmiła, po czym szybkim krokiem ruszyła w stronę stołu kotów. Ostatnie kilka metrów przebyła biegiem i rzuciła się przyjacielowi na szyję. Czuła, że sala powoli się zapełnia, miała na sobie wzrok wielu uczniów. Ona jednak, zza zasłony włosów szukała tylko jednej osoby. Sukces. Punkt dla Ślizgonki. Brunetka wyglądała na wściekłą. Nie potrafiła ukryć faktu, że kipi złością. Po chwili Eileen przemówiła cichym, słodkim głosem, starając się, żeby tylko ona i Peter usłyszeli. - Tęskniłam. Nudno było bez Ciebie.
    Po czym po chwili puściła zaskoczonego chłopaka i zrobiła krok w tył. Wreszcie Gryfonka wybuchła.
- Peter! To Ślizgonka! - dziewczyna wymówiła to słowo, jakby mówiła o czymś obrzydliwym, w jej oczach była złość i zazdrość, której nie potrafiła ukryć. Eileen nie dała Peterowi odpowiedzieć.
- Więc lepiej uważaj i ze mną nie zadzieraj, Kotku. - odpowiedziała słodko, a na koniec jeszcze dla podkreślenia ostatniego słowa zamruczała cicho. Za jej plecami rozległ się śmiech uczniów Domu Węża, a później... By zrobić jej jeszcze bardziej na złość, zaczęli ją wołać jak kota.
- Kici Kici, Koteczku - usłyszały od strony Ślizgonów. Eileen zerknęła przez ramię i zgromiła ich wzrokiem, zimnym i władczym. Później jej wzrok spoczął z powrotem na brunetce, która teraz wyglądała jakby miała wybuchnąć. Tylko nie była pewna, czy płaczem, czy złością. Natomiast kilkoro Gryfonów wokół niej zachichotało, w tym wysoki blondyn, najbliższy przyjaciel Petera. Eileen posłała mu uśmiech.
- Widziałam jak na niego patrzysz. Ale przecież masz chłopaka, prawda? - spojrzała na Matta. - Czyżby on o czymś przypadkiem nie wiedział? A może jednak wolisz, żeby nie wiedział? Mój chłopak przynajmniej nie ma nic przeciwko temu, że przyjaźnię się z Pete'em. GRYFONEM.
    Eileen patrzyła z zadowoleniem na sytuację. Matt spojrzał na swoją dziewczynę zranionym spojrzeniem, a Ślizgonka mogła już tylko czekać z niecierpliwością na szykującą się scenę.


* * *

I co, Pete, podoba się? Ciekawa jestem, co na to Rose :D:D 
Proooszę, pozwól mi zobaczyć :D

Dla osób, które są nie w temacie :

środa, 12 grudnia 2012

Rozdział 10

Eileen rano obudził huk. Uniosła głowę, by po chwili zobaczyć Annie leżącą na podłodze, zaplątaną w szatę. Dziewczyna gapiła się na nią z rozdziawionymi ustami, nawet nie próbując się podnieść. Czarnowłosa przez chwilę zastanawiała się o co jej chodzi. Spała w pokoju wspólnym. z Dylanem. Wspomnienia z poprzedniego dnia wróciły, przynosząc ze sobą ból głowy. Dziewczyna nie miała ochoty podnosić się z kanapy. Było jej ciepło, a poza tym, przy każdym, nawet najmniejszym ruchu jej świat wirował.
- Eileen, zaraz musimy jechać... - jęknęła Annie, w końcu podnosząc się z podłogi. W tym momencie Dylan otworzył oczy. Uśmiechnął się do dziewczyn. Ku niezadowoleniu zielonookiej wstał i poszedł do męskiego dormitorium, obiecując, że za chwilę wróci. Po piętnastu minutach przyniósł swojej dziewczynie eliksir przeciwbólowy. Przyjęła go z wdzięcznością. Już w chwilę po wypiciu czuła się o wiele lepiej. Pocałowała chłopaka i poszła wziąć prysznic i się spakować. Wzięła tylko najpotrzebniejsze rzeczy i ubrała się ciepło.Włosy przewiązała zieloną wstążką.
    Po kilkunastu minutach wszyscy udali się do wielkiej sali na śniadanie. Atmosfera była iście świąteczna. W pomieszczeniu stało kilka wielkich, pięknie przystrojonych choinek, a na zaczarowanym suficie tego dnia widniały puszyste chmury, takie jak na zewnątrz, z tą różnicą, że na z tych na dworze sypały się wolno duże płatki śniegu. Jak zawsze przed samym wyjazdem uczniów do domów, dyrektor życzył wszystkim wesołych świąt. Kiedy po śniadaniu wszyscy uczniowie tłoczyli się do wyjścia z sali, Eileen zaczęła przepychać się w kierunku stołu Gryfonów. Odnalazła wzrokiem rudą czuprynę i podążyła w jej kierunku. W chwilę później znalazła się tuż za Peterem.
- Cześć - powiedziała wprost do jego ucha i zaśmiała się, kiedy podskoczył z zaskoczenia. Kiedy odwrócił się w jej stronę, dodała: - Dzięki za wczoraj. I wesołych świąt.
    Uśmiechnęła się do niego, po czym opuściła głowę, a włosy opadły jej na twarz. Kiedy je odgarnęła, za jego plecami zobaczyła zazdrosne spojrzenie jakiejś Gryfonki. W tej chwili w jej umyśle wytworzył się szatański plan. Postąpiła jeszcze krok w jego stronę i zatrzepotała rzęsami, kątem oka obserwując dziewczynę.
- Do zobaczenia niedługo - oznajmiła półgłosem i pocałowała go w policzek. Opuściła wzrok z udawanym zawstydzeniem, pomachała mu na pożegnanie i pospiesznie poszła w stronę wyjścia, gdzie czekał na nią Dylan z pytającą miną. Przewróciła tylko oczami i złapała go za rękę. Udali się wprost na stację Hogsmeade.
    Droga zleciała im bardzo szybko, śmiali się, rozmawiali, trzymali za ręce. Nawet nie zauważyli, kiedy dojechali na stację w Londynie. Razem wysiedli z pociągu, odnaleźli wzrokiem swoje rodziny i z żalem się pożegnali. Eileen poszła prosto do swojego ojca, by spędzić z nim te kilka świątecznych dni. Mężczyzna uśmiechnął się i wziął od dziewczyny torbę. Zaprowadził ją do samochodu, po czym pojechali do jego nowego mieszkania.
- Niespodzianka - oznajmił ojciec, wprowadzając ją do środka. Wnętrze było ładnie urządzone i przystrojone na święta. Wszędzie wokół wisiały lampki, nadając pomieszczeniom aury tajemniczości. Eileen cieszyła się, że nie musiała więcej wracać do tamtego obskurnego mieszkanka, w którym we dwójkę ledwie się mieścili. Tutaj pokój przeznaczony dla niej był większy i bardzo przytulny. Zostawiła tam swoje rzeczy i poszła obejrzeć resztę domu. Największe wrażenie, po jej własnym pokoju zrobiła na niej przestronna kuchnia, w której już czekała kolacja. Najpierw jednak mężczyzna dał jej prezent. Kiedy go otworzyła, zamarła z wrażenia. Dostała od ojca sukienkę. Sukienkę! Od razu poszła się w nią przebrać. Sukienka sięgała jej nieco dalej, niż do połowy uda, odkrywała ramiona, u góry dopasowana i rozszerzająca się u dołu, zielona. Eileen patrzyła oniemiała w lustro. Postanowiła, że założy tę sukienkę w sylwestra, jeśli wyciągnie przyjaciół w odpowiednie miejsce.
    Kiedy już przestała podziwiać w lustrze sukienkę, poszła do jadalnej części kuchni, by zjeść z ojcem kolację. Mężczyzna już na nią czekał, z niewielkim pudełeczkiem w dłoni. Kiedy przyszła, wyjął z niego naszyjnik z pięknym obsydianem, który idealnie podkreśliłby jej kolor oczu.
- Chciałem go dać Twojej matce, zanim zniknęła - oznajmił, po czym założył córce naszyjnik. Ona również dała mu swój prezent i zasiedli do kolacji.
    Siedzieli i rozmawiali do późnej nocy. Po raz pierwszy od dawna ich święta miały być w pełni udane, wszystko zaczynało się układać.

