Wyjeżdżam w sierpniu, więc nie ma szans, żebym coś dodała, a teraz... po prostu od dawna nie wiedziałam co pisać... Dlatego też nie wiem, kiedy i czy pojawi się kolejny rozdział. Moje pomysły uciekły, a wraz z nimi wena.
Postaram się coś wymyślić i wrócić do Was na początku września :)
wtorek, 23 lipca 2013
sobota, 20 lipca 2013
Rozdział 45
- Teraz już się nie wywiniesz - usłyszała tuż koło ucha złowrogi szept. Brzmiał bardziej jak syk. I był jej dobrze znany. Annie. Dziewczyna machnęła różdżką, a nadgarstki brunetki zostały spętane grubym sznurem. Popchnęła ją w stronę lasu. Wykorzystała element zaskoczenia. Eileen szarpnęła się, ale była na straconej pozycji. Mimo, że Annie była niższa, drobniejsza i sporo od niej słabsza, to w tym wypadku miała przewagę. Trzymała ją tak, żeby brunetka miała utrudnione poruszanie się. Zaczęła więc iść powoli do lasu. W takiej pozycji jej mięśnie były boleśnie napięte, traciła przez to dużo energii. Ale przypuszczała, że jak tylko udadzą się wgłąb lasu na tyle, żeby nie było ich widać, to dziewczyna po prostu ją odepchnie i znów zacznie te swoje śmieszne groźby. Zaczeka na dobry moment, a później po prostu zaatakuje. Również z zaskoczenia. Pomyliła się. Annie wykazała się zaskakującym sprytem, który wcześniej się u niej nie objawiał. Zamiast popchnąć ją na ziemię zatrzymała się gwałtownie. Wyciągnęła z jej kieszeni różdżkę i odrzuciła gdzieś daleko. Przytknęła ostry czubek noża do gardła Eileen. Delikatnie, ale stanowczo. Kolejny szok. Annie zawsze bywała nieobliczalna, ale nigdy nikt nie podejrzewałby, że jest skłonna do czegoś takiego. Drobna blondynka, która w skrajnych sytuacjach potrafiła powiedzieć o dwa słowa za dużo. Dziewczyna, która zawsze była cicha, skromna... Zawsze w cieniu swojej przyjaciółki. Przyjaciółki, której teraz trzymała nóż przy gardle. To było o wiele skuteczniejsze, niż różdżka. Mimo, że znała zaklęcia niewybaczalne i była gotowa ich użyć, to miała świadomość tego, że Eileen nie przejęłaby się gdyby na miejscu noża był kawałek magicznego drewna. Ale kiedy czuła ostrą stal stykającą się z jej skórą nie mogła się poruszyć. Wiedziała, że Annie jest owładnięta żądzą zemsty i nie wie, co robi. A była gotowa posunąć się naprawdę daleko. Nie bała się jednak. Intensywnie zastanawiała się nad wyjściami z sytuacji. Mogłaby spróbować wytrącić koleżance nóż z ręki, ale to byłoby zbyt niebezpieczne. Musiała czekać, ignorując mięśnie, które powoli zaczynały odmawiać jej posłuszeństwa. Paliły żywym ogniem, a ona nic nie mogła na to poradzić. Wreszcie blondynka znów się odezwała.
- Chciałaś mi zabrać sprzed nosa kolejnego faceta, co? Już Ci się znudził Peter i bierzesz się za tego nowego? Nowych przyjaciół też chciałaś mi zabrać? Nie uda Ci się to. Nigdy więcej! - wrzasnęła, drżąc ze złości. - Od samego początku spychałaś mnie do cienia! To Ty musiałaś być na pierwszym planie! A ja głupia Ci na to pozwalałam! Myślałam, że jesteś moją przyjaciółką! A Ty to okrutnie wykorzystywałaś! Ale koniec z tym! - wrzeszczała, z każdą chwilą dociskając nóż mocniej. - Bez swoich niby-przyjaciół nie jesteś już wcale taka silna, co? - Dziewczyna zaśmiała się złowieszczo. Eileen nie skupiała się na jej słowach, z trudem i właściwym sobie uporem starała się rozwiązać sznur krępujący jej nadgarstki. - Sama sobie nie umiesz poradzić? Biedna mała Eileen.
- Coś jeszcze masz mi do powiedzenia? Daruj sobie tę szopkę. - odpowiedziała, starając się, by jej głos brzmiał pewnie i by nie było w nim słychać bólu. „No dalej...“, pomyślała, boleśnie wykręcając nadgarstek, by się uwolnić. Miała już głębokie otarcia od tego sznura, a on poluzował się jedynie o jakieś ćwierć cala.
- Masz się trzymać z daleka od nowego, rozumiesz? Będzie mój, zobaczysz! I od moich nowych przyjaciół. Już o Tobie zapomnieli, wiesz? - warknęła ze złością.
- Możesz zapomnieć. Myślisz, że się przestraszę? Za słabo się starasz. A może po prostu nie potrafisz, jesteś za słaba - prowokowała ją, ale nie potrafiła się oprzeć pokusie, aby jej dopiec. Na razie tylko tyle była w stanie zrobić.
- Pożałujesz... Masz robić, co każę!
Nacisk ostrza na gardło Eileen się zwiększył, przebijając skórę. Po jej szyi spłynęła kropla krwi. W tym momencie trzy rzeczy zdarzyły się w jednej chwili. Po pierwsze dwa męskie głosy zawołały ją po imieniu. A właściwie ich właściciele krzyknęli z przerażeniem. Po drugie Peter i James ruszyli w ich kierunku. A po trzecie ostrze noża z niewiadomych przyczyn rozpadło się na miliony małych kawałeczków, a brunetka odskoczyła od swojej byłej przyjaciółki, wreszcie uwalniając ręce. Sznur opadł na ziemię.
Peter doskoczył do Annie, wyrwał jej różdżkę i złapał ją za ramię, likwidując tym samym zagrożenie. Dziewczyna szarpała się, ale nie wzruszało go to ani trochę. Była dla niego zbyt słaba. James w tym czasie objął Eileen ramieniem, dając jej oparcie. Uparcie stała, mimo tego, że chwiała się i drżały jej obolałe mięśnie. Czuła, że przez kolejnych kilka dni będą jej dokuczać. W końcu Krukon zmusił dziewczynę by usiadła. Pochylił się nad nią i wymamrotał formułę jakiegoś nieznanego jej zaklęcia, a brunetka pogrążyła się w kojącej nieświadomości.
- Chciałaś mi zabrać sprzed nosa kolejnego faceta, co? Już Ci się znudził Peter i bierzesz się za tego nowego? Nowych przyjaciół też chciałaś mi zabrać? Nie uda Ci się to. Nigdy więcej! - wrzasnęła, drżąc ze złości. - Od samego początku spychałaś mnie do cienia! To Ty musiałaś być na pierwszym planie! A ja głupia Ci na to pozwalałam! Myślałam, że jesteś moją przyjaciółką! A Ty to okrutnie wykorzystywałaś! Ale koniec z tym! - wrzeszczała, z każdą chwilą dociskając nóż mocniej. - Bez swoich niby-przyjaciół nie jesteś już wcale taka silna, co? - Dziewczyna zaśmiała się złowieszczo. Eileen nie skupiała się na jej słowach, z trudem i właściwym sobie uporem starała się rozwiązać sznur krępujący jej nadgarstki. - Sama sobie nie umiesz poradzić? Biedna mała Eileen.
- Coś jeszcze masz mi do powiedzenia? Daruj sobie tę szopkę. - odpowiedziała, starając się, by jej głos brzmiał pewnie i by nie było w nim słychać bólu. „No dalej...“, pomyślała, boleśnie wykręcając nadgarstek, by się uwolnić. Miała już głębokie otarcia od tego sznura, a on poluzował się jedynie o jakieś ćwierć cala.
- Masz się trzymać z daleka od nowego, rozumiesz? Będzie mój, zobaczysz! I od moich nowych przyjaciół. Już o Tobie zapomnieli, wiesz? - warknęła ze złością.
- Możesz zapomnieć. Myślisz, że się przestraszę? Za słabo się starasz. A może po prostu nie potrafisz, jesteś za słaba - prowokowała ją, ale nie potrafiła się oprzeć pokusie, aby jej dopiec. Na razie tylko tyle była w stanie zrobić.
- Pożałujesz... Masz robić, co każę!
Nacisk ostrza na gardło Eileen się zwiększył, przebijając skórę. Po jej szyi spłynęła kropla krwi. W tym momencie trzy rzeczy zdarzyły się w jednej chwili. Po pierwsze dwa męskie głosy zawołały ją po imieniu. A właściwie ich właściciele krzyknęli z przerażeniem. Po drugie Peter i James ruszyli w ich kierunku. A po trzecie ostrze noża z niewiadomych przyczyn rozpadło się na miliony małych kawałeczków, a brunetka odskoczyła od swojej byłej przyjaciółki, wreszcie uwalniając ręce. Sznur opadł na ziemię.
Peter doskoczył do Annie, wyrwał jej różdżkę i złapał ją za ramię, likwidując tym samym zagrożenie. Dziewczyna szarpała się, ale nie wzruszało go to ani trochę. Była dla niego zbyt słaba. James w tym czasie objął Eileen ramieniem, dając jej oparcie. Uparcie stała, mimo tego, że chwiała się i drżały jej obolałe mięśnie. Czuła, że przez kolejnych kilka dni będą jej dokuczać. W końcu Krukon zmusił dziewczynę by usiadła. Pochylił się nad nią i wymamrotał formułę jakiegoś nieznanego jej zaklęcia, a brunetka pogrążyła się w kojącej nieświadomości.
sobota, 13 lipca 2013
Rozdział 44
Od kilku minut przyglądał się dziewczynie. Eileen z wielkim przejęciem wertowała księgi, próbując ogarnąć rozumiem to, co widzi. James wiedział, że jeśli chodziło o połowę książek, dziewczyna nie mogła nic zrozumieć. Część była już bardzo zniszczona i treść była rozmyta, a część była w innych językach. Staroangielski, łacina, a nawet prastary język magów. To jednak nie zmieniało faktu, że brunetka była zachwycona. Wpatrywała się w pochyłe, ręczne pismo w kolejnej księdze, którą wzięła do ręki. To było podniszczone, opasłe tomiszcze, nie posiadające tytułu. Odwracała delikatnie kruche kartki, obawiając się, że za chwilę się rozsypią. Z pasją przyglądała się nietypowym literom i ręcznie rysowanym ilustracjom. Zastanawiała się ile taka księga może mieć lat. Zupełnie zapomniała o tym, że są w Pokoju Życzeń i wszystkie przedmioty były tylko wiernymi kopiami oryginałów znajdujących się gdzieś tam, daleko, w prawdziwym pokoju chłopaka.
- Skąd je masz? - zapytała w końcu, odkładając wszystkie książki na miejsca.
- Są w mojej rodzinie od pokoleń - wyjaśnił James, podchodząc do półek. - Dziadkowie poważnie podchodzili do tradycji, starożytnej magii... Nie chcieli, bo to zaginęło. Teraz już prawie nikt z tego nie korzysta. Ta sztuka została zapomniana, jest... Trudna. I tylko rodziny, które mają w sobie część tej mocy, które przekazują sobie tę wiedzę, potrafią z niej korzystać.
- Dlaczego mi to pokazałeś?
- Wszystko w swoim czasie - rzekł, wyciągając największą księgę i otwierając ją na stronie tytułowej. - Powiedz mi co widzisz - dodał, podsuwając jej pod nos.
- Co? To żart? - zapytała, zerkając na książkę, a później na niego. Widząc jego poważną minę westchnęła ze zrezygnowaniem i opuściła wzrok. Na pierwszej stronie pojawiło się kilka zdań. Przeczytała na głos:
- „Córko Cayenne, spoczywa w Tobie cząstka starożytnej magii. Gdy zaprzedasz ją złu zwróci się przeciw Tobie, przynosząc zgubne skutki. Lecz jeśli postąpisz zgodnie z jej przeznaczeniem, Twoje wysiłki zostaną nagrodzone. Potomkini rodu Nox, spełnij swoje przeznaczenie.“ - słowa znikły, ale dziewczyna jeszcze przez dłuższy czas wpatrywała się w pustą kartkę z otępieniem. W końcu zaśmiała się. - To jakiś żart, tak? Mogłeś lepiej się postarać. Idźmy już.
Eileen wyszła z Pokoju życzeń, nie zwracając uwagi na to, czy chłopak idzie za nią. Po chwili ją dogonił. Resztę wycieczki po szkole spędzili w napiętej atmosferze. Dziewczyna odzywała się tylko wtedy, kiedy naprawdę musiała, czyli co rusz opowiadając koledze o poszczególnych miejscach w szkole. Kiedy wrócili do Sali Wejściowej, bez słowa ruszyła w kierunku lochów.
- Wkrótce Ci to wytłumaczę! - Zawołał za nią. Nie odpowiedziała. Ale nie musiała. Jeszcze ją przekona. Jak na razie sam upewnił się, że to właśnie jej szukał. Uśmiechnął się do siebie i skierował się w stronę pokoju wspólnego Krukonów.
Dylan poderwał się z fotela, kiedy Eileen weszła do salonu Ślizgonów. Ruszył w jej stronę, mijając po drodze pufy, które jak zawsze porozstawiane były po całym pomieszczeniu. Była zamyślona i zapewne nie zwróciłaby na niego uwagi, gdyby nie złapał jej za ramię.
- Hej. Nie było Cię na śniadaniu, Peter Cię szukał. Chce się z Tobą spotkać godzinę po kolacji pod wierzbą - oznajmił. Zostało to skwitowane wściekłym prychnięciem Annie, która teraz siedziała w kącie pokoju wspólnego, pozostając na pierwszy rzut oka niezauważona.
- Jasne - odpowiedziała Eileen, wzruszając ramionami. Wciąż była nieobecna. Zastanawiała się, skąd nowy Krukon wiedział, jak nazywała się jej matka i dlaczego tak brutalnie wykorzystał to przeciwko niej. Po co to robił? Chciał z niej zażartować? Zdenerwować ją? Ale z drugiej strony nie mógł wiedzieć, jak na imię miała jej matka. Potrząsnęła głową.
- Coś się stało? - zapytał Dylan, patrząc na nią z troską.
- Nie, w porządku. Przypomniało mi się, że zapomniałam o pracy domowej na transmutację. Pójdę do biblioteki - powiedziała, a widząc minę przyjaciela dodała jeszcze, że najpierw pójdzie do kuchni coś zjeść. Dopiero wtedy jego twarz się rozpogodziła. Skinął głową i skierował się w stronę swojego ulubionego fotela.
Brunetka poszła do dormitorium, by wziąć swoją torbę, rolkę pergaminu oraz pióro i kałamarz. Nie chodziło o esej do szkoły, ale i tak zamierzała się udać do biblioteki. Wychodząc z Pokoju Wspólnego zorientowała się, że jednak zrobiła się głodna i, tak jak zapowiedziała przyjacielowi, najpierw wstąpiła do kuchni. Z trudem przekonała skrzaty, że chce tylko kilka tostów na drogę, wpakowała do torby otrzymane słodycze i wreszcie skierowała się bezpośrednio w stronę celu swojej podróży.
Przeglądała już kolejną książkę w poszukiwaniu informacji na temat „Nox“. Domyśliła się, że nie chodziło o zaklęcie. Wciąż nie wierzyła w to, co zawierała księga w Pokoju Życzeń, mimo, że powoli zbliżała się do tego, aby uznać to za prawdę. Te trzy zdania, które tam ujrzała nie mogły być przypadkowe i nie mogły zostać wymyślone przez zwykłego ucznia Hogwartu. James Worthington nie był jednak zwykłym uczniem i to również brała pod uwagę.
Wreszcie znalazła to, czego szukała. A mianowicie informacje dotyczące Nox. Dziękowała Dyrektorowi, że wybrał ją na prefekta, co pozwalało jej na odwiedzanie Działu Ksiąg Zakazanych. „Nox - bogini mitologii greckiej i uosobienie nocy. Według wielu starożytnych podań Nox miała swoich ludzkich potomków, a niektóre kobiety pochodzące w prostej linii od bogini były jej inkarnacją. Nazywana również: Nyks, Noc, Ratri.“
Peter wypatrywał Eileen na śniadaniu, nie zobaczył jej. Na obiedzie również jej nie było, tym razem za to pojawił się Worthington. Dziewczyna pojawiła się dopiero na kolacji. Uśmiechnął się na jej widok, ale kiedy spojrzała w jego kierunku - odwrócił wzrok. Siedział między Tomem i Lianne, znosząc ględzenie tej drugiej. Czy naprawdę dziewczyna była warta wysłuchiwania tego? Kilka miejsc dalej siedziała Annie, gawędząc z Rose. Jeśli dobrze słyszał, to planowały zemstę na Eileen. Nie przejął się tym zbytnio - od planów do działania było jeszcze bardzo daleko. Przewrócił oczami już kolejny raz tego dnia i wyłączył się. Od czasu do czasu kiedy Lianne go o coś pytała tylko potakiwał automatycznie. Zjadł kilka grzanek i wstał, nie zważając na swoich przyjaciół, ani na to, że do niego mówią. Wyszedł z Wielkiej Sali i poszedł do wieży Gryffindoru. Wziął prysznic i przebrał się. Usiadł na łóżku w swoim dormitorium i spróbował sobie przypomnieć swoją przyjaciółkę na pierwszym roku. Jak to było możliwe, że poznali się dopiero w ostatniej klasie? Zamknął oczy i przywołał wspomnienia.
Siostra od samego rana go poganiała, mówiąc, że spóźnią się na pociąg. A on był taki niewyspany... Jedenastoletni chłopiec przewrócił oczami i przeczesał palcami swoje rude włosy. Wtedy jeszcze nie wiedział, że te gesty wielokrotnie będą powtarzały się w przyszłości. Z grymasem niezadowolenia zatrzasnął kufer i wraz z siostrą wyszedł z domu. Po chwili zapomniał jednak, że chciał jeszcze spać. Dopiero teraz naprawdę dotarło do niego, że idzie do szkoły na calutkie dziesięć miesięcy. I to nie do byle jakiej szkoły. Szedł do Hogwartu, Szkoły Magii i Czarodziejstwa. Czekał na to całe lata. Kiedy czekali na taksówkę, chłopiec dreptał w miejscu z podekscytowaniem.
Nie pamiętał drogi na dworzec, był zbyt zaaferowany rozmyślaniem o tym, jak to będzie na pierwszym roku w szkole. Wreszcie znalazł się na peronie. Nigdy nie był strachliwy, czy niepewny siebie, więc bez wahania podszedł do grupki chłopców w jego wieku i rok czy dwa starszych. Kiedy siostra go dogoniła, on już w najlepsze rozmawiał z nowymi znajomymi, bacznie obserwując wszystkich wokół. Nie przejmował się specjalnie starszymi uczniami. Oni zapewne nie chcieli mieć wiele wspólnego z dzieciakami, ani dzieciaki z nimi.
Ominął wzrokiem grupkę piątoklasistów i zaczął przyglądać się dwóm dziewczynkom. Jedna była niziutka i bardzo drobna, miała blond włosy sięgające do ramion i niebieskie oczy. Wyglądała na bardzo wystraszoną, spoglądała lękliwie na tłum wokół siebie. Druga była wyższa, miała czarne jak noc włosy, o wiele krótsze niż jej koleżanka i intensywnie zielone oczy. Była wyprostowana i pewna siebie, chociaż nie tak pewna, jak on sam. Uśmiechała się do swojej mamy, która w przeciwieństwie do niej była zmartwiona pierwszym rokiem córki w szkole. Wtedy Peter nie zwrócił na to uwagi, ale kobieta wyglądała na bardzo młodą, jak na posiadanie jedenastoletniej córki. Miała zielone oczy, które odziedziczyła po niej córka i rudoblond włosy. Uśmiechała się nerwowo. Później chłopiec widział ją jeszcze cztery razy w ciągu dwóch lat, dwa razy, kiedy odbierała córkę i dwa kiedy ją przyprowadzała we wrześniu. W trzeciej klasie po dziewczynkę przyszedł już ktoś inny, kilka lat później dowiedział się dlaczego - jej matka zaginęła.
Kiedy przyjrzał się tamtej grupce, koło siebie usłyszał nowy głos. Odwrócił się i ujrzał blondyna. Chłopiec był mniej-więcej jego wzrostu, przedstawił się, jako Tom. Od tamtej pory byli przyjaciółmi.
Siedemnastoletni chłopak siedział z zamkniętymi oczami, przypominając sobie różne sytuacje z tych sześciu lat, kiedy widział Eileen, ale z nią nie rozmawiał. Teraz żałował, że wtedy nie podszedł do niej. Ale była dziewczynką, a w tym wieku chłopcy lepiej dogadują się z innymi chłopcami. Później zostali przydzieleni do wrogich sobie domów. A właściwie to brunetka trafiła do domu, z którym cała reszta szkoły nie żyła w zgodzie. Może gdyby wtedy na peronie ze sobą porozmawiali, zaprzyjaźnili się, bo przecież w tym wieku tak łatwo było się z kimś zaprzyjaźnić, to nie robiłoby żadnej różnicy to, że byli w różnych domach. Szkoda mu było, że tak naprawdę poznali się dopiero w ostatnim roku nauki. Teraz miał nadzieję, że nadrobią jakoś te sześć straconych lat. Liczył na to, że zbliżą się do siebie jeszcze bardziej, w końcu, jak to przyznał Tomowi zanim jeszcze musiał zerwać z brunetką kontakt, zakochał się w niej. Postanowił, że jakoś spławi Lianne. Wydawała się naprawdę fajną dziewczyną, a okazało się, że strasznie dużo gada, o rzeczach, które są bez znaczenia.
Drzwi dormitorium otworzyły się i wpadł przez nie Tom, robiąc niesamowity przeciąg.
- Peter?! Ty jeszcze tutaj?! - wrzasnął, patrząc na przyjaciela tak, jakby zobaczył ducha. - Przecież od pięciu minut powinieneś być na błoniach!
Eileen zaraz po kolacji wróciła do dormitorium. Wzięła letnią sukienkę i poszła pod prysznic. Wychodząc pociągnęła tylko rzęsy tuszem i udała się pod wierzbę. Wiedziała, że do przyjścia Petera ma jeszcze dużo czasu, ale postanowiła przejść się wokół jeziora. Chociaż przez chwilę mogła odetchnąć od zajęć, noszenia czarnej szaty i krawata w srebrne i zielone pasy. Wieczór był ciepły, więc nie wzięła żadnego sweterka, czy bluzy. Przeszła się wokół wielkiego zbiornika wodnego. Wkrótce zrobiło się ciemno. Wiatr wiał lekko, z łatwością kładąc wysoką trawę. Zapach wieczornych kwiatów dolatywał do niej od strony lasu. Mimo ciągłych koszmarów związanych z lasem, nie czuła lęku patrząc na niego. Zawsze lubiła Zakazany Las. Między innymi dlatego, że był zakazany. Brunetka poczuła delikatny dotyk na plecach. Czyjaś dłoń musnęła delikatnie jej odkrytą skórę.. Uśmiechnęła się z satysfakcją. Pewnie miało ją to przestraszyć. Nie wyszło. Dłoń przesunęła się w górę i znalazła w jej włosach. Eileen poczuła, że coś jest nie tak. Dłoń była zimna, nie tak jak dłoń Petera. Nie usłyszała kroków, a jego usłyszałaby mimo wiatru. Dłoń zacisnęła się w pięść, i szarpnęła ją gwałtownie w tył. Na chwilę brunetka straciła równowagę, a później została brutalnie przyciągnięta do czyjegoś ramienia. Jej ciało wygięło się nienaturalnie. Dziewczyna stłumiła jęk. Starała się zachować zimną krew.
- Skąd je masz? - zapytała w końcu, odkładając wszystkie książki na miejsca.
- Są w mojej rodzinie od pokoleń - wyjaśnił James, podchodząc do półek. - Dziadkowie poważnie podchodzili do tradycji, starożytnej magii... Nie chcieli, bo to zaginęło. Teraz już prawie nikt z tego nie korzysta. Ta sztuka została zapomniana, jest... Trudna. I tylko rodziny, które mają w sobie część tej mocy, które przekazują sobie tę wiedzę, potrafią z niej korzystać.
- Dlaczego mi to pokazałeś?
- Wszystko w swoim czasie - rzekł, wyciągając największą księgę i otwierając ją na stronie tytułowej. - Powiedz mi co widzisz - dodał, podsuwając jej pod nos.
- Co? To żart? - zapytała, zerkając na książkę, a później na niego. Widząc jego poważną minę westchnęła ze zrezygnowaniem i opuściła wzrok. Na pierwszej stronie pojawiło się kilka zdań. Przeczytała na głos:
- „Córko Cayenne, spoczywa w Tobie cząstka starożytnej magii. Gdy zaprzedasz ją złu zwróci się przeciw Tobie, przynosząc zgubne skutki. Lecz jeśli postąpisz zgodnie z jej przeznaczeniem, Twoje wysiłki zostaną nagrodzone. Potomkini rodu Nox, spełnij swoje przeznaczenie.“ - słowa znikły, ale dziewczyna jeszcze przez dłuższy czas wpatrywała się w pustą kartkę z otępieniem. W końcu zaśmiała się. - To jakiś żart, tak? Mogłeś lepiej się postarać. Idźmy już.
Eileen wyszła z Pokoju życzeń, nie zwracając uwagi na to, czy chłopak idzie za nią. Po chwili ją dogonił. Resztę wycieczki po szkole spędzili w napiętej atmosferze. Dziewczyna odzywała się tylko wtedy, kiedy naprawdę musiała, czyli co rusz opowiadając koledze o poszczególnych miejscach w szkole. Kiedy wrócili do Sali Wejściowej, bez słowa ruszyła w kierunku lochów.
- Wkrótce Ci to wytłumaczę! - Zawołał za nią. Nie odpowiedziała. Ale nie musiała. Jeszcze ją przekona. Jak na razie sam upewnił się, że to właśnie jej szukał. Uśmiechnął się do siebie i skierował się w stronę pokoju wspólnego Krukonów.
Dylan poderwał się z fotela, kiedy Eileen weszła do salonu Ślizgonów. Ruszył w jej stronę, mijając po drodze pufy, które jak zawsze porozstawiane były po całym pomieszczeniu. Była zamyślona i zapewne nie zwróciłaby na niego uwagi, gdyby nie złapał jej za ramię.
- Hej. Nie było Cię na śniadaniu, Peter Cię szukał. Chce się z Tobą spotkać godzinę po kolacji pod wierzbą - oznajmił. Zostało to skwitowane wściekłym prychnięciem Annie, która teraz siedziała w kącie pokoju wspólnego, pozostając na pierwszy rzut oka niezauważona.
- Jasne - odpowiedziała Eileen, wzruszając ramionami. Wciąż była nieobecna. Zastanawiała się, skąd nowy Krukon wiedział, jak nazywała się jej matka i dlaczego tak brutalnie wykorzystał to przeciwko niej. Po co to robił? Chciał z niej zażartować? Zdenerwować ją? Ale z drugiej strony nie mógł wiedzieć, jak na imię miała jej matka. Potrząsnęła głową.
- Coś się stało? - zapytał Dylan, patrząc na nią z troską.
- Nie, w porządku. Przypomniało mi się, że zapomniałam o pracy domowej na transmutację. Pójdę do biblioteki - powiedziała, a widząc minę przyjaciela dodała jeszcze, że najpierw pójdzie do kuchni coś zjeść. Dopiero wtedy jego twarz się rozpogodziła. Skinął głową i skierował się w stronę swojego ulubionego fotela.
Brunetka poszła do dormitorium, by wziąć swoją torbę, rolkę pergaminu oraz pióro i kałamarz. Nie chodziło o esej do szkoły, ale i tak zamierzała się udać do biblioteki. Wychodząc z Pokoju Wspólnego zorientowała się, że jednak zrobiła się głodna i, tak jak zapowiedziała przyjacielowi, najpierw wstąpiła do kuchni. Z trudem przekonała skrzaty, że chce tylko kilka tostów na drogę, wpakowała do torby otrzymane słodycze i wreszcie skierowała się bezpośrednio w stronę celu swojej podróży.
Przeglądała już kolejną książkę w poszukiwaniu informacji na temat „Nox“. Domyśliła się, że nie chodziło o zaklęcie. Wciąż nie wierzyła w to, co zawierała księga w Pokoju Życzeń, mimo, że powoli zbliżała się do tego, aby uznać to za prawdę. Te trzy zdania, które tam ujrzała nie mogły być przypadkowe i nie mogły zostać wymyślone przez zwykłego ucznia Hogwartu. James Worthington nie był jednak zwykłym uczniem i to również brała pod uwagę.
