Po kilku dniach wreszcie pozwolono Eileen wrócić do dormitorium. Jeszcze kilka dni musiała spędzić w łóżku, by nie dopuścić do nawrotu choroby. Zapewne nie wyszłaby ze Skrzydła Szpitalnego jeszcze bardzo długo, gdyby nie fakt, że niebezpieczeństwo się skończyło. Co prawda wciąż miała te sny, a właściwie jeden powtarzający się sen, ale pozostawał on tylko zwykłym snem. Nie potrzebowała już całodobowej kontroli, Gillian uznała więc, że obecność koleżanek w dormitorium znających przeciwzaklęcie wystarczy, aby zapewnić jej bezpieczeństwo, na wypadek, gdyby znów wydarzyło się coś podobnego.
Dziewczyna siedziała więc na łóżku w swoim dormitorium i przepisywała notatki Annie z lekcji z ostatnich dwóch tygodni. Jej myśli wciąż jednak krążyły wokół wydarzenia sprzed ostatnich kilku dni.
Następnego dnia po tym, jak opowiedziała Peterowi swój sen, chłopak przyszedł do niej w podłym nastroju. Po jego zachowaniu widziała, że coś jest nie w porządku, ale wolała go nie pytać, co się stało. Wiedziała, że sam jej powie. Podszedł do jej łóżka i wyjątkowo usiadł na stołku obok niego. Przez chwilę opowiadał jej o tym, co działo się na lekcjach w ostatnich dniach, ale chwilami zupełnie gubił wątek, więc się poddał. Milczał przez dłuższy czas, ale ona nie zamierzała naciskać. Domyślała się, że to coś poważnego. Coś, o czym nie chce się dowiedzieć. I coś, o czym on wcale nie chce mówić. Brunetka westchnęła i wlepiła wzrok w okno, które było na wprost jej łóżka. Zazwyczaj od niego dzieliła ją zasłona, ale nie tym razem. Na dworze pojawiały się pierwsze oznaki wiosny, a na chciała je widzieć. Mogła przyglądać się im godzinami. Uwielbiała wiosnę. Z trudem odwróciła wzrok i skupiła się na Peterze. Wpatrywał się w swojego kota, który ciągle przesiadywał na łóżku Eileen. Nie przeszkadzał mu nawet fakt, że kilka razy dziewczyna w środku nocy, kiedy we śnie się topiła, wyglądała jakby właśnie w ubraniach wzięła prysznic. Gryfon potrząsnął głową i spojrzał na przyjaciółkę.
- Rozmawiałem z Dyrektorem - oznajmił, starając się, by nie zabrzmiało to zbyt poważnie. Bezwiednie głaskał Pete’a, zastanawiając się, jak dobrać słowa, by nie wystraszyć Eileen. - Uznaliśmy... To znaczy on uznał, że... Nie powinniśmy się na razie spotykać.
- Co?? - zapytała brunetka z niedowierzaniem. Spodziewać się mogła wszystkiego, ale to?
- Pamiętasz ten dzień, kiedy wszyscy dostaliśmy szlaban? - zapytał i ciągnął dalej, nie czekając na reakcję dziewczyny. - Wtedy zostałem dłużej, bo Dyrektor chciał porozmawiać ze mną na temat mężczyzny, którego kilka dni wcześniej spotkałem w lesie. Jak się okazało, mojego ojca. Ale to nie ważne. Chodzi o to, że ten człowiek pracuje dla jakiegoś czarnoksiężnika. I obawiamy się, że to może mieć jakiś związek z Twoją sprawą.
- Ale Peter, dlaczego miałbyś się ze mną nie spotykać?
- Dlatego... Jeśli chodzi o mnie, to jesteś w niebezpieczeństwie, a ja nie mogę pozwolić na to, żeby coś stało się... któremukolwiek z moich przyjaciół - westchnął. Chciał ująć to trochę inaczej, ale to przecież nie był dobry moment. Po drodze spotkał Annie, a ona opowiedziała mu to, czego dowiedziała się wcześniej od Eileen. A mianowicie tego, co stało się po kłótni z Dylanem. Blondynka prosiła, aby nie wspominał o tym przy dziewczynie. Wiedziała, a i on rozumiał, jak podle musiała się czuć po tym, co się stało. Tak, że zupełnie straciła kontakt z rzeczywistością. Kiedy o tym usłyszał, miał chęć od razu udać się do Ślizgona i osobiście się z nim rozprawić. Widział w całym zdarzeniu tylko i wyłącznie jego winę. Z zamyślenia wyrwał go głos Zielonookiej.
- Daj spokój, Pete. To już się skończyło. Poza tym... Nie, nie możesz mi tego zrobić, jasne?
- Muszę... - odpowiedział z trudem. Jego oczy przepełnione były bólem. - Decyzja Dyrektora. Ale kiedy tylko sprawa się wyjaśni...
Nie dokończył. Głos uwiązł mu w gardle. Eileen przyciągnęła go do siebie i przytuliła go, walcząc ze łzami, które cisnęły jej się do oczu. Nie będzie płakać. Musi być silna. Tak jak on. Peter zawsze był silny, bez względu na to, co się działo. Musiała więc wziąć z niego przykład. Uśmiechnęła się do niego smutno. W końcu będzie musiała go puścić. A wtedy on odejdzie i nie wiadomo kiedy znów będą mogli normalnie porozmawiać. Bardziej poczuła, niż usłyszała jego westchnienie. Przytuliła go mocniej. Chłopak pocałował ją lekko w czoło i wyswobodził się z jej objęć. Tym razem ona westchnęła, z żalem. Ale przywołała uśmiech na twarz, nie pozwalając sobie na pokazanie, jak jej ciężko z tą sytuacją. Właśnie traciła drugiego przyjaciela, nie wiedząc na jak długo. Gryfon odwzajemnił jej uśmiech, ale jego oczy pozostały puste. W końcu wyszedł. A ona zagrzebała się w sztywnej pościeli, starając się zrozumieć całą sytuację.
Eileen odsunęła od siebie to przykre wspomnienie ze łzami w oczach. Od tamtej chwili zaczęła przypominać sobie przyjemniejsze fragmenty snu, te, w których był Peter. Nie rozumiała ich, ale były dla niej poniekąd pocieszeniem. Mimo, że nie rozmawiali ze sobą już od kilku dni, to wciąż widywała go w tym śnie. Szkoda, że nie mogła tego samego powiedzieć o Dylanie. Jego nie widziała jeszcze dłużej, i kiedy przeszła jej złość na chłopaka, to zaczęła za nim tęsknić. Wiedziała od przyjaciółki, że on jednak nie jest jeszcze gotowy na spotkanie. Z niechęcią oderwała się od przygnębiających myśli i wróciła do nauki.
sobota, 16 lutego 2013
czwartek, 14 lutego 2013
Rozdział 34
Po kilku dniach dręczących ją co noc snów, Eileen miała dość. Za każdym razem ginęła w inny sposób, aż w końcu te zakończenia zaczęły się powtarzać. Jak do tej pory jednak zawsze miała to być śmierć przez uduszenie. Kiedy mężczyzna ją topił, budziła się cała mokra, krztusząc się wodą, która z niewiadomych przyczyn pojawiała się w jej płucach. Czasem jej szyję ciasno oplatały magiczne sznury. Bała się tego, co stanie się następnym razem. W końcu nie może się dusić w nieskończoność. Od czasu drugiego takiego incydentu, cały czas ktoś przy niej siedział. Peter zazwyczaj nocą, Annie po szkole, a Gillian w czasie zajęć. Nie wiadomo było, kiedy znów Ślizgonka zacznie się dusić. Brunetka wciąż próbowała zrozumieć o co chodzi. Przecież to nie było normalne... Nikt jednak nie chciał jej powiedzieć, co się dzieje. A może oni sami nie wiedzieli.