Rozdział 9

Ucieszyła się widząc, jak na widok prezentu oczy Petera zaczynają błyszczeć i pojawiają się w nich wesołe ogniki. Nie sądziła, że taką przyjemność może sprawiać dawanie prezentów. I nie miało znaczenia, że on dla niej nic nie miał. Wiedziała, jaka jest jego sytuacja. Nie pamiętała już nawet, czy bezpośrednio od niego, ale była świadoma tego, że chłopak ma tylko siostrę. Natomiast on o niej na pewno wiedział niewiele. Tylko nieliczne osoby wiedziały, jaka jest jej sytuacja, a z rudym Gryfonem raczej nie poruszała tego typu tematów. Poza tym miała mu dać powód, do nabijania się? Ojciec mugol, matka Krukonka... Tak, niezbyt ciekawe połączenie dla córki, która trafiła do Slytherinu. Chwilami jednak dziewczyna zastanawiała się, czy Peter właśnie tak by postąpił, jakby się dowiedział. Może i był nieokrzesanym kawalarzem i cholernym Gryfonem, ale czy wyśmiewałby się z niej? Byłby do tego zdolny? Wkrótce miała się tego przekonać.
Kiedy Peter wpatrywał się w prezent zbyt długo, zadzwoniła mu kieliszkami tuż przed samym nosem. Nim zdążyła się zorientować, chłopak zabrał jej butelkę i wypełnił kieliszki. Pili i rozmawiali, aż chłopakowi znudziło się bawienie z kieliszkami i zaczął pić z gwinta. Eileen tylko przewróciła oczami. Kiedy jednak wypił całą zawartość butelki, spojrzała na niego z poirytowaniem. Egoista.
- Czemu tu tego tak mało? - zapytał Peter zaglądając do środka butelki.
- Może nie byłbyś taki łapczywy i zostawił coś dla mnie?! - spytała z udawanym oburzeniem, jednak jej oczy ciskały gromy.
- Dobrze, uspokój się. Tylko nie wiem co teraz będziemy pić.
- Spokojnie, mam jeszcze jedną butelkę -odpowiedziała Eileen sięgając do torby, wyciągnęła z niej kolejną butelkę. Odkorkowała ją i tym razem, z daleka od zasięgu rąk Gryfona, zaczęła pić. Po wypiciu połowy zawartości uznała, że to jednak był zły pomysł, więc postanowiła trochę zwolnić. Nie była pewna reakcji swojego ciała na taką ilość alkoholu na raz. Kiedy ze znajomymi pili, zawsze zachowywała resztki rozsądku. Głównie dlatego, że piła dla przyjemności, a nie na wyścigi, tak jak tym razem.
    Westchnęła głośno i wyjęła z torby jeszcze jedną butelkę - ostatnią. Przez chwilę wahała się, patrząc na obie butelki, po czym podała rudemu prefektowi jednak tę pełną. Rozmawiali jeszcze przez długie godziny, pijąc, rozmawiając i śmiejąc się. Jak już wcześniej zauważyła - trafiła z tą Ognistą w dobry moment - chłopak nie miał najlepszego nastroju, kiedy przyszedł na spotkanie. Teraz jednak wyglądał o wiele lepiej. Eileen udało się dowiedzieć, że przyjaciel zostaje w szkole na święta. Zrobiło jej się go żal, jednak nic nie mogła na to poradzić. Zostając, miał przynajmniej szansę na miłe święta z przyjacielem, który również nie wracał do domu.
    Kiedy zorientowała się, że zapadł zmrok, a jej butelka jest już pusta, podniosła się gwałtownie. Przez to tylko klapnęła z impetem z powrotem na śnieg. Westchnęła. Oboje byli pijani, a jeszcze czekało ich trudne zadanie - musieli wrócić do zamku niezauważenie. Nie byłoby dobrze, gdyby zostali przyłapani. Dwójka wracających z lasu po pijaku prefektów. „A gdyby tak zostać?“, przeszło jej przez myśl. Chciała powiedzieć, że las o tej porze wygląda pięknie, jednak nie potrafiła sklecić zdania, więc się nie odezwała. Pozwoliła, by jej głowa opadła na ramię Gryfona. Po chwili chłopak zdecydował, że jednak powinni wrócić. Pomógł jej wstać, zgarnął jej torbę i swój prezent i ruszyli w drogę powrotną. Samego powrotu do zamku Eileen nie zapamiętała. Wiedziała tylko, że pozostali niezauważeni. Została odprowadzona pod sam pokój wspólny Slytherinu, po czym przyjaciel zniknął. Ona sama zaś zaczęła się zastanawiać, jakie było hasło, pozwalające wejść do środka. Mimo, że stała oparta o ścianę, świat jej wirował. Po kilku minutach, na jej szczęście pojawił się nie kto inny, tylko Dylan.
- Właśnie miałem Cię szukać, Ty wiesz która jest godzina?? - zaczął, taksując ją wzrokiem. Widząc jej stan, zrezygnował jednak. - Kto Cię tak załatwił?
    Odpowiedzi się nie doczekał. Eileen pozwoliła się zaprowadzić do środka. Chłopak nie mógł wprowadzić jej do dormitorium, więc postanowił ułożyć ją na kanapie. Nic nie poszło jednak po jego myśli, gdyż już po chwili to on leżał na kanapie pod ciemnowłosą dziewczyną. Pokręcił głową z rozbawieniem i sięgnął po koc. Później dla Eileen pozostała już tylko ciemność i wizja porannego kaca.