Wreszcie znalazła to, czego szukała. A mianowicie informacje dotyczące Nox. Dziękowała Dyrektorowi, że wybrał ją na prefekta, co pozwalało jej na odwiedzanie Działu Ksiąg Zakazanych. „Nox - bogini mitologii greckiej i uosobienie nocy. Według wielu starożytnych podań Nox miała swoich ludzkich potomków, a niektóre kobiety pochodzące w prostej linii od bogini były jej inkarnacją. Nazywana również: Nyks, Noc, Ratri.“
Peter wypatrywał Eileen na śniadaniu, nie zobaczył jej. Na obiedzie również jej nie było, tym razem za to pojawił się Worthington. Dziewczyna pojawiła się dopiero na kolacji. Uśmiechnął się na jej widok, ale kiedy spojrzała w jego kierunku - odwrócił wzrok. Siedział między Tomem i Lianne, znosząc ględzenie tej drugiej. Czy naprawdę dziewczyna była warta wysłuchiwania tego? Kilka miejsc dalej siedziała Annie, gawędząc z Rose. Jeśli dobrze słyszał, to planowały zemstę na Eileen. Nie przejął się tym zbytnio - od planów do działania było jeszcze bardzo daleko. Przewrócił oczami już kolejny raz tego dnia i wyłączył się. Od czasu do czasu kiedy Lianne go o coś pytała tylko potakiwał automatycznie. Zjadł kilka grzanek i wstał, nie zważając na swoich przyjaciół, ani na to, że do niego mówią. Wyszedł z Wielkiej Sali i poszedł do wieży Gryffindoru. Wziął prysznic i przebrał się. Usiadł na łóżku w swoim dormitorium i spróbował sobie przypomnieć swoją przyjaciółkę na pierwszym roku. Jak to było możliwe, że poznali się dopiero w ostatniej klasie? Zamknął oczy i przywołał wspomnienia.
Siostra od samego rana go poganiała, mówiąc, że spóźnią się na pociąg. A on był taki niewyspany... Jedenastoletni chłopiec przewrócił oczami i przeczesał palcami swoje rude włosy. Wtedy jeszcze nie wiedział, że te gesty wielokrotnie będą powtarzały się w przyszłości. Z grymasem niezadowolenia zatrzasnął kufer i wraz z siostrą wyszedł z domu. Po chwili zapomniał jednak, że chciał jeszcze spać. Dopiero teraz naprawdę dotarło do niego, że idzie do szkoły na calutkie dziesięć miesięcy. I to nie do byle jakiej szkoły. Szedł do Hogwartu, Szkoły Magii i Czarodziejstwa. Czekał na to całe lata. Kiedy czekali na taksówkę, chłopiec dreptał w miejscu z podekscytowaniem.
Nie pamiętał drogi na dworzec, był zbyt zaaferowany rozmyślaniem o tym, jak to będzie na pierwszym roku w szkole. Wreszcie znalazł się na peronie. Nigdy nie był strachliwy, czy niepewny siebie, więc bez wahania podszedł do grupki chłopców w jego wieku i rok czy dwa starszych. Kiedy siostra go dogoniła, on już w najlepsze rozmawiał z nowymi znajomymi, bacznie obserwując wszystkich wokół. Nie przejmował się specjalnie starszymi uczniami. Oni zapewne nie chcieli mieć wiele wspólnego z dzieciakami, ani dzieciaki z nimi.
Ominął wzrokiem grupkę piątoklasistów i zaczął przyglądać się dwóm dziewczynkom. Jedna była niziutka i bardzo drobna, miała blond włosy sięgające do ramion i niebieskie oczy. Wyglądała na bardzo wystraszoną, spoglądała lękliwie na tłum wokół siebie. Druga była wyższa, miała czarne jak noc włosy, o wiele krótsze niż jej koleżanka i intensywnie zielone oczy. Była wyprostowana i pewna siebie, chociaż nie tak pewna, jak on sam. Uśmiechała się do swojej mamy, która w przeciwieństwie do niej była zmartwiona pierwszym rokiem córki w szkole. Wtedy Peter nie zwrócił na to uwagi, ale kobieta wyglądała na bardzo młodą, jak na posiadanie jedenastoletniej córki. Miała zielone oczy, które odziedziczyła po niej córka i rudoblond włosy. Uśmiechała się nerwowo. Później chłopiec widział ją jeszcze cztery razy w ciągu dwóch lat, dwa razy, kiedy odbierała córkę i dwa kiedy ją przyprowadzała we wrześniu. W trzeciej klasie po dziewczynkę przyszedł już ktoś inny, kilka lat później dowiedział się dlaczego - jej matka zaginęła.
Kiedy przyjrzał się tamtej grupce, koło siebie usłyszał nowy głos. Odwrócił się i ujrzał blondyna. Chłopiec był mniej-więcej jego wzrostu, przedstawił się, jako Tom. Od tamtej pory byli przyjaciółmi.
Siedemnastoletni chłopak siedział z zamkniętymi oczami, przypominając sobie różne sytuacje z tych sześciu lat, kiedy widział Eileen, ale z nią nie rozmawiał. Teraz żałował, że wtedy nie podszedł do niej. Ale była dziewczynką, a w tym wieku chłopcy lepiej dogadują się z innymi chłopcami. Później zostali przydzieleni do wrogich sobie domów. A właściwie to brunetka trafiła do domu, z którym cała reszta szkoły nie żyła w zgodzie. Może gdyby wtedy na peronie ze sobą porozmawiali, zaprzyjaźnili się, bo przecież w tym wieku tak łatwo było się z kimś zaprzyjaźnić, to nie robiłoby żadnej różnicy to, że byli w różnych domach. Szkoda mu było, że tak naprawdę poznali się dopiero w ostatnim roku nauki. Teraz miał nadzieję, że nadrobią jakoś te sześć straconych lat. Liczył na to, że zbliżą się do siebie jeszcze bardziej, w końcu, jak to przyznał Tomowi zanim jeszcze musiał zerwać z brunetką kontakt, zakochał się w niej. Postanowił, że jakoś spławi Lianne. Wydawała się naprawdę fajną dziewczyną, a okazało się, że strasznie dużo gada, o rzeczach, które są bez znaczenia.
Drzwi dormitorium otworzyły się i wpadł przez nie Tom, robiąc niesamowity przeciąg.
- Peter?! Ty jeszcze tutaj?! - wrzasnął, patrząc na przyjaciela tak, jakby zobaczył ducha. - Przecież od pięciu minut powinieneś być na błoniach!
Eileen zaraz po kolacji wróciła do dormitorium. Wzięła letnią sukienkę i poszła pod prysznic. Wychodząc pociągnęła tylko rzęsy tuszem i udała się pod wierzbę. Wiedziała, że do przyjścia Petera ma jeszcze dużo czasu, ale postanowiła przejść się wokół jeziora. Chociaż przez chwilę mogła odetchnąć od zajęć, noszenia czarnej szaty i krawata w srebrne i zielone pasy. Wieczór był ciepły, więc nie wzięła żadnego sweterka, czy bluzy. Przeszła się wokół wielkiego zbiornika wodnego. Wkrótce zrobiło się ciemno. Wiatr wiał lekko, z łatwością kładąc wysoką trawę. Zapach wieczornych kwiatów dolatywał do niej od strony lasu. Mimo ciągłych koszmarów związanych z lasem, nie czuła lęku patrząc na niego. Zawsze lubiła Zakazany Las. Między innymi dlatego, że był zakazany. Brunetka poczuła delikatny dotyk na plecach. Czyjaś dłoń musnęła delikatnie jej odkrytą skórę.. Uśmiechnęła się z satysfakcją. Pewnie miało ją to przestraszyć. Nie wyszło. Dłoń przesunęła się w górę i znalazła w jej włosach. Eileen poczuła, że coś jest nie tak. Dłoń była zimna, nie tak jak dłoń Petera. Nie usłyszała kroków, a jego usłyszałaby mimo wiatru. Dłoń zacisnęła się w pięść, i szarpnęła ją gwałtownie w tył. Na chwilę brunetka straciła równowagę, a później została brutalnie przyciągnięta do czyjegoś ramienia. Jej ciało wygięło się nienaturalnie. Dziewczyna stłumiła jęk. Starała się zachować zimną krew.
niedziela, 7 lipca 2013
Rozdział 43
W niedzielny poranek Eileen obudziły krzyki i towarzyszące im ciche stukoty, dobiegające zza grubej zasłony oddzielającej jej łóżko od reszty dormitorium. Usiadła i gwałtownie odsunęła kotarę, a jej oczom ukazał się straszny widok. Annie stała w nogach jej łóżka, prychając wściekle. Koleżanki z dormitorium krzyczały na nią i próbowały ją uspokoić. Blondynka jednak nie dawała za wygraną i ze złością rozrzucała rzeczy brunetki po całym pomieszczeniu. Panna Ross siedziała oniemiała, nie potrafiąc zrozumieć co się dzieje, póki jej teleskop nie pofrunął przez pokój, z brzękiem lądując na podłodze. Wtedy Ślizgonka poderwała się z łóżka, różdżka znalazła się w jej ręku. Stanęła nad drobną blondynką i patrzyła na nią wściekle.
- Co Ty robisz?! - wrzasnęła, na co Annie jakby się opamiętała i zamarła. Posłała jej niepewne spojrzenie.
- Szukam swojej sukienki - odwarknęła, kiedy już nabrała pewności siebie. Jej podświadomość mówiła, że nie ma szans w starciu z Eileen, ale dziewczyna nie myślała trzeźwo.
- Chyba coś Ci się pomyliło, Adams! - odrzekła przesyconym jadem głosem jej była przyjaciółka. Podeszła do szafy i zamaszystym ruchem otworzyła jedno skrzydło drzwi. Błyskawicznie zdjęła liliową sukienkę z jednego z wieszaków i rzuciła blondynce pod nogi jak najgorszą szmatę. Pozostałe lokatorki dormitorium z przerażeniem patrzyły to na jedną, to na drugą dziewczynę.
- Uważaj sobie! - krzyknęła Annie, zanim ugryzła się w język. Nie pozostało jej już nic innego jak tylko brnąć dalej. - Najpierw zabrałaś mi jednego faceta, później znajomych, i jeszcze szlajasz się z nowym jak ta ostatnia... - kolejnego słowa nie dane było jej wypowiedzieć.
- Teraz Ty mnie posłuchaj - powiedziała cicho brunetka, podchodząc bliżej i pochylając się lekko. Oczy jej pociemniały i zapaliły się w nich iskierki, jak zawsze, kiedy była wściekła. - Ja nikogo Ci nie zabierałam. Nikt nawet nie zwróciłby na Ciebie uwagi, gdybyś nie trzymała się ze mną! Powinnaś mi dziękować, że tyle czasu Cię tolerowałam! To, że zaczniesz się ubierać jak wywłoka nie poprawi Twojej pozycji w szkole. Przyjmij to lepiej do wiadomości. A teraz zejdź mi z oczu!
W pierwszej chwili blondynkę zamurowało. Przez moment patrzyła na Eileen z niedowierzaniem, a później odeszła bez słowa. Minę miała zaciętą, ale brunetka znała ją wystarczająco, by wiedzieć, że dziewczyna zaraz się popłacze. Uciekła, licząc na to, że nikt nie zobaczy jej łez. W tej chwili jeszcze bardziej zapragnęła zemsty.
Ross obrzuciła tylko spojrzeniem koleżanki z sypialni, które po chwili udały się do Pokoju Wspólnego. Sama jeszcze raz zmierzyła bałagan wściekłym spojrzeniem. Machnęła różdżką i wszystkie jej książki, ubrania i kosmetyki, które zaścielały całą podłogę, leniwie uniosły się w powietrze i pofrunęły na swoje miejsca. Kiedy już wszystko było posprzątane i naprawione, dziewczyna wyjęła z szafy czyste ubrania i czarną szatę i udała się do łazienki.
Gdy wychodziła z Pokoju Wspólnego, James stał pod przeciwległą ścianą. Na jego twarzy wykwitł uśmiech. Ślizgonka z trudem go odwzajemniła.
- Już myślałem, że nigdy nie wstaniesz. Cześć - dodał po chwili i wyszczerzył się, ukazując swoje idealnie białe zęby. Widząc jej pytające spojrzenie, pospieszył z wyjaśnieniem. - Zapytałem kilkoro... chyba Puchonów o drogę. Byli nieco zdziwieni, ale nie skomentowali.
- Z chęcią bym jeszcze spała - odpowiedziała, krzywiąc się.
- Coś się stało? Widziałem przed chwilą tę blondynkę, Annie tak? Wyglądała na niezadowoloną. Bardzo niezadowoloną. Była bliska łez.
- Nie przejmuj się. Wiedziała na co się pisze, jak ze mną zadzierała - rzekła chłodno brunetka.
- Nie lubicie się, co? Ale dobrze wczoraj zrozumiałem? Przyjaźniłyście się?
- Tak. Zanim jej odbiło. I to była moja wielka życiowa pomyłka. No, ale za błędy się płaci.
- Wydaje mi się, że jej błąd był większy. Jak tak sobie przypomnę, jak wyglądała wychodząc, to stwierdzam, że wolę Ci nie podpadać.
- Dobry wybór. Coś czuję, że to dopiero początek zabawy. To co, dziś zwiedzamy szkołę? - zapytała po chwili, przerywając ciszę. Chłopak skinął głową i ruszyli wgłąb korytarza. Dziewczyna przez cały czas przyglądała mu się dyskretnie. Ciemne włosy opadały mu na oczy. Fiołkowe oczy. Mogłaby przysiąc, że wczoraj jego tęczówki były czarne... Potrząsnęła głową, karcąc się w myślach. To przecież nie było możliwe. Chłopak miał prosty nos, taki, jak zawsze miały greckie, męskie posągi i doskonale wykrojone usta. W ogóle wyglądał jakby wyszedł spod dłuta jakiegoś słynnego rzeźbiarza. Jego skóra z natury była o kilka odcieni ciemniejsza niż większości uczniów tej szkoły. Eileen żałowała, że chłopak miał na sobie szatę, bo nie mogła przyjrzeć się jego szczupłemu, umięśnionemu ciału, które doskonale rysowało się pod ciemną, dopasowaną koszulką. Była pewna, że większość dziewcząt od samego początku była nim zachwycona. I przynajmniej połowa zauroczona. Ale to właśnie ta Ślizgonka miała możliwość, a nawet obowiązek zaprzyjaźnić się z tym niesamowitym facetem, pokazać mu szkołę, pomóc się zaaklimatyzować.
- Hmmm? - mruknął James, kiedy przemierzali korytarz na siódmym piętrze. Już od dłuższego czasu widział, jak dziewczyna mu się przygląda.
- Nic, nic - odpowiedziała błyskawicznie, odwracając wzrok.
- Nie odzywałaś się już od kilku minut...
- Zamyśliłam się - ucięła i wskazała ręką na goły kawałek ściany. - Pokój Życzeń. Zmieni się w dowolne miejsce, którego akurat potrzebujesz. Wystarczy powtarzać życzenie w myślach, trzy razy przemierzając ten odcinek korytarza. Spróbujesz?
Chłopak skinął głową i wykonał polecenie dziewczyny. Zdumiony patrzył jak w ścianie pojawiają się wielkie drzwi z mosiężną klamką. Uchylił je, i przepuścił dziewczynę, a następnie sam wszedł. Ich oczom ukazał się średniej wielkości pokój, z fioletowymi ścianami i miękkim dywanem. Po lewej stronie znajdowało się duże łóżko, z pościelą pasującą kolorem do farby na ścianach. Na wprost, od sufitu po podłogę mieściły się półki, sięgające od jednego końca pokoju do drugiego. Wszystkie w całości zastawione najróżniejszymi książkami. Pod prawą ścianą stała szafa, wielka i wysłużona. Musiała mieć ze sto lat. W kąt wciśnięty stał fotel, którego siedzisko było bardzo zapadnięte.
- Witaj w moim pokoju - oznajmił, uśmiechając się. - Nie krępuj się - dodał, widząc jak dziewczyna posyła tęskne spojrzenie w kierunku książek.
Eileen udała się w stronę naprzeciwległej ściany. Oglądała książki, wodząc po nich palcem. Część tytułów znała ze szkoły, część z księgarni Esy i Floresy, a część była jej zupełnie obca. Wyjęła jedną pozycję z ostatniej kategorii. Książka była ciężka, z poniszczoną, czarną okładką. Otworzyła losowo na którejś ze stron. Papier był mocno pożółknięty, a atrament rozmazany. Ciężko było jej rozszyfrować jakiekolwiek słowo. Był to rękopis mający zapewne setki lat. Delikatnie odłożyła to kruche cudo i sięgnęła po kolejne. A później jeszcze jedno. Wszystkie te książki były stare i zawierały informacje o starożytnej magii... Magii, o której Eileen nie miała dotąd pojęcia.
- Co Ty robisz?! - wrzasnęła, na co Annie jakby się opamiętała i zamarła. Posłała jej niepewne spojrzenie.
- Szukam swojej sukienki - odwarknęła, kiedy już nabrała pewności siebie. Jej podświadomość mówiła, że nie ma szans w starciu z Eileen, ale dziewczyna nie myślała trzeźwo.
- Chyba coś Ci się pomyliło, Adams! - odrzekła przesyconym jadem głosem jej była przyjaciółka. Podeszła do szafy i zamaszystym ruchem otworzyła jedno skrzydło drzwi. Błyskawicznie zdjęła liliową sukienkę z jednego z wieszaków i rzuciła blondynce pod nogi jak najgorszą szmatę. Pozostałe lokatorki dormitorium z przerażeniem patrzyły to na jedną, to na drugą dziewczynę.
- Uważaj sobie! - krzyknęła Annie, zanim ugryzła się w język. Nie pozostało jej już nic innego jak tylko brnąć dalej. - Najpierw zabrałaś mi jednego faceta, później znajomych, i jeszcze szlajasz się z nowym jak ta ostatnia... - kolejnego słowa nie dane było jej wypowiedzieć.
- Teraz Ty mnie posłuchaj - powiedziała cicho brunetka, podchodząc bliżej i pochylając się lekko. Oczy jej pociemniały i zapaliły się w nich iskierki, jak zawsze, kiedy była wściekła. - Ja nikogo Ci nie zabierałam. Nikt nawet nie zwróciłby na Ciebie uwagi, gdybyś nie trzymała się ze mną! Powinnaś mi dziękować, że tyle czasu Cię tolerowałam! To, że zaczniesz się ubierać jak wywłoka nie poprawi Twojej pozycji w szkole. Przyjmij to lepiej do wiadomości. A teraz zejdź mi z oczu!
W pierwszej chwili blondynkę zamurowało. Przez moment patrzyła na Eileen z niedowierzaniem, a później odeszła bez słowa. Minę miała zaciętą, ale brunetka znała ją wystarczająco, by wiedzieć, że dziewczyna zaraz się popłacze. Uciekła, licząc na to, że nikt nie zobaczy jej łez. W tej chwili jeszcze bardziej zapragnęła zemsty.
Ross obrzuciła tylko spojrzeniem koleżanki z sypialni, które po chwili udały się do Pokoju Wspólnego. Sama jeszcze raz zmierzyła bałagan wściekłym spojrzeniem. Machnęła różdżką i wszystkie jej książki, ubrania i kosmetyki, które zaścielały całą podłogę, leniwie uniosły się w powietrze i pofrunęły na swoje miejsca. Kiedy już wszystko było posprzątane i naprawione, dziewczyna wyjęła z szafy czyste ubrania i czarną szatę i udała się do łazienki.
Gdy wychodziła z Pokoju Wspólnego, James stał pod przeciwległą ścianą. Na jego twarzy wykwitł uśmiech. Ślizgonka z trudem go odwzajemniła.
- Już myślałem, że nigdy nie wstaniesz. Cześć - dodał po chwili i wyszczerzył się, ukazując swoje idealnie białe zęby. Widząc jej pytające spojrzenie, pospieszył z wyjaśnieniem. - Zapytałem kilkoro... chyba Puchonów o drogę. Byli nieco zdziwieni, ale nie skomentowali.
- Z chęcią bym jeszcze spała - odpowiedziała, krzywiąc się.
- Coś się stało? Widziałem przed chwilą tę blondynkę, Annie tak? Wyglądała na niezadowoloną. Bardzo niezadowoloną. Była bliska łez.
- Nie przejmuj się. Wiedziała na co się pisze, jak ze mną zadzierała - rzekła chłodno brunetka.
- Nie lubicie się, co? Ale dobrze wczoraj zrozumiałem? Przyjaźniłyście się?
- Tak. Zanim jej odbiło. I to była moja wielka życiowa pomyłka. No, ale za błędy się płaci.
- Wydaje mi się, że jej błąd był większy. Jak tak sobie przypomnę, jak wyglądała wychodząc, to stwierdzam, że wolę Ci nie podpadać.
- Dobry wybór. Coś czuję, że to dopiero początek zabawy. To co, dziś zwiedzamy szkołę? - zapytała po chwili, przerywając ciszę. Chłopak skinął głową i ruszyli wgłąb korytarza. Dziewczyna przez cały czas przyglądała mu się dyskretnie. Ciemne włosy opadały mu na oczy. Fiołkowe oczy. Mogłaby przysiąc, że wczoraj jego tęczówki były czarne... Potrząsnęła głową, karcąc się w myślach. To przecież nie było możliwe. Chłopak miał prosty nos, taki, jak zawsze miały greckie, męskie posągi i doskonale wykrojone usta. W ogóle wyglądał jakby wyszedł spod dłuta jakiegoś słynnego rzeźbiarza. Jego skóra z natury była o kilka odcieni ciemniejsza niż większości uczniów tej szkoły. Eileen żałowała, że chłopak miał na sobie szatę, bo nie mogła przyjrzeć się jego szczupłemu, umięśnionemu ciału, które doskonale rysowało się pod ciemną, dopasowaną koszulką. Była pewna, że większość dziewcząt od samego początku była nim zachwycona. I przynajmniej połowa zauroczona. Ale to właśnie ta Ślizgonka miała możliwość, a nawet obowiązek zaprzyjaźnić się z tym niesamowitym facetem, pokazać mu szkołę, pomóc się zaaklimatyzować.
- Hmmm? - mruknął James, kiedy przemierzali korytarz na siódmym piętrze. Już od dłuższego czasu widział, jak dziewczyna mu się przygląda.
- Nic, nic - odpowiedziała błyskawicznie, odwracając wzrok.
- Nie odzywałaś się już od kilku minut...
- Zamyśliłam się - ucięła i wskazała ręką na goły kawałek ściany. - Pokój Życzeń. Zmieni się w dowolne miejsce, którego akurat potrzebujesz. Wystarczy powtarzać życzenie w myślach, trzy razy przemierzając ten odcinek korytarza. Spróbujesz?
Chłopak skinął głową i wykonał polecenie dziewczyny. Zdumiony patrzył jak w ścianie pojawiają się wielkie drzwi z mosiężną klamką. Uchylił je, i przepuścił dziewczynę, a następnie sam wszedł. Ich oczom ukazał się średniej wielkości pokój, z fioletowymi ścianami i miękkim dywanem. Po lewej stronie znajdowało się duże łóżko, z pościelą pasującą kolorem do farby na ścianach. Na wprost, od sufitu po podłogę mieściły się półki, sięgające od jednego końca pokoju do drugiego. Wszystkie w całości zastawione najróżniejszymi książkami. Pod prawą ścianą stała szafa, wielka i wysłużona. Musiała mieć ze sto lat. W kąt wciśnięty stał fotel, którego siedzisko było bardzo zapadnięte.
- Witaj w moim pokoju - oznajmił, uśmiechając się. - Nie krępuj się - dodał, widząc jak dziewczyna posyła tęskne spojrzenie w kierunku książek.
Eileen udała się w stronę naprzeciwległej ściany. Oglądała książki, wodząc po nich palcem. Część tytułów znała ze szkoły, część z księgarni Esy i Floresy, a część była jej zupełnie obca. Wyjęła jedną pozycję z ostatniej kategorii. Książka była ciężka, z poniszczoną, czarną okładką. Otworzyła losowo na którejś ze stron. Papier był mocno pożółknięty, a atrament rozmazany. Ciężko było jej rozszyfrować jakiekolwiek słowo. Był to rękopis mający zapewne setki lat. Delikatnie odłożyła to kruche cudo i sięgnęła po kolejne. A później jeszcze jedno. Wszystkie te książki były stare i zawierały informacje o starożytnej magii... Magii, o której Eileen nie miała dotąd pojęcia.
wtorek, 2 lipca 2013
Rozdział 42
Połowę drogi oddzielającej ich od Hogsmeade przeszli w milczeniu.
James był zamyślony, Eileen nie wiedziała co powiedzieć, a Dylan czuł
się nieswojo. W końcu to do brunetki należało zadanie, aby pomóc
"nowemu" w przystosowaniu, a on był tam tylko na doczepkę. Jakby jednak
spojrzeć z drugiej strony, to już wcześniej zaplanowali wspólny wypad do
wioski. Wyszło jak wyszło, nie powinni tego roztrząsać.
- Więc... Przeniosłeś się tu z Durmstrangu, tak? Jak tam jest? - zapytał w końcu Ślizgon, by jakoś przerwać niezręczną ciszę.
- Cóż... - zaczął James, zastanawiając się nad doborem słów. - Z jednej strony nudno, bo nie ma dziewczyn. Ale z drugiej szkoła kładzie duży nacisk na sporty. Głównie Quidditcha oczywiście. Cały dzień zajęty.
- A to prawda, że uczą was tam czarnej magii?
- Są takie zaklęcia... Które Ministerstwo uznało za czarnomagiczne, ale tak naprawdę nie są złe. Po prostu tak było dla nich wygodniej - zabronić ich używania - bo są skomplikowane i niewłaściwie wykorzystane mogą mieć fatalne skutki.Takich nas uczą.
- Z tego co wiem, to nawet Levicorpus do nich należy
- Tak, i wszystkie inne zaklęcia tego typu. Ale wiele osób po prostu ich używa bez konsekwencji. Daleko im przecież do niewybaczalnych. - rzekł James po chwili namysłu, krzywiąc się lekko.
- Których też was uczą?
- Nie, chyba, że w skrajnych przypadkach. Tak słyszałem. W każdym razie na pewno nie na zwykłych lekcjach, tylko na jakiś spotkaniach poza.
- No tak, pewnie tylko dla wybrańców...
Gryfoni czekali na Annie pod zegarem już od piętnastu minut, ale wciąż nie zapowiadało się na to, że w końcu do nich dołączy. Dziewczyny narzekały, żeby dać sobie z nią spokój i iść już do wioski, bo tylko marnują czas. Tom czuł się odpowiedzialny za całe zdarzenie. To on zgodził się, żeby poszła z nimi, a teraz odczuwał tego skutki. Nawet nie wiedział, co powinien powiedzieć przyjaciołom.
- To wy idźcie już, a ja na nią poczekam - zaproponował w końcu Peter, chcąc wybawić przyjaciela.
- To Tom powinien na nią poczekać, nie sądzisz? - zapytała ze złością Lianne, tupiąc jak mała dziewczynka.
- Więc poczekamy na nią razem, a Ty możesz iść z dziewczynami. Przecież tak bardzo ci się spieszy - przewrócił oczami widząc niezadowoloną minę dziewczyny. W końcu jednak ustąpiła i wraz z koleżankami udała się do wyjścia z zamku.
- W co ja nas wpakowałem? - zapytał Tom, ale Peter tylko machnął ręką. Przyjaciel widział, że Rudy ostatnio dziwnie się zachowuje. Raz chodził podminowany - jak to nie on, a za chwilę poirytowany, co również było do niego niepodobne. Były też takie momenty, kiedy żartował sobie w najlepsze z Lianne, czy z Rose. Jakby nie mógł się zdecydować, czego naprawdę chce. Przyznał mu się kiedyś, że zakochał się w Eileen, ale teraz nic zupełnie na to nie wskazywało. Jedyne, co z niego wyciągnął w ostatnim czasie, to to, że kiedy spotkali się na wieży Astronomicznej, to Peter pocałował Eileen. A ona uciekła. Poza tym jakby nie było sprawy. No i, co rzucało się w oczy, znów zbliżył się do Lianne. Dziewczyny, która owszem, była ładna, ale zachowywała się jak jakaś wariatka. Na początku roku co chwilę na niego wpadała, przyglądała mu się jak spał w Pokoju Wspólnym, co z resztą jak na niego, było normalne, a później jakby zniknęła z powierzchni ziemi. A teraz znów pojawiła się, cały czas kręciła się koło Petera jak namolny kociak, który cały czas chce, by go głaskać. Gorzej, niż jego kot, Pete. Była przesłodzona, stanowczo zbyt niewinna i delikatna. A do tego strasznie marudna. Co też ten jego głupi przyjaciel w niej widział? Już dawno powinien ją zbyć. A może po prostu się pocieszał po tym, jak stracił kontakt z Eileen? Nie istotne, w każdym razie Tom miał nadzieję, że Lianne szybko odejdzie z ich paczki.