Z każdym takim snem zapamiętywała coraz więcej szczegółów. Jak na razie ograniczały się one tylko do pościgu, ale wiedziała, że wcześniej było coś jeszcze. Ostatnim, co udało jej się przypomnieć, to to, że patrzy na piękny strumyk, zanim wszystko zrobiło się mroczne. Strumyk, w którym, zależnie od wersji, nie raz się topiła.
Dopiero po jakimś tygodniu coś się zmieniło. W nocy, zamiast obudzić się nie mogąc oddychać, obudziła się z krzykiem. Leżący obok Peter poderwał się do pozycji siedzącej. Oboje byli zdziwieni tą nagłą zmianą. Objął drżąca dziewczynę i jak zawsze starał się ją uspokoić.
- To tylko sen... - powtórzył po raz kolejny, tym razem naprawdę wierząc, że to, co się wydarzyło, było tylko złym snem.
- To było straszne... - odpowiedziała po raz pierwszy po wielu dniach milczenia. Głos miała słaby i zachrypnięty, ale znów mogła go używać. Uśmiechnęła się niepewnie, przytulając się do przyjaciela. On tylko się zaśmiał.
- Ooo, jaki zniewalający głosik
- Jasne, mam głos jak jakiś pedofil...* - dziewczyna wydała z siebie cichy jęk na myśl o tym, jak brzmią wypowiedziane przez nią słowa.
- Nie przesadzaj, mi się podoba
Peter wyszczerzył się, za co przyjaciółka dźgnęła go palcem w żebra. Wreszcie udało jej się uspokoić. Dopiero wtedy pomyślała, że przecież... Tylko ona wie, co jej się śniło, gdyż wcześniej nie mogła odezwać się nawet słowem. Tak więc kolejną godzinę spędziła na opowiadaniu Gryfonowi swojego snu ze szczegółami. Potrafiła dokładnie odtworzyć cały bieg wydarzeń od zniknięcia przyjaciela, do momentu, kiedy ogarniała ją ciemność. Całą resztę już znał. Wspomniała też o swoich odczuciach związanych z faktem, że czarne, okrutne oczy widziała tylko raz, jakby przypadkiem. Miała wrażenie, że to wstrząsnęło przyjacielem, jednak albo bardzo szybko to ukrył, albo po prostu jej się wydawało. Nie chciała się tym jednak przejmować. To przecież tylko sen...
Po lekcjach Peter szedł opustoszałym korytarzem do gabinetu dyrektora. Czuł, że sen Eileen nie jest przypadkowy. A co, jeśli to nie był tylko sen? Z pewnością nie był, skoro dziewczyna przez niego kilka razy omal nie zginęła. Musiał podzielić się tą informacją z osobą, która potraktuje wszystko na poważnie. Gryfon obawiał się, że to może mieć jakiś związek z nim samym, oraz z mężczyzną, którego niegdyś spotkał w lesie. Co prawda jego ojciec nie miał czarnych oczu, ani z pewnością nie posiadał takiej siły magicznej, by próbować zabić kogoś we śnie na odległość, ale jak sam się przyznał, pracował dla kogoś. Ale to nie były jego jedyne podejrzenia. Przypomniał sobie, jak Eileen mówiła o swojej matce. O tym, że zniknęła w niewyjaśnionych okolicznościach.
Z wahaniem wszedł do przestronnego gabinetu, po uprzednim zaproszeniu. Bez ogródek zaczął opowiadać sędziwemu mężczyźnie siedzącemu za biurkiem o wydarzeniach minionych dni i swoich podejrzeniach. Dyrektor słuchał go uważnie, co rusz tylko potakując na znak, że rozumie obawy ucznia. Później bardzo długo się nie odzywał. Kiedy w końcu coś powiedział, jego słowa były dokładnie wyważone.
- Obie Twoje wersje są bardzo prawdopodobne, chłopcze. Ale obawiam się, że nie mamy czasu na to, by dokładniej się temu przyjrzeć. Trzeba działać. Ja się tym zajmę, a Ty tymczasem... - urwał i zapatrzył się za okno.
- Tak..? - ponaglił Peter, kiedy milczenie przedłużało się.
- Jeśli chodziło o Ciebie, to nie wiem, czy dobrym pomysłem jest, abyś widywał się z przyjaciółką. To mogło być ostrzeżenie. Ci ludzie, kimkolwiek są, mogą chcieć osiągnąć coś, zagrażając Eileen. Zakładam, że udałoby im się to - oznajmił, kiwając głową. - Możesz odejść.
Peter chciał zaprotestować, powiedzieć, że jeśli faktycznie chcą jego zmusić do zrobienia czegokolwiek grożąc Eileen, to i tak już wiedzą, że mu na niej zależy. Nie podważył jednak decyzji dyrektora. To nic by mu nie dało. A może starzec miał rację? Tak więc... Chce, czy nie, musi odsunąć się od Eileen. Tylko najpierw będzie musiał jakoś jej o tym powiedzieć. Koniecznie osobiście.
* zapożyczone -> zwrot by moja kochana Darcia <3
* * *
Z każdym takim snem zapamiętywała coraz więcej szczegółów. Jak na razie ograniczały się one tylko do pościgu, ale wiedziała, że wcześniej było coś jeszcze. Ostatnim, co udało jej się przypomnieć, to to, że patrzy na piękny strumyk, zanim wszystko zrobiło się mroczne. Strumyk, w którym, zależnie od wersji, nie raz się topiła.
Dopiero po jakimś tygodniu coś się zmieniło. W nocy, zamiast obudzić się nie mogąc oddychać, obudziła się z krzykiem. Leżący obok Peter poderwał się do pozycji siedzącej. Oboje byli zdziwieni tą nagłą zmianą. Objął drżąca dziewczynę i jak zawsze starał się ją uspokoić.
- To tylko sen... - powtórzył po raz kolejny, tym razem naprawdę wierząc, że to, co się wydarzyło, było tylko złym snem.
- To było straszne... - odpowiedziała po raz pierwszy po wielu dniach milczenia. Głos miała słaby i zachrypnięty, ale znów mogła go używać. Uśmiechnęła się niepewnie, przytulając się do przyjaciela. On tylko się zaśmiał.
- Ooo, jaki zniewalający głosik
- Jasne, mam głos jak jakiś pedofil...* - dziewczyna wydała z siebie cichy jęk na myśl o tym, jak brzmią wypowiedziane przez nią słowa.
- Nie przesadzaj, mi się podoba
Peter wyszczerzył się, za co przyjaciółka dźgnęła go palcem w żebra. Wreszcie udało jej się uspokoić. Dopiero wtedy pomyślała, że przecież... Tylko ona wie, co jej się śniło, gdyż wcześniej nie mogła odezwać się nawet słowem. Tak więc kolejną godzinę spędziła na opowiadaniu Gryfonowi swojego snu ze szczegółami. Potrafiła dokładnie odtworzyć cały bieg wydarzeń od zniknięcia przyjaciela, do momentu, kiedy ogarniała ją ciemność. Całą resztę już znał. Wspomniała też o swoich odczuciach związanych z faktem, że czarne, okrutne oczy widziała tylko raz, jakby przypadkiem. Miała wrażenie, że to wstrząsnęło przyjacielem, jednak albo bardzo szybko to ukrył, albo po prostu jej się wydawało. Nie chciała się tym jednak przejmować. To przecież tylko sen...