* * *

Jak zapewne się spodziewałeś, moja wersja jest trochę inna - taka jak powinna być <3
Połowy rzeczy pewnie i tak zapomniałam napisać, które zamierzyłam sobie wczoraj, ale tu nasuwa się wniosek - nie pisać o szóstej rano.
No, i teraz jesteśmy w tym samym miejscu. Kto będzie pierwszy? ;)
Dedyk dla Ciebie, Łosiu ;p Chociaż ma to jakieś znaczenie? Pewnie nie.
;*

wtorek, 11 grudnia 2012

Rozdział 8

    Święta nadeszły szybciej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Eileen w Gwiazdkę wstała wcześnie. Mimo czekającej ją rozmowy z Dylanem, dzień zapowiadał się świetnie. Dziewczyna poczekała, aż jej przyjaciółka Annie się ubierze i obie poszły do Pokoju wspólnego. Pod choinką, która stała na środku pomieszczenia leżało mnóstwo prezentów. Większość z nich na pewno była zaadresowana do blondynki, która w przeciwieństwie do Eileen miała wielką rodzinę. Aż strach było pomyśleć, co stanowiło prezenty dla chłopaków. Eileen dostała tylko dwa prezenty - od Annie i wspólny od reszty przyjaciół, a kolejny czekał na nią w domu, jak przypuszczała. Tym razem ojciec nie musiał przysyłać jej prezentu sową, skoro zamierzała przyjechać. Otwieraniu prezentów, jak zawsze, towarzyszyło wiele śmiechu, który obudził co niektórych, śpiących jeszcze Ślizgonów. Dziewczyny plotkowały w najlepsze, kiedy w drzwiach stanął Dylan, w nie najlepszym nastroju. To jednak nie zraziło zielonookiej dziewczyny, która poderwała się z miejsca i nie zważając na wesołą paplaninę Annie podeszła do chłopaka. Dała mu prezent i przytuliła lekko.
- Zgadzam się. Postanowiłam dać Ci szansę - oznajmiła cicho, tym samym wywołując uśmiech na twarzy chłopaka. - Wesołych Świąt.
    Zanim udało jej się wyplątać z objęć chłopaka, minęła dobra godzina. Z chęcią posiedziałaby z nim dłużej, ale miała jeszcze kilka rzeczy zaplanowanych przed wyjazdem do domu, na które mogło w końcu braknąć jej czasu. Najpierw wróciła się do dormitorium po swoją torbę, która mimo wolnego dnia była pełna. Poszła do sowiarni, wybrała jedną z najmniejszych sówek i dała jej liścik zaadresowany do Petera. Prosiła ją, aby jak najszybciej go znalazła i nie dała mu spokoju, póki nie przeczyta kartki, na której napisanych było tylko kilka słów: "Ognista w Zakazanym? Mam coś dla ciebie. Przyjdź za półgodziny. Eileen." Chciała jeszcze dopisać, że jak się spóźni, to trunek wypije sama, ale to zabrzmiałoby za bardzo jak próba przekupstwa. Sówka poleciała w poszukiwaniu Gryfona, a Ślizgonka z sowiarni poszła prosto do lasu, mijając chatkę gajowego tak, by jej nie zauważył. Zagłębiła się kilkanaście metrów między drzewa, zagłębiając się niemal po kolana w świeży śnieg. Jak na zimowe przedpołudnie było wyjątkowo ciepło, więc zdjęła kurtkę, którą po chwili położyła na śniegu koło drzewa i na niej usiadła. Z torby wyciągnęła butelkę Ognistej Whisky i kieliszek, po czym nalała sobie i upiła łyk. Po kilkunastu minutach pojawił się Peter. Przywitał się brnąc w jej kierunku poprzez śnieg. W pewnej chwili jednak gwałtownie się zatrzymał, patrząc na nią jak na kosmitkę.
- Co tak stoisz? Chodź tu! - zawołała do niego. Znów ruszył w jej kierunku, a dziewczyna sięgnęła po torbę, której zawartość zabrzęczała niepokojąco. Aby zwolnić ręce, dziewczyna chwyciła butelkę z trunkiem między kolana i wyciągnęła z torby kieliszek. Rzuciła go przyjacielowi, który już po chwili zaczął sięgać po butelkę. Eileen niewiele myśląc uderzyła go w wyciągniętą dłoń. Od czasu, kiedy w wakacje została zaatakowana, była przewrażliwiona.
- Ej! Za co? - zaprotestował chłopak, na co ona zrobiła skruszoną minę.
-Przepraszam, jestem wyczulona od pewnego przykrego incydentu - odpowiedziała. Wcześniej nie planowała o tym wspominać, ale teraz chyba już nie miała wyjścia. Nie spodziewała się jednak tego, co miało nastąpić za chwilę.
-Ten incydent miał miejsce w wakacje jak mniemam? - spytał Peter spoglądając na Eileen. Dziewczynę zatkało. Czyli jednak ją poznał.
- Tak. Uratował mnie wtedy jakiś chłopak. W ciemnościach widziałam tylko jego... - zaczęła, starając się nie zdradzić, że dobrze pamięta ten wieczór, nie była pewna jego reakcji. Przerwał jej nim zdążyła dokończyć zdanie.
- Rude włosy... Ja pamiętam twoją bluzę.
- Dziękuję - zanim Eileen zdążyła pomyśleć co robi, przytuliła chłopaka. Po chwili jeszcze tylko dodała. - Ale nie myśl, że dzięki temu będę dla ciebie bardziej miła.
- O to się nie martw - odpowiedział równie zaskoczony jej zachowaniem jak ona sama. Po chwili odsunęła się od niego i wyciągnęła z torby kolejny przedmiot, który ledwo się tam mieścił. Tym razem ładnie zapakowany prezent, który wręczyła przyjacielowi. Był to Podręczny Zestaw Kawalarza - pudełko z najlepszymi gadżetami prosto ze sklepu Magiczne Dowcipy Weasley’ów, znajdującego się na Pokątnej. Z zaciekawieniem i niepokojem czekała na jego reakcję na prezent.