Z zamyślenia wyrwało ich stukanie obcasów. To Annie szła do nich korytarzem. Na twarzach przyjaciół odmalowało się niedowierzanie. Annie, zazwyczaj ta spokojna i cicha, teraz miała na sobie wysokie szpilki, krótką spódniczkę, a usta pomalowała na mocną czerwień. Stali jak osłupiali gapiąc się na Ślizgonkę. Jeszcze nie widzieli, aby w tej szkole jakakolwiek dziewczyna ubrała się w taki sposób. Oczywiście na co dzień wszyscy uczniowie nosili mundurki, ale w wolnym czasie ubierali się jak chcieli. W granicach normy. Normy, którą właśnie bardzo przekroczyła ta niby-nieśmiała blondynka.
- To co, idziemy? - zapytała słodko i ruszyła przodem, nie czekając na nich.
Kiedy doszli do Hogsmeade, tym razem Eileen się rozgadała. Opowiadała Jamesowi o wszystkim, czego dowiedziała się o wiosce w ciągu minionych lat. Dylan znając tę historię zamyślił się, a "nowy" słuchał brunetki uważnie. Co chwila wtrącał tylko jakieś pytania. Ślizgonka z ulgą stwierdziła, że zna na nie odpowiedź.
Gdy już oprowadziła go po całym terenie, wrócili do Miodowego Królestwa na zakupy, a później poszli do pubu Pod Trzema Miotłami na kremowe piwo. Zajęli ostatni wolny stolik i pogrążyli się w rozmowie.
Kiedy wreszcie otrząsnęli się z ciężkiego szoku, ruszyli za Annie. Połazili trochę po Hogsmeade i dołączyli do reszty przyjaciół w Trzech Miotłach. Tom jako pierwszy zauważył Eileen siedzącą w końcu sali. Szturchnął Petera w ramię. Gryfon spojrzał na brunetkę i po jego twarzy przebiegł cień. Eileen jakby czując na sobie ich spojrzenie podniosła głowę i zamarła. Na jej twarzy najpierw odmalowało się zdziwienie, później niedowierzanie, aż w końcu idealnie ukryła swoje odczucia dotyczące byłej przyjaciółki. Zagryzła wargi i kopnęła Dylana pod stolikiem. Chłopak obejrzał się do tyłu i parsknął śmiechem, rozpryskując wokół siebie resztki piwa, których nie zdążył przełknąć. Brunetka z kamiennym wyrazem twarzy pomachała nowo przybyłym. Tom zaczął iść w ich kierunku, ciągnąc za sobą Petera. Annie nawet nie ruszyła się z miejsca, wbijając w nich mordercze spojrzenie. Na pierwszy rzut oka nie zostało w niej nic z tej ciepłej i miłej dziewczyny, którą była kiedyś. W końcu zaczęła przeciskać się między stolikami, by po chwili ominąć ich i usiąść koło Rose w drugim końcu pomieszczenia.
- No świetnie, teraz Rose znajdzie sobie przyjaciółeczkę, która będzie nienawidziła mnie równie bardzo jak ona sama - powiedziała Eileen z udawanym przerażeniem i zaśmiała się.
- Myślisz, że ktoś może nienawidzić się chociażby w równym stopniu co Rose? - zaśmiał się Tom, siadając obok Dylana i klepiąc go po plecach. - Brachu, to było mistrzostwo. Sam bym tego lepiej nie zrobił.
- Dzięki - odpowiedział Ślizgon, wciąż nie mogąc opanować śmiechu. - Wiem, że już to wiecie, ale to jest James. James, to Tom i Peter.
- Cześć - odpowiedział "nowy", uśmiechając się do Toma przyjaźnie i poważnie mierząc wzrokiem Petera, który tylko odburknął pod nosem odpowiedź.
- Siadaj - powiedziała brunetka, i pociągnęła Gryfona za rękę, jednocześnie robiąc mu miejsce obok siebie. Czuła na sobie uważne spojrzenie pozostałych. Czego oczekiwali? Czego się spodziewali? Jak powinna się zachować względem rudego? Postanowiła, że będzie się zachowywać normalnie.
Szczególnie, że Krukon, jeśli chodziło o ich relacje, był nie w temacie.
Do zamku wrócili późnym wieczorem, po kilku piwach. Było im wesoło i śmiali się za każdym razem, jak tylko któreś z nich wspomniało miny Annie i Lianne, kiedy wychodziły z Trzech Mioteł. Obie były wściekłe na Gryfonów, że ot tak do nich dołączyli. Ponad to Annie złościła się jeszcze na Eileen i Dylana z sobie tylko znanych powodów. Nikt jednak się tym nie przejmował.
- Więc... Przeniosłeś się tu z Durmstrangu, tak? Jak tam jest? - zapytał w końcu Ślizgon, by jakoś przerwać niezręczną ciszę.
- Cóż... - zaczął James, zastanawiając się nad doborem słów. - Z jednej strony nudno, bo nie ma dziewczyn. Ale z drugiej szkoła kładzie duży nacisk na sporty. Głównie Quidditcha oczywiście. Cały dzień zajęty.
- A to prawda, że uczą was tam czarnej magii?
- Są takie zaklęcia... Które Ministerstwo uznało za czarnomagiczne, ale tak naprawdę nie są złe. Po prostu tak było dla nich wygodniej - zabronić ich używania - bo są skomplikowane i niewłaściwie wykorzystane mogą mieć fatalne skutki.Takich nas uczą.
- Z tego co wiem, to nawet Levicorpus do nich należy
- Tak, i wszystkie inne zaklęcia tego typu. Ale wiele osób po prostu ich używa bez konsekwencji. Daleko im przecież do niewybaczalnych. - rzekł James po chwili namysłu, krzywiąc się lekko.
- Których też was uczą?
- Nie, chyba, że w skrajnych przypadkach. Tak słyszałem. W każdym razie na pewno nie na zwykłych lekcjach, tylko na jakiś spotkaniach poza.
- No tak, pewnie tylko dla wybrańców...
Gryfoni czekali na Annie pod zegarem już od piętnastu minut, ale wciąż nie zapowiadało się na to, że w końcu do nich dołączy. Dziewczyny narzekały, żeby dać sobie z nią spokój i iść już do wioski, bo tylko marnują czas. Tom czuł się odpowiedzialny za całe zdarzenie. To on zgodził się, żeby poszła z nimi, a teraz odczuwał tego skutki. Nawet nie wiedział, co powinien powiedzieć przyjaciołom.
- To wy idźcie już, a ja na nią poczekam - zaproponował w końcu Peter, chcąc wybawić przyjaciela.
- To Tom powinien na nią poczekać, nie sądzisz? - zapytała ze złością Lianne, tupiąc jak mała dziewczynka.
- Więc poczekamy na nią razem, a Ty możesz iść z dziewczynami. Przecież tak bardzo ci się spieszy - przewrócił oczami widząc niezadowoloną minę dziewczyny. W końcu jednak ustąpiła i wraz z koleżankami udała się do wyjścia z zamku.
- W co ja nas wpakowałem? - zapytał Tom, ale Peter tylko machnął ręką. Przyjaciel widział, że Rudy ostatnio dziwnie się zachowuje. Raz chodził podminowany - jak to nie on, a za chwilę poirytowany, co również było do niego niepodobne. Były też takie momenty, kiedy żartował sobie w najlepsze z Lianne, czy z Rose. Jakby nie mógł się zdecydować, czego naprawdę chce. Przyznał mu się kiedyś, że zakochał się w Eileen, ale teraz nic zupełnie na to nie wskazywało. Jedyne, co z niego wyciągnął w ostatnim czasie, to to, że kiedy spotkali się na wieży Astronomicznej, to Peter pocałował Eileen. A ona uciekła. Poza tym jakby nie było sprawy. No i, co rzucało się w oczy, znów zbliżył się do Lianne. Dziewczyny, która owszem, była ładna, ale zachowywała się jak jakaś wariatka. Na początku roku co chwilę na niego wpadała, przyglądała mu się jak spał w Pokoju Wspólnym, co z resztą jak na niego, było normalne, a później jakby zniknęła z powierzchni ziemi. A teraz znów pojawiła się, cały czas kręciła się koło Petera jak namolny kociak, który cały czas chce, by go głaskać. Gorzej, niż jego kot, Pete. Była przesłodzona, stanowczo zbyt niewinna i delikatna. A do tego strasznie marudna. Co też ten jego głupi przyjaciel w niej widział? Już dawno powinien ją zbyć. A może po prostu się pocieszał po tym, jak stracił kontakt z Eileen? Nie istotne, w każdym razie Tom miał nadzieję, że Lianne szybko odejdzie z ich paczki.
Z zamyślenia wyrwało ich stukanie obcasów. To Annie szła do nich korytarzem. Na twarzach przyjaciół odmalowało się niedowierzanie. Annie, zazwyczaj ta spokojna i cicha, teraz miała na sobie wysokie szpilki, krótką spódniczkę, a usta pomalowała na mocną czerwień. Stali jak osłupiali gapiąc się na Ślizgonkę. Jeszcze nie widzieli, aby w tej szkole jakakolwiek dziewczyna ubrała się w taki sposób. Oczywiście na co dzień wszyscy uczniowie nosili mundurki, ale w wolnym czasie ubierali się jak chcieli. W granicach normy. Normy, którą właśnie bardzo przekroczyła ta niby-nieśmiała blondynka.
- To co, idziemy? - zapytała słodko i ruszyła przodem, nie czekając na nich.
Kiedy doszli do Hogsmeade, tym razem Eileen się rozgadała. Opowiadała Jamesowi o wszystkim, czego dowiedziała się o wiosce w ciągu minionych lat. Dylan znając tę historię zamyślił się, a "nowy" słuchał brunetki uważnie. Co chwila wtrącał tylko jakieś pytania. Ślizgonka z ulgą stwierdziła, że zna na nie odpowiedź.
Gdy już oprowadziła go po całym terenie, wrócili do Miodowego Królestwa na zakupy, a później poszli do pubu Pod Trzema Miotłami na kremowe piwo. Zajęli ostatni wolny stolik i pogrążyli się w rozmowie.
Kiedy wreszcie otrząsnęli się z ciężkiego szoku, ruszyli za Annie. Połazili trochę po Hogsmeade i dołączyli do reszty przyjaciół w Trzech Miotłach. Tom jako pierwszy zauważył Eileen siedzącą w końcu sali. Szturchnął Petera w ramię. Gryfon spojrzał na brunetkę i po jego twarzy przebiegł cień. Eileen jakby czując na sobie ich spojrzenie podniosła głowę i zamarła. Na jej twarzy najpierw odmalowało się zdziwienie, później niedowierzanie, aż w końcu idealnie ukryła swoje odczucia dotyczące byłej przyjaciółki. Zagryzła wargi i kopnęła Dylana pod stolikiem. Chłopak obejrzał się do tyłu i parsknął śmiechem, rozpryskując wokół siebie resztki piwa, których nie zdążył przełknąć. Brunetka z kamiennym wyrazem twarzy pomachała nowo przybyłym. Tom zaczął iść w ich kierunku, ciągnąc za sobą Petera. Annie nawet nie ruszyła się z miejsca, wbijając w nich mordercze spojrzenie. Na pierwszy rzut oka nie zostało w niej nic z tej ciepłej i miłej dziewczyny, którą była kiedyś. W końcu zaczęła przeciskać się między stolikami, by po chwili ominąć ich i usiąść koło Rose w drugim końcu pomieszczenia.
- No świetnie, teraz Rose znajdzie sobie przyjaciółeczkę, która będzie nienawidziła mnie równie bardzo jak ona sama - powiedziała Eileen z udawanym przerażeniem i zaśmiała się.
- Myślisz, że ktoś może nienawidzić się chociażby w równym stopniu co Rose? - zaśmiał się Tom, siadając obok Dylana i klepiąc go po plecach. - Brachu, to było mistrzostwo. Sam bym tego lepiej nie zrobił.
- Dzięki - odpowiedział Ślizgon, wciąż nie mogąc opanować śmiechu. - Wiem, że już to wiecie, ale to jest James. James, to Tom i Peter.
- Cześć - odpowiedział "nowy", uśmiechając się do Toma przyjaźnie i poważnie mierząc wzrokiem Petera, który tylko odburknął pod nosem odpowiedź.
- Siadaj - powiedziała brunetka, i pociągnęła Gryfona za rękę, jednocześnie robiąc mu miejsce obok siebie. Czuła na sobie uważne spojrzenie pozostałych. Czego oczekiwali? Czego się spodziewali? Jak powinna się zachować względem rudego? Postanowiła, że będzie się zachowywać normalnie.
Szczególnie, że Krukon, jeśli chodziło o ich relacje, był nie w temacie.
Do zamku wrócili późnym wieczorem, po kilku piwach. Było im wesoło i śmiali się za każdym razem, jak tylko któreś z nich wspomniało miny Annie i Lianne, kiedy wychodziły z Trzech Mioteł. Obie były wściekłe na Gryfonów, że ot tak do nich dołączyli. Ponad to Annie złościła się jeszcze na Eileen i Dylana z sobie tylko znanych powodów. Nikt jednak się tym nie przejmował.
środa, 26 czerwca 2013
Rozdział 41
- Powitajcie Jamesa Worthingtona. - oznajmił Dyrektor, wskazując na drzwi do komnaty, która przylega do Wielkiej Sali - Dołączy do Ravenclaw'u.
Przy stołach znów zaległa cisza. Wszyscy chcieli już zobaczyć tego nowego ucznia, o którego przybyciu dowiedzieli się przed kilkoma dniami, a na temat którego nie wiedzieli nic. Kiedy drzwi się uchyliły, większość dziewcząt wstrzymało oddech. Zza nich wolnym krokiem wyłonił się "nowy". James był wysoki i szczupły, ale za to umięśniony. Wyglądał na kilka lat starszego. Kosmyki czarnych jak noc włosów spływały mu na oczy, które były równie czarne, o tym samym głębokim odcieniu. Można było w nich utonąć. Lekko opalona skóra i idealna biel zębów mocno kontrastowały ze sobą. Miał na sobie czarne dżinsy i koszulę, na której już widniał granatowo-srebrny krawat. Wszędzie wokół dało się słyszeć ciche westchnienia. Nowy Krukon objął wzrokiem całą salę i skierował się do stołu Krukonów. Przez jego twarz przemknął cień uśmiechu. Nie spodziewał się aż takiej reakcji. Było to jednakowoż zrozumiałe - dawno nie miał przyjemności przebywać w tak wielkim gronie osób, gdzie przynajmniej połowę stanowiły młode kobiety. Poza tym nie uważał się za szczególnie przystojnego.
- Mam nadzieję, że nie zapomnieliście o dzisiejszym wyjściu do Hogsmeade? - zapytał donośnym głosem Dyrektor, kiedy już nowy uczeń zajął swoje miejsce, a na sali znów podniosła się wrzawa. Jak przypuszczał - większość uczniów zapomniała. Przy stołach znów zrobiło się głośno.
Tego dnia nie było to jednak normalne śniadanie, przy którym uczniowie śmiali się i rozmawiali. Tej uczcie towarzyszyła wielka ekscytacja. Było o wiele głośniej niż zazwyczaj i wszyscy musieli się wzajemnie przekrzykiwać. Nauczyciele nie byli tym zachwyceni.
Już pod koniec śniadania, kiedy uczniowie zaczynali wracać do swoich Pokoi Wspólnych, do Eileen podbiegł pierwszoroczny Ślizgon. Spojrzał na nią wielkimi, pełnymi ufności oczami. Odczekał chwilę i wypowiedział kilka słów, których w tym hałasie nie dało się dosłyszeć. Zawiedziony i zawstydzony tym, że nie wypełnił dobrze swojego zadania, zwiesił głowę. Brunetka zaśmiała się i pochyliła się w jego kierunku, by dobrze usłyszeć, co dzieciak ma jej do powiedzenia. Gestem zachęciła go, by powtórzył. Chłopiec stał przez chwilę z rozdziawioną buzią, zanim zdecydował się, by powtórzyć dziewczynie wiadomość.
- D-Dyrektor prosi... - zaczął drżącym głosem i urwał, by złapać powietrze. - Żebyś przyszła do jego gabinetu - dokończył już głośno i wyraźnie, i zniknął jej z oczu równie szybko jak się pojawił, tym samym wywołując śmiech osób siedzących wokół. Eileen spojrzała na nich i przewróciła oczami. Mruknęła do Dylana, że zobaczą się niedługo w Pokoju Wspólnym i odeszła.
Idąc, zastanawiała się, że sama również zapomniała o tym, że tego dnia jest wyjście do wioski. Z nikim się jeszcze nie umówiła, ale po wydarzeniach z ostatnich dni oczywistym było, że wybierze się do Hogsmeade z Dylanem. Obydwoje nie mieli teraz ochoty na towarzystwo osób trzecich. Westchnęła. Myśli o wyjściu zastąpiła ciekawość - czego Dyrektor może on niej chcieć? Co jest tak ważne, że ma udać się do jego gabinetu?
Kiedy Dylan odszedł od stołu Ślizgonów z kumplami, Annie została sama. Skrzywiła się na tę myśl. "Przyjaciele", fuknęła w myślach, nawet nie zastanawiając się nad tym, że być może sama popsuła ich relacje. Nie, to było oczywiste, że wina nie leżała po jej stronie. To oni ją wystawili. Najpierw Eileen odcięła się od nich wszystkich, a później Dylan... Po prostu ją rzucił. Ale nie mogła tego tak zostawić. O nie.
W zamyśleniu skierowała się do stołu, przy którym urzędowali Gryfoni. Potrząsnęła głową pozbywając się rozpraszających myśli. Poprawiła włosy i usiadła tuż koło Petera.
- Cześć - zagaiła ostrożnie, delikatnie modulując swój głos, by wyjść na nieco zagubioną i przygnębioną. - Macie coś przeciwko, żebym zabrała się z Wami do wioski?
- No... Jasne, możesz z nami iść - odpowiedział po chwili Tom, widząc, że Petera zamurowało. Mimo tego, że wcześniej dziewczyna razem z Eileen trzymała się z ich paczką, wszyscy byli zaskoczeni. Bardziej wyglądało to tak, że to Eileen przyjaźniła się z nimi, a blondynka tylko jej towarzyszyła. Bawiła się razem z nimi, ale jakoś zawsze była na uboczu, nie zauważona. A teraz sama do nich przyszła.
- Dziękuję - odrzekła Ślizgonka z uśmiechem. W jej oczach dało się dostrzec wdzięczność.
- Coś się stało? - zapytała po chwili Rose, czując, że coś tu nie gra.
- Po prostu... Posprzeczałam się z Dylanem, a Eileen... No cóż, to długa historia - na twarzy Annie zagościł smutek. Odpowiedź była wymijająca, ale Gryfoni pomyśleli, że po prostu jest to dla dziewczyny ciężki temat. Nie wnikali.
- Za pół godziny pod zegarem? - zaproponowała Sylwia, a Annie skinęła tylko głową i odeszła. Uśmiechnęła się sama do siebie i pognała do Pokoju Wspólnego, by się przygotować.
Eileen zatrzymała się niepewnie pod drzwiami do gabinetu Dyrektora. Wzięła kilka głębokich wdechów i uniosła dłoń, aby zapukać. Drzwi otworzyły się same, nim jeszcze zdążyła je dotknąć i jej oczom ukazał się gabinet. Na ścianach wisiały portrety byłych dyrektorów Hogwartu. Część z nich spała, inni rozmawiali między sobą przyciszonymi głosami. Tylko jeden obserwował to, co działo się w środku. Dumbledore spojrzał na nią z dobrotliwym, uspokajającym uśmiechem. Ślizgonka również uśmiechnęła się do niego i przestąpiła próg. Od jej ostatniej wizyty niewiele się tu zmieniło. Po jej prawej stronie stała wysoka szafka z przeszklonymi drzwiczkami. W jej wnętrzu znajdowały się różnego rodzaju eliksiry, buteleczki z czymś, co musiało być wspomnieniami - ich zawartość była srebrno-błękitna i połyskliwa. Na najniższej półce stała samotnie Myślodsiewnia. Po lewej stronie niezmiennie znajdowała się, większa od poprzedniej, szafka. W przeciwieństwie do tej pierwszej, ta miała drewniane drzwiczki z mosiężnymi klamkami. Wyglądała naprawdę solidnie. Co jakiś czas coś w jej wnętrzu pobrzękiwało lub buczało cicho. Żaden z uczniów, a być może i nauczycieli nie miał pojęcia, co się w niej znajdowało. Obok szafki stał stolik, na którym był duży fałszoskop - nie taki jak te malutkie bączki ze sklepu Weasley'ów, tylko naprawdę porządny. Ponad nim, na półce leżała stara Tiara Przydziału, której historia sięgała aż założenia Hogwartu. Po przeciwnej stronie do wejścia mieściły się schody, prowadzące zapewne do prywatnych komnat Dyrektora. Natomiast na środku pomieszczenia, na okrągłym, mocno już przykurzonym dywanie stało wielkie, dębowe biurko. Po jednej jego stronie stał duży, obity miękkim perkalem fotel, w którym siedział sędziwy starzec. Po stronie drugiej stały dwa, mocno już wysłużone krzesła, z których jedno było zajęte przez nowego ucznia.
- Witaj, Eileen. Oczekiwaliśmy cię - oznajmił Dyrektor z uśmiechem. - Siądź proszę. Napijesz się czegoś?
- Dziękuję - odpowiedziała grzecznie i usiadła. W tym czasie mężczyzna sięgnął do dzbanka z herbatą. Został jednak uprzedzony przez Jamesa.
- Cóż za miły młodzieniec... - rzekł, na chwilę zapominając o tym, dlaczego zaprosił ich do siebie. - Na wstępie, dziękuję wam, że przyszliście. Zapewne zastanawiacie się, dlaczego was tu sprowadziłem. - Oznajmił, wciąż odwlekając w czasie wyjawienie powodu tego nietypowego zebrania. W końcu zwrócił się do Eileen. - Chciałbym, żebyś w najbliższym czasie pomogła się zaaklimatyzować panu Worthingtonowi. Oprowadzisz go po szkole i okolicy, prawda?
- Tak, oczywiście... - odpowiedziała po chwili, zastanawiając się nad tym, co przed chwilą zobaczyła. Czyżby Dyrektor do niej mrugnął? Nie, to nie możliwe. - Wkrótce wybieram się do Hogsmeade i z chęcią pokażę Jamesowi kilka ciekawych miejsc - dodała, i upiła łyk herbaty. Była to najlepsza herbata, jaką kiedykolwiek było dane jej pić, ale nie było to nic zaskakującego. W końcu napój przygotowany był dla Dyrektora.
- Doskonale - mruknął starzec w odpowiedzi i spojrzał na portret Dumbledore'a, który tylko pokiwał do niego z uznaniem i uśmiechnął się. - Pan Worthington dołączy do Twojej grupy na Obronie przed Czarną Magią, Zaklęciach i Eliksirach. Jak dobrze wiesz, Krukoni z jego roku nie uczęszczają na Eliksiry, dlatego chciałbym, żebyś mu pomogła.
- Tak jest - odpowiedziała z uśmiechem, który był nieco wymuszony. Ma mu pomóc w Eliksirach? Jest taki okropny? Dlaczego ona, a nie Peter? Odpowiedź nasunęła się sama - Peter się zwyczajnie do tego nie nadawał. Nie potrafił zachować powagi i z pewnością nie zmarnowałby takiej szansy, aby z kogoś zażartować.
Omówili jeszcze kilka istotnych rzeczy i Dyrektor pozwolił im odejść. Zrobiło się późno, a Dylan czekał na nią w Pokoju Wspólnym. Poprosiła Jamesa, by poczekał na nią w Sali Wejściowej, a gdy skinął głową, popędziła biegiem do lochów. Wpadła do dormitorium, wzięła tylko jakąś bluzę, przeczesała włosy i już po chwili razem z przyjacielem udała się w kierunku wyjścia z zamku, po drodze tłumacząc mu po co wezwał ją Dyrektor i dlaczego zajęło to tyle czasu. Ślizgon skinął tylko głową ze zrozumieniem.
Teraz przed nimi było ważne zadanie - musieli oprowadzić Jamesa po Hogsmeade.
Przy stołach znów zaległa cisza. Wszyscy chcieli już zobaczyć tego nowego ucznia, o którego przybyciu dowiedzieli się przed kilkoma dniami, a na temat którego nie wiedzieli nic. Kiedy drzwi się uchyliły, większość dziewcząt wstrzymało oddech. Zza nich wolnym krokiem wyłonił się "nowy". James był wysoki i szczupły, ale za to umięśniony. Wyglądał na kilka lat starszego. Kosmyki czarnych jak noc włosów spływały mu na oczy, które były równie czarne, o tym samym głębokim odcieniu. Można było w nich utonąć. Lekko opalona skóra i idealna biel zębów mocno kontrastowały ze sobą. Miał na sobie czarne dżinsy i koszulę, na której już widniał granatowo-srebrny krawat. Wszędzie wokół dało się słyszeć ciche westchnienia. Nowy Krukon objął wzrokiem całą salę i skierował się do stołu Krukonów. Przez jego twarz przemknął cień uśmiechu. Nie spodziewał się aż takiej reakcji. Było to jednakowoż zrozumiałe - dawno nie miał przyjemności przebywać w tak wielkim gronie osób, gdzie przynajmniej połowę stanowiły młode kobiety. Poza tym nie uważał się za szczególnie przystojnego.
- Mam nadzieję, że nie zapomnieliście o dzisiejszym wyjściu do Hogsmeade? - zapytał donośnym głosem Dyrektor, kiedy już nowy uczeń zajął swoje miejsce, a na sali znów podniosła się wrzawa. Jak przypuszczał - większość uczniów zapomniała. Przy stołach znów zrobiło się głośno.
Tego dnia nie było to jednak normalne śniadanie, przy którym uczniowie śmiali się i rozmawiali. Tej uczcie towarzyszyła wielka ekscytacja. Było o wiele głośniej niż zazwyczaj i wszyscy musieli się wzajemnie przekrzykiwać. Nauczyciele nie byli tym zachwyceni.
Już pod koniec śniadania, kiedy uczniowie zaczynali wracać do swoich Pokoi Wspólnych, do Eileen podbiegł pierwszoroczny Ślizgon. Spojrzał na nią wielkimi, pełnymi ufności oczami. Odczekał chwilę i wypowiedział kilka słów, których w tym hałasie nie dało się dosłyszeć. Zawiedziony i zawstydzony tym, że nie wypełnił dobrze swojego zadania, zwiesił głowę. Brunetka zaśmiała się i pochyliła się w jego kierunku, by dobrze usłyszeć, co dzieciak ma jej do powiedzenia. Gestem zachęciła go, by powtórzył. Chłopiec stał przez chwilę z rozdziawioną buzią, zanim zdecydował się, by powtórzyć dziewczynie wiadomość.
- D-Dyrektor prosi... - zaczął drżącym głosem i urwał, by złapać powietrze. - Żebyś przyszła do jego gabinetu - dokończył już głośno i wyraźnie, i zniknął jej z oczu równie szybko jak się pojawił, tym samym wywołując śmiech osób siedzących wokół. Eileen spojrzała na nich i przewróciła oczami. Mruknęła do Dylana, że zobaczą się niedługo w Pokoju Wspólnym i odeszła.
Idąc, zastanawiała się, że sama również zapomniała o tym, że tego dnia jest wyjście do wioski. Z nikim się jeszcze nie umówiła, ale po wydarzeniach z ostatnich dni oczywistym było, że wybierze się do Hogsmeade z Dylanem. Obydwoje nie mieli teraz ochoty na towarzystwo osób trzecich. Westchnęła. Myśli o wyjściu zastąpiła ciekawość - czego Dyrektor może on niej chcieć? Co jest tak ważne, że ma udać się do jego gabinetu?
Kiedy Dylan odszedł od stołu Ślizgonów z kumplami, Annie została sama. Skrzywiła się na tę myśl. "Przyjaciele", fuknęła w myślach, nawet nie zastanawiając się nad tym, że być może sama popsuła ich relacje. Nie, to było oczywiste, że wina nie leżała po jej stronie. To oni ją wystawili. Najpierw Eileen odcięła się od nich wszystkich, a później Dylan... Po prostu ją rzucił. Ale nie mogła tego tak zostawić. O nie.
W zamyśleniu skierowała się do stołu, przy którym urzędowali Gryfoni. Potrząsnęła głową pozbywając się rozpraszających myśli. Poprawiła włosy i usiadła tuż koło Petera.
- Cześć - zagaiła ostrożnie, delikatnie modulując swój głos, by wyjść na nieco zagubioną i przygnębioną. - Macie coś przeciwko, żebym zabrała się z Wami do wioski?