Po lekcjach Peter szedł opustoszałym korytarzem do gabinetu dyrektora. Czuł, że sen Eileen nie jest przypadkowy. A co, jeśli to nie był tylko sen? Z pewnością nie był, skoro dziewczyna przez niego kilka razy omal nie zginęła. Musiał podzielić się tą informacją z osobą, która potraktuje wszystko na poważnie. Gryfon obawiał się, że to może mieć jakiś związek z nim samym, oraz z mężczyzną, którego niegdyś spotkał w lesie. Co prawda jego ojciec nie miał czarnych oczu, ani z pewnością nie posiadał takiej siły magicznej, by próbować zabić kogoś we śnie na odległość, ale jak sam się przyznał, pracował dla kogoś. Ale to nie były jego jedyne podejrzenia. Przypomniał sobie, jak Eileen mówiła o swojej matce. O tym, że zniknęła w niewyjaśnionych okolicznościach.
Z wahaniem wszedł do przestronnego gabinetu, po uprzednim zaproszeniu. Bez ogródek zaczął opowiadać sędziwemu mężczyźnie siedzącemu za biurkiem o wydarzeniach minionych dni i swoich podejrzeniach. Dyrektor słuchał go uważnie, co rusz tylko potakując na znak, że rozumie obawy ucznia. Później bardzo długo się nie odzywał. Kiedy w końcu coś powiedział, jego słowa były dokładnie wyważone.
- Obie Twoje wersje są bardzo prawdopodobne, chłopcze. Ale obawiam się, że nie mamy czasu na to, by dokładniej się temu przyjrzeć. Trzeba działać. Ja się tym zajmę, a Ty tymczasem... - urwał i zapatrzył się za okno.
- Tak..? - ponaglił Peter, kiedy milczenie przedłużało się.
- Jeśli chodziło o Ciebie, to nie wiem, czy dobrym pomysłem jest, abyś widywał się z przyjaciółką. To mogło być ostrzeżenie. Ci ludzie, kimkolwiek są, mogą chcieć osiągnąć coś, zagrażając Eileen. Zakładam, że udałoby im się to - oznajmił, kiwając głową. - Możesz odejść.
Peter chciał zaprotestować, powiedzieć, że jeśli faktycznie chcą jego zmusić do zrobienia czegokolwiek grożąc Eileen, to i tak już wiedzą, że mu na niej zależy. Nie podważył jednak decyzji dyrektora. To nic by mu nie dało. A może starzec miał rację? Tak więc... Chce, czy nie, musi odsunąć się od Eileen. Tylko najpierw będzie musiał jakoś jej o tym powiedzieć. Koniecznie osobiście.
* zapożyczone -> zwrot by moja kochana Darcia <3
* * *
I tu założę się, że większość z Was będzie chciała mnie zabić :D
Ale cóż... Nie może nic się nie dziać, prawda? :D
środa, 13 lutego 2013
Rozdział 33
Postanowiłam zmienić trochę styl pisania, żebyście mogli zobaczyć parę sytuacji również z perspektywy innych osób, mam nadzieję, że wzbogaci to trochę treść :)
Coś mnie wzięło na pisanie. Miałam czekać aż Pete nadrobi, a tym czasem on twierdzi, że nie ma czasu pisać, a ja już mam 35 rozdział. A zatem robię mu coraz większe zaległości... ;p cóż, trudno.
Teraz obawiam się, że znów mogę się zaciąć, bo zaczyna brakować mi pomysłów na ciąg dalszy i będę potrzebowała konsultacji z NIM, a tymczasem ciągle go nie ma :(
Następny rozdział, pojawi się... Może nawet za kilka dni, bo ostatnio coś przesadzam z tym wrzucaniem rozdziałów codziennie ;p
A zatem miłej lektury, mam nadzieję, że się spodoba :)
Coś mnie wzięło na pisanie. Miałam czekać aż Pete nadrobi, a tym czasem on twierdzi, że nie ma czasu pisać, a ja już mam 35 rozdział. A zatem robię mu coraz większe zaległości... ;p cóż, trudno.
Teraz obawiam się, że znów mogę się zaciąć, bo zaczyna brakować mi pomysłów na ciąg dalszy i będę potrzebowała konsultacji z NIM, a tymczasem ciągle go nie ma :(
Następny rozdział, pojawi się... Może nawet za kilka dni, bo ostatnio coś przesadzam z tym wrzucaniem rozdziałów codziennie ;p
A zatem miłej lektury, mam nadzieję, że się spodoba :)
* * *
Peter przyglądał się śpiącej przyjaciółce. Było mu jej naprawdę żal. Domyślał się powodu, dla którego Eileen jest chora. On i Tom ulotnili się, kiedy Dylan zaczął się kłócić z Eileen po meczu. Co stało się później, nie wiedział na pewno, ale miał przypuszczenia. Rose wspominała, że kiedy widziała ją tamtego dnia na korytarzu, Ślizgonka nie wyglądała najlepiej. A już następnego dnia wieczorem Diana wpadła do pokoju wspólnego, oznajmiając wszem i wobec, że brunetka jest w Skrzydle Szpitalnym. Pamiętał to doskonale. Dziewczyna wpadła do salonu przez przejście za portretem i od progu już przekazywała przyjaciołom złą nowinę. I dopiero wtedy ugryzła się w język, widząc, jak ku niej zwraca się większość osób siedzących w pomieszczeniu. Diana uderzyła się dłonią w czoło, karcąc się za swoją bezmyślność, ale Peter nie zwrócił na to uwagi. Rozglądał się za to wokół. Kilkoro uczniów wymieniło znaczące spojrzenia, jak przypuszczał, uznali, że Ślizgonce się należało. Kilkoro z nich uśmiechało się pod nosem, a jeszcze inni, ale tych za to było niewielu, wyrażało żal, z powodu jej sytuacji.
Rudy potrząsnął głową, odsuwając od siebie to wspomnienie. To nie było ważne. Teraz najważniejsze było, żeby przyjaciółka poczuła się lepiej, no i odzyskała głos. To, że nie mogła się odezwać chyba było dla niej najgorsze. Teraz jednak spała spokojnie, od czasu do czasu się uśmiechając. Gryfon też przymknął oczy. Cały czas nasłuchiwał, czy ktoś nie nadchodzi. Lekcje mogłyby się w końcu skończyć, pomyślał. Wtedy mógłby bez obaw, legalnie siedzieć w szpitalu.
W pewnej chwili Eileen zrobiła się niespokojna. Jej oddech był płytki i urywany, aż w końcu urwał się i dziewczyna zaczęła się dusić. Peter zerwał się i próbował ją obudzić, ale to nie przynosiło skutku.
- Gillian! - wrzasnął, nie zważając na innych pacjentów, jeśli takowi byli. Jego krzyk dało się słyszeć zapewne we wszystkich pomieszczeniach przylegających do korytarza, który prowadził do szpitala.
Pielęgniarka zjawiła się po chwili. Spojrzała na dziewczynę leżącą na łóżku i na jej twarzy odmalowało się przerażenie. Wyciągnęła różdżkę i szeptała jakieś uzdrawiające zaklęcia. To również nie przyniosło żadnego skutku. Wtedy na twarzy Petera odmalowało się zrozumienie. “Czarna magia”, pomyślał i powiedział jednocześnie.
Eileen obudziła się, próbując, bez skutku złapać oddech. Po chwili poddała się i bezsilnie położyła dłoń na gardle. Widziała, jak oczy Petera rozszerzają się, kiedy spojrzał na jej szyję. Widniały na niej ledwo widoczne ślady długich palców, które zniknęły w chwili, kiedy Gillian wypowiedziała odpowiednie przeciwzaklęcie. Ślizgonka z przerażeniem łapczywie nabierała powietrze w płuca. Znów zrobiło jej się ciemno przed oczami. Zanim jednak straciła przytomność, znów zobaczyła czarne oczy...