* * *

I tutaj dam Ci się wykazać, Pete i poczekam na Twojego posta :D

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Rozdział 7

Kolejny miesiąc zbliżał się ku końcowi. Dni stawały się coraz krótsze, a białe płatki śniegu zaścielały ziemię cieniutką warstwą. Eileen bardzo podobał się grudniowy krajobraz. Coraz bliżej również było do świąt i kolejnego spotkania z ojcem. I tak, jak zimowa aura poprawiała jej nastrój swoim pięknem, tak perspektywa świąt z ojcem nieco ją przygnębiała. Pojawił się również problem z Dylanem, który coraz częściej okazywał, że panna Ross nie jest mu obojętna. Obawiała się, że zachęciła go, kiedy pozwoliła się przytulić, przy ostatnim wypadzie do Hogsmeade. Ale od początku był dla niej tylko kumplem. Dlaczego pozwoliła się przytulić? Była zmęczona, przygnębiona i zmarznięta. Potrzebowała oparcia. „Przestaję się zachowywać, jak Ślizgonka“, przeszło jej przez myśl. „Nie powinno mnie obchodzić, co on czuje“. Ale obchodziło. I to aż za bardzo. Od niedawna przejmowała się wszystkim i wszystkimi. Zmiękła? Czy dojrzała? Matka byłaby z niej dumna... Gdyby jeszcze tu była. A tym czasem dziewczyna nie wiedziała nawet, czy jej matka jeszcze żyje. Nie miała pojęcia, czy zginęła, miała wypadek, czy po prostu ją zostawiła... Nie, o tym nie mogło być mowy. Nie zostawiłaby jej. Nie ona. Eileen tak to sobie tłumaczyła, ale ta nieprzyjemna myśl już zakorzeniła się w jej umyśle. „Czy to ja zrobiłam coś nie tak?“ To pytanie zadała sobie nie po raz pierwszy. Nakryła głowę poduszką. Gdyby tylko tak można było wyłączyć myślenie... Tak na dobrą sprawę nie miała nawet z kim o tym porozmawiać. Owszem, była Annie, ale to zawsze ją trzeba było wspierać. Jej drobne barki nie udźwignęłyby jeszcze ciężaru problemów przyjaciółki. A Dylan... Kiedyś rozmawiali niemal o wszystkim, ale teraz Eileen starała się go unikać. Ślizgonka miała chęć cały dzień spędzić w łóżku, jednak tego dnia miała ostatnią w ciągu najbliższych dwóch miesięcy okazję, by pójść do Hogsmeade. Nie mogła po prostu jej zaprzepaścić swoim złym nastrojem. Naprędce opracowała sobie plan działania: ubrać się, przemknąć przez pokój wspólny, nie spotykając Dylana i wyruszyć na przyjemną wycieczkę do Hogsmeade.
    Pierwsze dwa punkty planu poszły gładko. Zmusiła się, by wstać z łóżka, wyjęła z szafy, stojącej w rogu dormitorium, czyste ubrania i ruszyła do łazienki. Wzięła szybki prysznic, ubrała się ciepło i wyszła z dormitorium. Cichutko przemknęła przez pokój wspólny, przeszła przez lochy i minęła wejście do Wielkiej Sali. Nie minęło kilka minut, a już była na dróżce dzielącej Hogwart i wioskę. W pewnej chwili poczuła za sobą czyjąś obecność. Zanim jednak zdążyła się odwrócić, usłyszała słodki głosik Petera.
- Ładnie to tak starszych kolegów straszyć? - a później wrzask jakiegoś drugoroczniaka. Eileen nie mogła przepuścić takiej okazji. Podkradła się do Gryfona i stanęła tuż za nim.
- Widzę, że świetnie się bawisz - wyszczerzyła zęby w uśmiechu, widząc, jak chłopak zaskoczony odskakuje.
- Tja, bardzo. Skąd ty się tu wzięłaś? - odpowiedział chłopak
- Trudno nie zauważyć fruwającego drugoroczniaka. Jeszcze trudniej go nie usłyszeć.
-W sumie masz rację. Zostawię go tak na parę minut. Niech się nauczy żeby nie przeszkadzać starszym.
- Chciałeś rzucić na mnie jakieś zaklęcie, prawda? - zapytała Eileen patrząc na Petera żądnym krwi wzrokiem.
- Nie, skąd -odpowiedział chłopak patrząc na Ślizgonkę spod przymrużonych powiek.
    Peter chwycił ją za przedramię i świat zawirował. Dziewczynie zrobiło się nieco niedobrze. Czyżby to miała być zemsta za to, że chwilę wcześniej go wystraszyła? Para czarodziei pojawiła się na stacji metra.
- Gdzie jesteśmy ?-spytała Eileen
- W Londynie, na stacji metra -odpowiedział Peter. - Zamiast przesiadywać z innymi w Hogsmeade wolę czasami pójść do jakiejś małej, przytulnej knajpki w stolicy.
-W sumie, to chyba nie taki zły pomysł - stwierdziła Ślizgonka po krótkim namyśle. W tym dniu chyba właśnie tego potrzebowała. Oderwać się od szarej rzeczywistości.
-Chodź, znam pewną kawiarnie - powiedział Gryfon i poprowadził ją do kawiarenki, gdzie nad szklanymi drzwiami wisiał neonowy napis "London cafe". Weszli do przytulnego wnętrza, kurtki zostawili na wieszaku i usiedli przy ulubionym stoliku Petera. Zamówili gorącą czekoladę dla Eileen i Cafe Latte dla Petera.
- Powiem Ci, że przyjście tu, to był całkiem dobry pomysł - oznajmiła dziewczyna i po raz pierwszy od dawna się uśmiechnęła. Chłopak tylko skinął głową. Ślizgonka ujęła w dłonie ciepłą filiżankę, zastanawiając się, jak to się stało, że zaprzyjaźniła się z tym denerwującym Gryfonem, który tak całkiem niedawno podpalił jej włosy i powiesił jej przyjaciela na drzewie. Tym Gryfonem, który ją uratował, ale sam chyba nie był tego świadomy. I polubił ją, mimo tego, że należała do Slytherinu. Peter wyrwał ją z zamyślenia, przypominając o swojej obecności. Wróciła na ziemię i do rozmowy z nowym przyjacielem.
    Siedząc w kafejce i pijąc ciepłe napoje, przegadali kilka długich godzin. Kiedy wychodzili na mróz, było już zupełnie ciemno. Deportowali się z powrotem pod bramy Hogwartu i  wspólnie przebrnęli przez grubą warstwę śniegu, która napadała podczas ich nieobecności. Weszli do zamku. Dziewczyna zatrzymała się w Sali Wejściowej, a Gryfon spojrzał na nią pytająco.
- Dziękuję... - powiedziała cicho, mając nadzieję, że nawet on tego nie usłyszy. Na jej nieszczęście usłyszał.
- Nie ma za co - odpowiedział z uśmiechem, i każde z nich poszło w swoją stronę. Chłopak do Wieży Gryffindoru, a dziewczyna do lochów. Ten dzień był jeszcze milszy, niż mogłaby się spodziewać. Czuła jednak, że w pokoju wspólnym spotka Dylana. Nie pomyliła się. Czekał na nią w fotelu przy kominku i wstał, kiedy tylko pojawiła się w wejściu. Eileen westchnęła i zwiesiła ramiona. Wyszeptała cichutko „cześć“ i spojrzała mu w oczy. Wolałaby go nie spotkać właśnie tego wieczoru, ale już taki był jej pech.
- Możemy porozmawiać? - zapytał niepewnie i wyciągnął do niej rękę. Dziewczyna podała mu dłoń i uśmiechnęła się smutno.
- A możemy przełożyć to na jutro? - odpowiedziała pytaniem i pozwoliła się przytulić. - Teraz marzę już tylko o tym, żeby pójść spać. Ale obiecuję, że jutro do tego wrócimy.
    Dylan spojrzał na nią ze smutkiem, ale skinął głową. Na chwilę przytulił ją mocniej i odprowadził do drzwi żeńskiego dormitorium. Eileen spojrzała na niego z wdzięcznością i powlokła się do sypialni, padła na łóżko nawet się nie przebierając i zasnęła głębokim snem z myślą „Jak dobrze, jutro niedziela...“


