Kolejnych kilka dni upłynęło Eileen w nieprzyjemnym napięciu. Zawsze, kiedy wpadała na Petera publicznie, zachowywała się normalnie. Odzywała się do niego jak kiedyś. Kiedy jednak chciał porozmawiać z nią na osobności, zbywała go. Często bywała podła. Nie chciała słuchać jego tłumaczeń. Była wdzięczna Rose, że nie zaczęła rozpowiadać tego bardziej. Z pewnością jednak nie zrobiła tego dla niej, a jeśli już, to dla Petera i za jego namową. Dlatego Eileen bez skrupułów planowała zemstę na biednej Gryfonce. Ot tak, głównie dla zabawy. Co ją samą nieco przerażało. Wychodziła jej Ślizgońska natura. Rose się zdziwi, skoro uznała, że Eileen nie pasuje na Ślizgonkę. Na ogół właśnie tak mogło się wydawać. Była spokojniejsza, niż pozostali uczniowie tego domu, bardziej przejmowała się innymi. Jednak kiedy ktoś jej podpadał, zmieniała się diametralnie. Potrafiła zaleźć za skórę jak nikt inny. Zazwyczaj w takich chwilach nikt nie chciał jej powstrzymywać. Każdy Ślizgon chętnie przyglądał się takiej zemście. Tym razem jednak Annie, słysząc o jej zamiarach, próbowała ją przekonywać, że nie warto, że przecież to tylko głupiutka Gryfonka, a Eileen i tak już kończy szkołę i więcej się nie zobaczą. Przecież nie musi niszczyć dziewczynie życia, szczególnie, że od tamtego momentu Rose nie pisnęła ani słówka. Do Ślizgonki te argumenty trafiały, jednak nie wzięła ich pod uwagę. Obiecała tylko Annie, że obejdzie się z dziewczynką łagodniej, niż zamierzała.
Rano wstała w bardzo dobrym nastroju. Annie chciała to wykorzystać, i zanim przyjaciółka zdążyła się rozbudzić, na nowo podjęła temat.
- Odpuść sobie. Po co Ci to? - zaczęła od razu, nie zawracając sobie głowy powitaniem. - To tylko głupiutka Gryfonka. Ty teraz się pobawisz, a później ona będzie to przeżywać przez kilka następnych lat.
- A czemu Cię nagle zaczęło to obchodzić? - odpyskowała Eileen, odpowiedzi jednak nie potrzebowała. Ślizgoni dzielili się na bezwzględnych sadystów, których wbrew pozorom nie było tak wielu oraz takich, którzy lubili dokuczać innym, jednak liczyli się z uczuciami innych i znali granicę, kiedy pora przestać, bo to może się źle skończyć. Annie należała do tej pierwszej grupy, Eileen natomiast do żadnej z nich. Bardzo często bywała podła, ale nie gardziła innymi. Miała w sobie wiele współczucia i troski, jak żaden Ślizgon, którego znała. Wiedziała gdzie są granice i w wyjątkowych sytuacjach nie wahała się by je przekroczyć. Eileen łatwo wybuchała. Co dało się zauważyć na przykład na pierwszej lekcji eliksirów. Złość jednak szybko mijała i dziewczyna zapominała o całej sprawie. A nawet jeśli nie, to już nie chciało jej się odzywać. Zazwyczaj. Kiedy jednak już ktoś jej się bardzo naraził potrafiła przeprowadzić chłodne kalkulacje i ugodzić w najczulszy punkt. Z tego względu była bardziej niebezpieczna niż jakikolwiek Gryfon, który w podobnej sytuacji uciekłby się do użycia siły bądź uniósłby się honorem. Bardziej niebezpieczna niż każdy inny Ślizgon na jej miejscu, który rzuciłby na ofiarę pierwszą lepszą klątwę, za którą nie wyrzuciliby go ze szkoły. Eileen nie działała w afekcie. Żeby jednak zasłużyć na jej zemstę, trzeba naprawdę bardzo jej się narazić. Rose się to jeszcze nie udało, jednak Ślizgonka wciąż była na nią zła. To nie mogło ujść Gryfonce płazem.
- Doskonale wiesz dlaczego. To już jest przesada, rozumiesz? - ciągnęła Annie nie zważając na złowrogie ogniki w oczach przyjaciółki.