Dylan siedział samotnie w pokoju wspólnym, kiedy podeszła do niego Annie. Wyglądała na przygnębioną. Nie widział jej od czasu tamtego przeklętego meczu. Czuł się okropnie z tym, co się stało później, ale nie potrafił nic na to poradzić. Blondynka usiadła na brzegu fotela na wprost niego i z trudem przełknęła ślinę.
- Nie wiem, co stało się między Wami, ale... - zaczęła, nie wiedząc, jak ująć w słowa dręczące ją myśli.
- Tak? - zachęcił ją chłopak, starając się ukryć to, jak bardzo przeżywa całą sytuację.
- Eileen... No... Nie jest z nią dobrze. Jest chora. I to chyba całkiem poważnie. Straciła głos, została w Skrzydle Szpitalnym.
- Ale... Co się stało? - zapytał Dylan, starając się, by jego głos brzmiał spokojnie, mimo zalewającej go fali wyrzutów sumienia.
- Nie wiem. Pewnie by mi powiedziała, gdyby mogła, prawda? Po prostu... Chciałam, żebyś wiedział. Chyba wciąż się przyjaźnicie, co? - w jej oczach dało się dostrzec niepewność. Czuła, że ich związek się rozpadł, przyjaciółka była naprawdę rozbita, ale na pewno nie zmarnowaliby swojej przyjaźni.
- Sam nie wiem. Mam taką nadzieję. Ale to chyba jeszcze za wcześnie, żebym z nią rozmawiał. I dla mnie i dla niej. Pozdrów ją ode mnie, jak u niej będziesz.
Annie pokiwała głową na znak, że się zgadza i Ślizgon z ulgą zmienił temat.
Wieczorem Eileen nie mogła zasnąć. Wciąż nachodziły ją wizje czarnych oczu. Z tego, co powiedziała jej Gillian, Peter musiał wyjść ze szpitala zaraz po tym, jak ją uratowali. Nie miała mu tego za złe. Ale od kiedy się ocknęła, wciąż czuła niepokój. Z całego snu zapamiętała tylko zaciśnięte na swojej szyi ręce i czarne oczy. I jak bardzo by nie próbowała, nie potrafiła wyrzucić ich ze swoich myśli. W ciągu całego popołudnia zaglądała do niej tylko pielęgniarka. Raz, żeby sprawdzić jak Eileen się czuje po przebudzeniu i później drugi, żeby podać jej leki. Ślizgonka została sama ze swoim niepokojem. Bardzo starała się przekonać samą siebie, że to był tylko sen i nic się nie stało. Kiedy próbowała wypytywać Gillian jak to się stało, dziewczyna tylko ją zbywała, mówiąc, że ma dużo pracy.
Kolejny dzień minął jej dokładnie tak samo. Uzdrowicielka pojawiała się u niej kilka razy, ale na krótko, unikając jej pytań. Eileen wciąż dręczyły czarne myśli. Próbowała zająć się nauką, ale nie mogła się skupić. Książka również jej nie wciągała. Mogła więc tylko w samotności leżeć i rozmyślać nad tym, o czym chciała zapomnieć. Bała się zamknąć oczy, wiedząc, co znów zobaczy. W końcu nadszedł wieczór i nie wiedząc nawet kiedy, dziewczyna usnęła.
Śniła jej się piękna polana, przystojny chłopak. Wszystko było takie niezwykłe i beztroskie. Do czasu, kiedy chłopak zniknął, a las na powrót stał się mroczny. Sen nie różnił się niczym od poprzedniego poza jednym wyjątkiem. Tym razem jednak śmierć miała wyglądać inaczej. Odziany w czerń mężczyzna bez twarzy tym razem próbował ją utopić. Tym razem już ani na chwilę nie pojawiły się oczy na ziejącej pustką twarzy. Jakby wcześniej przez przypadek pokazał jej coś, czego nie zamierzał. Eileen czuła, jak jej płuca wypełnia woda i znów wszystko wokół zrobiło się czarne.
Obudziła się krztusząc i nie mogąc złapać oddechu. Tym razem nie było obok Petera, nie miał jej kto uratować... Nieustannie próbowała zaczerpnąć tchu, ale czuła tylko wodę wlewającą jej się do płuc. Przeraziła ją myśl, że Gillian na pewno już śpi. Nie miała nawet jak jej obudzić... Uspokój się, nakazała sobie. Tak tylko pogarszała sytuację. Brakowało jej powietrza, znów zaczęła ogarniać ją ciemność, ale siłą woli zachowywała przytomność. Mogła by się poddać i już nic nie czuć, ale musiała spróbować coś zrobić. Zawalczyć o siebie. Kątem oka dostrzegła czarkę z sokiem, stojącą na szafce obok łóżka. Z trudem zrzuciła ją z szafki na posadzkę. Naczynie narobiło dużego hałasu uderzając o podłogę, hałasu, który niósł się echem po całym pomieszczeniu. Brunetka usłyszała trzaśnięcie drzwiami w odległej części pomieszczenia i osunęła się w mrok.
Rudy potrząsnął głową, odsuwając od siebie to wspomnienie. To nie było ważne. Teraz najważniejsze było, żeby przyjaciółka poczuła się lepiej, no i odzyskała głos. To, że nie mogła się odezwać chyba było dla niej najgorsze. Teraz jednak spała spokojnie, od czasu do czasu się uśmiechając. Gryfon też przymknął oczy. Cały czas nasłuchiwał, czy ktoś nie nadchodzi. Lekcje mogłyby się w końcu skończyć, pomyślał. Wtedy mógłby bez obaw, legalnie siedzieć w szpitalu.
W pewnej chwili Eileen zrobiła się niespokojna. Jej oddech był płytki i urywany, aż w końcu urwał się i dziewczyna zaczęła się dusić. Peter zerwał się i próbował ją obudzić, ale to nie przynosiło skutku.
- Gillian! - wrzasnął, nie zważając na innych pacjentów, jeśli takowi byli. Jego krzyk dało się słyszeć zapewne we wszystkich pomieszczeniach przylegających do korytarza, który prowadził do szpitala.
Pielęgniarka zjawiła się po chwili. Spojrzała na dziewczynę leżącą na łóżku i na jej twarzy odmalowało się przerażenie. Wyciągnęła różdżkę i szeptała jakieś uzdrawiające zaklęcia. To również nie przyniosło żadnego skutku. Wtedy na twarzy Petera odmalowało się zrozumienie. “Czarna magia”, pomyślał i powiedział jednocześnie.
Eileen obudziła się, próbując, bez skutku złapać oddech. Po chwili poddała się i bezsilnie położyła dłoń na gardle. Widziała, jak oczy Petera rozszerzają się, kiedy spojrzał na jej szyję. Widniały na niej ledwo widoczne ślady długich palców, które zniknęły w chwili, kiedy Gillian wypowiedziała odpowiednie przeciwzaklęcie. Ślizgonka z przerażeniem łapczywie nabierała powietrze w płuca. Znów zrobiło jej się ciemno przed oczami. Zanim jednak straciła przytomność, znów zobaczyła czarne oczy...
Dylan siedział samotnie w pokoju wspólnym, kiedy podeszła do niego Annie. Wyglądała na przygnębioną. Nie widział jej od czasu tamtego przeklętego meczu. Czuł się okropnie z tym, co się stało później, ale nie potrafił nic na to poradzić. Blondynka usiadła na brzegu fotela na wprost niego i z trudem przełknęła ślinę.
- Nie wiem, co stało się między Wami, ale... - zaczęła, nie wiedząc, jak ująć w słowa dręczące ją myśli.
- Tak? - zachęcił ją chłopak, starając się ukryć to, jak bardzo przeżywa całą sytuację.