* * *

I tu znów dedyk dla Pete'usia :D Który tak mi truł, aż w końcu napisałam.
I dla Darii, która obiecała ładnie czytać i komentować <3 Ciekawe, kiedy dojdziesz do tego rozdziału ^^
Kocham Was <3

Rozdział 6

Eileen miała złe przeczucia, co do dzisiejszego wypadu do Hogsmeade. Nie była pewna, czy zasugerowała się tym, co mówiła jej przyjaciółka Annie, czy zaniepokoiło ją zachowanie reszty znajomych z jej roku. W każdym razie z tego powodu miała za sobą nieprzespaną noc. Spojrzała na zegarek. Druga w nocy. Wiedząc, że i tak nie zaśnie, wstała po cichu z łóżka, ubrała się. Wymknęła się cicho z dormitorium, a później z Pokoju Wspólnego. Już przez kilka minut skradała się w zupełnych ciemnościach korytarzami, kiedy wpadła na kogoś. Wydała z siebie zduszony krzyk.
- Cicho, bo wszystkich obudzisz - usłyszała głos Dylana tuż przy uchu. - Chodź.
- Dokąd? - zapytała, kiedy pociągnął ją w stronę wyjścia z zamku.
- Do lasu, oczywiście.
    Dziedziniec przemierzyli biegiem, trzymając się cienia na wypadek, gdyby ktoś wpadł na pomysł, aby o tej godzinie wyglądać przez okno. Teraz zostało już tylko przemknąć niezauważenie koło chatki gajowego. Tylko, że jak na złość, gajowy nie spał, tylko kręcił się po swoim ogródku w niewiadomym celu. Eileen podniosła kamień z ziemi i rzuciła nim w lampę gajowego, która potłukła się i zgasła. Dziewczyna złapała Dylana za rękę i pociągnęła wgłąb lasu. Zwolnili dopiero, kiedy mieli pewność, że mężczyzna ich nie zobaczy. W lesie panowały zupełne ciemności, Ślizgonka ledwie widziała swojego towarzysza, jednak wciąż czuła jego dłoń na swojej. Westchnęła cicho i z niemałą trudnością wyplątała dłoń z uścisku.
- Eileen.. - zaczął chłopak. - Bo widzisz...
    Nie dane mu jednak było skończyć. Nagle Dylan runął na ziemię i zaczął krzyczeć. Po krótkiej chwili coś zaczęł go ciągnąć w kierunku jednego z pobliskich drzew. Ślizgon poszybował w górę po pniu drzewa i zniknął pośród różnokolorowych gałęzi. Z gardła zielonookiej wyrwał się zduszony krzyk, który po chwili przerodził się w śmiech, kiedy jej oczom ukazała się ruda czupryna Petera.
- To nie jest śmieszne! - krzyknęła, niemal dusząc się ze śmiechu. - Masz go w tej chwili opuścić na ziemię! Tylko delikatnie!
    W tej chwili nie pamiętała o urazie do Gryfona. Z jednej strony dobrze się bawiła, a z drugiej współczuła kumplowi. Peter zniknął jej z oczu, ale po chwili poczuła jego obecność tuż za plecami.
- Do kogo mówisz? - zapytał z błyskiem w oku.
- No zgadnij, geniuszu. Do Ciebie. - odpowiedziała i przewróciła oczami.
    Długo próbowała przekonać Gryfona do ściągnięcia Dylana z drzewa. Kiedy w końcu jej się udało, szybko pożałowała, gdyż ten tylko machnął różdżką, a Ślizgon z hukiem spadł na ziemię. Eileen, nie wiele myśląc, trzepnęła żartownisia w tył głowy, po czym pomogła Dylanowi się podnieść. Posłała Peterowi mordercze spojrzenie i syknęła: „Dupek“.
    Do dormitorium wrócili nad ranem, Eileen poszła się przebrać i już musieli iść do Hogsmeade. Na szczęście tym razem nie ona - jako prefekt - musiała zostać z młodszymi uczniami. Kiedy weszła do pokoju wspólnego, wszyscy znajomi już czekali, żeby razem pójść do wioski. W drodze udało jej się dowiedzieć, że mają się tam spotkać z bratem Dylana, który miał dla nich niespodziankę. Na miejscu okazało się, że tą niespodzianką, było dwóch mugoli.
- Pamiętasz, jak kiedyś rozmawialiśmy o ćwiczeniu zaklęć niewybaczalnych? - zapytał Mike
- Co?! - wrzasnęła Eileen. - Czy Wy jesteście nienormalni?! Tuż przy szkole? Przecież tu mogą być nauczyciele!
    Dziewczyna doskonale pamiętała tą rozmowę. Miała miejsce kilka lat wcześniej, kiedy jeszcze podobał jej się ten pomysł. Kiedy chciała umieć się skuteczniej bronić i mścić się na wrogach. Teraz jednak dorosła, i mimo tego, że czarna magia wciąż ją niezmiennie kusiła, wiedziała, że to nie jest dobry pomysł, żeby banda uczniaków zaczęła ćwiczyć zaklęcia niewybaczalne na mugolach. Wzięła kilka uspokajających oddechów, i znów przemówiła.
- Nie zgadzam się na to. Jeśli na kimś musicie ćwiczyć, to ćwiczcie na sobie na wzajem, co? Może i to są tylko mugole, ale to nie zmienia faktu. - westchnęła. Sama nie bardzo wiedziała, co chce im przekazać. Poza tym, że na pewno się nie zgadza na to, co chcieli zrobić.
- Ej, wyluzuj - odpowiedział jej starszy brat Dylana. - Poćwiczycie tylko Imperiusa.
- Nie na nich. Pomyśl trochę, nikt tutaj nie ma wprawy w czyszczeniu pamięci. To po pierwsze. Po drugie, to jest nielegalne, więc tym bardziej nie możecie ćwiczyć na nich. - spojrzała po wszystkich zebranych. Kilka osób wyglądało, jakby faktycznie przekonały ich jej argumenty. Reszta jednak mimo wszystko była chętna, aby sprawdzić swoje możliwości w zaklęciach czarno magicznych. Eileen udało się postawić na swoim. Brat Dylana zabrał mugoli z powrotem, a oni poszli jak najdalej od szkoły i wioski, by ćwiczyć. Czarownica tylko im się przyglądała z niesmakiem. Chciała wrócić do szkoły i poczytać jakąś książkę, ale przecież nie mogła zostawić samych tych bezmyślnych chłopaków. I biedną Annie. Kiedy chłopakom w końcu znudziła się zabawa, było już późno. Eileen przeciągnęła się. Zrobiło jej się zimno. Była dopiero końcówka października, ale już robiło się naprawdę mroźnie. Kiedy Dylan objął ją ramieniem, nie zaprotestowała, tylko wtuliła się z wdzięcznością.