- No... Jasne, możesz z nami iść - odpowiedział po chwili Tom, widząc, że Petera zamurowało. Mimo tego, że wcześniej dziewczyna razem z Eileen trzymała się z ich paczką, wszyscy byli zaskoczeni. Bardziej wyglądało to tak, że to Eileen przyjaźniła się z nimi, a blondynka tylko jej towarzyszyła. Bawiła się razem z nimi, ale jakoś zawsze była na uboczu, nie zauważona. A teraz sama do nich przyszła.
- Dziękuję - odrzekła Ślizgonka z uśmiechem. W jej oczach dało się dostrzec wdzięczność.
- Coś się stało? - zapytała po chwili Rose, czując, że coś tu nie gra.
- Po prostu... Posprzeczałam się z Dylanem, a Eileen... No cóż, to długa historia - na twarzy Annie zagościł smutek. Odpowiedź była wymijająca, ale Gryfoni pomyśleli, że po prostu jest to dla dziewczyny ciężki temat. Nie wnikali.
- Za pół godziny pod zegarem? - zaproponowała Sylwia, a Annie skinęła tylko głową i odeszła. Uśmiechnęła się sama do siebie i pognała do Pokoju Wspólnego, by się przygotować.
Eileen zatrzymała się niepewnie pod drzwiami do gabinetu Dyrektora. Wzięła kilka głębokich wdechów i uniosła dłoń, aby zapukać. Drzwi otworzyły się same, nim jeszcze zdążyła je dotknąć i jej oczom ukazał się gabinet. Na ścianach wisiały portrety byłych dyrektorów Hogwartu. Część z nich spała, inni rozmawiali między sobą przyciszonymi głosami. Tylko jeden obserwował to, co działo się w środku. Dumbledore spojrzał na nią z dobrotliwym, uspokajającym uśmiechem. Ślizgonka również uśmiechnęła się do niego i przestąpiła próg. Od jej ostatniej wizyty niewiele się tu zmieniło. Po jej prawej stronie stała wysoka szafka z przeszklonymi drzwiczkami. W jej wnętrzu znajdowały się różnego rodzaju eliksiry, buteleczki z czymś, co musiało być wspomnieniami - ich zawartość była srebrno-błękitna i połyskliwa. Na najniższej półce stała samotnie Myślodsiewnia. Po lewej stronie niezmiennie znajdowała się, większa od poprzedniej, szafka. W przeciwieństwie do tej pierwszej, ta miała drewniane drzwiczki z mosiężnymi klamkami. Wyglądała naprawdę solidnie. Co jakiś czas coś w jej wnętrzu pobrzękiwało lub buczało cicho. Żaden z uczniów, a być może i nauczycieli nie miał pojęcia, co się w niej znajdowało. Obok szafki stał stolik, na którym był duży fałszoskop - nie taki jak te malutkie bączki ze sklepu Weasley'ów, tylko naprawdę porządny. Ponad nim, na półce leżała stara Tiara Przydziału, której historia sięgała aż założenia Hogwartu. Po przeciwnej stronie do wejścia mieściły się schody, prowadzące zapewne do prywatnych komnat Dyrektora. Natomiast na środku pomieszczenia, na okrągłym, mocno już przykurzonym dywanie stało wielkie, dębowe biurko. Po jednej jego stronie stał duży, obity miękkim perkalem fotel, w którym siedział sędziwy starzec. Po stronie drugiej stały dwa, mocno już wysłużone krzesła, z których jedno było zajęte przez nowego ucznia.
- Witaj, Eileen. Oczekiwaliśmy cię - oznajmił Dyrektor z uśmiechem. - Siądź proszę. Napijesz się czegoś?
- Dziękuję - odpowiedziała grzecznie i usiadła. W tym czasie mężczyzna sięgnął do dzbanka z herbatą. Został jednak uprzedzony przez Jamesa.
- Cóż za miły młodzieniec... - rzekł, na chwilę zapominając o tym, dlaczego zaprosił ich do siebie. - Na wstępie, dziękuję wam, że przyszliście. Zapewne zastanawiacie się, dlaczego was tu sprowadziłem. - Oznajmił, wciąż odwlekając w czasie wyjawienie powodu tego nietypowego zebrania. W końcu zwrócił się do Eileen. - Chciałbym, żebyś w najbliższym czasie pomogła się zaaklimatyzować panu Worthingtonowi. Oprowadzisz go po szkole i okolicy, prawda?
- Tak, oczywiście... - odpowiedziała po chwili, zastanawiając się nad tym, co przed chwilą zobaczyła. Czyżby Dyrektor do niej mrugnął? Nie, to nie możliwe. - Wkrótce wybieram się do Hogsmeade i z chęcią pokażę Jamesowi kilka ciekawych miejsc - dodała, i upiła łyk herbaty. Była to najlepsza herbata, jaką kiedykolwiek było dane jej pić, ale nie było to nic zaskakującego. W końcu napój przygotowany był dla Dyrektora.
- Doskonale - mruknął starzec w odpowiedzi i spojrzał na portret Dumbledore'a, który tylko pokiwał do niego z uznaniem i uśmiechnął się. - Pan Worthington dołączy do Twojej grupy na Obronie przed Czarną Magią, Zaklęciach i Eliksirach. Jak dobrze wiesz, Krukoni z jego roku nie uczęszczają na Eliksiry, dlatego chciałbym, żebyś mu pomogła.
- Tak jest - odpowiedziała z uśmiechem, który był nieco wymuszony. Ma mu pomóc w Eliksirach? Jest taki okropny? Dlaczego ona, a nie Peter? Odpowiedź nasunęła się sama - Peter się zwyczajnie do tego nie nadawał. Nie potrafił zachować powagi i z pewnością nie zmarnowałby takiej szansy, aby z kogoś zażartować.
Omówili jeszcze kilka istotnych rzeczy i Dyrektor pozwolił im odejść. Zrobiło się późno, a Dylan czekał na nią w Pokoju Wspólnym. Poprosiła Jamesa, by poczekał na nią w Sali Wejściowej, a gdy skinął głową, popędziła biegiem do lochów. Wpadła do dormitorium, wzięła tylko jakąś bluzę, przeczesała włosy i już po chwili razem z przyjacielem udała się w kierunku wyjścia z zamku, po drodze tłumacząc mu po co wezwał ją Dyrektor i dlaczego zajęło to tyle czasu. Ślizgon skinął tylko głową ze zrozumieniem.
Teraz przed nimi było ważne zadanie - musieli oprowadzić Jamesa po Hogsmeade.
wtorek, 25 czerwca 2013
Rozdział 40
Ucieczka... Czasem jedyne wyjście, które przychodzi do głowy, kiedy chcemy uniknąć problemu. Ale to, że uciekniesz, wcale nic nie zmieni. Twój problem tak czy inaczej Cię znajdzie. Nigdzie się przed nim nie schowasz, a tylko opóźnisz jego przybycie. A wtedy dopadnie Cię. Dopadnie ze zdwojoną siłą.
Ucieczka... Nic nie daje. Powinno się stawiać czoła przeciwnościom losu. Walczyć. Walczyć do ostatniej chwili. Przecież nie pozwolisz się pokonać? Nawet jeśli wiesz, że przegrasz - walcz. Przynajmniej przegrasz z honorem. Będziesz mógł powiedzieć sobie "zrobiłem wszystko, co mogłem", "nie poddałem się bez walki".
Tylko podejmując walkę już wygrywasz. Wygrywasz walkę o siebie i swój los.
Już od dłuższego czasu stał w mroku i zastanawiał się, jaki to wszystko ma sens... Przecież... Zależało mu na niej, prawda? Wiedział o tym. Chciał mieć ją blisko. A jednak nic się nie układało. Wcześniej byli przyjaciółmi i wszystko było idealnie, a teraz? Co chwila się kłócili, nie dogadywali. Najpierw nie rozmawiali ze sobą przez kilka dni, a później przegadywali całe noce. Jej widok sprawiał, że uśmiech sam wpływał na jego usta. Cierpiał razem z nią, kiedy była smutna. Ale wciąż coś było nie w porządku. Po czyjej stronie leżała wina? Nie dopuszczał do siebie myśli, że to ona mogłaby być winna. Była za szczera, za dobra... Nawet jak na Ślizgonkę. On to wiedział. Przed nim nie ukrywała swojego prawdziwego "ja". Więc to on musiał być problemem. Jak bardzo źle by to nie brzmiało, to właśnie on był tym złym. Te dni, kiedy ze sobą nie rozmawiali... W pewnym sensie czuł ulgę. Czuł się lepiej, czuł się wolny. Ale przecież przy niej też czuł się dobrze. Mimo tego, że cały czas coś go uwierało. Cały czas nie wiedział, co robić. Może gdyby jej wtedy nie całował, to wszystko było by o wiele prostsze? Chyba naprawdę nie powinien był tego robić. To tylko wszystko komplikowało.
Zamknął oczy i skupił się na swoich uczuciach. Wciąż błądziły, były niesprecyzowane. Tak, na pewno mu zależało. Ale jak? Jak na dziewczynie, czy przyjaciółce? Mimo tego, co czuł widząc ją, była dla niego bardziej jak przyjaciółka. Powie jej. Powie jej o tym jutro. Musi ją przeprosić. Przecież... W końcu inicjatywa wyszła od niego. Narobił jej nadziei, a teraz... Musi to wszystko skończyć. Nie chciał się do tego przyznawać, bo czuł, że to okrutne, ale... Popełnił wtedy błąd. Czuł się z tym podle. A jeszcze gorzej poczuje się, kiedy już jej to wyzna. Ale musi to zrobić. Po prostu musi. I zrobi to jak najszybciej. Powie jej. To będzie ciężka rozmowa, ale im szybciej, tym lepiej...
Za plecami usłyszał ciche kliknięcie zamykającego się wejścia do Pokoju Wspólnego. Odwrócił się gwałtownie i jego oczom ukazała się...
- Eileen? - wystarczył tylko rzut oka, żeby zrozumieć, że przyjaciółka potrzebuje pocieszenia. Była blada, zalana łzami i z pewnością zmarznięta. Noc była chłodna, a ona miała na sobie tylko zwiewną sukienkę i była boso. Wiedział, że była na wieży Astronomicznej. Słyszał jak umówiła się z Peterem. Nie widział jej, jak wychodziła. Gdyby tak było... Można by uznać to za matkowanie, ale na pewno kazałby jej się cieplej ubrać. Dopiero co była chora, a teraz postępowała tak lekkomyślnie! Jaki miała w tym cel?
Ruszył w jej kierunku lawirując między fotelami, pufami i poduszkami, które zajmowały większość podłogi.
- Dylan... - powiedziała cicho i przytuliła się do przyjaciela. - Wyglądasz... Kiepsko. Coś się stało?
- Nie przejmuj się. Po prostu... Nie mogłem spać. Przyszedłem tu i rozmyślałem. Doszedłem do pewnych wniosków. Wszystko się wyjaśniło... Annie to przeszłość. Lepiej powiedz, co stało się Tobie.
Następnego ranka w Wielkiej Sali wszędzie dało się słyszeć podekscytowane szepty. Wszyscy rozglądali się wokół, jakby szukając czegoś wzrokiem. Eileen siedziała między Dylanem i Annie. Po ich porannej awanturze wolała nie dopuszczać ich do siebie. To blondynka zaczęła kłótnię, kiedy chłopak powiedział jej wnioski, do których doszedł w nocy. No i się zaczęło. W drobną dziewczynę jakby demon wstąpił. Wrzeszczała, rzucała czym popadnie, wyzywała. Aż w końcu po swojej tyradzie śmiertelnie się obraziła i za każdym razem, kiedy Ślizgon jej się pokazał, jej oczy ciskały gromy. Eileen bała się, że w końcu przejdzie do rękoczynów. Scena rozegrała się na oczach większości uczniów Domu Węża, więc zapewne wiedziało już trzy czwarte szkoły. Z tego samego powodu Ślizgonom nie udzieliła się atmosfera oczekiwania i ekscytacji. Cały czas tylko zerkali niepewnie na Annie, bojąc się zatrzymać na niej wzroku na dłużej niż pół sekundy. Zwyczajnie obawiali się kolejnej sceny.
Eileen ryzykowała, siedząc między nimi. W ostatnim czasie przecież Annie była na nią wściekła. Ale nie przejmowała się tym. Cokolwiek się nie zdarzy, ich przyjaźni już na tym etapie nie da się uratować. Nie po tym wszystkim, co dziewczyna jej powiedziała, albo przed nią ukryła.
Brunetce przypomniała się sytuacja, która miała miejsce jeszcze w czasie, kiedy cały czas siedziała zamknięta w dormitorium. Wtedy to jej "przyjaciółka" zaczęła wrzeszczeć na nią, że tylko zwodzi blondyna, robi mu nadzieje. Obwiniała ją niemal o całe zło tego, jak i mugolskiego świata. Już wtedy Eileen poczuła, że między Annie a Dylanem coś jest na rzeczy. A raczej, tylko ze strony Annie, skoro nie bacząc na stan przyjaciółki po prostu zrobiła jej awanturę.
Dylan wyrwał ją z zamyślenia, szturchając ją łokciem w bok. Cała Wielka Sala zamarła, zapanowała idealna cisza. Brunetka rozejrzała się zdezorientowana. To Dyrektor wstał ze swojego miejsca. Wszyscy wpatrywali się w niego z oczekiwaniem, nie chcąc uronić ani jednego słowa.
- Uczniowie! - zaczął Dyrektor, przeciągając tę chwilę, na którą wszyscy czekali. - Domyślam się, że już wiecie... - Urwał i spojrzał na nich sponad swoich okularów, wywołując tym samym śmiech. - Dziś dołączy do nas nowy uczeń.
Na sali zawrzało. Wszyscy zaczęli szeptać między sobą, zastanawiając się, o kim może być mowa. Nie widzieli, żeby ktoś nowy pojawił się w ciągu ostatniej doby - a powinni, ponieważ dobrze obserwowali wszystkie możliwe wejścia do Hogwartu.
Dyrektor machnął ręką, a na sali znów zapadła cisza.
- Przenosi się do nas z Durmstrangu. Jest to jego ostatni rok edukacji. Liczę na to, że dobrze go przyjmiecie - zrobił kolejną pauzę, dając uczniom chwilę na przemyślenia. Wreszcie wskazał ręką na wejście do niewielkiej salki, przylegającej do Wielkiej Sali tuż koło stołu nauczycielskiego. - Powitajcie...
Uchylenie się od walki jest przegraną...
Ucieczka... Nic nie daje. Powinno się stawiać czoła przeciwnościom losu. Walczyć. Walczyć do ostatniej chwili. Przecież nie pozwolisz się pokonać? Nawet jeśli wiesz, że przegrasz - walcz. Przynajmniej przegrasz z honorem. Będziesz mógł powiedzieć sobie "zrobiłem wszystko, co mogłem", "nie poddałem się bez walki".
Tylko podejmując walkę już wygrywasz. Wygrywasz walkę o siebie i swój los.
Już od dłuższego czasu stał w mroku i zastanawiał się, jaki to wszystko ma sens... Przecież... Zależało mu na niej, prawda? Wiedział o tym. Chciał mieć ją blisko. A jednak nic się nie układało. Wcześniej byli przyjaciółmi i wszystko było idealnie, a teraz? Co chwila się kłócili, nie dogadywali. Najpierw nie rozmawiali ze sobą przez kilka dni, a później przegadywali całe noce. Jej widok sprawiał, że uśmiech sam wpływał na jego usta. Cierpiał razem z nią, kiedy była smutna. Ale wciąż coś było nie w porządku. Po czyjej stronie leżała wina? Nie dopuszczał do siebie myśli, że to ona mogłaby być winna. Była za szczera, za dobra... Nawet jak na Ślizgonkę. On to wiedział. Przed nim nie ukrywała swojego prawdziwego "ja". Więc to on musiał być problemem. Jak bardzo źle by to nie brzmiało, to właśnie on był tym złym. Te dni, kiedy ze sobą nie rozmawiali... W pewnym sensie czuł ulgę. Czuł się lepiej, czuł się wolny. Ale przecież przy niej też czuł się dobrze. Mimo tego, że cały czas coś go uwierało. Cały czas nie wiedział, co robić. Może gdyby jej wtedy nie całował, to wszystko było by o wiele prostsze? Chyba naprawdę nie powinien był tego robić. To tylko wszystko komplikowało.
Zamknął oczy i skupił się na swoich uczuciach. Wciąż błądziły, były niesprecyzowane. Tak, na pewno mu zależało. Ale jak? Jak na dziewczynie, czy przyjaciółce? Mimo tego, co czuł widząc ją, była dla niego bardziej jak przyjaciółka. Powie jej. Powie jej o tym jutro. Musi ją przeprosić. Przecież... W końcu inicjatywa wyszła od niego. Narobił jej nadziei, a teraz... Musi to wszystko skończyć. Nie chciał się do tego przyznawać, bo czuł, że to okrutne, ale... Popełnił wtedy błąd. Czuł się z tym podle. A jeszcze gorzej poczuje się, kiedy już jej to wyzna. Ale musi to zrobić. Po prostu musi. I zrobi to jak najszybciej. Powie jej. To będzie ciężka rozmowa, ale im szybciej, tym lepiej...
Za plecami usłyszał ciche kliknięcie zamykającego się wejścia do Pokoju Wspólnego. Odwrócił się gwałtownie i jego oczom ukazała się...
- Eileen? - wystarczył tylko rzut oka, żeby zrozumieć, że przyjaciółka potrzebuje pocieszenia. Była blada, zalana łzami i z pewnością zmarznięta. Noc była chłodna, a ona miała na sobie tylko zwiewną sukienkę i była boso. Wiedział, że była na wieży Astronomicznej. Słyszał jak umówiła się z Peterem. Nie widział jej, jak wychodziła. Gdyby tak było... Można by uznać to za matkowanie, ale na pewno kazałby jej się cieplej ubrać. Dopiero co była chora, a teraz postępowała tak lekkomyślnie! Jaki miała w tym cel?
Ruszył w jej kierunku lawirując między fotelami, pufami i poduszkami, które zajmowały większość podłogi.
- Dylan... - powiedziała cicho i przytuliła się do przyjaciela. - Wyglądasz... Kiepsko. Coś się stało?
- Nie przejmuj się. Po prostu... Nie mogłem spać. Przyszedłem tu i rozmyślałem. Doszedłem do pewnych wniosków. Wszystko się wyjaśniło... Annie to przeszłość. Lepiej powiedz, co stało się Tobie.
Następnego ranka w Wielkiej Sali wszędzie dało się słyszeć podekscytowane szepty. Wszyscy rozglądali się wokół, jakby szukając czegoś wzrokiem. Eileen siedziała między Dylanem i Annie. Po ich porannej awanturze wolała nie dopuszczać ich do siebie. To blondynka zaczęła kłótnię, kiedy chłopak powiedział jej wnioski, do których doszedł w nocy. No i się zaczęło. W drobną dziewczynę jakby demon wstąpił. Wrzeszczała, rzucała czym popadnie, wyzywała. Aż w końcu po swojej tyradzie śmiertelnie się obraziła i za każdym razem, kiedy Ślizgon jej się pokazał, jej oczy ciskały gromy. Eileen bała się, że w końcu przejdzie do rękoczynów. Scena rozegrała się na oczach większości uczniów Domu Węża, więc zapewne wiedziało już trzy czwarte szkoły. Z tego samego powodu Ślizgonom nie udzieliła się atmosfera oczekiwania i ekscytacji. Cały czas tylko zerkali niepewnie na Annie, bojąc się zatrzymać na niej wzroku na dłużej niż pół sekundy. Zwyczajnie obawiali się kolejnej sceny.
Eileen ryzykowała, siedząc między nimi. W ostatnim czasie przecież Annie była na nią wściekła. Ale nie przejmowała się tym. Cokolwiek się nie zdarzy, ich przyjaźni już na tym etapie nie da się uratować. Nie po tym wszystkim, co dziewczyna jej powiedziała, albo przed nią ukryła.
Brunetce przypomniała się sytuacja, która miała miejsce jeszcze w czasie, kiedy cały czas siedziała zamknięta w dormitorium. Wtedy to jej "przyjaciółka" zaczęła wrzeszczeć na nią, że tylko zwodzi blondyna, robi mu nadzieje. Obwiniała ją niemal o całe zło tego, jak i mugolskiego świata. Już wtedy Eileen poczuła, że między Annie a Dylanem coś jest na rzeczy. A raczej, tylko ze strony Annie, skoro nie bacząc na stan przyjaciółki po prostu zrobiła jej awanturę.
Dylan wyrwał ją z zamyślenia, szturchając ją łokciem w bok. Cała Wielka Sala zamarła, zapanowała idealna cisza. Brunetka rozejrzała się zdezorientowana. To Dyrektor wstał ze swojego miejsca. Wszyscy wpatrywali się w niego z oczekiwaniem, nie chcąc uronić ani jednego słowa.
- Uczniowie! - zaczął Dyrektor, przeciągając tę chwilę, na którą wszyscy czekali. - Domyślam się, że już wiecie... - Urwał i spojrzał na nich sponad swoich okularów, wywołując tym samym śmiech. - Dziś dołączy do nas nowy uczeń.
Na sali zawrzało. Wszyscy zaczęli szeptać między sobą, zastanawiając się, o kim może być mowa. Nie widzieli, żeby ktoś nowy pojawił się w ciągu ostatniej doby - a powinni, ponieważ dobrze obserwowali wszystkie możliwe wejścia do Hogwartu.
Dyrektor machnął ręką, a na sali znów zapadła cisza.
- Przenosi się do nas z Durmstrangu. Jest to jego ostatni rok edukacji. Liczę na to, że dobrze go przyjmiecie - zrobił kolejną pauzę, dając uczniom chwilę na przemyślenia. Wreszcie wskazał ręką na wejście do niewielkiej salki, przylegającej do Wielkiej Sali tuż koło stołu nauczycielskiego. - Powitajcie...
Uchylenie się od walki jest przegraną...
piątek, 21 czerwca 2013
Rozdział 39
Życie i miłość... Dla jednych są darem od Boga, inni uważają je za przekleństwo...
Niektórzy ludzie potrafią cieszyć się życiem na każdym jego kroku. Przezwyciężają wszelkie problemy, nie zważają na niepowodzenia. Można nawet bez wahania powiedzieć, że są szczęśliwi. Co daje im to szczęście? Jeden uśmiech, dobra książka, czy ciepły letni deszcz... Nie wspominając już o spełnionej miłości, szczęśliwej rodzinie.
Są też jednak tacy, którzy po nawet najdrobniejszym niepowodzeniu czują się jakby zawalił im się świat. Nie radzą sobie z życiem, ze sobą... Wciąż zastanawiają się nad tym, co sprawia, że spadają na dno... Zakochują się w niewłaściwych osobach. Ich miłość jest trudna lub nieodwzajemniona, a życie zamiast cudownym czasem radości, jest nieustającym trudem... Wtedy widzą tylko jedno wyjście z sytuacji...
Samobójstwo. I tu znów spotykamy się ze skrajnymi poglądami. Raz oceniane jest jako słabość, kiedy indziej jako siła. Przecież nie każdy ma dość odwagi, by odebrać sobie życie, prawda? Ale z drugiej strony, czy nie jest to ucieczka od problemów? Słabość? Czy objawem siły nie jest walka z trudnościami, które przygotowuje dla nas los? Człowiek jest zbyt silny by umrzeć, czy zbyt silny, by żyć?
A Ty? Jesteś silny, czy słaby..?
"A więc to tak czuje się samobójca przed skokiem", pomyślała Eileen, patrząc w dół. Dla pewności złapała się wyższej części muru, zwanego krenelażem. Stała boso na zimnej skale, z której zbudowana była wieża Astronomiczna. Skierowała wzrok z powrotem na roztaczający się w dole krajobraz. Jezioro lśniło cudownie w blasku księżyca, wysokie trawy wokół niego tańczyły w delikatnym wietrze. Zakazany Las był tylko wielką ciemną plamą w oddali. Mimo to, dochodziło z niego wiele nocnych odgłosów. Od czasu do czasu pohukiwała jakaś sowa, słychać było trzask gałęzi. Gdzieś w oddali cykały świerszcze. Gdyby nie fakt, że cały zamek pogrążony był we śnie, dziewczyna nigdy by tego nie dosłyszała.
Bez trudu też wychwyciła cichy odgłos kroków na schodach. Z żalem odwróciła się plecami do cudownych widoków roztaczających się w dole. Jej oczom ukazał się Peter. Stał nieruchomo, wpatrując się w nią z przerażeniem. Trwało to tylko kilka sekund, ale mogła mu się dobrze przyjrzeć. Wyglądał doskonale, jak zwykle. Rude włosy nieco opadały mu na oczy tak intensywnie zielone, że nawet w środku nocy, w bladym księżycowym świetle widziała ich kolor. Westchnęła, a jej serce drgnęło, jakby próbując wydostać się zza otaczającego je muru. Opuściła nieco wzrok, by zerknąć na jego umięśnione ramiona i brzuch, który skrywała czarna koszulka. Mimo dżinsowych spodni widać było również zarys mięśni jego nóg. Nie miał na sobie szaty, tak jak to miało miejsce w ciągu dnia.
Kiedy chłopak odzyskał władzę nad swoim ciałem z wahaniem ruszył w jej kierunku. Poruszał się niepewnie, ale szybko, zapewne myśląc, że dziewczyna skoczy już w tej chwili. Ona jednak tylko wyciągnęła przed siebie dłoń w znaczącym geście.
- Stój - dodała cicho, dla pewności. Posłuchał.
- Co robisz? - zapytał wzburzony, ale i zaniepokojony. - Złaź stamtąd.
- Chciałeś porozmawiać. Więc słucham.
- Wolałbym, żebyś najpierw zeszła... - zrobił niepewny krok w jej stronę. Cały czas zmniejszał dzielący ich dystans.
- O czym chciałeś porozmawiać? - ponagliła go, wciąż nie ruszając się z miejsca.
- O... O tym co się stało. Eileen, wiesz przecież, że nie chciałem Cię opuścić... - zaczął, ostrożnie dobierając słowa. Jak powinien z nią rozmawiać, by zapobiec tragedii? Czy naprawdę doprowadził ją do ostateczności?
- Przypisujesz sobie zbyt wiele - uśmiechnęła się. Widział w jej oczach, że jest jakby lekko... Nieobecna
- Jasne, wiele się wydarzyło... Ten... Te sny... Minęły?
- Nie, nie do końca. Jeszcze czasem je mam. Nie ma się czym przejmować, to nie jest moje największe zmartwienie...
- Tak, wiem... To zmartwienie stoi właśnie przed Tobą... - dodał niepewnie. Czuł, że tak jest. Ale Eileen sprawiała wrażenie, jakby jej te słowa nie obeszły. W rzeczywistości było zupełnie inaczej, ale nie zamierzała tego okazywać. Teraz się martwił, a wcześniej... Zerknęła przez ramię w zamyśleniu.
- To byłoby takie proste... Wystarczyłaby tylko chwila...
- Ale to nie jest rozwiązanie... Nie możesz tego zrobić, Leen...
- Niby dlaczego? Co mnie tu trzyma? - zapytała łamiącym się głosem. Czy to rozwiązanie byłoby takie złe? Czy jeśli naprawdę jest złe, to dlaczego w ogóle kiedykolwiek o tym pomyślała? Wyraz rozpaczy na twarzy Petera jeszcze się pogłębiał.
- Masz przyjaciół, ojca... Mnie...
- Ciebie? - zaśmiała się, niemal histerycznie. - Kiedyś tak myślałam... Ale to wszystko było kłamstwem. Cała ta nasza przyjaźń... Była tylko złudzeniem, Peter. Czyż nie?
- Nie! - zawołał, nieco zbyt ostro, więc szybko dodał: - Przepraszam. Przecież wiesz, że mi zależy. Zawsze tak było... Wiesz, prawda?
- Pytasz, czy wiem? Nie, ja już nic nie wiem. W co mam wierzyć? - W jej wypowiedziach cały czas słychać było rozpacz. "Po co to robisz?", usłyszała cichy głosik w swojej głowie. No właśnie, po co? Jej serce uwięzione było za grubym murem, który nie dopuszczał do niej uczuć, które żywiła do rudego. Więc co ją podkusiło? Przecież wcale nie zamierzała skoczyć. Od początku była to swego rodzaju gra. Chciała, żeby Gryfon przez chwilę poczuł się tak, jak ona czuła się przez tyle czasu. Być może to miała być swego rodzaju zemsta?.
- Ja wierzyłem, że tak będzie dla Ciebie lepiej, że Cię ochronię... Wiem, myliłem się... Ale naprawię to. Obiecuję, jakoś to naprawię, tylko mi pozwól...
- Ale ja już mam tego wszystkiego dosyć, rozumiesz? Chcę tylko świętego spokoju...
- Nie. Nie możesz... Wszystko się ułoży, zobaczysz...