- Daj spokój. Obiecałam, że obejdę się z nią łagodnie, pamiętasz? Chcę tylko, by poczuła, że ze mną się nie zadziera. Poza tym nawet palcem jej nie dotknę - ucięła i poszła do łazienki, uniemożliwiając dziewczynie dalsze próby.
Kiedy obie były gotowe do wyjścia spotkały się z Dylanem w pokoju wspólnym i wszyscy razem poszli do Wielkiej Sali. Usiedli przy stole Ślizgonów i zabrali się za śniadanie. Nie minęło wiele czasu, kiedy, ku zaskoczeniu wszystkich, do stołu Ślizgonów podeszła Rose we własnej osobie, nie zważając na nieprzyjemne komentarze pod jej adresem.
- Eileen, musimy porozmawiać - zaczęła Gryfonka. - To ważne. Poświęć mi pięć minut.
Dziewczyna niechętnie wstała i razem z nią wyszła z Wielkiej Sali. Co mogło być aż tak ważnego, że Rose sama do niej przyszła?
- To nie Peter mi o Tobie powiedział - oznajmiła po chwili milczenia, oczekując na reakcję Eileen. Ona tylko spojrzała na nią z niedowierzaniem. Uznała, że albo dziewczyna kłamie, żeby chronić swojego kochanego Petera, albo w jakiś niewyjaśniony sposób dowiedziała się z innego źródła. Ślizgonka oczywiście zakładała pierwszą wersję.
- A niby kto? - zapytała posłusznie, czując, że dziewczyna właśnie tego oczekuje. Tak czy inaczej dla samej Rose jej odpowiedź nie miała znaczenia. Dopuściła się czynu, który zasługiwał na karę. Zielonooka przyglądała jej się z zaciekawieniem, kiedy wyjmowała z torby jakąś starą podniszczoną książkę. Tytuł na okładce głosił: “Prawdziwe Ja czarodzieja”. Niezbyt chwytliwe, raczej nie przykuwało to uwagi.
- Patrz. Tu jest wszystko o każdym czarodzieju - tłumaczyła, jakby Eileen tego potrzebowała. - Wystarczy na czystej stronie napisać jego imię i nazwisko. Zmazać też jest łatwo. Wystarczy zaklęcie. Dostałam ją od brata. Proszę nie wiń za to Petera. Wiem więcej niż myślisz. Wiem, że twój tata traktował cię okrutnie, że matka cię opuściła. O Peterze też wiem wiele.
- Mogę się dowiedzieć wszystkiego o każdym? - zapytała, puszczając monolog Gryfonki mimo uszu. Zbędne tłumaczenie. Dziewczyna bez słowa wyjęła z torby pióro i zapisała w książce swoje nazwisko. Na czystej uprzednio stronie zaczęły pojawiać się kolejne informacje o Rose, jakby pisane niewidzialną ręką. Zbędna dramaturgia, zdaniem Eileen. Rzuciła okiem na pojawiającą się treść.
“ Rose Smith urodzona 7 Marca 1995 roku w Londynie. Czarodziejka półkrwi. Ojciec charłak nie przyznający się do swojego pochodzenia. Zmarł w wypadku samochodowym. Matka mugolka, również nie żyjąca. Rose ma brata. Ojciec Rose jest bratem ojca Alexa. Nikt o tym nie wie. Nawet sam Gabe ( ojciec Alexa) o tym nie wspomina. Matka Rose ( Lily) znienawidziła swojego pierwszego męża ( ojca Alexa ) za jego inność. Porzuciła go i swojego syna. Po czterech latach urodziła się Rose. Lily nie wiedziała,że Rose też będzie czarodziejką. W wieku jedenastu lat Rose została oddana do babci Alexa. Tam spędza wszystkie wakacje. Jest jedną z lepszych uczennic w Hogwarcie. Grono jej przyjaciół jest małe. Boi się zaufać człowiekowi napotkanemu na swojej drodze. Próbuje być twarda, ale nie zawsze jej to wychodzi. Uśmiech na twarzy u niej pojawia się często, lecz w oczach gości żal i smutek. Miewa często koszmary. Nienawidzi ranić ludzi.”