* * *

Rozdział pisany wraz z Pete'em. On myślał, ja pisałam ;p
Ale na szczęście nie wszystko, a tylko fragment w lesie.
Dziękuję, Pete <3

Rozdział 5

    W ciągu pierwszych kilku tygodni Eileen zdążyła się zorientować na jakie zajęcia jej wybawca chodzi razem z nią, oraz nauczyła się zajmować strategiczne pozycje, aby cały czas mieć go na oku, a jednocześnie nie być zbyt blisko. Wolała nie siedzieć tuż przed nim, wciąż strasznie ubolewała nad włosami, które musiała przez niego sporo skrócić. Niestety, nawet magia nie potrafiła naprawić spalonych końcówek... Na szczęście Annie znalazła sposób na to, żeby włosy rosły szybciej, więc miała nadzieję, że niedługo znów będą sięgały do połowy pleców. A może nawet dalej..? Kilka razy w ciągu tego czasu nawet zdarzyło się, że to ona wywinęła jakiś numer temu żartownisiowi. Jak się okazało, chłopak nie potrafił przetrwać nawet jednego dnia, nie odwalając nic. A Eileen nie była mu dłużna, za akcję z włosami. Po prostu nie mogła mu tego darować, chociaż sama jeszcze nie posunęła się do czegoś równie okrutnego. I, z czego była bardzo zadowolona, do tej pory jej nie nakrył. Mógł się domyślać, że to ona, ale nie miał żadnych dowodów. Poza tym prowadziła normalne życie, jak to każda inna uczennica ze Slytherinu. No, prawie.Wiadomo, dom słynący z ambicji, ale mimo wszystko ona i tak ich wyprzedzała, w porównaniu do innych zawsze odrabiała prace domowe, kiedy tylko nie spędzała czasu z przyjaciółmi, siedziała nad książkami. Z resztą... Nawet w ich towarzystwie niejednokrotnie po prostu się uczyła. To z pewnością odziedziczyła po matce-Krukonce. Ojciec zdecydowanie nie był tak ambitny. Wszak dopiero wizja utraty jej popchnęła go do tego, że zaczął zmieniać swoje życie. I miała nadzieję, że na dobre mu to wyjdzie.
    Któregoś pięknego, ciepłego dnia po lekcjach zaczepił ją Dylan. Wysoki Ślizgon o piaskowych włosach i oczach w kolorze wieczornego nieba. Zaprzyjaźnili się jeszcze na początku pierwszej klasy. Kiedyś jej się bardzo podobał, ale zauroczenie dawno minęło. Byli dobrymi znajomymi. Towarzyszami. To w nim lubiła. Owszem, postrzegał ją jako dziewczynę, widziała jak czasem na nią zerkał, ale i jako kumpla. Uśmiechnęła się, widząc jak idzie w jej kierunku.
- W ten weekend idziemy do Hogsmeade, pamiętasz? - zapytał, nie bawiąc się w żadne powitania. Prosto i konkretnie, jak to miał w zwyczaju. - Mamy z chłopakami pomysł na dobrą zabawę. Przyłączysz się, nie?
- No pewnie - odparła w ciemno, w tamtym momencie ignorując swoją intuicję, która mówiła, że to może nie być najlepszy pomysł. Nie zastanawiała się, co dla niego mogło być tą dobrą zabawą. Razem wyszli na dziedziniec, zaciągając się chłodnawym, październikowym powietrzem. Nie musieli tego konsultować. Dylan wiedział, że Eileen uwielbia spacery i jak tylko mógł, towarzyszył jej.
- Ej, Leen, właśnie. Znalazłabyś dla mnie trochę czasu, dzisiaj? - zapytał, jak zawsze przekręcając jej imię. Widać było, że lubił jak się o to złościła. A właściwie jak się z nim droczyła, gdyż już dawno przestała się tym przejmować, a nawet „przezwisko“ wydawało jej się zabawne. On jednak był jedyną osobą, której pozwalała tak mówić. Nawet Annie nie miała takiego prawa.
- Mówiłam, żebyś używał mojego Prawdziwego imienia, pamiętasz? - zapytała z groźnym błyskiem w oku i dźgnęła go palcem w bok. On natomiast udał, że go zabolało i obydwoje się roześmiali. - O co chodzi?
- Chodzi o to... - przysunął się niebezpiecznie blisko niej i zniżył głos do konspiracyjnego szeptu. - O to, że potrzebuję korków z numerologii.
    Czarownica spojrzała na niego jak na coś wielkiego i oślizgłego. Zazwyczaj ze wszystkim radził sobie bardzo dobrze, ale wiadomo, czasem każdy trafi na jakiś gorszy temat. Tylko dla czego chciał wciągnąć w to ją?
- Ty potrzebujesz korków? - spytała z niedowierzaniem, na co on tylko skinął głową. Westchnęła, kręcąc lekko głową z rozbawieniem. Wcisnęła mu swoją ciężką torbę w ręce, zacisnęła dłoń na jego ręce powyżej łokcia i poprowadziła go pod wierzbę. Tam wskazała mu wystające korzenie, tworzące coś na kształt ławki i sama usiadła. Mieli teraz wolne, więc czemu by tego czasu nie wykorzystać?
    Tak spędziła większość popołudnia. Tłumacząc numerologię Obrońcy Ślizgonów, ale też trochę z nim żartując i po prostu rozmawiając. W duchu przeklinała matkę za swoją ambicję. Tak samo jak ona, mimo, że wiedziała czym chce zajmować się po szkole, wciąż brała na siebie wiele niepotrzebnych na wybranej drodze przedmiotów. Obie wychodziły z założenia, że wszystko kiedyś w życiu może się przydać. Dlatego Eileen miała dość napięty plan zajęć i w zasadzie jeśli ktoś miał problem z jakimkolwiek przedmiotem, mógł przyjść do niej.
- Widzimy się jutro Pod Świńskim Łbem - oznajmił Dylan na pożegnanie i udał się do zamku. Eileen posiedziała jeszcze chwilę na dworze, ciesząc się ładną pogodą. Po czym, kiedy już nieco zmarzła i ona skierowała swoje kroki do środka. Zajrzała na chwilę do Wielkiej Sali, skąd wzięła sobie kilka grzanek i przy okazji zgarnęła Annie do pokoju wspólnego. Usiadły w swoim ulubionym miejscu przy kominku i chrupiąc grzanki na przemian plotkowały i obserwowały pierwszorocznych.
- Idziesz jutro z chłopakami do Hogsmeade? - zapytała blondynkę, z zaciekawieniem przechylając głowę. Przyjaciółka wyglądała po prostu uroczo i niewinnie. Zazwyczaj też właśnie taka była. Eileen jeszcze nie widziała jej rozzłoszczonej, ani nawet trochę złej. Zupełnie, jakby nie pasowała do domu, w którym się znalazła.
- Idę... Ale nie jestem pewna, czy to dobry pomysł - odrzekła dziewczyna spuszczając wzrok, jakby nieco się zmieszała.
- Wiesz, co oni kombinują?
- Nie wiem. Ale czuję, że to coś niedobrego. No nic, przekonamy się jutro, a teraz chodźmy spać - ziewnęła i obie poczłapały do swojego dormitorium.