Przez dłuższą chwilę patrzyli sobie w oczy. Peter stał tak blisko... Nawet nie wiedziała kiedy się do niej przysunął. Widziała w jego oczach nieme błaganie. Jakby faktycznie mu zależało. Wcześniej nic na to nie wskazywało. Śmiał się ze znajomymi, spacerował z Lianne... Naprawdę mu się podobała. Eileen chciała, żeby go bolało... Ale teraz, kiedy tak patrzyła w jego zrozpaczone, przerażone oczy... Nie potrafiła dłużej go ranić, nie mogła tego ciągnąć. Westchnęła. Odwróciła się, znów patrząc na ten zapierający dech w piersi widok. Co powinna zrobić? Nie chciała znów się angażować. Nie chciała znów cierpieć. Ale nie mogła też wpędzać go w takie poczucie winy. Widziała w jego oczach, że jeśliby skoczyła, to on skoczyłby za nią... Czy nie odegrała się na nim już wystarczająco?
- Dobrze... - szepnęła. Zwiesiła ramiona. Już chciała odwrócić się, by zejść z blanki, kiedy poczuła jak grunt usuwa jej się spod nóg.
Kiedy zgodziła się zejść z krenelażu Peter odetchnął z ulgą. Nie trwało to jednak długo. Później wszystko potoczyło się bardzo szybko. Serce znów mu zamarło, gdy Eileen, nie wiedział nawet w jaki sposób zaczęła spadać. Rzucił się w jej kierunku i brunetka poczuła silne ramiona oplatające ją w pasie. Została ściągnięta z blanki. Gryfon przycisnął ją mocno do siebie. Ślizgonka z trudem obróciła się w jego objęciach i wtuliła się w jego szeroką klatkę piersiową. Drżała. Wcześniej myślała: "Czym jest życie bez ryzyka?", ale teraz... Przecież mogła spaść w każdej chwili, kiedy jeszcze go nie było, kiedy był za daleko, by ją złapać... A gdyby nie miał takiego refleksu... Po kilku długich sekundach, kiedy już się nieco uspokoiła, uniosła głowę i spojrzała mu w oczy. Bardzo chciała mu podziękować, ale żadne słowo nie przeszło jej przez gardło. Kiedy Peter pochylił się, by ją pocałować, nie protestowała. Jeszcze niedawno marzyła tylko o tym, by poczuć jego usta na swoich, naprawdę - nie tylko we śnie. Wiele razy wyobrażała sobie ten moment. Chciała, żeby było jak w bajce, mimo, że takie myślenie nie pasowało do uczennicy Domu Węża. A teraz, kiedy już się od niego uwolniła, nadszedł ten moment... Odrzuciła od siebie tę myśl, kiedy ich usta się zetknęły. Eileen jedną ręką objęła go za szyję, a drugą położyła mu na klatce piersiowej. Kiedy tak ją całował, jej wszystkie zmartwienia bladły, znikały... Czuła jak mur wokół jej serca zaczyna się rozpadać, kruszy się... To ją przeraziło. Z niemałym trudem i ze łzami w oczach odepchnęła od siebie chłopaka i zniknęła na klatce schodowej.
Strach... Największa przeszkoda na drodze do szczęścia. Na drodze do miłości...
* * *
Uff, udało się...
Dla Cathy <3 Mojej muzy :D
Niektórzy ludzie potrafią cieszyć się życiem na każdym jego kroku. Przezwyciężają wszelkie problemy, nie zważają na niepowodzenia. Można nawet bez wahania powiedzieć, że są szczęśliwi. Co daje im to szczęście? Jeden uśmiech, dobra książka, czy ciepły letni deszcz... Nie wspominając już o spełnionej miłości, szczęśliwej rodzinie.
Są też jednak tacy, którzy po nawet najdrobniejszym niepowodzeniu czują się jakby zawalił im się świat. Nie radzą sobie z życiem, ze sobą... Wciąż zastanawiają się nad tym, co sprawia, że spadają na dno... Zakochują się w niewłaściwych osobach. Ich miłość jest trudna lub nieodwzajemniona, a życie zamiast cudownym czasem radości, jest nieustającym trudem... Wtedy widzą tylko jedno wyjście z sytuacji...
Samobójstwo. I tu znów spotykamy się ze skrajnymi poglądami. Raz oceniane jest jako słabość, kiedy indziej jako siła. Przecież nie każdy ma dość odwagi, by odebrać sobie życie, prawda? Ale z drugiej strony, czy nie jest to ucieczka od problemów? Słabość? Czy objawem siły nie jest walka z trudnościami, które przygotowuje dla nas los? Człowiek jest zbyt silny by umrzeć, czy zbyt silny, by żyć?
A Ty? Jesteś silny, czy słaby..?
"A więc to tak czuje się samobójca przed skokiem", pomyślała Eileen, patrząc w dół. Dla pewności złapała się wyższej części muru, zwanego krenelażem. Stała boso na zimnej skale, z której zbudowana była wieża Astronomiczna. Skierowała wzrok z powrotem na roztaczający się w dole krajobraz. Jezioro lśniło cudownie w blasku księżyca, wysokie trawy wokół niego tańczyły w delikatnym wietrze. Zakazany Las był tylko wielką ciemną plamą w oddali. Mimo to, dochodziło z niego wiele nocnych odgłosów. Od czasu do czasu pohukiwała jakaś sowa, słychać było trzask gałęzi. Gdzieś w oddali cykały świerszcze. Gdyby nie fakt, że cały zamek pogrążony był we śnie, dziewczyna nigdy by tego nie dosłyszała.
Bez trudu też wychwyciła cichy odgłos kroków na schodach. Z żalem odwróciła się plecami do cudownych widoków roztaczających się w dole. Jej oczom ukazał się Peter. Stał nieruchomo, wpatrując się w nią z przerażeniem. Trwało to tylko kilka sekund, ale mogła mu się dobrze przyjrzeć. Wyglądał doskonale, jak zwykle. Rude włosy nieco opadały mu na oczy tak intensywnie zielone, że nawet w środku nocy, w bladym księżycowym świetle widziała ich kolor. Westchnęła, a jej serce drgnęło, jakby próbując wydostać się zza otaczającego je muru. Opuściła nieco wzrok, by zerknąć na jego umięśnione ramiona i brzuch, który skrywała czarna koszulka. Mimo dżinsowych spodni widać było również zarys mięśni jego nóg. Nie miał na sobie szaty, tak jak to miało miejsce w ciągu dnia.
Kiedy chłopak odzyskał władzę nad swoim ciałem z wahaniem ruszył w jej kierunku. Poruszał się niepewnie, ale szybko, zapewne myśląc, że dziewczyna skoczy już w tej chwili. Ona jednak tylko wyciągnęła przed siebie dłoń w znaczącym geście.
- Stój - dodała cicho, dla pewności. Posłuchał.
- Co robisz? - zapytał wzburzony, ale i zaniepokojony. - Złaź stamtąd.
- Chciałeś porozmawiać. Więc słucham.
- Wolałbym, żebyś najpierw zeszła... - zrobił niepewny krok w jej stronę. Cały czas zmniejszał dzielący ich dystans.
- O czym chciałeś porozmawiać? - ponagliła go, wciąż nie ruszając się z miejsca.
- O... O tym co się stało. Eileen, wiesz przecież, że nie chciałem Cię opuścić... - zaczął, ostrożnie dobierając słowa. Jak powinien z nią rozmawiać, by zapobiec tragedii? Czy naprawdę doprowadził ją do ostateczności?
- Przypisujesz sobie zbyt wiele - uśmiechnęła się. Widział w jej oczach, że jest jakby lekko... Nieobecna
- Jasne, wiele się wydarzyło... Ten... Te sny... Minęły?
- Nie, nie do końca. Jeszcze czasem je mam. Nie ma się czym przejmować, to nie jest moje największe zmartwienie...
- Tak, wiem... To zmartwienie stoi właśnie przed Tobą... - dodał niepewnie. Czuł, że tak jest. Ale Eileen sprawiała wrażenie, jakby jej te słowa nie obeszły. W rzeczywistości było zupełnie inaczej, ale nie zamierzała tego okazywać. Teraz się martwił, a wcześniej... Zerknęła przez ramię w zamyśleniu.
- To byłoby takie proste... Wystarczyłaby tylko chwila...
- Ale to nie jest rozwiązanie... Nie możesz tego zrobić, Leen...
- Niby dlaczego? Co mnie tu trzyma? - zapytała łamiącym się głosem. Czy to rozwiązanie byłoby takie złe? Czy jeśli naprawdę jest złe, to dlaczego w ogóle kiedykolwiek o tym pomyślała? Wyraz rozpaczy na twarzy Petera jeszcze się pogłębiał.
- Masz przyjaciół, ojca... Mnie...
- Ciebie? - zaśmiała się, niemal histerycznie. - Kiedyś tak myślałam... Ale to wszystko było kłamstwem. Cała ta nasza przyjaźń... Była tylko złudzeniem, Peter. Czyż nie?
- Nie! - zawołał, nieco zbyt ostro, więc szybko dodał: - Przepraszam. Przecież wiesz, że mi zależy. Zawsze tak było... Wiesz, prawda?
- Pytasz, czy wiem? Nie, ja już nic nie wiem. W co mam wierzyć? - W jej wypowiedziach cały czas słychać było rozpacz. "Po co to robisz?", usłyszała cichy głosik w swojej głowie. No właśnie, po co? Jej serce uwięzione było za grubym murem, który nie dopuszczał do niej uczuć, które żywiła do rudego. Więc co ją podkusiło? Przecież wcale nie zamierzała skoczyć. Od początku była to swego rodzaju gra. Chciała, żeby Gryfon przez chwilę poczuł się tak, jak ona czuła się przez tyle czasu. Być może to miała być swego rodzaju zemsta?.
- Ja wierzyłem, że tak będzie dla Ciebie lepiej, że Cię ochronię... Wiem, myliłem się... Ale naprawię to. Obiecuję, jakoś to naprawię, tylko mi pozwól...
- Ale ja już mam tego wszystkiego dosyć, rozumiesz? Chcę tylko świętego spokoju...
- Nie. Nie możesz... Wszystko się ułoży, zobaczysz...
Przez dłuższą chwilę patrzyli sobie w oczy. Peter stał tak blisko... Nawet nie wiedziała kiedy się do niej przysunął. Widziała w jego oczach nieme błaganie. Jakby faktycznie mu zależało. Wcześniej nic na to nie wskazywało. Śmiał się ze znajomymi, spacerował z Lianne... Naprawdę mu się podobała. Eileen chciała, żeby go bolało... Ale teraz, kiedy tak patrzyła w jego zrozpaczone, przerażone oczy... Nie potrafiła dłużej go ranić, nie mogła tego ciągnąć. Westchnęła. Odwróciła się, znów patrząc na ten zapierający dech w piersi widok. Co powinna zrobić? Nie chciała znów się angażować. Nie chciała znów cierpieć. Ale nie mogła też wpędzać go w takie poczucie winy. Widziała w jego oczach, że jeśliby skoczyła, to on skoczyłby za nią... Czy nie odegrała się na nim już wystarczająco?
- Dobrze... - szepnęła. Zwiesiła ramiona. Już chciała odwrócić się, by zejść z blanki, kiedy poczuła jak grunt usuwa jej się spod nóg.
Kiedy zgodziła się zejść z krenelażu Peter odetchnął z ulgą. Nie trwało to jednak długo. Później wszystko potoczyło się bardzo szybko. Serce znów mu zamarło, gdy Eileen, nie wiedział nawet w jaki sposób zaczęła spadać. Rzucił się w jej kierunku i brunetka poczuła silne ramiona oplatające ją w pasie. Została ściągnięta z blanki. Gryfon przycisnął ją mocno do siebie. Ślizgonka z trudem obróciła się w jego objęciach i wtuliła się w jego szeroką klatkę piersiową. Drżała. Wcześniej myślała: "Czym jest życie bez ryzyka?", ale teraz... Przecież mogła spaść w każdej chwili, kiedy jeszcze go nie było, kiedy był za daleko, by ją złapać... A gdyby nie miał takiego refleksu... Po kilku długich sekundach, kiedy już się nieco uspokoiła, uniosła głowę i spojrzała mu w oczy. Bardzo chciała mu podziękować, ale żadne słowo nie przeszło jej przez gardło. Kiedy Peter pochylił się, by ją pocałować, nie protestowała. Jeszcze niedawno marzyła tylko o tym, by poczuć jego usta na swoich, naprawdę - nie tylko we śnie. Wiele razy wyobrażała sobie ten moment. Chciała, żeby było jak w bajce, mimo, że takie myślenie nie pasowało do uczennicy Domu Węża. A teraz, kiedy już się od niego uwolniła, nadszedł ten moment... Odrzuciła od siebie tę myśl, kiedy ich usta się zetknęły. Eileen jedną ręką objęła go za szyję, a drugą położyła mu na klatce piersiowej. Kiedy tak ją całował, jej wszystkie zmartwienia bladły, znikały... Czuła jak mur wokół jej serca zaczyna się rozpadać, kruszy się... To ją przeraziło. Z niemałym trudem i ze łzami w oczach odepchnęła od siebie chłopaka i zniknęła na klatce schodowej.
Strach... Największa przeszkoda na drodze do szczęścia. Na drodze do miłości...
* * *
Uff, udało się...
Dla Cathy <3 Mojej muzy :D
poniedziałek, 17 czerwca 2013
Rozdział 38
Blade światło poranka padało na ściany dormitorium i łóżko dziewczyny. Zacisnęła mocniej powieki, nie chcąc jeszcze wstawać. Czuła się, jakby spała zaledwie dwie godziny... Była gotowa poświęcić kilka lekcji, by się wyspać. Już miała naciągnąć kołdrę na głowę, kiedy uświadomiła sobie, że jej szkolna sypialnia nie ma okien i na pewno nie wpadają do niej promienie słoneczne. Serce zaczęło jej walić jak szalone, nie mogła się poruszyć. Z trudem uniosła powieki, i zerknęła w kierunku źródła światła. Dobiegało z jednego punktu po lewej stronie łóżka. I nagle zgasło. Eileen bała się poruszyć. Teraz już wiedziała, że ktoś tam był. Ktoś... Wszedł do jej dormitorium w środku nocy. Wciąż nie mogła się ruszyć, ale jej myśli błądziły w szaleńczym rytmie. Bardziej poczuła, niż zobaczyła, że postać zbliża się do niej, a po chwili usłyszała ciche kliknięcie drzwi. Ktokolwiek to był, czegokolwiek chciał... Nie zrobił jej krzywdy.
Stał nad łóżkiem dziewczyny i przyglądał się jej delikatnym rysom. Kiedy spała, wyglądała niewinnie. W przeciwieństwie do chwil, kiedy widział ją poza jej sypialnią. Wtedy była silna i niezależna. Robiła wrażenie. To dlatego temu dzieciakowi tak się podobała. Jego też obserwował. Podobała mu się, ale i tak nie potrafił się zdecydować. No tak, ta druga też była niczego sobie. Stał tak nad tą pierwszą i zastanawiał się, co takiego rudy Gryfon widział w tej drugiej. Może po prostu go pociągała? Kiedy Ślizgonka otworzyła oczy, skarcił się w duchu za nieostrożność. Światło z końca jego różdżki zgasło. Pochylił się nad dziewczyną, wypowiadając w myślach formułę zaklęcia i już po chwili zniknął za drzwiami.
Kiedy obudziła się rano, czuła się... dziwnie. Miała mgliste wspomnienie z nocnych wydarzeń i zaskakującą siłę do ponownego wzięcia życia w swoje ręce. Koniec z byciem ofiarą. Eileen odrzuciła kołdrę z łóżka, wzięła z szafy ubrania i udała się do łazienki. Kiedy z niej wyszła, dormitorium było już puste. Dziewczyna pozbierała swoje książki z różnych zakątków pomieszczenia i pobiegła na śniadanie. Tuż przed Wielką Salą zatrzymała się, poprawiła włosy i weszła do środka. Pewna siebie, jak dawniej. Wystarczająco ładna, nadrabiająca tajemniczością uczennica Domu Węża przeszła wzdłuż sali i zajęła swoje zwyczajne miejsce pośród swoich przyjaciół.
- Już myślałem, że nigdy nie wrócisz - usłyszała głos Dylana tuż przy uchu. Obdarzyła go promiennym uśmiechem.
- Stęskniłam się za Tobą - odpowiedziała, dyskretnie zerkając na niezadowoloną minę Annie. Na ten widok uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Jej kochana przyjaciółka wcale nie cieszyła się z jej powrotu. Czyżby poczuła się zagrożona?
Śniadanie minęło jej w przyjemnej atmosferze, nawet pomimo wrogości blondynki. Zjadła niewiele, zbyt była zajęta wesołymi rozmowami z Dylanem. Nie myślała o Peterze. Ani przez chwilę. Nawet, kiedy zobaczyła go wychodzącego z sali, nie poczuła tego charakterystycznego ukłucia w okolicach serca.
Lekcje minęły jej bardzo szybko, a tuż po nich wraz z Dylanem wybrała się nad jezioro. Znów byli tylko przyjaciółmi. Jak dawniej. Nic się nie zmieniło. Związek ich nie zmienił. Blondyn wciąż czuł do niej coś więcej, oboje o tym wiedzieli. Jednak o wiele lepiej czuł się jako jej przyjaciel.
Z ulgą patrzył, jak Eileen się śmieje, nawet z jego słabszych żartów. Wszyscy Ślizgoni za tym tęsknili, nawet, jeśli się nie przyznawali.
Eileen i Dylan wygłupiali się jak małe dzieci, a Annie siedziała kilka metrów dalej z innymi dziewczynami, i tylko patrzyła na nich zazdrośnie. W końcu Ślizgoni zmęczyli się, Zielonooka dziewczyna położyła się na trawie pod wierzbą i obserwowała ciemniejące niebo. Nie oślepiało tak, jak to światło, które widziała w nocy. Przed jej oczami znów pojawiło się wspomnienie ciemnej postaci. Żałowała, że nie widziała jego twarzy. Nie wiedziała skąd, ale czuła, że to mężczyzna.
Kiedy brunetka trwała tak w głębokim zamyśleniu, Dylan przyglądał się Peterowi, który przechodził właśnie obok nich. Towarzyszyła mu ładna Gryfonka. Po jej zachowaniu można było wywnioskować, że jest w nim zadurzona. Jeśli dobrze kojarzył, to dziewczyna miała na imię Lianne. Na początku roku szkolnego widywał ich razem, a później... Później w życiu Rudego pojawiła się Eileen, jakieś tam słabsze czy silniejsze uczucie do Rose, no i oczywiście uczucie Rose do niego. Czy teraz, kiedy odsunął od siebie Rose i doprowadził Eileen do głębokiej depresji, wziął się za kolejną dziewczynę? Posłał chłopakowi mordercze spojrzenie, które z pewnością nie uszło jego uwadze. Ale nie zrobiło na nim wrażenia. Bez oporu ruszył w ich kierunku, skupiając wzrok tylko na zamyślonej brunetce. Dziewczyna leżała na trawie z zamkniętymi oczami, uśmiechając się lekko. Na ten widok poczuł ukłucie zazdrości. Przez niego była w złym stanie. A teraz, zdecydowanie nie dzięki niemu, znów się uśmiechała. Dylan szturchnął przyjaciółkę łokciem, by otworzyła oczy. Spojrzała na niego zdezorientowana. Blondyn skinął głową w kierunku Petera i Lianne, Spojrzała na nich zmrużonymi oczami. Jej serce drgnęło, ale w myślach nakazała sobie spokój. Powiedziała sobie, że czasy, kiedy Peter na nią działał w ten sposób już minęły.
- Cześć - rzuciła lekko, pilnując, by jej głos brzmiał pewnie.
- Cześć... - odpowiedział Gryfon i się zawahał. Kiedy ostatnio ją widział, była zupełnie inna. A teraz na powrót stała się sobą. - Możemy pogadać?
- Teraz? Teraz chyba jesteś zajęty.
- No... Więc później. Możemy?
- Hmm... - Spojrzała na niego w zamyśleniu. - O północy, wieża Astronomiczna. Nie spóźnij się - powiedziała ostro, po czym dodała ciepłym tonem: - I pozdrów Toma.
Eileen znów zamknęła oczy, dając Peterowi do zrozumienia, że rozmowa skończona. Chłopak stał przez chwilę w miejscu, nie mogąc otrząsnąć się ze zdziwienia. Nie sądził, że aż tak bardzo cofnęli się w przeszłość. Do czasów, kiedy... Eileen go nie lubiła? Stał tak chyba o kilka sekund za długo, gdyż Lianne pociągnęła go za ramię w stronę zamku.
Brunetka uchyliła jedno oko, żeby zobaczyć, czy Gryfon już sobie poszedł. Z ulgą stwierdziła, że tak. Sama nie wiedziała jak to się stało, że z taką łatwością zbyła go, w ogóle potraktowała w ten sposób. Jednak jeszcze niedawno myślała, że chłopakowi naprawdę na niej zależy. On z łatwością o niej zapomniał. Spacerował sobie jak gdyby nigdy nic z tą blondyną z Domu Lwa. Byłby to cios w serce, gdyby nie gruby mur, którym je odgrodziła. Chociaż... Chwilami miała wrażenie, że ten mur jest... Obcy. To jednak nie zmieniało faktu, że była oburzona jego zachowaniem. Nie pozwoli się tak traktować.
Na dziesięć minut przed północą Peter wyszedł z dormitorium i skierował się w stronę wieży Astronomicznej. Szedł cicho, ostrożnie stawiając kroki. Nie chciał natknąć się na Filcha. Korytarze były opustoszałe i puste. Zupełnie ciemne, ale Gryfon nie chciał skupiać na sobie uwagi światłem. Wystarczyły mu smugi bladego światła księżyca, sączące się przez okna. Odetchnął z ulgą, stając u stóp spiralnych schodów, prowadzących na wieżę. Teraz już miał pewność, że dotrze na umówione spotkanie. Tak dawno się nie widzieli, nie rozmawiali... Przekonał dyrektora, że nie ma sensu, żeby trzymał się z daleka od Eileen. Ale wtedy było już za późno. To ona trzymała się z daleka od niego. Od wszystkich. Nigdy wcześniej ten beztroski Gryfon nie miał takich wyrzutów sumienia. Teraz po cichu liczył na to, że wszystko wróci do normy.
Kiedy wspiął się na ostatni schodek, serce mu zamarło. Eileen. Miała na sobie zwiewną fioletową sukienkę, która falowała przy każdym, nawet najlżejszym podmuchu wiatru, tak samo, jak rozpuszczone włosy. Była boso. Stała tyłem do niego. Gdyby nie był przerażony, serce zabiło by mu szybciej. Był jednak jeden problem. Brunetka stała na samym skraju blanki otaczającej wieżę. Patrzyła w dół.
* * *
Pewnie uznacie, że jestem podła, ale skończę z takim... niejasnym akcentem ;)
Naszła mnie taka dziwna wena i... no i jest. Pewne osoby pewnie będą chciały mnie zabić za to, że mnie nie było tyle czasu, albo za to, co się stało w tym rozdziale, ale... Nie warto ;) Jeśli pójdzie tak dalej, to będzie się działo.
Zmieniłam troszkę styl pisania... Nie wiem, czy Wam się spodoba i chyba troszkę się boję ;)
A więc... Liczę na szczegółowe komentarze, proszę? :D
Stał nad łóżkiem dziewczyny i przyglądał się jej delikatnym rysom. Kiedy spała, wyglądała niewinnie. W przeciwieństwie do chwil, kiedy widział ją poza jej sypialnią. Wtedy była silna i niezależna. Robiła wrażenie. To dlatego temu dzieciakowi tak się podobała. Jego też obserwował. Podobała mu się, ale i tak nie potrafił się zdecydować. No tak, ta druga też była niczego sobie. Stał tak nad tą pierwszą i zastanawiał się, co takiego rudy Gryfon widział w tej drugiej. Może po prostu go pociągała? Kiedy Ślizgonka otworzyła oczy, skarcił się w duchu za nieostrożność. Światło z końca jego różdżki zgasło. Pochylił się nad dziewczyną, wypowiadając w myślach formułę zaklęcia i już po chwili zniknął za drzwiami.
Kiedy obudziła się rano, czuła się... dziwnie. Miała mgliste wspomnienie z nocnych wydarzeń i zaskakującą siłę do ponownego wzięcia życia w swoje ręce. Koniec z byciem ofiarą. Eileen odrzuciła kołdrę z łóżka, wzięła z szafy ubrania i udała się do łazienki. Kiedy z niej wyszła, dormitorium było już puste. Dziewczyna pozbierała swoje książki z różnych zakątków pomieszczenia i pobiegła na śniadanie. Tuż przed Wielką Salą zatrzymała się, poprawiła włosy i weszła do środka. Pewna siebie, jak dawniej. Wystarczająco ładna, nadrabiająca tajemniczością uczennica Domu Węża przeszła wzdłuż sali i zajęła swoje zwyczajne miejsce pośród swoich przyjaciół.
- Już myślałem, że nigdy nie wrócisz - usłyszała głos Dylana tuż przy uchu. Obdarzyła go promiennym uśmiechem.
- Stęskniłam się za Tobą - odpowiedziała, dyskretnie zerkając na niezadowoloną minę Annie. Na ten widok uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Jej kochana przyjaciółka wcale nie cieszyła się z jej powrotu. Czyżby poczuła się zagrożona?
Śniadanie minęło jej w przyjemnej atmosferze, nawet pomimo wrogości blondynki. Zjadła niewiele, zbyt była zajęta wesołymi rozmowami z Dylanem. Nie myślała o Peterze. Ani przez chwilę. Nawet, kiedy zobaczyła go wychodzącego z sali, nie poczuła tego charakterystycznego ukłucia w okolicach serca.
Lekcje minęły jej bardzo szybko, a tuż po nich wraz z Dylanem wybrała się nad jezioro. Znów byli tylko przyjaciółmi. Jak dawniej. Nic się nie zmieniło. Związek ich nie zmienił. Blondyn wciąż czuł do niej coś więcej, oboje o tym wiedzieli. Jednak o wiele lepiej czuł się jako jej przyjaciel.
Z ulgą patrzył, jak Eileen się śmieje, nawet z jego słabszych żartów. Wszyscy Ślizgoni za tym tęsknili, nawet, jeśli się nie przyznawali.
Eileen i Dylan wygłupiali się jak małe dzieci, a Annie siedziała kilka metrów dalej z innymi dziewczynami, i tylko patrzyła na nich zazdrośnie. W końcu Ślizgoni zmęczyli się, Zielonooka dziewczyna położyła się na trawie pod wierzbą i obserwowała ciemniejące niebo. Nie oślepiało tak, jak to światło, które widziała w nocy. Przed jej oczami znów pojawiło się wspomnienie ciemnej postaci. Żałowała, że nie widziała jego twarzy. Nie wiedziała skąd, ale czuła, że to mężczyzna.
Kiedy brunetka trwała tak w głębokim zamyśleniu, Dylan przyglądał się Peterowi, który przechodził właśnie obok nich. Towarzyszyła mu ładna Gryfonka. Po jej zachowaniu można było wywnioskować, że jest w nim zadurzona. Jeśli dobrze kojarzył, to dziewczyna miała na imię Lianne. Na początku roku szkolnego widywał ich razem, a później... Później w życiu Rudego pojawiła się Eileen, jakieś tam słabsze czy silniejsze uczucie do Rose, no i oczywiście uczucie Rose do niego. Czy teraz, kiedy odsunął od siebie Rose i doprowadził Eileen do głębokiej depresji, wziął się za kolejną dziewczynę? Posłał chłopakowi mordercze spojrzenie, które z pewnością nie uszło jego uwadze. Ale nie zrobiło na nim wrażenia. Bez oporu ruszył w ich kierunku, skupiając wzrok tylko na zamyślonej brunetce. Dziewczyna leżała na trawie z zamkniętymi oczami, uśmiechając się lekko. Na ten widok poczuł ukłucie zazdrości. Przez niego była w złym stanie. A teraz, zdecydowanie nie dzięki niemu, znów się uśmiechała. Dylan szturchnął przyjaciółkę łokciem, by otworzyła oczy. Spojrzała na niego zdezorientowana. Blondyn skinął głową w kierunku Petera i Lianne, Spojrzała na nich zmrużonymi oczami. Jej serce drgnęło, ale w myślach nakazała sobie spokój. Powiedziała sobie, że czasy, kiedy Peter na nią działał w ten sposób już minęły.
- Cześć - rzuciła lekko, pilnując, by jej głos brzmiał pewnie.
- Cześć... - odpowiedział Gryfon i się zawahał. Kiedy ostatnio ją widział, była zupełnie inna. A teraz na powrót stała się sobą. - Możemy pogadać?
- Teraz? Teraz chyba jesteś zajęty.
- No... Więc później. Możemy?