- Eileen... No... Nie jest z nią dobrze. Jest chora. I to chyba całkiem poważnie. Straciła głos, została w Skrzydle Szpitalnym.
- Ale... Co się stało? - zapytał Dylan, starając się, by jego głos brzmiał spokojnie, mimo zalewającej go fali wyrzutów sumienia.
- Nie wiem. Pewnie by mi powiedziała, gdyby mogła, prawda? Po prostu... Chciałam, żebyś wiedział. Chyba wciąż się przyjaźnicie, co? - w jej oczach dało się dostrzec niepewność. Czuła, że ich związek się rozpadł, przyjaciółka była naprawdę rozbita, ale na pewno nie zmarnowaliby swojej przyjaźni.
- Sam nie wiem. Mam taką nadzieję. Ale to chyba jeszcze za wcześnie, żebym z nią rozmawiał. I dla mnie i dla niej. Pozdrów ją ode mnie, jak u niej będziesz.
Annie pokiwała głową na znak, że się zgadza i Ślizgon z ulgą zmienił temat.
Wieczorem Eileen nie mogła zasnąć. Wciąż nachodziły ją wizje czarnych oczu. Z tego, co powiedziała jej Gillian, Peter musiał wyjść ze szpitala zaraz po tym, jak ją uratowali. Nie miała mu tego za złe. Ale od kiedy się ocknęła, wciąż czuła niepokój. Z całego snu zapamiętała tylko zaciśnięte na swojej szyi ręce i czarne oczy. I jak bardzo by nie próbowała, nie potrafiła wyrzucić ich ze swoich myśli. W ciągu całego popołudnia zaglądała do niej tylko pielęgniarka. Raz, żeby sprawdzić jak Eileen się czuje po przebudzeniu i później drugi, żeby podać jej leki. Ślizgonka została sama ze swoim niepokojem. Bardzo starała się przekonać samą siebie, że to był tylko sen i nic się nie stało. Kiedy próbowała wypytywać Gillian jak to się stało, dziewczyna tylko ją zbywała, mówiąc, że ma dużo pracy.
Kolejny dzień minął jej dokładnie tak samo. Uzdrowicielka pojawiała się u niej kilka razy, ale na krótko, unikając jej pytań. Eileen wciąż dręczyły czarne myśli. Próbowała zająć się nauką, ale nie mogła się skupić. Książka również jej nie wciągała. Mogła więc tylko w samotności leżeć i rozmyślać nad tym, o czym chciała zapomnieć. Bała się zamknąć oczy, wiedząc, co znów zobaczy. W końcu nadszedł wieczór i nie wiedząc nawet kiedy, dziewczyna usnęła.
Śniła jej się piękna polana, przystojny chłopak. Wszystko było takie niezwykłe i beztroskie. Do czasu, kiedy chłopak zniknął, a las na powrót stał się mroczny. Sen nie różnił się niczym od poprzedniego poza jednym wyjątkiem. Tym razem jednak śmierć miała wyglądać inaczej. Odziany w czerń mężczyzna bez twarzy tym razem próbował ją utopić. Tym razem już ani na chwilę nie pojawiły się oczy na ziejącej pustką twarzy. Jakby wcześniej przez przypadek pokazał jej coś, czego nie zamierzał. Eileen czuła, jak jej płuca wypełnia woda i znów wszystko wokół zrobiło się czarne.
Obudziła się krztusząc i nie mogąc złapać oddechu. Tym razem nie było obok Petera, nie miał jej kto uratować... Nieustannie próbowała zaczerpnąć tchu, ale czuła tylko wodę wlewającą jej się do płuc. Przeraziła ją myśl, że Gillian na pewno już śpi. Nie miała nawet jak jej obudzić... Uspokój się, nakazała sobie. Tak tylko pogarszała sytuację. Brakowało jej powietrza, znów zaczęła ogarniać ją ciemność, ale siłą woli zachowywała przytomność. Mogła by się poddać i już nic nie czuć, ale musiała spróbować coś zrobić. Zawalczyć o siebie. Kątem oka dostrzegła czarkę z sokiem, stojącą na szafce obok łóżka. Z trudem zrzuciła ją z szafki na posadzkę. Naczynie narobiło dużego hałasu uderzając o podłogę, hałasu, który niósł się echem po całym pomieszczeniu. Brunetka usłyszała trzaśnięcie drzwiami w odległej części pomieszczenia i osunęła się w mrok.
wtorek, 12 lutego 2013
Rozdział 32
Nie jestem pewna dlaczego, ale pasuje mi ta piosenka, do pewnego fragmentu.
Szczerze? Podoba mi się ten rozdział :D i jakoś naszło mnie na pisanie...
Miłej lektury :)
* * *
Czując delikatny podmuch na swojej skórze, brunetka uchyliła leniwie powieki i zobaczyła... Niebo. Usiadła gwałtownie i rozejrzała się. To, co zobaczyła zaskakująco ją uspokoiło. Znajdowała się na malutkiej polanie w samym sercu lasu. Zewsząd dochodziło wesołe ćwierkanie ptaków, a wszędzie wokół zieleniły się listki na drzewach. Cała polana pokryta była miękką, gęstą trawą, z której wychylały się wiosenne kwiaty. Młodziutkie roślinki wydzielały z siebie słodkawą, oszałamiającą woń. Dziewczyna ponownie spojrzała w górę i westchnęła, kiedy jej oczom ukazały się jasne promienie słońca, przeświecające przez korony drzew. Widok zapierał dech w piersi. Wpatrywała się w piękno tego krajobrazu, a w jej zielonych oczach błyszczały wesołe iskierki. Dłonią raz po raz przeczesywała gęstą trawę, rozkoszując się jej miękkim dotykiem. Dzień był piękny, przez co umysł dziewczyny był niezwykle wolny, czuła się beztrosko. W jej głowie zaświtała pewna myśl. Kwiaty wokół niej były tak piękne, że nadawałyby się na bukiet. Niespiesznie wstała i dopiero spostrzegła, że jest boso. Na sobie miała swoją ulubioną letnią sukienkę. Wzruszyła ramionami, nie zamierzając się nad tym zastanawiać. Było bardzo ciepło, słońce przyjemnie rozgrzewało jej ciało. Zanim zabrała się za zrywanie kwiatów, zebrała włosy w luźny warkocz, by nie przeszkadzały jej w czynności.
Miała już całe naręcze kwiatów, kiedy usłyszała gdzieś w oddali, między drzewami szelest. Rozejrzała się, próbując odnaleźć źródło dźwięku. Z początku była zaniepokojona, ale uspokoiła ją myśl, że to tylko królik, który szukał pożywienia. Uśmiechnęła się do siebie i pokręciła głową z niedowierzaniem. Co złego mogłoby się stać w tak pięknym miejscu? Ledwie o tym pomyślała, poczuła jakiś dotyk na swoich plecach. Pisnęła cicho, odskakując. Kwiaty, które trzymała w ramionach posypały się na ziemię. Odwróciła się, spodziewając się ujrzeć tylko jakąś gałąź, zwieszającą się z jednego z niższych drzew, a tymczasem zobaczyła młodego mężczyznę. Nie widziała jego twarzy, gdyż na jego plecy, i wprost na nią padały promienie słońca, oślepiając ją i sprawiając, że postać była w cieniu. Brunetka cofnęła się o kilka kroków, a jej ciało spięło się w nerwowym oczekiwaniu na rozwój akcji.
- Spokojnie... - usłyszała znajomy głos, który wypełniał przyjemnym ciepłem jej ciało. Niepokój zniknął równie szybko, jak się pojawił.
- Peter! - zawołała, podchodząc bliżej. - Nie musiałeś mnie tak straszyć.