Rozdział 4

Rano obudził ją hałas dobiegający z pokoju wspólnego. Nic dziwnego, że przy takiej ilości uczniów był gwar, ale te dzieciaki mogłyby się tak nie wydzierać... Westchnęła. To już wolała słońce świecące prosto w oczy. W lochach jednak nie mogła na to liczyć. Atmosfera panująca w dormitorium zawsze jej się podobała, ale brakowało jej słońca. W sypialniach nie było okien, bo i jak, skoro znajdowali się pod ziemią? Tylko w pokoju wspólnym były, ale tam widok mieli tylko i wyłącznie na bezkresną toń jeziora, a światło, które wpadało do środka, było zielonkawe. To jej nie satysfakcjonowało, dlatego jak było ciepło, chętnie przesiadywała na zewnątrz, albo w bibliotece. Tymczasem jednak pospiesznie ubrała się i wzięła książki, z radością myśląc o pierwszej lekcji - eliksirach. Wyszła z pokoju wspólnego i skierowała kroki do Wielkiej Sali, by coś zjeść. Chciała zdążyć jeszcze przed lekcjami chociaż na chwilę wyjść na błonia.
    Eileen będąc na błoniach, zupełnie straciła poczucie czasu. Przyjechali zaledwie wczoraj, ale już zatęskniła za słońcem. Uwielbiała też spacery, dlatego do lochów na eliksiry wracała biegiem. Przed salą zatrzymała się tylko na chwilę, żeby nieco ochłonąć. Wzięła głęboki wdech i weszła.
- Przepraszam panie profesorze, nie spóźniłam się? Gdzie reszta? - zapytała, rozglądając się po klasie, w której znajdowały się teraz tylko trzy osoby. Profesor Bain, prefekt Gryffindoru i ona sama.
- Nie, nie spóźniłaś się. Nie ma reszty. Jesteś tylko ty i pan Gripple -odpowiedział Bain.
Poważnie? W tym roku tylko dwie osoby z ich domów wybrały eliksiry? Wiedziała, że to raczej nie jest aż tak lubiany przedmiot, ale za to był przydatny... Czemu oni tego nie rozumieli? Nie miała pojęcia, a jednak to była ich decyzja. Ona nie zamierzała tracić, przez to, że była jedyną ze Slytherinu. Eileen jeszcze raz otaksowała Gryfona spojrzeniem. Już wczoraj wydał jej się znajomy, ale szybko zapomniała o nim, zmożona zmęczeniem. Poza tym z pewnością niejednokrotnie widywali się na korytarzu i na wspólnych zajęciach. Dlaczego więc teraz zwróciła na niego uwagę? Miała chwilę, by mu się przyjrzeć, kiedy niespiesznie szła w stronę najbliższej ławki. Wysoki, rudowłosy, z błyszczącymi zielonymi oczami, w których dało się dostrzec coś jeszcze... Jakby złośliwe ogniki. Wyglądał na dość pewnego siebie. Taka mieszanka sprawiała, że nawet w jej oczach był zabójczo przystojny, mimo rudych włosów. Na pierwszy rzut oka widać było, że chłopak ma charakterek. A dziewczynom takim jak ona podobają się niegrzeczni chłopcy. Potrząsnęła głową odrzucając od siebie tę myśl. „To jakiś głupi Gryfon, i niech sobie wygląda jak gwiazdor Hollywoodu. Nie obchodzi mnie to“, myślała. Od kiedy to zwracała taką uwagę na chłopaków? Owszem, potrafiła ocenić, że dla niej są przystojni, czy coś, ale nie interesowało jej to przecież. A on może i prezentował się świetnie, ale za pewne był głupi jak but. Rozmyślania przerwał jej nauczyciel, zaczynając lekcję pytaniem o Veritaserum - eliksir prawdy. Tylko jakiś ostatni muł nie znałby odpowiedzi, ale Eileen pozwoliła, by to chłopak jej udzielił. Niech się cieszy, za pewne uzna się za nie wiadomo kogo. Później już nie da mu żadnej szansy. Bufon.
- Dobrze Peter, 5 punktów dla Gryffindoru -powiedział profesor, kiedy dostał odpowiedź, na co Ślizgonka uniosła gniewnie głowę i posłała bufonowi mordercze spojrzenie. Nie lubiła, jak ktoś zgarniał jej punkty sprzed nosa. A tu nagle pojawia się taki Gryfon i co?? Nie spodziewała się w ogóle, że nauczyciel może wpaść na to, by rozdawać punkty, kiedy w klasie są tylko dwie osoby. I to za takie łatwe pytania! Zazwyczaj, nawet u niego, trzeba się było bardziej postarać.
-Dobrze, kontynuujmy. Czy któreś z was wie jak przyrządzić Veritaserum? Nikt? Dobrze, bo nie to jest tematem dzisiejszej lekcji. Wywar żywej śmierci. Do czego służy?