Czytając Ślizgonka wydała z siebie ciche prychnięcie. Nienawidzi ranić ludzi? Z pewnością. Szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że tamtego dnia w bibliotece wyraźnie zależało jej tylko na tym, by zranić Eileen. Sama również nie miała lekkiego życia, ale bez wahania gotowa była sprzedać cudzą prywatność. Mimo tego Zielonooka poczuła ukłucie współczucia dla dziewczyny. Spojrzała na nią. Rose miała łzy w oczach. Oddała jej książkę i skierowała się z powrotem do sali. Nie mogła pozwolić, by współczucie pokrzyżowały jej plany względem Gryfonki. Mimo wszystko nadal uważała, że dziewczyna powinna pożałować tego, co zrobiła.
Tym razem Eileen usiadła przy stole Gryfonów. Wcisnęła się na ławkę pomiędzy Peterem i Tomem. Miejsca było niewiele, więc stykali się ramionami. Naprzeciw siebie miała Matta i Dianę. Uśmiechnęła się do dziewczyny. Po chwili dołączyła do nich Rose, w ponurym nastroju zaczęła jeść tosta. Nie odzywała się, co było zrozumiałe. Zapewne sama nie wiedziała części z tego, co pojawiło się w książce. Poza tym po śniadaniu wraz z Peterem i Dianą wybierała się do szpitala, do Sylvii. Nie odzywała się, więc reszta, głównie Diana, która przejmowała się zdaniem przyjaciółki, uznała to jako znak, że brunetce nie przeszkadza obecność Ślizgonki przy stole, więc już po chwili gawędzili z nią wesoło. Tom co jakiś czas zerkał na Rose. Widać było, że martwi się o przyjaciółkę. A może nie tylko? Przez resztę czasu, pozostałą do wyjścia przyjaciół do szpitala, Eileen przyglądała się dyskretnie właśnie tej dwójce. A więc to tak. Peter w ostatnim czasie traktował Rose niemal jak powietrze, nie rozmawiał z nią z nieznanego Ślizgonce powodu, a Tom tego czasu nie marnował. Rose mu się podobała. Czyżby zamierzał odbić przyjacielowi dziewczynę? Nie wykluczała takiej możliwości. Przecież Peter był zakochany w kimś innym. Tylko dlaczego w takim razie był z Gryfonką? To było dla niego zagadką. Przyjaźń blondyna i rudego była silna, Peter z całą pewnością nie miałby mu tego za złe, szczególnie, że pewnie już zauważył, że z Rose nie pasują do siebie. Tom jednak był ostrożny. Jak przypuszczała Eileen, przyjaźń była dla niego ważniejsza.
Kiedy grupa, składająca się z Rose, Petera i Diany, opuściła salę, by udać się do szpitala, Eileen spojrzała w stronę stołu Slytherinu. Dylan wpatrywał się w nią intensywnie, ale uparcie siedział na swoim miejscu. Tak jak obiecywał, nie przyszedł do niej, mimo, że bardzo chciał. Znał jej plan i nie do końca mu się on podobał. Efekt jednak miał być godny cierpień, których miała przysporzyć mu jego realizacja. Uśmiechnął się słabo do swojej dziewczyny i w końcu, ku uldze swojej i Eileen, wraz z Annie opuścił Wielką Salę. Czarnowłosa tymczasem znów skupiła swoją uwagę na blond-Gryfonie. Wpatrywała się w niego z zainteresowaniem, kiedy coś mówił, uśmiechała się do niego. Chłopak ku jej zaskoczeniu wydawał się mało spostrzegawczy. Flirtowała z nim, a on nie widział w tym nic niepokojącego. A może po prostu faceci tak mają? Pomyślała Eileen i sama przyznała sobie rację. Dziewczyna zwróciłaby na to uwagę, ale chłopakowi z pewnością się to podobało. Poza tym Tom był przystojny, był wzorem ideału dla większości dziewczyn na całym świecie, więc za pewne flirt był dla niego czymś naturalnym. To tylko ułatwiało Ślizgonce działanie.
- Przejdziemy się po błoniach? - zapytała w pewnej chwili, bawiąc się kosmykiem włosów. Robiła to bardzo często, dla niej było to coś naturalnego. On jednak za pewne odebrał to inaczej. - Twoi przyjaciele wyjechali, szkoda by było, gdybyś miał przez ten czas siedzieć sam.