Chłopak wyszedł do niej na polanę i wreszcie mogła mu się dokładnie przyjrzeć. Chłopak miał na sobie dżinsy i rozpiętą koszulę, ukazującą niesamowicie umięśniony brzuch. On również był boso. Już na sam ten widok dziewczynie zrobiło się gorąco. Uniosła wzrok, by przyjrzeć się jego twarzy. Promienie słońca tańczyły w jego rudych włosach, wywołując niesamowite wrażenie. Na jego twarzy gościł szeroki uśmiech, obejmujący również zielone, błyszczące oczy. Jej serce zaczęło trzepotać jak szalone w nierównym rytmie, a na jej policzki wpłynął rumieniec. Spuściła wzrok, starając się ukryć fakt, że się rumieni. Mężczyzna tylko zaśmiał się ciepło i podszedł jeszcze bliżej, obejmując ją silnymi ramionami, którym nie mogła i nie chciała się oprzeć. Przytuliła się do niego, chowając twarz w zagłębieniu jego szyi. Znów wszystko było doskonale. Czuła, że właśnie tu jest jej miejsce. Właśnie przy nim. Trwali tak, przytuleni, przez dłuższą chwilę. W końcu chłopak się odezwał.
- Chodź, znalazłem niesamowite miejsce, kiedy spałaś - oznajmił, uśmiechając się jeszcze szerzej. Złapał brunetkę za rękę i poprowadził między drzewa. Poszła za nim bez wahania. Wiedziała, że poszłaby za nim wszędzie. Nie musiała się obawiać niczego złego z jego strony. Kochał ją, a ona widziała to w jego oczach. Mimo wszystko wciąż jej to powtarzał. Był przy niej. Chronił i dbał o nią. A ona odwzajemniała się tym samym.
- Wyspałaś się? - zapytał, patrząc na nią z troską. Odpowiedziała mu uśmiechem.
- I to jak. Długo spałam?
- Kilka godzin. Zdążyłem się na Ciebie napatrzeć, a później zwiedzić okolicę - prowadził ją wąską, leśną ścieżką, a las z każdym krokiem stawał się coraz gęstszy.
- Niedługo będziemy musieli wracać, prawda? - zapytała z żalem wyczuwalnym w głosie, przyglądając się z czułością jak ukochany odsuwa grube gałęzie, by mogła spokojnie przejść. W pewnej chwili zasłonił jej oczy i jeszcze kawałek przeszli właśnie w ten sposób. Do uszu dziewczyny dobiegł cichy szum. Zaintrygowało ją to.
- Jesteśmy - szepnął jej do ucha i zabrał dłonie z jej oczu. To, co zobaczyła, było piękne. Przed nimi rozciągała się wstęga krystalicznie czystej wody, tworząca strumyczek. Dziewczyna przykucnęła, nabierając w dłonie lodowatą wodę. W końcu odwróciła się w stronę chłopaka z uśmiechem, który zastygł na jej twarzy. Zniknął. Jeszcze przed chwilą czuła jego obecność za sobą, a teraz po prostu go nie było. Niepokój zmroził jej serce. Starała się wytłumaczyć sobie, że ukochany pewnie chce zrobić jej jakiś głupi numer i pewnie za chwilę wyskoczy zza któregoś z drzew. Już za chwilę... Już teraz... Ale nic takiego się nie stało.
Z rosnącym niepokojem weszła na powrót między drzewa. Czy bezpieczeństwo, które czuła wcześniej było tylko ułudą? Nie... Ten chłopak na pewno by jej nie zostawił. Coś musiało mu się stać... Musi tylko go znaleźć, a wszystko znów będzie dobrze. Tylko bez niego czuła się taka bezradna... Nagle zrobiło się ciemno, jakby ktoś za machnięciem magicznej różdżki zgasił słońce. Las stał się nieprzyjazny, brunetka szła, a właściwie przedzierała się między drzewami, boleśnie raniąc stopy o ostre kamienie, których wcześniej przecież tam nie było. Co chwilę zaczepiała się o jakieś kolczaste rośliny, które drapały jej odkrytą skórę, lub wczepiały się w sukienkę. Gdzieś w oddali zahukała sowa, sprawiając, że mroczny las zaczął ją naprawdę przerażać. Radosna beztroska, którą czuła od kiedy się obudziła, zniknęła. Teraz jej umysł wypełniały niezliczone, przerażające myśli.
- Peter! - zawołała z przerażeniem, rozglądając się wokół.
W lesie zapanował chłód, dziewczyna drżała z zimna. Po chwili zerwał się straszliwy wiatr. Oczy dziewczyny zaszły łzami, kiedy znalazła się w nich ziemia niesiona przez okrutny wiatr. Starała się uspokoić szalone bicie serca. Skrawkiem sukienki otarła oczy, ale to sprawiło jedynie, że zaczęły bardziej piec. W oddali zobaczyła coś na kształt odzianej w czerń postaci. Wydawało jej się, że postać patrzy wprost na nią. Niewiele myśląc, zaczęła biec w przeciwnym kierunku. Próbowała jak najbardziej zwiększyć dystans dzielący ją od potencjalnego zagrożenia. W tym szaleńczym pędzie kilka razy upadła, boleśnie zdzierając kolana. Z trudem ignorowała ból, ale nie mogła się poddać. Tak niewiele brakowało jej do końca lasu... Między drzewami widziała kojące, słoneczne światło, które miało ją uratować. Tam na pewno będą ludzie, pomyślała, i zebrała resztki sił, by podjąć ostatnią próbę. Kroki, które słyszała za sobą, były coraz bliżej. Czuła, że nie zdoła, ale musiała spróbować. To była jej ostatnia szansa. Musi się udać... Zanim jednak dobiegła, opadła z sił. Tak niewiele brakowało... Odwróciła się, by widzieć swojego oprawcę. Będzie silna. Będzie walczyć do ostatniej chwili. Nie podda się. Nie da mu tej satysfakcji.
Kolejny raz upadła. Tym razem jednak nie dała rady się podnieść. Czarna postać była już tuż nad nią. Dziewczyna cofała się niezdarnie, na wpół siedząc, aż w końcu oparła się plecami o drzewo. Nie miała już dokąd uciec. A nawet jeśli znalazłaby jakąś drogę ucieczki, nie miała siły, by podnieść się na nogi. Postać była teraz doskonale widoczna. Była już pewna, że to mężczyzna. Od stóp do głów ubrany na czarno. Za nim powiewała czarna szata, niemal zlewająca się z lasem, w mroku, który panował dookoła. Najbardziej przerażający był fakt, że mężczyzna nie miał twarzy. Jego obecność sprawiała, że dziewczynę przepełniła przejmująca pustka w środku, mimo towarzyszących jej uczuć: strachu, bezsilności i samotności. Mężczyzna złapał ją za gardło, odcinając jej dopływ powietrza i uniósł ją z ziemi. Dusiła się. Szarpała się, wyrywała i kopała, póki nie wyczerpała resztek sił. W końcu opadła bezwładnie, nie mogąc się już poruszyć. W pionie trzymały ją tylko zaciśnięte na gardle dłonie. Nie mogła krzyczeć. Nie mogła złapać oddechu. Czuła, że to już naprawdę koniec. Ostatnim co zobaczyła, były czarne, zionące pustką, okrutne oczy, które pojawiły się na jego obliczu tylko na ułamek sekundy. A w końcu i one rozpłynęły się w ogarniającym ją mroku.