- Hmm... - Spojrzała na niego w zamyśleniu. - O północy, wieża Astronomiczna. Nie spóźnij się - powiedziała ostro, po czym dodała ciepłym tonem: - I pozdrów Toma.
Eileen znów zamknęła oczy, dając Peterowi do zrozumienia, że rozmowa skończona. Chłopak stał przez chwilę w miejscu, nie mogąc otrząsnąć się ze zdziwienia. Nie sądził, że aż tak bardzo cofnęli się w przeszłość. Do czasów, kiedy... Eileen go nie lubiła? Stał tak chyba o kilka sekund za długo, gdyż Lianne pociągnęła go za ramię w stronę zamku.
Brunetka uchyliła jedno oko, żeby zobaczyć, czy Gryfon już sobie poszedł. Z ulgą stwierdziła, że tak. Sama nie wiedziała jak to się stało, że z taką łatwością zbyła go, w ogóle potraktowała w ten sposób. Jednak jeszcze niedawno myślała, że chłopakowi naprawdę na niej zależy. On z łatwością o niej zapomniał. Spacerował sobie jak gdyby nigdy nic z tą blondyną z Domu Lwa. Byłby to cios w serce, gdyby nie gruby mur, którym je odgrodziła. Chociaż... Chwilami miała wrażenie, że ten mur jest... Obcy. To jednak nie zmieniało faktu, że była oburzona jego zachowaniem. Nie pozwoli się tak traktować.
Na dziesięć minut przed północą Peter wyszedł z dormitorium i skierował się w stronę wieży Astronomicznej. Szedł cicho, ostrożnie stawiając kroki. Nie chciał natknąć się na Filcha. Korytarze były opustoszałe i puste. Zupełnie ciemne, ale Gryfon nie chciał skupiać na sobie uwagi światłem. Wystarczyły mu smugi bladego światła księżyca, sączące się przez okna. Odetchnął z ulgą, stając u stóp spiralnych schodów, prowadzących na wieżę. Teraz już miał pewność, że dotrze na umówione spotkanie. Tak dawno się nie widzieli, nie rozmawiali... Przekonał dyrektora, że nie ma sensu, żeby trzymał się z daleka od Eileen. Ale wtedy było już za późno. To ona trzymała się z daleka od niego. Od wszystkich. Nigdy wcześniej ten beztroski Gryfon nie miał takich wyrzutów sumienia. Teraz po cichu liczył na to, że wszystko wróci do normy.
Kiedy wspiął się na ostatni schodek, serce mu zamarło. Eileen. Miała na sobie zwiewną fioletową sukienkę, która falowała przy każdym, nawet najlżejszym podmuchu wiatru, tak samo, jak rozpuszczone włosy. Była boso. Stała tyłem do niego. Gdyby nie był przerażony, serce zabiło by mu szybciej. Był jednak jeden problem. Brunetka stała na samym skraju blanki otaczającej wieżę. Patrzyła w dół.
* * *
Pewnie uznacie, że jestem podła, ale skończę z takim... niejasnym akcentem ;)
Naszła mnie taka dziwna wena i... no i jest. Pewne osoby pewnie będą chciały mnie zabić za to, że mnie nie było tyle czasu, albo za to, co się stało w tym rozdziale, ale... Nie warto ;) Jeśli pójdzie tak dalej, to będzie się działo.
Zmieniłam troszkę styl pisania... Nie wiem, czy Wam się spodoba i chyba troszkę się boję ;)
A więc... Liczę na szczegółowe komentarze, proszę? :D
piątek, 29 marca 2013
Rozdział 37
Niedzielny poranek był dla Eileen kojącym wybawieniem po nocy pełnej koszmarów. Dziewczyna usiadła na łóżku i przeciągnęła się. Po raz pierwszy od wielu dni nie przejmowała się niczym. Wstała i udała się do łazienki. Przemyła twarz chłodną wodą, ubrała się i wyszła z pokoju wspólnego nie zważając na nikogo. Było wcześnie, więc większość uczniów spała. A jeśli niektórzy z niewiadomych przyczyn już nie spali, to z pewnością nie zamierzali nigdzie wychodzić w niedzielę o siódmej rano. Ślizgonka przemierzała opustoszałe korytarze zamku, kierując się na zewnątrz. Wyszła na błonia i ze zdziwieniem spostrzegła, że w czasie, kiedy siedziała zamknięta w dormitorium, przyszła wiosna. Leżący uprzednio wszędzie wokół śnieg zastąpiła świeża zielona trawa. Gdzieniegdzie pojawiały się wiosenne kwiatki. Mimo wczesnej pory słońce wiszące wysoko na niebie przyjemnie grzało skórę dziewczyny. Uśmiechnęła się blado, lecz obojętnie. Od wielu tygodni niecierpliwie czekała na wiosnę, a teraz nie potrafiła się nią cieszyć. Nie była już smutna, smutek ustąpił miejsca chłodnej obojętności. Z początku czuła ulgę, nie wiedząc jeszcze, ze ta obojętność będzie gorsza od rozpaczy. Związała włosy w kucyk i usiadła pod wierzbą, znajdującą się koło jeziora.
Około pół godziny później na tle zamku pojawiła się znajoma postać. Tym razem nie przyprawiła Eileen o ukłucie bólu w sercu. Rudy chłopak zbliżał się, a Eileen gapiła się na niego bezmyślnie. Ogarniała ją pustka. Nie czuła zupełnie nic i to ją przerażało. Było jej nieswojo. Patrzyła na niego i chciała coś poczuć. Cokolwiek. Przecież zostawił ją kiedy go potrzebowała. Powinno wciąż ją to boleć. Chciał ją chronić. Powinno ją to cieszyć. Zależało mu na niej. Ale nie czuła nic.
- Cześć - wyrwał ją z zamyślenia głos Petera. Spojrzała na niego pustym wzrokiem. - Co tu robisz o tej porze?
- Wyszłam na spacer - odpowiedziała obojętnie. - A Ty?
- Za pół godziny mamy trening. Kolejny świetny pomysł, co?
Dziewczyna nie odpowiedziała. Spojrzała tylko na jezioro. Nie rozumiała, dlaczego z nią rozmawia. Czyżby zauważył poprzedniego dnia jaka była rozbita? Jednak zainteresowało go to? Wzruszyła ramionami, nie mogąc skupić myśli. Czuła się jak zombie nie czując nic. Tylko przejmująca pustka, boleśnie wypełniająca jej klatkę piersiową. Zapomniała już o tym, że podobała jej się ta beztroska. Każda myśl dotycząca Petera znikała równie szybko, jak się pojawiała. Eileen nie potrafiła ich zatrzymać. Wolała już cierpieć, niż nie czuć nic.
Patrzyła tempo w przestrzeń, starając się jeszcze raz coś poczuć. W końcu poddała się. Wstała z ziemi i spojrzała Gryfonowi w oczy. Tym razem nie potrafiła rozszyfrować jego uczuć, które tak dobrze ukrywał. Rzuciła tylko krótkie "Powodzenia" i skierowała się do zamku.
Wchodząc do dormitorium omal nie wpadła na Dylana. Spojrzała na niego pytająco, a on tylko potrząsnął głową i uśmiechnął się niepewnie.
- Annie coś wspominała - zaczęła, tym razem czując pustkę i chłód na myśl o przyjaciółce. - Nie mam nic przeciwko. Mam nadzieję, że Wam wyjdzie.
- Wow, nie jesteś zła? - zapytał, a ona pokręciła przecząco głową. Na niego nie była zła. - Tęsknimy tu za Tobą, zostaw już te książki.
- Mam ostatnio dużo pracy - skłamała gładko. - Ale może zrobię sobie mała przerwę. Idziemy na śniadanie?
- Pewnie, chodź - Dylan patrzył na nią ze zdumieniem. Już od dawna chciał porozmawiać z Eileen. Wiele razy obmyślał możliwe scenariusze do tej sceny, ale nigdy nie pomyślałby, że pójdzie tak łatwo. A jej... Jej tego dnia było wszystko jedno. Nie zamierzała się jednak z tego zwierzać. Nikomu. Chciała poradzić sobie sama, jak zawsze. Nawet z tą czarną dziurą, ktora pochłaniała jej umysł i serce.
Dzień minął jej równie nieprzyjemnie co poranek. Miała wrażenie, ze po ostatnich dniach trafiła z deszczu pod rynnę. Czy każdy człowiek który tyle wycierpi w krótkim czasie staje się zombie? Niby funkcjonuje normalnie, ale jest wyprany z jakichkolwiek emocji? Bardzo nieprzyjemne uczucie, którego nikomu by nie życzyła. Nawet wrogowi.
Chciała znów czuć, potrafić po prostu rozpłakać się jak dziecko, ale ten stan utrzymywał się przez kilka kolejnych dni. Dni, które zlewały się, były jak wyjęte z życiorysu, nie zapisane kartki z pamiętnika...
W piątkowy poranek Ślizgonka z ulgą przyjęła zalewającą ją falę żalu i tęsknoty. W ciągu tych kilku długich dni nie marzyła o niczym innym jak tylko o tym, by znów coś czuć. Wolała wiedzieć, że jeszcze potrafi.
Przyszła wiosna, a z nią swego rodzaju oczyszczenie. Dziewczyna wróciła do dawnych przyzwyczajeń - odrabiała zadania domowe wraz z przyjaciółmi, wygłupiała się z nimi, czasem dla zabawy łamali nawet szkolny regulamin. Typowe życie normalnej nastoletniej czarownicy. Z jednym wyjątkiem. Z nikim nie rozmawiała o swoich problemach. Cały czas ukrywała jak bardzo boli ją sprawa Petera. Nie rozmawiała o tym nawet z Annie. Już nie. Nie potrafiła po tym, co zrobiła jej przyjaciółka. Nie mogła jej znów zaufać. Była z tym wszystkim sama i mimo, że czasem niemal wybuchała z nadmiaru emocji, jedyną osobą, z którą gotowa była się tym podzielić był Peter...
* * *
Jest godzina 2:12 i jest kolejny oparty na faktach rozdział pisany na telefonie. Mam nadzieję, że obyło się bez błędów.
Nie ma to jak być zombie. No... Było źle, ale mam nadzieję, że teraz już pójdzie z górki i Peter "wróci" do Eileen. Jeszcze tylko nie wiem jak...
Mam nadzieję, że nie było bardzo chaotycznie... Liczę na kreatywne komentarze ;)
Do zo <3
Około pół godziny później na tle zamku pojawiła się znajoma postać. Tym razem nie przyprawiła Eileen o ukłucie bólu w sercu. Rudy chłopak zbliżał się, a Eileen gapiła się na niego bezmyślnie. Ogarniała ją pustka. Nie czuła zupełnie nic i to ją przerażało. Było jej nieswojo. Patrzyła na niego i chciała coś poczuć. Cokolwiek. Przecież zostawił ją kiedy go potrzebowała. Powinno wciąż ją to boleć. Chciał ją chronić. Powinno ją to cieszyć. Zależało mu na niej. Ale nie czuła nic.
- Cześć - wyrwał ją z zamyślenia głos Petera. Spojrzała na niego pustym wzrokiem. - Co tu robisz o tej porze?
- Wyszłam na spacer - odpowiedziała obojętnie. - A Ty?
- Za pół godziny mamy trening. Kolejny świetny pomysł, co?
Dziewczyna nie odpowiedziała. Spojrzała tylko na jezioro. Nie rozumiała, dlaczego z nią rozmawia. Czyżby zauważył poprzedniego dnia jaka była rozbita? Jednak zainteresowało go to? Wzruszyła ramionami, nie mogąc skupić myśli. Czuła się jak zombie nie czując nic. Tylko przejmująca pustka, boleśnie wypełniająca jej klatkę piersiową. Zapomniała już o tym, że podobała jej się ta beztroska. Każda myśl dotycząca Petera znikała równie szybko, jak się pojawiała. Eileen nie potrafiła ich zatrzymać. Wolała już cierpieć, niż nie czuć nic.
Patrzyła tempo w przestrzeń, starając się jeszcze raz coś poczuć. W końcu poddała się. Wstała z ziemi i spojrzała Gryfonowi w oczy. Tym razem nie potrafiła rozszyfrować jego uczuć, które tak dobrze ukrywał. Rzuciła tylko krótkie "Powodzenia" i skierowała się do zamku.
Wchodząc do dormitorium omal nie wpadła na Dylana. Spojrzała na niego pytająco, a on tylko potrząsnął głową i uśmiechnął się niepewnie.
- Annie coś wspominała - zaczęła, tym razem czując pustkę i chłód na myśl o przyjaciółce. - Nie mam nic przeciwko. Mam nadzieję, że Wam wyjdzie.
- Wow, nie jesteś zła? - zapytał, a ona pokręciła przecząco głową. Na niego nie była zła. - Tęsknimy tu za Tobą, zostaw już te książki.
- Mam ostatnio dużo pracy - skłamała gładko. - Ale może zrobię sobie mała przerwę. Idziemy na śniadanie?
- Pewnie, chodź - Dylan patrzył na nią ze zdumieniem. Już od dawna chciał porozmawiać z Eileen. Wiele razy obmyślał możliwe scenariusze do tej sceny, ale nigdy nie pomyślałby, że pójdzie tak łatwo. A jej... Jej tego dnia było wszystko jedno. Nie zamierzała się jednak z tego zwierzać. Nikomu. Chciała poradzić sobie sama, jak zawsze. Nawet z tą czarną dziurą, ktora pochłaniała jej umysł i serce.
Dzień minął jej równie nieprzyjemnie co poranek. Miała wrażenie, ze po ostatnich dniach trafiła z deszczu pod rynnę. Czy każdy człowiek który tyle wycierpi w krótkim czasie staje się zombie? Niby funkcjonuje normalnie, ale jest wyprany z jakichkolwiek emocji? Bardzo nieprzyjemne uczucie, którego nikomu by nie życzyła. Nawet wrogowi.
Chciała znów czuć, potrafić po prostu rozpłakać się jak dziecko, ale ten stan utrzymywał się przez kilka kolejnych dni. Dni, które zlewały się, były jak wyjęte z życiorysu, nie zapisane kartki z pamiętnika...
W piątkowy poranek Ślizgonka z ulgą przyjęła zalewającą ją falę żalu i tęsknoty. W ciągu tych kilku długich dni nie marzyła o niczym innym jak tylko o tym, by znów coś czuć. Wolała wiedzieć, że jeszcze potrafi.
Przyszła wiosna, a z nią swego rodzaju oczyszczenie. Dziewczyna wróciła do dawnych przyzwyczajeń - odrabiała zadania domowe wraz z przyjaciółmi, wygłupiała się z nimi, czasem dla zabawy łamali nawet szkolny regulamin. Typowe życie normalnej nastoletniej czarownicy. Z jednym wyjątkiem. Z nikim nie rozmawiała o swoich problemach. Cały czas ukrywała jak bardzo boli ją sprawa Petera. Nie rozmawiała o tym nawet z Annie. Już nie. Nie potrafiła po tym, co zrobiła jej przyjaciółka. Nie mogła jej znów zaufać. Była z tym wszystkim sama i mimo, że czasem niemal wybuchała z nadmiaru emocji, jedyną osobą, z którą gotowa była się tym podzielić był Peter...
* * *
Jest godzina 2:12 i jest kolejny oparty na faktach rozdział pisany na telefonie. Mam nadzieję, że obyło się bez błędów.
Nie ma to jak być zombie. No... Było źle, ale mam nadzieję, że teraz już pójdzie z górki i Peter "wróci" do Eileen. Jeszcze tylko nie wiem jak...
Mam nadzieję, że nie było bardzo chaotycznie... Liczę na kreatywne komentarze ;)
Do zo <3
Rozdział 36
Wybaczcie błędy, ale pisałam to na telefonie w środku nocy. Po prostu czułam potrzebę przelania myśli i uczuć na "papier". Tak, ten rozdział powstał na bazie moich uczuć. Miłej lektury. Do tego rozdziału polecam Deepfield - Don't let go. Mam nadzieję, że do zobaczenia.
Mijały kolejne dni, a Eileen wcale nie czuła się lepiej. Cały czas dręczyły ją koszmary. Jednak nie to było dla niej najgorsze. Wyzdrowiała już i mimo, że wróciła do szkolnej codzienności, nie czuła się dobrze. Prawie się nie odzywała, siedząc ze znajomymi w Wielkiej Sali, między lekcjami samotnie przemierzała szkolne korytarze. Przyjaciółka próbowała towarzyszyć jej kiedy tylko mogła, ale Eileen i tak czuła się samotna. Nieustannie wracała myślami do chwil spędzonych z Peterem. Tęskniła za nim. A on nie chciał... Uważał, że zapewni jej bezpieczeństwo unikając jej. Ona natomiast tylko przez to cierpiała. Czuła się bezbronna i bezsilna. W ciągu kilku pierwszych dni bez niego zrozumiała, że naprawdę jej na nim zależy. Bardziej niż myślała. Nie wiedziała kiedy, ale po prostu go pokochała... Po kilku kolejnych dniach przestała bywać w Wielkiej Sali. Nie mogła patrzeć na stół Gryfonów, na Petera, śmiejącego się z przyjaciółmi, bez uczucia bolesnego ucisku w okolicach serca. Wiedziała, że bardzo się zmieniła. Niewiele się uśmiechała, często płakała bez konkretnego powodu. Po zajęciach wracała prosto do dormitorium i jeszcze bardziej zamykała się w sobie. Kiedy miała trochę lepszy dzień i nie użalała się nad sobą, to sama na siebie denerwowała się za swoje żałosne zachowanie. Wiele razy powtarzała sobie, że nigdy nie pozwoli żadnemu mężczyźnie doprowadzić się do takiego stanu. Sama nie rozumiała tego, co się z nią dzieje. Nie potrafiła się z tym pogodzić. Chciała być silna, jednak stać ją było jedynie na to, żeby udawać, że wszystko jest w porządku. Udawało jej się oszukać nawet Annie. Przyjaciółka wracała do dormitorium późnymi wieczorami. Kiedy obie szykowały się do spania jak zawsze paplała wesoło. Któregoś razu zupełnie nieświadomie wygadała się, że w ciągu ostatnich dni bardzo zbliżyła się do Dylana. Zdecydowanie za bardzo, biorąc pod uwagę fakt, że Eileen niedawno się z nim rozstała. Ślizgonka poczuła się zdradzona, jednak pogratulowała przyjaciółce, tak naprawdę mając chęć po prostu wyjść i znów zamknąć się w sobie. Z trudem panując nad silnymi emocjami i drżeniem dłoni nadal odgrywała swoją rolę, a blondynka paplała dalej.
- W sobotę idziemy do Hogsmeade - opowiadała z przejęciem - Miałam wyciągnąć tam Ciebie, ale w tej sytuacji sama rozumiesz... Rozumiesz, prawda? Eileen? Słuchasz mnie?
- Tak, tak. To nic - odpowiedziała roztargniona dziewczyna.
- Bawcie się dobrze. Ja będę musiała się pouczyć do eliksirów. Bain strasznie mnie męczy, od kiedy... Zostałam sama na jego zajęciach.
- Ciągle tylko się uczysz - ciągnęła blondynka, nie zważając na to, że przyjaciółce załamał się głos.
- Pomożesz mi wybrać sukienkę? Ślizgonka potaknęła i położyła się do łóżka. Już nawet nie próbowała się skupić na tym, co mówi Annie. Usnęła z myślą, że musi coś zrobić z całą tą sytuacją z Peterem, zanim zupełnie zwariuje.
W sobotni poranek wstała z zamiarem porozmawiania z przyjacielem. Wraz z resztą Ślizgonów wybrała się na śniadanie do Wielkiej Sali. Usiadła na swoim zwyczajnym miejscu i zabrała się za tosta. W jej wnętrzu panowała szalejąca burza sprzecznych emocji. Była przerażona, a zarazem dziwnie spokojna. Po kilku kęsach odpuściła sobie śniadanie, czując jak jej żołądek protestuje. Teraz już tylko popijała wodę, obserwując stół Gryfonów. Widząc, że Peter szykuje się do wyjścia, opuściła salę. Zaczekała na niego w Sali Wejściowej. Chłopak widząc ją zatrzymał się i mierzył ją wzrokiem w niezręcznej ciszy.
- Peter, tak nie może być - zaczęła cicho, obserwując go. - Nie boję się żadnego Czarnoksiężnika. Nie może zniszczyć naszej przyjaźni, Ty chyba nie...
- Nie mogę ryzykować, zrozum - odpowiedział, chcąc odejść
- To moje ryzyko. - spróbowała znów, wytrzymując ciężar jego spojrzenia. Przez chwilę miała wrażenie, że się zgodzi, patrzył na nią ciepło i juz otwierał usta, żeby się zgodzić. Nie zrobił tego jednak. Potrząsnął głową i znów stał się niedostępny, a od jego oczu biło chłodem.
W tej chwili z Wielkiej Sali wyszła Rose. Wyglądała niesamowicie, promiennie. Podeszła do Petera i uśmiechnęła się. W tej chwili Eileen jej nienawidziła. Nienawidziła za to, ze Gryfonka mogła spokojnie iść z Peterem do Hogsmeade, śmiać się, żartować. Nienawidziła jej, chociaż wiedziała, że to przecież nie jej wina. Posłała dziewczynie krótkie, przepełnione bólem spojrzenie, po czym na powrót przywdziała na twarz maskę obojętności.
- Idziemy? - zapytała Petera i uśmiechnęła się. Chłopak tylko pokiwał głową i wyszli na zewnątrz.
Eileen wróciła do dormitorium ignorując drżenie rąk i kolejną falę bólu zalewającą jej serce.
Mijały kolejne dni, a Eileen wcale nie czuła się lepiej. Cały czas dręczyły ją koszmary. Jednak nie to było dla niej najgorsze. Wyzdrowiała już i mimo, że wróciła do szkolnej codzienności, nie czuła się dobrze. Prawie się nie odzywała, siedząc ze znajomymi w Wielkiej Sali, między lekcjami samotnie przemierzała szkolne korytarze. Przyjaciółka próbowała towarzyszyć jej kiedy tylko mogła, ale Eileen i tak czuła się samotna. Nieustannie wracała myślami do chwil spędzonych z Peterem. Tęskniła za nim. A on nie chciał... Uważał, że zapewni jej bezpieczeństwo unikając jej. Ona natomiast tylko przez to cierpiała. Czuła się bezbronna i bezsilna. W ciągu kilku pierwszych dni bez niego zrozumiała, że naprawdę jej na nim zależy. Bardziej niż myślała. Nie wiedziała kiedy, ale po prostu go pokochała... Po kilku kolejnych dniach przestała bywać w Wielkiej Sali. Nie mogła patrzeć na stół Gryfonów, na Petera, śmiejącego się z przyjaciółmi, bez uczucia bolesnego ucisku w okolicach serca. Wiedziała, że bardzo się zmieniła. Niewiele się uśmiechała, często płakała bez konkretnego powodu. Po zajęciach wracała prosto do dormitorium i jeszcze bardziej zamykała się w sobie. Kiedy miała trochę lepszy dzień i nie użalała się nad sobą, to sama na siebie denerwowała się za swoje żałosne zachowanie. Wiele razy powtarzała sobie, że nigdy nie pozwoli żadnemu mężczyźnie doprowadzić się do takiego stanu. Sama nie rozumiała tego, co się z nią dzieje. Nie potrafiła się z tym pogodzić. Chciała być silna, jednak stać ją było jedynie na to, żeby udawać, że wszystko jest w porządku. Udawało jej się oszukać nawet Annie. Przyjaciółka wracała do dormitorium późnymi wieczorami. Kiedy obie szykowały się do spania jak zawsze paplała wesoło. Któregoś razu zupełnie nieświadomie wygadała się, że w ciągu ostatnich dni bardzo zbliżyła się do Dylana. Zdecydowanie za bardzo, biorąc pod uwagę fakt, że Eileen niedawno się z nim rozstała. Ślizgonka poczuła się zdradzona, jednak pogratulowała przyjaciółce, tak naprawdę mając chęć po prostu wyjść i znów zamknąć się w sobie. Z trudem panując nad silnymi emocjami i drżeniem dłoni nadal odgrywała swoją rolę, a blondynka paplała dalej.
- W sobotę idziemy do Hogsmeade - opowiadała z przejęciem - Miałam wyciągnąć tam Ciebie, ale w tej sytuacji sama rozumiesz... Rozumiesz, prawda? Eileen? Słuchasz mnie?
- Tak, tak. To nic - odpowiedziała roztargniona dziewczyna.
- Bawcie się dobrze. Ja będę musiała się pouczyć do eliksirów. Bain strasznie mnie męczy, od kiedy... Zostałam sama na jego zajęciach.
- Ciągle tylko się uczysz - ciągnęła blondynka, nie zważając na to, że przyjaciółce załamał się głos.
- Pomożesz mi wybrać sukienkę? Ślizgonka potaknęła i położyła się do łóżka. Już nawet nie próbowała się skupić na tym, co mówi Annie. Usnęła z myślą, że musi coś zrobić z całą tą sytuacją z Peterem, zanim zupełnie zwariuje.
W sobotni poranek wstała z zamiarem porozmawiania z przyjacielem. Wraz z resztą Ślizgonów wybrała się na śniadanie do Wielkiej Sali. Usiadła na swoim zwyczajnym miejscu i zabrała się za tosta. W jej wnętrzu panowała szalejąca burza sprzecznych emocji. Była przerażona, a zarazem dziwnie spokojna. Po kilku kęsach odpuściła sobie śniadanie, czując jak jej żołądek protestuje. Teraz już tylko popijała wodę, obserwując stół Gryfonów. Widząc, że Peter szykuje się do wyjścia, opuściła salę. Zaczekała na niego w Sali Wejściowej. Chłopak widząc ją zatrzymał się i mierzył ją wzrokiem w niezręcznej ciszy.
- Peter, tak nie może być - zaczęła cicho, obserwując go. - Nie boję się żadnego Czarnoksiężnika. Nie może zniszczyć naszej przyjaźni, Ty chyba nie...
- Nie mogę ryzykować, zrozum - odpowiedział, chcąc odejść
- To moje ryzyko. - spróbowała znów, wytrzymując ciężar jego spojrzenia. Przez chwilę miała wrażenie, że się zgodzi, patrzył na nią ciepło i juz otwierał usta, żeby się zgodzić. Nie zrobił tego jednak. Potrząsnął głową i znów stał się niedostępny, a od jego oczu biło chłodem.
W tej chwili z Wielkiej Sali wyszła Rose. Wyglądała niesamowicie, promiennie. Podeszła do Petera i uśmiechnęła się. W tej chwili Eileen jej nienawidziła. Nienawidziła za to, ze Gryfonka mogła spokojnie iść z Peterem do Hogsmeade, śmiać się, żartować. Nienawidziła jej, chociaż wiedziała, że to przecież nie jej wina. Posłała dziewczynie krótkie, przepełnione bólem spojrzenie, po czym na powrót przywdziała na twarz maskę obojętności.
- Idziemy? - zapytała Petera i uśmiechnęła się. Chłopak tylko pokiwał głową i wyszli na zewnątrz.
Eileen wróciła do dormitorium ignorując drżenie rąk i kolejną falę bólu zalewającą jej serce.
sobota, 16 lutego 2013
Rozdział 35
Po kilku dniach wreszcie pozwolono Eileen wrócić do dormitorium. Jeszcze kilka dni musiała spędzić w łóżku, by nie dopuścić do nawrotu choroby. Zapewne nie wyszłaby ze Skrzydła Szpitalnego jeszcze bardzo długo, gdyby nie fakt, że niebezpieczeństwo się skończyło. Co prawda wciąż miała te sny, a właściwie jeden powtarzający się sen, ale pozostawał on tylko zwykłym snem. Nie potrzebowała już całodobowej kontroli, Gillian uznała więc, że obecność koleżanek w dormitorium znających przeciwzaklęcie wystarczy, aby zapewnić jej bezpieczeństwo, na wypadek, gdyby znów wydarzyło się coś podobnego.
Dziewczyna siedziała więc na łóżku w swoim dormitorium i przepisywała notatki Annie z lekcji z ostatnich dwóch tygodni. Jej myśli wciąż jednak krążyły wokół wydarzenia sprzed ostatnich kilku dni.