Chłopak tylko przytaknął i razem wyszli z zamku. Oczywiście nie siedziałby sam i oboje o tym wiedzieli. Dlaczego jednak miałby odmówić ładnej dziewczynie, która sama zaproponowała mu wspólne spędzanie czasu? Przez dłuższą chwilę szli w milczeniu, ciesząc się swoim towarzystwem.
- Podobno nie chcesz rozmawiać z Pete’em... - zaczął niepewnie Tom. - Coś się stało?
- Wydaje mi się... - odpowiedziała Eileen, zastanawiając się, co mu powiedzieć. Nie powie przecież, że się myliła. Ani tym bardziej nie powie o co podejrzewała przyjaciela, bo tym samym musiałaby kolejnej osobie uchylić rąbka tajemnicy, jaką jest jej życie. - Wydaje mi się, że zrobił coś, czego nie powinien. Wszystko na to wskazuje.
- Ale nie ma pewności? Jeśli nie, to myślę, że powinnaś go wysłuchać. - przyglądał jej się badawczo. Widział tylko nieco zagubioną dziewczynę. A owa dziewczyna była dobrą aktorką. I potrafiła doskonale ukrywać swoje uczucia. Pokazywała tylko to, co chciała, żeby ktoś zobaczył.
- Tak, myślę, że masz rację - zaczęła, sprawiając wrażenie, że rozważa jego słowa. - Po prostu wcześniej byłam na niego zła. Nie myślałam logicznie.
Zaśmiali się oboje. Cały czas spacerowali wokół zamarzniętego jeziora, a śnieg skrzypiał pod ich butami. Eileen przyglądała się Gryfonowi. Wyglądał niesamowicie. Blond włosy jak zawsze były w artystycznym nieładzie, dziewczyna zastanawiała się, czy chłopak w ogóle wie co to grzebień. Oczy, kolorem zbliżone do wiosennych niezapominajek i idealnie wykrojone usta. Westchnęła cicho, zastanawiając się ile dziewczyn już uwiódł samą swoją urodą, której nie można było mu odmówić. Z pewnością wiele pięknych rówieśniczek, jak i młodszych dziewcząt pchało mu się w ramiona. Mógł mieć każdą. Eileen potrafiła to docenić. Tom przyłapał ją na tym, jak mu się przyglądała. Z udawanym zawstydzeniem spuściła wzrok, wciąż jednak obserwując go kątem oka.
Od chwili kiedy wyszli z zamku temperatura na zewnątrz spadła o kilka stopni i zaczął padać śnieg. Ślizgonka otuliła się szczelniej płaszczem, a po chwili blondyn dodatkowo objął ją ramieniem. Nawet gdyby chcieli wrócić już do zamku, czekała ich jeszcze długa droga. Wiatr, który teraz pchał ich w stronę, w którą zmierzali, skutecznie utrudniałby im drogę powrotną. Tom nie wiele myśląc poprowadził ją do zakazanego lasu. Między drzewami wiatru prawie nie było, a co za tym idzie, było też cieplej. Z tego względu zamiast kierować się w stronę Zamku, tak, by jak najmniej do przejścia zostało im na otwartym terenie, zagłębili się w las. Spacerowali i rozmawiali na tyle długo, że wiatr zdążył się uspokoić. Razem udali się w stronę zamku na obiad.
Pozostałą część dnia spędzili na graniu w szachy w Wielkiej Sali, spacerowaniu, tym razem po zamku. Pod wieczór, już po kolacji razem usiedli we wnęce, która znajdowała się na korytarzu na parterze. Kiedyś być może było to jakieś przejście, może znajdowały się tu drzwi. Teraz pozostał jedynie schodek, na którym siedzieli. Eileen, zmęczona całym dniem oparła się o nowego przyjaciela, a on po raz kolejny objął ją ramieniem. Właśnie tak, po swoim powrocie do zamku, zastał ich Peter.
* * *
Wiem, Lexie, wiem. Nie musisz się powtarzać :D Cierpliwości, jeszcze trochę. I od razu mówię, że wiem, co sobie teraz myślisz, i że chciałabyś mnie zabić, ale wiesz... <3
Swoją drogą, to kocham takie komentarze jak Twoje, dla nich aż chce się pisać <3
Może dziś uda Ci się dojść do tego rozdziału? :) Aż się boję... ;p
W każdym razie ten rozdział dedykuję Lexie :D:D