Miała już całe naręcze kwiatów, kiedy usłyszała gdzieś w oddali, między drzewami szelest. Rozejrzała się, próbując odnaleźć źródło dźwięku. Z początku była zaniepokojona, ale uspokoiła ją myśl, że to tylko królik, który szukał pożywienia. Uśmiechnęła się do siebie i pokręciła głową z niedowierzaniem. Co złego mogłoby się stać w tak pięknym miejscu? Ledwie o tym pomyślała, poczuła jakiś dotyk na swoich plecach. Pisnęła cicho, odskakując. Kwiaty, które trzymała w ramionach posypały się na ziemię. Odwróciła się, spodziewając się ujrzeć tylko jakąś gałąź, zwieszającą się z jednego z niższych drzew, a tymczasem zobaczyła młodego mężczyznę. Nie widziała jego twarzy, gdyż na jego plecy, i wprost na nią padały promienie słońca, oślepiając ją i sprawiając, że postać była w cieniu. Brunetka cofnęła się o kilka kroków, a jej ciało spięło się w nerwowym oczekiwaniu na rozwój akcji.
- Spokojnie... - usłyszała znajomy głos, który wypełniał przyjemnym ciepłem jej ciało. Niepokój zniknął równie szybko, jak się pojawił.
- Peter! - zawołała, podchodząc bliżej. - Nie musiałeś mnie tak straszyć.
Chłopak wyszedł do niej na polanę i wreszcie mogła mu się dokładnie przyjrzeć. Chłopak miał na sobie dżinsy i rozpiętą koszulę, ukazującą niesamowicie umięśniony brzuch. On również był boso. Już na sam ten widok dziewczynie zrobiło się gorąco. Uniosła wzrok, by przyjrzeć się jego twarzy. Promienie słońca tańczyły w jego rudych włosach, wywołując niesamowite wrażenie. Na jego twarzy gościł szeroki uśmiech, obejmujący również zielone, błyszczące oczy. Jej serce zaczęło trzepotać jak szalone w nierównym rytmie, a na jej policzki wpłynął rumieniec. Spuściła wzrok, starając się ukryć fakt, że się rumieni. Mężczyzna tylko zaśmiał się ciepło i podszedł jeszcze bliżej, obejmując ją silnymi ramionami, którym nie mogła i nie chciała się oprzeć. Przytuliła się do niego, chowając twarz w zagłębieniu jego szyi. Znów wszystko było doskonale. Czuła, że właśnie tu jest jej miejsce. Właśnie przy nim. Trwali tak, przytuleni, przez dłuższą chwilę. W końcu chłopak się odezwał.
- Chodź, znalazłem niesamowite miejsce, kiedy spałaś - oznajmił, uśmiechając się jeszcze szerzej. Złapał brunetkę za rękę i poprowadził między drzewa. Poszła za nim bez wahania. Wiedziała, że poszłaby za nim wszędzie. Nie musiała się obawiać niczego złego z jego strony. Kochał ją, a ona widziała to w jego oczach. Mimo wszystko wciąż jej to powtarzał. Był przy niej. Chronił i dbał o nią. A ona odwzajemniała się tym samym.
- Wyspałaś się? - zapytał, patrząc na nią z troską. Odpowiedziała mu uśmiechem.
- I to jak. Długo spałam?
- Kilka godzin. Zdążyłem się na Ciebie napatrzeć, a później zwiedzić okolicę - prowadził ją wąską, leśną ścieżką, a las z każdym krokiem stawał się coraz gęstszy.
- Niedługo będziemy musieli wracać, prawda? - zapytała z żalem wyczuwalnym w głosie, przyglądając się z czułością jak ukochany odsuwa grube gałęzie, by mogła spokojnie przejść. W pewnej chwili zasłonił jej oczy i jeszcze kawałek przeszli właśnie w ten sposób. Do uszu dziewczyny dobiegł cichy szum. Zaintrygowało ją to.
- Jesteśmy - szepnął jej do ucha i zabrał dłonie z jej oczu. To, co zobaczyła, było piękne. Przed nimi rozciągała się wstęga krystalicznie czystej wody, tworząca strumyczek. Dziewczyna przykucnęła, nabierając w dłonie lodowatą wodę. W końcu odwróciła się w stronę chłopaka z uśmiechem, który zastygł na jej twarzy. Zniknął. Jeszcze przed chwilą czuła jego obecność za sobą, a teraz po prostu go nie było. Niepokój zmroził jej serce. Starała się wytłumaczyć sobie, że ukochany pewnie chce zrobić jej jakiś głupi numer i pewnie za chwilę wyskoczy zza któregoś z drzew. Już za chwilę... Już teraz... Ale nic takiego się nie stało.
Z rosnącym niepokojem weszła na powrót między drzewa. Czy bezpieczeństwo, które czuła wcześniej było tylko ułudą? Nie... Ten chłopak na pewno by jej nie zostawił. Coś musiało mu się stać... Musi tylko go znaleźć, a wszystko znów będzie dobrze. Tylko bez niego czuła się taka bezradna... Nagle zrobiło się ciemno, jakby ktoś za machnięciem magicznej różdżki zgasił słońce. Las stał się nieprzyjazny, brunetka szła, a właściwie przedzierała się między drzewami, boleśnie raniąc stopy o ostre kamienie, których wcześniej przecież tam nie było. Co chwilę zaczepiała się o jakieś kolczaste rośliny, które drapały jej odkrytą skórę, lub wczepiały się w sukienkę. Gdzieś w oddali zahukała sowa, sprawiając, że mroczny las zaczął ją naprawdę przerażać. Radosna beztroska, którą czuła od kiedy się obudziła, zniknęła. Teraz jej umysł wypełniały niezliczone, przerażające myśli.
- Peter! - zawołała z przerażeniem, rozglądając się wokół.
W lesie zapanował chłód, dziewczyna drżała z zimna. Po chwili zerwał się straszliwy wiatr. Oczy dziewczyny zaszły łzami, kiedy znalazła się w nich ziemia niesiona przez okrutny wiatr. Starała się uspokoić szalone bicie serca. Skrawkiem sukienki otarła oczy, ale to sprawiło jedynie, że zaczęły bardziej piec. W oddali zobaczyła coś na kształt odzianej w czerń postaci. Wydawało jej się, że postać patrzy wprost na nią. Niewiele myśląc, zaczęła biec w przeciwnym kierunku. Próbowała jak najbardziej zwiększyć dystans dzielący ją od potencjalnego zagrożenia. W tym szaleńczym pędzie kilka razy upadła, boleśnie zdzierając kolana. Z trudem ignorowała ból, ale nie mogła się poddać. Tak niewiele brakowało jej do końca lasu... Między drzewami widziała kojące, słoneczne światło, które miało ją uratować. Tam na pewno będą ludzie, pomyślała, i zebrała resztki sił, by podjąć ostatnią próbę. Kroki, które słyszała za sobą, były coraz bliżej. Czuła, że nie zdoła, ale musiała spróbować. To była jej ostatnia szansa. Musi się udać... Zanim jednak dobiegła, opadła z sił. Tak niewiele brakowało... Odwróciła się, by widzieć swojego oprawcę. Będzie silna. Będzie walczyć do ostatniej chwili. Nie podda się. Nie da mu tej satysfakcji.