Następnego dnia po tym, jak opowiedziała Peterowi swój sen, chłopak przyszedł do niej w podłym nastroju. Po jego zachowaniu widziała, że coś jest nie w porządku, ale wolała go nie pytać, co się stało. Wiedziała, że sam jej powie. Podszedł do jej łóżka i wyjątkowo usiadł na stołku obok niego. Przez chwilę opowiadał jej o tym, co działo się na lekcjach w ostatnich dniach, ale chwilami zupełnie gubił wątek, więc się poddał. Milczał przez dłuższy czas, ale ona nie zamierzała naciskać. Domyślała się, że to coś poważnego. Coś, o czym nie chce się dowiedzieć. I coś, o czym on wcale nie chce mówić. Brunetka westchnęła i wlepiła wzrok w okno, które było na wprost jej łóżka. Zazwyczaj od niego dzieliła ją zasłona, ale nie tym razem. Na dworze pojawiały się pierwsze oznaki wiosny, a na chciała je widzieć. Mogła przyglądać się im godzinami. Uwielbiała wiosnę. Z trudem odwróciła wzrok i skupiła się na Peterze. Wpatrywał się w swojego kota, który ciągle przesiadywał na łóżku Eileen. Nie przeszkadzał mu nawet fakt, że kilka razy dziewczyna w środku nocy, kiedy we śnie się topiła, wyglądała jakby właśnie w ubraniach wzięła prysznic. Gryfon potrząsnął głową i spojrzał na przyjaciółkę.
- Rozmawiałem z Dyrektorem - oznajmił, starając się, by nie zabrzmiało to zbyt poważnie. Bezwiednie głaskał Pete’a, zastanawiając się, jak dobrać słowa, by nie wystraszyć Eileen. - Uznaliśmy... To znaczy on uznał, że... Nie powinniśmy się na razie spotykać.
- Co?? - zapytała brunetka z niedowierzaniem. Spodziewać się mogła wszystkiego, ale to?
- Pamiętasz ten dzień, kiedy wszyscy dostaliśmy szlaban? - zapytał i ciągnął dalej, nie czekając na reakcję dziewczyny. - Wtedy zostałem dłużej, bo Dyrektor chciał porozmawiać ze mną na temat mężczyzny, którego kilka dni wcześniej spotkałem w lesie. Jak się okazało, mojego ojca. Ale to nie ważne. Chodzi o to, że ten człowiek pracuje dla jakiegoś czarnoksiężnika. I obawiamy się, że to może mieć jakiś związek z Twoją sprawą.
- Ale Peter, dlaczego miałbyś się ze mną nie spotykać?
- Dlatego... Jeśli chodzi o mnie, to jesteś w niebezpieczeństwie, a ja nie mogę pozwolić na to, żeby coś stało się... któremukolwiek z moich przyjaciół - westchnął. Chciał ująć to trochę inaczej, ale to przecież nie był dobry moment. Po drodze spotkał Annie, a ona opowiedziała mu to, czego dowiedziała się wcześniej od Eileen. A mianowicie tego, co stało się po kłótni z Dylanem. Blondynka prosiła, aby nie wspominał o tym przy dziewczynie. Wiedziała, a i on rozumiał, jak podle musiała się czuć po tym, co się stało. Tak, że zupełnie straciła kontakt z rzeczywistością. Kiedy o tym usłyszał, miał chęć od razu udać się do Ślizgona i osobiście się z nim rozprawić. Widział w całym zdarzeniu tylko i wyłącznie jego winę. Z zamyślenia wyrwał go głos Zielonookiej.
- Daj spokój, Pete. To już się skończyło. Poza tym... Nie, nie możesz mi tego zrobić, jasne?
- Muszę... - odpowiedział z trudem. Jego oczy przepełnione były bólem. - Decyzja Dyrektora. Ale kiedy tylko sprawa się wyjaśni...
Nie dokończył. Głos uwiązł mu w gardle. Eileen przyciągnęła go do siebie i przytuliła go, walcząc ze łzami, które cisnęły jej się do oczu. Nie będzie płakać. Musi być silna. Tak jak on. Peter zawsze był silny, bez względu na to, co się działo. Musiała więc wziąć z niego przykład. Uśmiechnęła się do niego smutno. W końcu będzie musiała go puścić. A wtedy on odejdzie i nie wiadomo kiedy znów będą mogli normalnie porozmawiać. Bardziej poczuła, niż usłyszała jego westchnienie. Przytuliła go mocniej. Chłopak pocałował ją lekko w czoło i wyswobodził się z jej objęć. Tym razem ona westchnęła, z żalem. Ale przywołała uśmiech na twarz, nie pozwalając sobie na pokazanie, jak jej ciężko z tą sytuacją. Właśnie traciła drugiego przyjaciela, nie wiedząc na jak długo. Gryfon odwzajemnił jej uśmiech, ale jego oczy pozostały puste. W końcu wyszedł. A ona zagrzebała się w sztywnej pościeli, starając się zrozumieć całą sytuację.
Eileen odsunęła od siebie to przykre wspomnienie ze łzami w oczach. Od tamtej chwili zaczęła przypominać sobie przyjemniejsze fragmenty snu, te, w których był Peter. Nie rozumiała ich, ale były dla niej poniekąd pocieszeniem. Mimo, że nie rozmawiali ze sobą już od kilku dni, to wciąż widywała go w tym śnie. Szkoda, że nie mogła tego samego powiedzieć o Dylanie. Jego nie widziała jeszcze dłużej, i kiedy przeszła jej złość na chłopaka, to zaczęła za nim tęsknić. Wiedziała od przyjaciółki, że on jednak nie jest jeszcze gotowy na spotkanie. Z niechęcią oderwała się od przygnębiających myśli i wróciła do nauki.
Dziewczyna siedziała więc na łóżku w swoim dormitorium i przepisywała notatki Annie z lekcji z ostatnich dwóch tygodni. Jej myśli wciąż jednak krążyły wokół wydarzenia sprzed ostatnich kilku dni.
Następnego dnia po tym, jak opowiedziała Peterowi swój sen, chłopak przyszedł do niej w podłym nastroju. Po jego zachowaniu widziała, że coś jest nie w porządku, ale wolała go nie pytać, co się stało. Wiedziała, że sam jej powie. Podszedł do jej łóżka i wyjątkowo usiadł na stołku obok niego. Przez chwilę opowiadał jej o tym, co działo się na lekcjach w ostatnich dniach, ale chwilami zupełnie gubił wątek, więc się poddał. Milczał przez dłuższy czas, ale ona nie zamierzała naciskać. Domyślała się, że to coś poważnego. Coś, o czym nie chce się dowiedzieć. I coś, o czym on wcale nie chce mówić. Brunetka westchnęła i wlepiła wzrok w okno, które było na wprost jej łóżka. Zazwyczaj od niego dzieliła ją zasłona, ale nie tym razem. Na dworze pojawiały się pierwsze oznaki wiosny, a na chciała je widzieć. Mogła przyglądać się im godzinami. Uwielbiała wiosnę. Z trudem odwróciła wzrok i skupiła się na Peterze. Wpatrywał się w swojego kota, który ciągle przesiadywał na łóżku Eileen. Nie przeszkadzał mu nawet fakt, że kilka razy dziewczyna w środku nocy, kiedy we śnie się topiła, wyglądała jakby właśnie w ubraniach wzięła prysznic. Gryfon potrząsnął głową i spojrzał na przyjaciółkę.
- Rozmawiałem z Dyrektorem - oznajmił, starając się, by nie zabrzmiało to zbyt poważnie. Bezwiednie głaskał Pete’a, zastanawiając się, jak dobrać słowa, by nie wystraszyć Eileen. - Uznaliśmy... To znaczy on uznał, że... Nie powinniśmy się na razie spotykać.
- Co?? - zapytała brunetka z niedowierzaniem. Spodziewać się mogła wszystkiego, ale to?
- Pamiętasz ten dzień, kiedy wszyscy dostaliśmy szlaban? - zapytał i ciągnął dalej, nie czekając na reakcję dziewczyny. - Wtedy zostałem dłużej, bo Dyrektor chciał porozmawiać ze mną na temat mężczyzny, którego kilka dni wcześniej spotkałem w lesie. Jak się okazało, mojego ojca. Ale to nie ważne. Chodzi o to, że ten człowiek pracuje dla jakiegoś czarnoksiężnika. I obawiamy się, że to może mieć jakiś związek z Twoją sprawą.
- Ale Peter, dlaczego miałbyś się ze mną nie spotykać?
- Dlatego... Jeśli chodzi o mnie, to jesteś w niebezpieczeństwie, a ja nie mogę pozwolić na to, żeby coś stało się... któremukolwiek z moich przyjaciół - westchnął. Chciał ująć to trochę inaczej, ale to przecież nie był dobry moment. Po drodze spotkał Annie, a ona opowiedziała mu to, czego dowiedziała się wcześniej od Eileen. A mianowicie tego, co stało się po kłótni z Dylanem. Blondynka prosiła, aby nie wspominał o tym przy dziewczynie. Wiedziała, a i on rozumiał, jak podle musiała się czuć po tym, co się stało. Tak, że zupełnie straciła kontakt z rzeczywistością. Kiedy o tym usłyszał, miał chęć od razu udać się do Ślizgona i osobiście się z nim rozprawić. Widział w całym zdarzeniu tylko i wyłącznie jego winę. Z zamyślenia wyrwał go głos Zielonookiej.
- Daj spokój, Pete. To już się skończyło. Poza tym... Nie, nie możesz mi tego zrobić, jasne?
- Muszę... - odpowiedział z trudem. Jego oczy przepełnione były bólem. - Decyzja Dyrektora. Ale kiedy tylko sprawa się wyjaśni...
Nie dokończył. Głos uwiązł mu w gardle. Eileen przyciągnęła go do siebie i przytuliła go, walcząc ze łzami, które cisnęły jej się do oczu. Nie będzie płakać. Musi być silna. Tak jak on. Peter zawsze był silny, bez względu na to, co się działo. Musiała więc wziąć z niego przykład. Uśmiechnęła się do niego smutno. W końcu będzie musiała go puścić. A wtedy on odejdzie i nie wiadomo kiedy znów będą mogli normalnie porozmawiać. Bardziej poczuła, niż usłyszała jego westchnienie. Przytuliła go mocniej. Chłopak pocałował ją lekko w czoło i wyswobodził się z jej objęć. Tym razem ona westchnęła, z żalem. Ale przywołała uśmiech na twarz, nie pozwalając sobie na pokazanie, jak jej ciężko z tą sytuacją. Właśnie traciła drugiego przyjaciela, nie wiedząc na jak długo. Gryfon odwzajemnił jej uśmiech, ale jego oczy pozostały puste. W końcu wyszedł. A ona zagrzebała się w sztywnej pościeli, starając się zrozumieć całą sytuację.
Eileen odsunęła od siebie to przykre wspomnienie ze łzami w oczach. Od tamtej chwili zaczęła przypominać sobie przyjemniejsze fragmenty snu, te, w których był Peter. Nie rozumiała ich, ale były dla niej poniekąd pocieszeniem. Mimo, że nie rozmawiali ze sobą już od kilku dni, to wciąż widywała go w tym śnie. Szkoda, że nie mogła tego samego powiedzieć o Dylanie. Jego nie widziała jeszcze dłużej, i kiedy przeszła jej złość na chłopaka, to zaczęła za nim tęsknić. Wiedziała od przyjaciółki, że on jednak nie jest jeszcze gotowy na spotkanie. Z niechęcią oderwała się od przygnębiających myśli i wróciła do nauki.
czwartek, 14 lutego 2013
Rozdział 34
Po kilku dniach dręczących ją co noc snów, Eileen miała dość. Za każdym razem ginęła w inny sposób, aż w końcu te zakończenia zaczęły się powtarzać. Jak do tej pory jednak zawsze miała to być śmierć przez uduszenie. Kiedy mężczyzna ją topił, budziła się cała mokra, krztusząc się wodą, która z niewiadomych przyczyn pojawiała się w jej płucach. Czasem jej szyję ciasno oplatały magiczne sznury. Bała się tego, co stanie się następnym razem. W końcu nie może się dusić w nieskończoność. Od czasu drugiego takiego incydentu, cały czas ktoś przy niej siedział. Peter zazwyczaj nocą, Annie po szkole, a Gillian w czasie zajęć. Nie wiadomo było, kiedy znów Ślizgonka zacznie się dusić. Brunetka wciąż próbowała zrozumieć o co chodzi. Przecież to nie było normalne... Nikt jednak nie chciał jej powiedzieć, co się dzieje. A może oni sami nie wiedzieli.
Z każdym takim snem zapamiętywała coraz więcej szczegółów. Jak na razie ograniczały się one tylko do pościgu, ale wiedziała, że wcześniej było coś jeszcze. Ostatnim, co udało jej się przypomnieć, to to, że patrzy na piękny strumyk, zanim wszystko zrobiło się mroczne. Strumyk, w którym, zależnie od wersji, nie raz się topiła.
Dopiero po jakimś tygodniu coś się zmieniło. W nocy, zamiast obudzić się nie mogąc oddychać, obudziła się z krzykiem. Leżący obok Peter poderwał się do pozycji siedzącej. Oboje byli zdziwieni tą nagłą zmianą. Objął drżąca dziewczynę i jak zawsze starał się ją uspokoić.
- To tylko sen... - powtórzył po raz kolejny, tym razem naprawdę wierząc, że to, co się wydarzyło, było tylko złym snem.
- To było straszne... - odpowiedziała po raz pierwszy po wielu dniach milczenia. Głos miała słaby i zachrypnięty, ale znów mogła go używać. Uśmiechnęła się niepewnie, przytulając się do przyjaciela. On tylko się zaśmiał.
- Ooo, jaki zniewalający głosik
- Jasne, mam głos jak jakiś pedofil...* - dziewczyna wydała z siebie cichy jęk na myśl o tym, jak brzmią wypowiedziane przez nią słowa.
- Nie przesadzaj, mi się podoba
Peter wyszczerzył się, za co przyjaciółka dźgnęła go palcem w żebra. Wreszcie udało jej się uspokoić. Dopiero wtedy pomyślała, że przecież... Tylko ona wie, co jej się śniło, gdyż wcześniej nie mogła odezwać się nawet słowem. Tak więc kolejną godzinę spędziła na opowiadaniu Gryfonowi swojego snu ze szczegółami. Potrafiła dokładnie odtworzyć cały bieg wydarzeń od zniknięcia przyjaciela, do momentu, kiedy ogarniała ją ciemność. Całą resztę już znał. Wspomniała też o swoich odczuciach związanych z faktem, że czarne, okrutne oczy widziała tylko raz, jakby przypadkiem. Miała wrażenie, że to wstrząsnęło przyjacielem, jednak albo bardzo szybko to ukrył, albo po prostu jej się wydawało. Nie chciała się tym jednak przejmować. To przecież tylko sen...
Po lekcjach Peter szedł opustoszałym korytarzem do gabinetu dyrektora. Czuł, że sen Eileen nie jest przypadkowy. A co, jeśli to nie był tylko sen? Z pewnością nie był, skoro dziewczyna przez niego kilka razy omal nie zginęła. Musiał podzielić się tą informacją z osobą, która potraktuje wszystko na poważnie. Gryfon obawiał się, że to może mieć jakiś związek z nim samym, oraz z mężczyzną, którego niegdyś spotkał w lesie. Co prawda jego ojciec nie miał czarnych oczu, ani z pewnością nie posiadał takiej siły magicznej, by próbować zabić kogoś we śnie na odległość, ale jak sam się przyznał, pracował dla kogoś. Ale to nie były jego jedyne podejrzenia. Przypomniał sobie, jak Eileen mówiła o swojej matce. O tym, że zniknęła w niewyjaśnionych okolicznościach.
Z wahaniem wszedł do przestronnego gabinetu, po uprzednim zaproszeniu. Bez ogródek zaczął opowiadać sędziwemu mężczyźnie siedzącemu za biurkiem o wydarzeniach minionych dni i swoich podejrzeniach. Dyrektor słuchał go uważnie, co rusz tylko potakując na znak, że rozumie obawy ucznia. Później bardzo długo się nie odzywał. Kiedy w końcu coś powiedział, jego słowa były dokładnie wyważone.
- Obie Twoje wersje są bardzo prawdopodobne, chłopcze. Ale obawiam się, że nie mamy czasu na to, by dokładniej się temu przyjrzeć. Trzeba działać. Ja się tym zajmę, a Ty tymczasem... - urwał i zapatrzył się za okno.
- Tak..? - ponaglił Peter, kiedy milczenie przedłużało się.
- Jeśli chodziło o Ciebie, to nie wiem, czy dobrym pomysłem jest, abyś widywał się z przyjaciółką. To mogło być ostrzeżenie. Ci ludzie, kimkolwiek są, mogą chcieć osiągnąć coś, zagrażając Eileen. Zakładam, że udałoby im się to - oznajmił, kiwając głową. - Możesz odejść.
Peter chciał zaprotestować, powiedzieć, że jeśli faktycznie chcą jego zmusić do zrobienia czegokolwiek grożąc Eileen, to i tak już wiedzą, że mu na niej zależy. Nie podważył jednak decyzji dyrektora. To nic by mu nie dało. A może starzec miał rację? Tak więc... Chce, czy nie, musi odsunąć się od Eileen. Tylko najpierw będzie musiał jakoś jej o tym powiedzieć. Koniecznie osobiście.
* zapożyczone -> zwrot by moja kochana Darcia <3
* * *
Z każdym takim snem zapamiętywała coraz więcej szczegółów. Jak na razie ograniczały się one tylko do pościgu, ale wiedziała, że wcześniej było coś jeszcze. Ostatnim, co udało jej się przypomnieć, to to, że patrzy na piękny strumyk, zanim wszystko zrobiło się mroczne. Strumyk, w którym, zależnie od wersji, nie raz się topiła.
Dopiero po jakimś tygodniu coś się zmieniło. W nocy, zamiast obudzić się nie mogąc oddychać, obudziła się z krzykiem. Leżący obok Peter poderwał się do pozycji siedzącej. Oboje byli zdziwieni tą nagłą zmianą. Objął drżąca dziewczynę i jak zawsze starał się ją uspokoić.
- To tylko sen... - powtórzył po raz kolejny, tym razem naprawdę wierząc, że to, co się wydarzyło, było tylko złym snem.
- To było straszne... - odpowiedziała po raz pierwszy po wielu dniach milczenia. Głos miała słaby i zachrypnięty, ale znów mogła go używać. Uśmiechnęła się niepewnie, przytulając się do przyjaciela. On tylko się zaśmiał.
- Ooo, jaki zniewalający głosik
- Jasne, mam głos jak jakiś pedofil...* - dziewczyna wydała z siebie cichy jęk na myśl o tym, jak brzmią wypowiedziane przez nią słowa.
- Nie przesadzaj, mi się podoba
Peter wyszczerzył się, za co przyjaciółka dźgnęła go palcem w żebra. Wreszcie udało jej się uspokoić. Dopiero wtedy pomyślała, że przecież... Tylko ona wie, co jej się śniło, gdyż wcześniej nie mogła odezwać się nawet słowem. Tak więc kolejną godzinę spędziła na opowiadaniu Gryfonowi swojego snu ze szczegółami. Potrafiła dokładnie odtworzyć cały bieg wydarzeń od zniknięcia przyjaciela, do momentu, kiedy ogarniała ją ciemność. Całą resztę już znał. Wspomniała też o swoich odczuciach związanych z faktem, że czarne, okrutne oczy widziała tylko raz, jakby przypadkiem. Miała wrażenie, że to wstrząsnęło przyjacielem, jednak albo bardzo szybko to ukrył, albo po prostu jej się wydawało. Nie chciała się tym jednak przejmować. To przecież tylko sen...
Po lekcjach Peter szedł opustoszałym korytarzem do gabinetu dyrektora. Czuł, że sen Eileen nie jest przypadkowy. A co, jeśli to nie był tylko sen? Z pewnością nie był, skoro dziewczyna przez niego kilka razy omal nie zginęła. Musiał podzielić się tą informacją z osobą, która potraktuje wszystko na poważnie. Gryfon obawiał się, że to może mieć jakiś związek z nim samym, oraz z mężczyzną, którego niegdyś spotkał w lesie. Co prawda jego ojciec nie miał czarnych oczu, ani z pewnością nie posiadał takiej siły magicznej, by próbować zabić kogoś we śnie na odległość, ale jak sam się przyznał, pracował dla kogoś. Ale to nie były jego jedyne podejrzenia. Przypomniał sobie, jak Eileen mówiła o swojej matce. O tym, że zniknęła w niewyjaśnionych okolicznościach.
Z wahaniem wszedł do przestronnego gabinetu, po uprzednim zaproszeniu. Bez ogródek zaczął opowiadać sędziwemu mężczyźnie siedzącemu za biurkiem o wydarzeniach minionych dni i swoich podejrzeniach. Dyrektor słuchał go uważnie, co rusz tylko potakując na znak, że rozumie obawy ucznia. Później bardzo długo się nie odzywał. Kiedy w końcu coś powiedział, jego słowa były dokładnie wyważone.
- Obie Twoje wersje są bardzo prawdopodobne, chłopcze. Ale obawiam się, że nie mamy czasu na to, by dokładniej się temu przyjrzeć. Trzeba działać. Ja się tym zajmę, a Ty tymczasem... - urwał i zapatrzył się za okno.
- Tak..? - ponaglił Peter, kiedy milczenie przedłużało się.
- Jeśli chodziło o Ciebie, to nie wiem, czy dobrym pomysłem jest, abyś widywał się z przyjaciółką. To mogło być ostrzeżenie. Ci ludzie, kimkolwiek są, mogą chcieć osiągnąć coś, zagrażając Eileen. Zakładam, że udałoby im się to - oznajmił, kiwając głową. - Możesz odejść.
Peter chciał zaprotestować, powiedzieć, że jeśli faktycznie chcą jego zmusić do zrobienia czegokolwiek grożąc Eileen, to i tak już wiedzą, że mu na niej zależy. Nie podważył jednak decyzji dyrektora. To nic by mu nie dało. A może starzec miał rację? Tak więc... Chce, czy nie, musi odsunąć się od Eileen. Tylko najpierw będzie musiał jakoś jej o tym powiedzieć. Koniecznie osobiście.
* zapożyczone -> zwrot by moja kochana Darcia <3
* * *
I tu założę się, że większość z Was będzie chciała mnie zabić :D
Ale cóż... Nie może nic się nie dziać, prawda? :D
środa, 13 lutego 2013
Rozdział 33
Postanowiłam zmienić trochę styl pisania, żebyście mogli zobaczyć parę sytuacji również z perspektywy innych osób, mam nadzieję, że wzbogaci to trochę treść :)
Coś mnie wzięło na pisanie. Miałam czekać aż Pete nadrobi, a tym czasem on twierdzi, że nie ma czasu pisać, a ja już mam 35 rozdział. A zatem robię mu coraz większe zaległości... ;p cóż, trudno.
Teraz obawiam się, że znów mogę się zaciąć, bo zaczyna brakować mi pomysłów na ciąg dalszy i będę potrzebowała konsultacji z NIM, a tymczasem ciągle go nie ma :(
Następny rozdział, pojawi się... Może nawet za kilka dni, bo ostatnio coś przesadzam z tym wrzucaniem rozdziałów codziennie ;p
A zatem miłej lektury, mam nadzieję, że się spodoba :)
Coś mnie wzięło na pisanie. Miałam czekać aż Pete nadrobi, a tym czasem on twierdzi, że nie ma czasu pisać, a ja już mam 35 rozdział. A zatem robię mu coraz większe zaległości... ;p cóż, trudno.
Teraz obawiam się, że znów mogę się zaciąć, bo zaczyna brakować mi pomysłów na ciąg dalszy i będę potrzebowała konsultacji z NIM, a tymczasem ciągle go nie ma :(
Następny rozdział, pojawi się... Może nawet za kilka dni, bo ostatnio coś przesadzam z tym wrzucaniem rozdziałów codziennie ;p
A zatem miłej lektury, mam nadzieję, że się spodoba :)
* * *
Peter przyglądał się śpiącej przyjaciółce. Było mu jej naprawdę żal. Domyślał się powodu, dla którego Eileen jest chora. On i Tom ulotnili się, kiedy Dylan zaczął się kłócić z Eileen po meczu. Co stało się później, nie wiedział na pewno, ale miał przypuszczenia. Rose wspominała, że kiedy widziała ją tamtego dnia na korytarzu, Ślizgonka nie wyglądała najlepiej. A już następnego dnia wieczorem Diana wpadła do pokoju wspólnego, oznajmiając wszem i wobec, że brunetka jest w Skrzydle Szpitalnym. Pamiętał to doskonale. Dziewczyna wpadła do salonu przez przejście za portretem i od progu już przekazywała przyjaciołom złą nowinę. I dopiero wtedy ugryzła się w język, widząc, jak ku niej zwraca się większość osób siedzących w pomieszczeniu. Diana uderzyła się dłonią w czoło, karcąc się za swoją bezmyślność, ale Peter nie zwrócił na to uwagi. Rozglądał się za to wokół. Kilkoro uczniów wymieniło znaczące spojrzenia, jak przypuszczał, uznali, że Ślizgonce się należało. Kilkoro z nich uśmiechało się pod nosem, a jeszcze inni, ale tych za to było niewielu, wyrażało żal, z powodu jej sytuacji.
Rudy potrząsnął głową, odsuwając od siebie to wspomnienie. To nie było ważne. Teraz najważniejsze było, żeby przyjaciółka poczuła się lepiej, no i odzyskała głos. To, że nie mogła się odezwać chyba było dla niej najgorsze. Teraz jednak spała spokojnie, od czasu do czasu się uśmiechając. Gryfon też przymknął oczy. Cały czas nasłuchiwał, czy ktoś nie nadchodzi. Lekcje mogłyby się w końcu skończyć, pomyślał. Wtedy mógłby bez obaw, legalnie siedzieć w szpitalu.
W pewnej chwili Eileen zrobiła się niespokojna. Jej oddech był płytki i urywany, aż w końcu urwał się i dziewczyna zaczęła się dusić. Peter zerwał się i próbował ją obudzić, ale to nie przynosiło skutku.
- Gillian! - wrzasnął, nie zważając na innych pacjentów, jeśli takowi byli. Jego krzyk dało się słyszeć zapewne we wszystkich pomieszczeniach przylegających do korytarza, który prowadził do szpitala.
Pielęgniarka zjawiła się po chwili. Spojrzała na dziewczynę leżącą na łóżku i na jej twarzy odmalowało się przerażenie. Wyciągnęła różdżkę i szeptała jakieś uzdrawiające zaklęcia. To również nie przyniosło żadnego skutku. Wtedy na twarzy Petera odmalowało się zrozumienie. “Czarna magia”, pomyślał i powiedział jednocześnie.
Eileen obudziła się, próbując, bez skutku złapać oddech. Po chwili poddała się i bezsilnie położyła dłoń na gardle. Widziała, jak oczy Petera rozszerzają się, kiedy spojrzał na jej szyję. Widniały na niej ledwo widoczne ślady długich palców, które zniknęły w chwili, kiedy Gillian wypowiedziała odpowiednie przeciwzaklęcie. Ślizgonka z przerażeniem łapczywie nabierała powietrze w płuca. Znów zrobiło jej się ciemno przed oczami. Zanim jednak straciła przytomność, znów zobaczyła czarne oczy...
Dylan siedział samotnie w pokoju wspólnym, kiedy podeszła do niego Annie. Wyglądała na przygnębioną. Nie widział jej od czasu tamtego przeklętego meczu. Czuł się okropnie z tym, co się stało później, ale nie potrafił nic na to poradzić. Blondynka usiadła na brzegu fotela na wprost niego i z trudem przełknęła ślinę.
- Nie wiem, co stało się między Wami, ale... - zaczęła, nie wiedząc, jak ująć w słowa dręczące ją myśli.
- Tak? - zachęcił ją chłopak, starając się ukryć to, jak bardzo przeżywa całą sytuację.
- Eileen... No... Nie jest z nią dobrze. Jest chora. I to chyba całkiem poważnie. Straciła głos, została w Skrzydle Szpitalnym.
- Ale... Co się stało? - zapytał Dylan, starając się, by jego głos brzmiał spokojnie, mimo zalewającej go fali wyrzutów sumienia.
- Nie wiem. Pewnie by mi powiedziała, gdyby mogła, prawda? Po prostu... Chciałam, żebyś wiedział. Chyba wciąż się przyjaźnicie, co? - w jej oczach dało się dostrzec niepewność. Czuła, że ich związek się rozpadł, przyjaciółka była naprawdę rozbita, ale na pewno nie zmarnowaliby swojej przyjaźni.
- Sam nie wiem. Mam taką nadzieję. Ale to chyba jeszcze za wcześnie, żebym z nią rozmawiał. I dla mnie i dla niej. Pozdrów ją ode mnie, jak u niej będziesz.
Annie pokiwała głową na znak, że się zgadza i Ślizgon z ulgą zmienił temat.