Panna Ross z pewnością udzieliłaby odpowiedzi na te pytania, gdyż doskonale znała odpowiedź. Wiedziała zarówno jak uwarzyć Veritaserum, jak i wywar żywej śmierci. To pierwsze było wynikiem czytania wielu książek ponad program, to drugie przerabiali już we wcześniejszych latach. Odpowiedziałaby, gdyby nie fakt, że poczuła rozchodzące się na plecach ciepło i swąd palonych włosów. Zrobiła jedyne, co pozostawało jej w tej sytuacji - zaczęła wrzeszczeć.
    Profesor Bain przez dłuższy czas próbował opanować sytuację, ale Gripple musiał użyć jakiegoś nietypowego zaklęcia. Trwało to zdecydowanie zbyt długo, ale nauczycielowi udało się w końcu ugasić płomień ogarniający jej włosy. Niestety w międzyczasie próbował zaklęcia „Aquamenti“, więc nie dość, że teraz była przypalona i przemoczona, to jeszcze wyglądała naprawdę strasznie. Najbardziej bolały ją jednak spalone końcówki włosów... Tak bardzo o nie dbała, a on je zniszczył! Odwróciła się gwałtownie w stronę prefekta.
- Co Ty sobie wyobrażasz?! - zaczęła wrzeszczeć na nic nie spodziewającego się chłopaka, a to był zaledwie początek. Nauczyciel nie wiedział, co ma zrobić. Potrafił sobie poradzić z ogniem, ale z wybuchem wściekłości nastolatki? Przez sześć poprzednich lat, kiedy ją uczył, nigdy nie podniosła na nikogo głosu w jego obecności. Zawsze miał ją za ułożoną i grzeczną dziewczynę. Tak, Eileen umiała stwarzać pozory. A teraz była w swoim żywiole i dopiero rozpoczynała tyradę. - Ty... Skretyniały dupku! Jesteś nienormalny! Idiota! Co to miało być do cholery? Według Ciebie to było zabawne?! Jesteś beznadziejny! Powinni zamknąć Cię w Mungu!...
    Byłaby wydzierała się tak dużo dłużej, gdyby nie nagłe olśnienie. Przed chwilą krzyczała na całe gardło, a w ułamku sekundy zamilkła, jak rażona zaklęciem uciszającym. Dlaczego? W pewnym momencie uświadomiła sobie, że głupi Gryfon, na którego właśnie się wydziera, jeszcze kilka dni temu uratował jej ciało, a może nawet i życie przed bandą głupich mugolaków. Przez dłuższą chwilę patrzyła na Petera z trudem ukrywając wyraz szoku, malujący się na twarzy. Kiedy odrętwienie związane z zaskoczeniem minęło, odwróciła się do niego plecami, wzięła swoje rzeczy i przesiadła się kilka ławek dalej. Do końca lekcji żadne z nich się nie odezwało, a Ślizgonkę dręczyły myśli typu: „Dlaczego to akurat był on?“ Odpowiedź jednak nasunęła się sama. Jakiś głos w jej głowie szepnął: „Bo to Gryfon.“ Przez chwilę zastanawiała się nad sensem tych słów. Ktokolwiek jej je podsunął, miał rację. Ślizgon, gdyby zobaczył taką sytuację na pewno zwiałby jak najdalej z podkulonym ogonem, Puchon też pewnie nie kiwnąłby palcem. Krukon ewentualnie szukałby pomocy innych ludzi, gdzieś dookoła, a tymczasem wiele mogłoby się wydarzyć. Tylko Gryfon mógł być na tyle odważny i na tyle głupi, by jej pomóc. Ten Gryfon w dodatku potrafił niesamowicie walczyć. Inaczej nie poradziłby sobie z trzema typami spod ciemnej gwiazdy. A jednak dwóch z nich położył bez trudu, sprawiając tym samym, że trzeci umknął. Ale i on zapewne nie byłby dla niego dużym zagrożeniem. A teraz ona tak bezceremonialnie na niego nawrzeszczała. To było niewdzięczne z jej strony. Skąd jednak miała wiedzieć?? Po chwili pojawiła się kolejna myśl: „Czy mnie poznał?“ Wątpiła, by tak było. Tamtej nocy było ciemno, a ona miała kaptur zasłaniający włosy, twarz, głos miała zmieniony strachem. Jej wyjątkowy kolor oczu też z pewnością nie był zbyt dobrze widoczny, skoro w okolicy nie świeciła nawet jedna latarnia. Miała nadzieję, że jej nie poznał. Nie mógł się zorientować... „Szczęście, że jednak nie miałam okazji się odwdzięczyć“, pomyślała. „Teraz musiałabym... Nie, nie dowie się, że pomógł wtedy Ślizgonce“. Uznała, że wtedy dopiero by się znienawidzili.
    Kiedy tylko lekcja się skończyła, odetchnęła z ulgą. Jako pierwsza wyszła z klasy i pobiegła prosto do dormitorium by się umyć i przebrać przed kolejnymi zajęciami. Zdecydowanie potrzebowała prysznica. Chociaż na jej włosy to niewiele pomogło, były po prostu zniszczone. Postanowiła, że wieczorem poprosi Annie, by podcięła jej zwęglone końcówki.