Wieczorem Eileen nie mogła zasnąć. Wciąż nachodziły ją wizje czarnych oczu. Z tego, co powiedziała jej Gillian, Peter musiał wyjść ze szpitala zaraz po tym, jak ją uratowali. Nie miała mu tego za złe. Ale od kiedy się ocknęła, wciąż czuła niepokój. Z całego snu zapamiętała tylko zaciśnięte na swojej szyi ręce i czarne oczy. I jak bardzo by nie próbowała, nie potrafiła wyrzucić ich ze swoich myśli. W ciągu całego popołudnia zaglądała do niej tylko pielęgniarka. Raz, żeby sprawdzić jak Eileen się czuje po przebudzeniu i później drugi, żeby podać jej leki. Ślizgonka została sama ze swoim niepokojem. Bardzo starała się przekonać samą siebie, że to był tylko sen i nic się nie stało. Kiedy próbowała wypytywać Gillian jak to się stało, dziewczyna tylko ją zbywała, mówiąc, że ma dużo pracy.
Kolejny dzień minął jej dokładnie tak samo. Uzdrowicielka pojawiała się u niej kilka razy, ale na krótko, unikając jej pytań. Eileen wciąż dręczyły czarne myśli. Próbowała zająć się nauką, ale nie mogła się skupić. Książka również jej nie wciągała. Mogła więc tylko w samotności leżeć i rozmyślać nad tym, o czym chciała zapomnieć. Bała się zamknąć oczy, wiedząc, co znów zobaczy. W końcu nadszedł wieczór i nie wiedząc nawet kiedy, dziewczyna usnęła.
Śniła jej się piękna polana, przystojny chłopak. Wszystko było takie niezwykłe i beztroskie. Do czasu, kiedy chłopak zniknął, a las na powrót stał się mroczny. Sen nie różnił się niczym od poprzedniego poza jednym wyjątkiem. Tym razem jednak śmierć miała wyglądać inaczej. Odziany w czerń mężczyzna bez twarzy tym razem próbował ją utopić. Tym razem już ani na chwilę nie pojawiły się oczy na ziejącej pustką twarzy. Jakby wcześniej przez przypadek pokazał jej coś, czego nie zamierzał. Eileen czuła, jak jej płuca wypełnia woda i znów wszystko wokół zrobiło się czarne.
Obudziła się krztusząc i nie mogąc złapać oddechu. Tym razem nie było obok Petera, nie miał jej kto uratować... Nieustannie próbowała zaczerpnąć tchu, ale czuła tylko wodę wlewającą jej się do płuc. Przeraziła ją myśl, że Gillian na pewno już śpi. Nie miała nawet jak jej obudzić... Uspokój się, nakazała sobie. Tak tylko pogarszała sytuację. Brakowało jej powietrza, znów zaczęła ogarniać ją ciemność, ale siłą woli zachowywała przytomność. Mogła by się poddać i już nic nie czuć, ale musiała spróbować coś zrobić. Zawalczyć o siebie. Kątem oka dostrzegła czarkę z sokiem, stojącą na szafce obok łóżka. Z trudem zrzuciła ją z szafki na posadzkę. Naczynie narobiło dużego hałasu uderzając o podłogę, hałasu, który niósł się echem po całym pomieszczeniu. Brunetka usłyszała trzaśnięcie drzwiami w odległej części pomieszczenia i osunęła się w mrok.
Rudy potrząsnął głową, odsuwając od siebie to wspomnienie. To nie było ważne. Teraz najważniejsze było, żeby przyjaciółka poczuła się lepiej, no i odzyskała głos. To, że nie mogła się odezwać chyba było dla niej najgorsze. Teraz jednak spała spokojnie, od czasu do czasu się uśmiechając. Gryfon też przymknął oczy. Cały czas nasłuchiwał, czy ktoś nie nadchodzi. Lekcje mogłyby się w końcu skończyć, pomyślał. Wtedy mógłby bez obaw, legalnie siedzieć w szpitalu.
W pewnej chwili Eileen zrobiła się niespokojna. Jej oddech był płytki i urywany, aż w końcu urwał się i dziewczyna zaczęła się dusić. Peter zerwał się i próbował ją obudzić, ale to nie przynosiło skutku.
- Gillian! - wrzasnął, nie zważając na innych pacjentów, jeśli takowi byli. Jego krzyk dało się słyszeć zapewne we wszystkich pomieszczeniach przylegających do korytarza, który prowadził do szpitala.
Pielęgniarka zjawiła się po chwili. Spojrzała na dziewczynę leżącą na łóżku i na jej twarzy odmalowało się przerażenie. Wyciągnęła różdżkę i szeptała jakieś uzdrawiające zaklęcia. To również nie przyniosło żadnego skutku. Wtedy na twarzy Petera odmalowało się zrozumienie. “Czarna magia”, pomyślał i powiedział jednocześnie.
Eileen obudziła się, próbując, bez skutku złapać oddech. Po chwili poddała się i bezsilnie położyła dłoń na gardle. Widziała, jak oczy Petera rozszerzają się, kiedy spojrzał na jej szyję. Widniały na niej ledwo widoczne ślady długich palców, które zniknęły w chwili, kiedy Gillian wypowiedziała odpowiednie przeciwzaklęcie. Ślizgonka z przerażeniem łapczywie nabierała powietrze w płuca. Znów zrobiło jej się ciemno przed oczami. Zanim jednak straciła przytomność, znów zobaczyła czarne oczy...
Dylan siedział samotnie w pokoju wspólnym, kiedy podeszła do niego Annie. Wyglądała na przygnębioną. Nie widział jej od czasu tamtego przeklętego meczu. Czuł się okropnie z tym, co się stało później, ale nie potrafił nic na to poradzić. Blondynka usiadła na brzegu fotela na wprost niego i z trudem przełknęła ślinę.
- Nie wiem, co stało się między Wami, ale... - zaczęła, nie wiedząc, jak ująć w słowa dręczące ją myśli.
- Tak? - zachęcił ją chłopak, starając się ukryć to, jak bardzo przeżywa całą sytuację.
- Eileen... No... Nie jest z nią dobrze. Jest chora. I to chyba całkiem poważnie. Straciła głos, została w Skrzydle Szpitalnym.
- Ale... Co się stało? - zapytał Dylan, starając się, by jego głos brzmiał spokojnie, mimo zalewającej go fali wyrzutów sumienia.
- Nie wiem. Pewnie by mi powiedziała, gdyby mogła, prawda? Po prostu... Chciałam, żebyś wiedział. Chyba wciąż się przyjaźnicie, co? - w jej oczach dało się dostrzec niepewność. Czuła, że ich związek się rozpadł, przyjaciółka była naprawdę rozbita, ale na pewno nie zmarnowaliby swojej przyjaźni.
- Sam nie wiem. Mam taką nadzieję. Ale to chyba jeszcze za wcześnie, żebym z nią rozmawiał. I dla mnie i dla niej. Pozdrów ją ode mnie, jak u niej będziesz.
Annie pokiwała głową na znak, że się zgadza i Ślizgon z ulgą zmienił temat.
Wieczorem Eileen nie mogła zasnąć. Wciąż nachodziły ją wizje czarnych oczu. Z tego, co powiedziała jej Gillian, Peter musiał wyjść ze szpitala zaraz po tym, jak ją uratowali. Nie miała mu tego za złe. Ale od kiedy się ocknęła, wciąż czuła niepokój. Z całego snu zapamiętała tylko zaciśnięte na swojej szyi ręce i czarne oczy. I jak bardzo by nie próbowała, nie potrafiła wyrzucić ich ze swoich myśli. W ciągu całego popołudnia zaglądała do niej tylko pielęgniarka. Raz, żeby sprawdzić jak Eileen się czuje po przebudzeniu i później drugi, żeby podać jej leki. Ślizgonka została sama ze swoim niepokojem. Bardzo starała się przekonać samą siebie, że to był tylko sen i nic się nie stało. Kiedy próbowała wypytywać Gillian jak to się stało, dziewczyna tylko ją zbywała, mówiąc, że ma dużo pracy.
Kolejny dzień minął jej dokładnie tak samo. Uzdrowicielka pojawiała się u niej kilka razy, ale na krótko, unikając jej pytań. Eileen wciąż dręczyły czarne myśli. Próbowała zająć się nauką, ale nie mogła się skupić. Książka również jej nie wciągała. Mogła więc tylko w samotności leżeć i rozmyślać nad tym, o czym chciała zapomnieć. Bała się zamknąć oczy, wiedząc, co znów zobaczy. W końcu nadszedł wieczór i nie wiedząc nawet kiedy, dziewczyna usnęła.
Śniła jej się piękna polana, przystojny chłopak. Wszystko było takie niezwykłe i beztroskie. Do czasu, kiedy chłopak zniknął, a las na powrót stał się mroczny. Sen nie różnił się niczym od poprzedniego poza jednym wyjątkiem. Tym razem jednak śmierć miała wyglądać inaczej. Odziany w czerń mężczyzna bez twarzy tym razem próbował ją utopić. Tym razem już ani na chwilę nie pojawiły się oczy na ziejącej pustką twarzy. Jakby wcześniej przez przypadek pokazał jej coś, czego nie zamierzał. Eileen czuła, jak jej płuca wypełnia woda i znów wszystko wokół zrobiło się czarne.
Obudziła się krztusząc i nie mogąc złapać oddechu. Tym razem nie było obok Petera, nie miał jej kto uratować... Nieustannie próbowała zaczerpnąć tchu, ale czuła tylko wodę wlewającą jej się do płuc. Przeraziła ją myśl, że Gillian na pewno już śpi. Nie miała nawet jak jej obudzić... Uspokój się, nakazała sobie. Tak tylko pogarszała sytuację. Brakowało jej powietrza, znów zaczęła ogarniać ją ciemność, ale siłą woli zachowywała przytomność. Mogła by się poddać i już nic nie czuć, ale musiała spróbować coś zrobić. Zawalczyć o siebie. Kątem oka dostrzegła czarkę z sokiem, stojącą na szafce obok łóżka. Z trudem zrzuciła ją z szafki na posadzkę. Naczynie narobiło dużego hałasu uderzając o podłogę, hałasu, który niósł się echem po całym pomieszczeniu. Brunetka usłyszała trzaśnięcie drzwiami w odległej części pomieszczenia i osunęła się w mrok.
wtorek, 12 lutego 2013
Rozdział 32
Nie jestem pewna dlaczego, ale pasuje mi ta piosenka, do pewnego fragmentu.
Szczerze? Podoba mi się ten rozdział :D i jakoś naszło mnie na pisanie...
Miłej lektury :)
* * *
Czując delikatny podmuch na swojej skórze, brunetka uchyliła leniwie powieki i zobaczyła... Niebo. Usiadła gwałtownie i rozejrzała się. To, co zobaczyła zaskakująco ją uspokoiło. Znajdowała się na malutkiej polanie w samym sercu lasu. Zewsząd dochodziło wesołe ćwierkanie ptaków, a wszędzie wokół zieleniły się listki na drzewach. Cała polana pokryta była miękką, gęstą trawą, z której wychylały się wiosenne kwiaty. Młodziutkie roślinki wydzielały z siebie słodkawą, oszałamiającą woń. Dziewczyna ponownie spojrzała w górę i westchnęła, kiedy jej oczom ukazały się jasne promienie słońca, przeświecające przez korony drzew. Widok zapierał dech w piersi. Wpatrywała się w piękno tego krajobrazu, a w jej zielonych oczach błyszczały wesołe iskierki. Dłonią raz po raz przeczesywała gęstą trawę, rozkoszując się jej miękkim dotykiem. Dzień był piękny, przez co umysł dziewczyny był niezwykle wolny, czuła się beztrosko. W jej głowie zaświtała pewna myśl. Kwiaty wokół niej były tak piękne, że nadawałyby się na bukiet. Niespiesznie wstała i dopiero spostrzegła, że jest boso. Na sobie miała swoją ulubioną letnią sukienkę. Wzruszyła ramionami, nie zamierzając się nad tym zastanawiać. Było bardzo ciepło, słońce przyjemnie rozgrzewało jej ciało. Zanim zabrała się za zrywanie kwiatów, zebrała włosy w luźny warkocz, by nie przeszkadzały jej w czynności.
Miała już całe naręcze kwiatów, kiedy usłyszała gdzieś w oddali, między drzewami szelest. Rozejrzała się, próbując odnaleźć źródło dźwięku. Z początku była zaniepokojona, ale uspokoiła ją myśl, że to tylko królik, który szukał pożywienia. Uśmiechnęła się do siebie i pokręciła głową z niedowierzaniem. Co złego mogłoby się stać w tak pięknym miejscu? Ledwie o tym pomyślała, poczuła jakiś dotyk na swoich plecach. Pisnęła cicho, odskakując. Kwiaty, które trzymała w ramionach posypały się na ziemię. Odwróciła się, spodziewając się ujrzeć tylko jakąś gałąź, zwieszającą się z jednego z niższych drzew, a tymczasem zobaczyła młodego mężczyznę. Nie widziała jego twarzy, gdyż na jego plecy, i wprost na nią padały promienie słońca, oślepiając ją i sprawiając, że postać była w cieniu. Brunetka cofnęła się o kilka kroków, a jej ciało spięło się w nerwowym oczekiwaniu na rozwój akcji.
- Spokojnie... - usłyszała znajomy głos, który wypełniał przyjemnym ciepłem jej ciało. Niepokój zniknął równie szybko, jak się pojawił.
- Peter! - zawołała, podchodząc bliżej. - Nie musiałeś mnie tak straszyć.
Chłopak wyszedł do niej na polanę i wreszcie mogła mu się dokładnie przyjrzeć. Chłopak miał na sobie dżinsy i rozpiętą koszulę, ukazującą niesamowicie umięśniony brzuch. On również był boso. Już na sam ten widok dziewczynie zrobiło się gorąco. Uniosła wzrok, by przyjrzeć się jego twarzy. Promienie słońca tańczyły w jego rudych włosach, wywołując niesamowite wrażenie. Na jego twarzy gościł szeroki uśmiech, obejmujący również zielone, błyszczące oczy. Jej serce zaczęło trzepotać jak szalone w nierównym rytmie, a na jej policzki wpłynął rumieniec. Spuściła wzrok, starając się ukryć fakt, że się rumieni. Mężczyzna tylko zaśmiał się ciepło i podszedł jeszcze bliżej, obejmując ją silnymi ramionami, którym nie mogła i nie chciała się oprzeć. Przytuliła się do niego, chowając twarz w zagłębieniu jego szyi. Znów wszystko było doskonale. Czuła, że właśnie tu jest jej miejsce. Właśnie przy nim. Trwali tak, przytuleni, przez dłuższą chwilę. W końcu chłopak się odezwał.
- Chodź, znalazłem niesamowite miejsce, kiedy spałaś - oznajmił, uśmiechając się jeszcze szerzej. Złapał brunetkę za rękę i poprowadził między drzewa. Poszła za nim bez wahania. Wiedziała, że poszłaby za nim wszędzie. Nie musiała się obawiać niczego złego z jego strony. Kochał ją, a ona widziała to w jego oczach. Mimo wszystko wciąż jej to powtarzał. Był przy niej. Chronił i dbał o nią. A ona odwzajemniała się tym samym.
- Wyspałaś się? - zapytał, patrząc na nią z troską. Odpowiedziała mu uśmiechem.
- I to jak. Długo spałam?
- Kilka godzin. Zdążyłem się na Ciebie napatrzeć, a później zwiedzić okolicę - prowadził ją wąską, leśną ścieżką, a las z każdym krokiem stawał się coraz gęstszy.
- Niedługo będziemy musieli wracać, prawda? - zapytała z żalem wyczuwalnym w głosie, przyglądając się z czułością jak ukochany odsuwa grube gałęzie, by mogła spokojnie przejść. W pewnej chwili zasłonił jej oczy i jeszcze kawałek przeszli właśnie w ten sposób. Do uszu dziewczyny dobiegł cichy szum. Zaintrygowało ją to.
- Jesteśmy - szepnął jej do ucha i zabrał dłonie z jej oczu. To, co zobaczyła, było piękne. Przed nimi rozciągała się wstęga krystalicznie czystej wody, tworząca strumyczek. Dziewczyna przykucnęła, nabierając w dłonie lodowatą wodę. W końcu odwróciła się w stronę chłopaka z uśmiechem, który zastygł na jej twarzy. Zniknął. Jeszcze przed chwilą czuła jego obecność za sobą, a teraz po prostu go nie było. Niepokój zmroził jej serce. Starała się wytłumaczyć sobie, że ukochany pewnie chce zrobić jej jakiś głupi numer i pewnie za chwilę wyskoczy zza któregoś z drzew. Już za chwilę... Już teraz... Ale nic takiego się nie stało.
Z rosnącym niepokojem weszła na powrót między drzewa. Czy bezpieczeństwo, które czuła wcześniej było tylko ułudą? Nie... Ten chłopak na pewno by jej nie zostawił. Coś musiało mu się stać... Musi tylko go znaleźć, a wszystko znów będzie dobrze. Tylko bez niego czuła się taka bezradna... Nagle zrobiło się ciemno, jakby ktoś za machnięciem magicznej różdżki zgasił słońce. Las stał się nieprzyjazny, brunetka szła, a właściwie przedzierała się między drzewami, boleśnie raniąc stopy o ostre kamienie, których wcześniej przecież tam nie było. Co chwilę zaczepiała się o jakieś kolczaste rośliny, które drapały jej odkrytą skórę, lub wczepiały się w sukienkę. Gdzieś w oddali zahukała sowa, sprawiając, że mroczny las zaczął ją naprawdę przerażać. Radosna beztroska, którą czuła od kiedy się obudziła, zniknęła. Teraz jej umysł wypełniały niezliczone, przerażające myśli.
- Peter! - zawołała z przerażeniem, rozglądając się wokół.
W lesie zapanował chłód, dziewczyna drżała z zimna. Po chwili zerwał się straszliwy wiatr. Oczy dziewczyny zaszły łzami, kiedy znalazła się w nich ziemia niesiona przez okrutny wiatr. Starała się uspokoić szalone bicie serca. Skrawkiem sukienki otarła oczy, ale to sprawiło jedynie, że zaczęły bardziej piec. W oddali zobaczyła coś na kształt odzianej w czerń postaci. Wydawało jej się, że postać patrzy wprost na nią. Niewiele myśląc, zaczęła biec w przeciwnym kierunku. Próbowała jak najbardziej zwiększyć dystans dzielący ją od potencjalnego zagrożenia. W tym szaleńczym pędzie kilka razy upadła, boleśnie zdzierając kolana. Z trudem ignorowała ból, ale nie mogła się poddać. Tak niewiele brakowało jej do końca lasu... Między drzewami widziała kojące, słoneczne światło, które miało ją uratować. Tam na pewno będą ludzie, pomyślała, i zebrała resztki sił, by podjąć ostatnią próbę. Kroki, które słyszała za sobą, były coraz bliżej. Czuła, że nie zdoła, ale musiała spróbować. To była jej ostatnia szansa. Musi się udać... Zanim jednak dobiegła, opadła z sił. Tak niewiele brakowało... Odwróciła się, by widzieć swojego oprawcę. Będzie silna. Będzie walczyć do ostatniej chwili. Nie podda się. Nie da mu tej satysfakcji.
Kolejny raz upadła. Tym razem jednak nie dała rady się podnieść. Czarna postać była już tuż nad nią. Dziewczyna cofała się niezdarnie, na wpół siedząc, aż w końcu oparła się plecami o drzewo. Nie miała już dokąd uciec. A nawet jeśli znalazłaby jakąś drogę ucieczki, nie miała siły, by podnieść się na nogi. Postać była teraz doskonale widoczna. Była już pewna, że to mężczyzna. Od stóp do głów ubrany na czarno. Za nim powiewała czarna szata, niemal zlewająca się z lasem, w mroku, który panował dookoła. Najbardziej przerażający był fakt, że mężczyzna nie miał twarzy. Jego obecność sprawiała, że dziewczynę przepełniła przejmująca pustka w środku, mimo towarzyszących jej uczuć: strachu, bezsilności i samotności. Mężczyzna złapał ją za gardło, odcinając jej dopływ powietrza i uniósł ją z ziemi. Dusiła się. Szarpała się, wyrywała i kopała, póki nie wyczerpała resztek sił. W końcu opadła bezwładnie, nie mogąc się już poruszyć. W pionie trzymały ją tylko zaciśnięte na gardle dłonie. Nie mogła krzyczeć. Nie mogła złapać oddechu. Czuła, że to już naprawdę koniec. Ostatnim co zobaczyła, były czarne, zionące pustką, okrutne oczy, które pojawiły się na jego obliczu tylko na ułamek sekundy. A w końcu i one rozpłynęły się w ogarniającym ją mroku.
Miała już całe naręcze kwiatów, kiedy usłyszała gdzieś w oddali, między drzewami szelest. Rozejrzała się, próbując odnaleźć źródło dźwięku. Z początku była zaniepokojona, ale uspokoiła ją myśl, że to tylko królik, który szukał pożywienia. Uśmiechnęła się do siebie i pokręciła głową z niedowierzaniem. Co złego mogłoby się stać w tak pięknym miejscu? Ledwie o tym pomyślała, poczuła jakiś dotyk na swoich plecach. Pisnęła cicho, odskakując. Kwiaty, które trzymała w ramionach posypały się na ziemię. Odwróciła się, spodziewając się ujrzeć tylko jakąś gałąź, zwieszającą się z jednego z niższych drzew, a tymczasem zobaczyła młodego mężczyznę. Nie widziała jego twarzy, gdyż na jego plecy, i wprost na nią padały promienie słońca, oślepiając ją i sprawiając, że postać była w cieniu. Brunetka cofnęła się o kilka kroków, a jej ciało spięło się w nerwowym oczekiwaniu na rozwój akcji.
- Spokojnie... - usłyszała znajomy głos, który wypełniał przyjemnym ciepłem jej ciało. Niepokój zniknął równie szybko, jak się pojawił.
- Peter! - zawołała, podchodząc bliżej. - Nie musiałeś mnie tak straszyć.
Chłopak wyszedł do niej na polanę i wreszcie mogła mu się dokładnie przyjrzeć. Chłopak miał na sobie dżinsy i rozpiętą koszulę, ukazującą niesamowicie umięśniony brzuch. On również był boso. Już na sam ten widok dziewczynie zrobiło się gorąco. Uniosła wzrok, by przyjrzeć się jego twarzy. Promienie słońca tańczyły w jego rudych włosach, wywołując niesamowite wrażenie. Na jego twarzy gościł szeroki uśmiech, obejmujący również zielone, błyszczące oczy. Jej serce zaczęło trzepotać jak szalone w nierównym rytmie, a na jej policzki wpłynął rumieniec. Spuściła wzrok, starając się ukryć fakt, że się rumieni. Mężczyzna tylko zaśmiał się ciepło i podszedł jeszcze bliżej, obejmując ją silnymi ramionami, którym nie mogła i nie chciała się oprzeć. Przytuliła się do niego, chowając twarz w zagłębieniu jego szyi. Znów wszystko było doskonale. Czuła, że właśnie tu jest jej miejsce. Właśnie przy nim. Trwali tak, przytuleni, przez dłuższą chwilę. W końcu chłopak się odezwał.
- Chodź, znalazłem niesamowite miejsce, kiedy spałaś - oznajmił, uśmiechając się jeszcze szerzej. Złapał brunetkę za rękę i poprowadził między drzewa. Poszła za nim bez wahania. Wiedziała, że poszłaby za nim wszędzie. Nie musiała się obawiać niczego złego z jego strony. Kochał ją, a ona widziała to w jego oczach. Mimo wszystko wciąż jej to powtarzał. Był przy niej. Chronił i dbał o nią. A ona odwzajemniała się tym samym.
- Wyspałaś się? - zapytał, patrząc na nią z troską. Odpowiedziała mu uśmiechem.
- I to jak. Długo spałam?
- Kilka godzin. Zdążyłem się na Ciebie napatrzeć, a później zwiedzić okolicę - prowadził ją wąską, leśną ścieżką, a las z każdym krokiem stawał się coraz gęstszy.
- Niedługo będziemy musieli wracać, prawda? - zapytała z żalem wyczuwalnym w głosie, przyglądając się z czułością jak ukochany odsuwa grube gałęzie, by mogła spokojnie przejść. W pewnej chwili zasłonił jej oczy i jeszcze kawałek przeszli właśnie w ten sposób. Do uszu dziewczyny dobiegł cichy szum. Zaintrygowało ją to.
- Jesteśmy - szepnął jej do ucha i zabrał dłonie z jej oczu. To, co zobaczyła, było piękne. Przed nimi rozciągała się wstęga krystalicznie czystej wody, tworząca strumyczek. Dziewczyna przykucnęła, nabierając w dłonie lodowatą wodę. W końcu odwróciła się w stronę chłopaka z uśmiechem, który zastygł na jej twarzy. Zniknął. Jeszcze przed chwilą czuła jego obecność za sobą, a teraz po prostu go nie było. Niepokój zmroził jej serce. Starała się wytłumaczyć sobie, że ukochany pewnie chce zrobić jej jakiś głupi numer i pewnie za chwilę wyskoczy zza któregoś z drzew. Już za chwilę... Już teraz... Ale nic takiego się nie stało.
Z rosnącym niepokojem weszła na powrót między drzewa. Czy bezpieczeństwo, które czuła wcześniej było tylko ułudą? Nie... Ten chłopak na pewno by jej nie zostawił. Coś musiało mu się stać... Musi tylko go znaleźć, a wszystko znów będzie dobrze. Tylko bez niego czuła się taka bezradna... Nagle zrobiło się ciemno, jakby ktoś za machnięciem magicznej różdżki zgasił słońce. Las stał się nieprzyjazny, brunetka szła, a właściwie przedzierała się między drzewami, boleśnie raniąc stopy o ostre kamienie, których wcześniej przecież tam nie było. Co chwilę zaczepiała się o jakieś kolczaste rośliny, które drapały jej odkrytą skórę, lub wczepiały się w sukienkę. Gdzieś w oddali zahukała sowa, sprawiając, że mroczny las zaczął ją naprawdę przerażać. Radosna beztroska, którą czuła od kiedy się obudziła, zniknęła. Teraz jej umysł wypełniały niezliczone, przerażające myśli.
- Peter! - zawołała z przerażeniem, rozglądając się wokół.
W lesie zapanował chłód, dziewczyna drżała z zimna. Po chwili zerwał się straszliwy wiatr. Oczy dziewczyny zaszły łzami, kiedy znalazła się w nich ziemia niesiona przez okrutny wiatr. Starała się uspokoić szalone bicie serca. Skrawkiem sukienki otarła oczy, ale to sprawiło jedynie, że zaczęły bardziej piec. W oddali zobaczyła coś na kształt odzianej w czerń postaci. Wydawało jej się, że postać patrzy wprost na nią. Niewiele myśląc, zaczęła biec w przeciwnym kierunku. Próbowała jak najbardziej zwiększyć dystans dzielący ją od potencjalnego zagrożenia. W tym szaleńczym pędzie kilka razy upadła, boleśnie zdzierając kolana. Z trudem ignorowała ból, ale nie mogła się poddać. Tak niewiele brakowało jej do końca lasu... Między drzewami widziała kojące, słoneczne światło, które miało ją uratować. Tam na pewno będą ludzie, pomyślała, i zebrała resztki sił, by podjąć ostatnią próbę. Kroki, które słyszała za sobą, były coraz bliżej. Czuła, że nie zdoła, ale musiała spróbować. To była jej ostatnia szansa. Musi się udać... Zanim jednak dobiegła, opadła z sił. Tak niewiele brakowało... Odwróciła się, by widzieć swojego oprawcę. Będzie silna. Będzie walczyć do ostatniej chwili. Nie podda się. Nie da mu tej satysfakcji.
Kolejny raz upadła. Tym razem jednak nie dała rady się podnieść. Czarna postać była już tuż nad nią. Dziewczyna cofała się niezdarnie, na wpół siedząc, aż w końcu oparła się plecami o drzewo. Nie miała już dokąd uciec. A nawet jeśli znalazłaby jakąś drogę ucieczki, nie miała siły, by podnieść się na nogi. Postać była teraz doskonale widoczna. Była już pewna, że to mężczyzna. Od stóp do głów ubrany na czarno. Za nim powiewała czarna szata, niemal zlewająca się z lasem, w mroku, który panował dookoła. Najbardziej przerażający był fakt, że mężczyzna nie miał twarzy. Jego obecność sprawiała, że dziewczynę przepełniła przejmująca pustka w środku, mimo towarzyszących jej uczuć: strachu, bezsilności i samotności. Mężczyzna złapał ją za gardło, odcinając jej dopływ powietrza i uniósł ją z ziemi. Dusiła się. Szarpała się, wyrywała i kopała, póki nie wyczerpała resztek sił. W końcu opadła bezwładnie, nie mogąc się już poruszyć. W pionie trzymały ją tylko zaciśnięte na gardle dłonie. Nie mogła krzyczeć. Nie mogła złapać oddechu. Czuła, że to już naprawdę koniec. Ostatnim co zobaczyła, były czarne, zionące pustką, okrutne oczy, które pojawiły się na jego obliczu tylko na ułamek sekundy. A w końcu i one rozpłynęły się w ogarniającym ją mroku.
Subskrybuj:
Posty (Atom)