Kolejny raz upadła. Tym razem jednak nie dała rady się podnieść. Czarna postać była już tuż nad nią. Dziewczyna cofała się niezdarnie, na wpół siedząc, aż w końcu oparła się plecami o drzewo. Nie miała już dokąd uciec. A nawet jeśli znalazłaby jakąś drogę ucieczki, nie miała siły, by podnieść się na nogi. Postać była teraz doskonale widoczna. Była już pewna, że to mężczyzna. Od stóp do głów ubrany na czarno. Za nim powiewała czarna szata, niemal zlewająca się z lasem, w mroku, który panował dookoła. Najbardziej przerażający był fakt, że mężczyzna nie miał twarzy. Jego obecność sprawiała, że dziewczynę przepełniła przejmująca pustka w środku, mimo towarzyszących jej uczuć: strachu, bezsilności i samotności. Mężczyzna złapał ją za gardło, odcinając jej dopływ powietrza i uniósł ją z ziemi. Dusiła się. Szarpała się, wyrywała i kopała, póki nie wyczerpała resztek sił. W końcu opadła bezwładnie, nie mogąc się już poruszyć. W pionie trzymały ją tylko zaciśnięte na gardle dłonie. Nie mogła krzyczeć. Nie mogła złapać oddechu. Czuła, że to już naprawdę koniec. Ostatnim co zobaczyła, były czarne, zionące pustką, okrutne oczy, które pojawiły się na jego obliczu tylko na ułamek sekundy. A w końcu i one rozpłynęły się w ogarniającym ją mroku.
poniedziałek, 11 lutego 2013
Rozdział 31
Rozdział ze specjalną, urodzinową dedykacją dla Lexie ;)
* * *
* * *
Mimo, że minął dopiero drugi dzień od fatalnej w skutkach przygody w lesie, Eileen czuła, jakby minęły tygodnie. Większość książek przyniesionych przez Annie przeczytała przed samym trafieniem do Skrzydła Szpitalnego, więc nie było sensu czytać ich ponownie w tak krótkim czasie. Dwie cieńsze przeczytała poprzedniego dnia, a za ostatnią, która jej pozostawała, aż żal było się brać, wolała zachować ją na gorsze czasy. Poranek trzeciego dnia w szpitalu zaczął się dość nieprzyjemnie. Gillian przyniosła jej śniadanie, Ślizgonka jednak nie była w stanie niczego przełknąć, z powodu męczącego ją wciąż bólu gardła. Dziewczyna nadal nie mogła się odezwać. Był wtorek, od rana pielęgniarka miała dużo pracy, więc zaglądała tylko na chwilę. Eileen żałowała, że nie może posłuchać ciekawych opowieści niewiele starszej Uzdrowicielki. Straciła nadzieję, że cokolwiek umili jej dzień, do czasu kiedy lekcje się skończą. Po śniadaniu została jednak mile zaskoczona.
Dziewczyna po nieudanej próbie zjedzenia śniadania, ułożyła się wygodnie na łóżku, by spróbować zasnąć. Zazwyczaj kiedy była chora, potrafiła przesypiać całą noc i jeszcze pół dnia. Wiedziała, że może być ciężko usnąć. Zamknęła oczy i starała się uspokoić potok myśli. Po chwili usłyszała znajomy głos, dobiegający z drugiego końca sali. Ktoś, a tą osobą był nie kto inny jak Peter, próbował, mimo protestów Gillian wejść do środka. Eileen zacisnęła mocniej powieki i wytężyła słuch. Nie mogła rozróżnić słów. Po chwili głosy stały się głośniejsze, a towarzyszyć im zaczął stukot dwóch par butów. Dziewczyna pospiesznie usiadła na łóżku, przygładziła włosy, by zatrzeć ślady układania się do snu i w ostatniej chwili porwała z szafki książkę i otworzyła ją na pierwszej lepszej stronie. Zasłona oddzielająca jej łóżko od pozostałych odsunęła się nieznacznie i w dziurze pojawiła się głowa Gillian.
- Nie śpisz? - zapytała, przyglądając jej się. Pacjentka tylko pokręciła przecząco głową i uśmiechnęła się. Pielęgniarka wycofała się i za zasłonę wszedł Peter. - Ale jakby ktoś tu przyszedł, to ja nie wiem o tym, że tu jesteś. Jakby ktoś pytał, to wszystkiego się wyprę.
Doszedł ich jeszcze zza zasłony kobiecy głos, po czym Gillian odeszła do swojego gabinetu stukając obcasami. Rudy Gryfon odczekał, aż kroki ucichną i dopiero się odezwał.
- Coś Ty najlepszego narobiła? - Eileen opuściła wzrok, widząc na sobie karcące spojrzenie przyjaciela i tylko wzruszyła ramionami. Nie zrobiła tego przecież celowo. Kiedy siedziała w tym lesie była tak daleka od rzeczywistości jak nigdy wcześniej. Po chwili uderzyła się dłonią w czoło. Przecież on nie wiedział, co się wtedy stało. Jedyne, czego mógł się dowiedzieć od Diany, to to, gdzie jest jego przyjaciółka i w jakim stanie. - Co się stało?
Patrzył na nią wyczekująco, ale ona tylko prychnęła ze złością. Oczekiwał, że mu odpowie? Chłopak tylko przewrócił oczami. Eileen wbiła w niego mordercze spojrzenie. Po chwili machnęła ręką, w geście mającym ukazywać szkołę i wskazała na niego podbródkiem. Miało to znaczyć: “dlaczego nie jesteś na lekcjach?”. Przyjaciel przewrócił oczami.
- I miałem pozwolić, żebyś siedziała tu zupełnie sama? Niedoczekanie Twoje - westchnął, widząc jej minę. - Przestań narzekać i ciesz się, że nie musisz się zanudzać na śmierć w szpitalu, kiedy reszta szkoły zanudza się na śmierć na lekcjach. To poniekąd transakcja wiązana. - Puścił do niej oczko
- Dzięki temu, że tu jesteś, nie siedzę na lekcjach i mam po temu całkiem niezły powód.
Dziewczyna zaśmiała się bezgłośnie i zrobiła przyjacielowi miejsce koło siebie na łóżku. Kiedy już ułożył się wygodnie i objął ją ramieniem, gestem zachęciła go do mówienia. O czymkolwiek. Więc opowiadał. O żartach, które robił nauczycielom, czy znajomym. O swoich Gryfońskich przyjaciołach. O tym co tylko przyszło mu do głowy. A Eileen mogła tylko słuchać. Oparła głowę na ramieniu chłopaka i przymknęła oczy. Była mu wdzięczna, że do niej przyszedł.
W końcu, ku zaskoczeniu Ślizgonki, Peterowi skończyły się pomysły na to, o czym mógłby mówić, więc tylko leżeli na szpitalnym łóżku i milczeli. Mimo to nie nudziło im się. Poprzedniego dnia, kiedy całe przedpołudnie Eileen spędziła sama, nudziła się niemiłosiernie. Teraz wystarczył fakt, że był obok niej przyjaciel, a czas wcale jej się nie dłużył. Leżała z zamkniętymi oczami, wsłuchana w bicie serca Gryfona i zapomniała zupełnie o tym, że jest chora, jak i o tym, gdzie jest. Ból gardła ćmił gdzieś tylko w oddali. Dało się go ignorować. Dziewczyna znajdowała się gdzieś na granicy świadomości. Kiedy na łóżko obok nich wskoczyła mała ruda kulka, uchyliła tylko nieznacznie powieki. To kociak Petera również przyszedł ją odwiedzić. Teraz wdrapywał się na swojego właściciela, by po chwili ułożyć się na jego klatce piersiowej tuż obok jej głowy. Eileen zaczęła głaskać Pete’a i już po chwili odpłynęła w sen.
Dziewczyna po nieudanej próbie zjedzenia śniadania, ułożyła się wygodnie na łóżku, by spróbować zasnąć. Zazwyczaj kiedy była chora, potrafiła przesypiać całą noc i jeszcze pół dnia. Wiedziała, że może być ciężko usnąć. Zamknęła oczy i starała się uspokoić potok myśli. Po chwili usłyszała znajomy głos, dobiegający z drugiego końca sali. Ktoś, a tą osobą był nie kto inny jak Peter, próbował, mimo protestów Gillian wejść do środka. Eileen zacisnęła mocniej powieki i wytężyła słuch. Nie mogła rozróżnić słów. Po chwili głosy stały się głośniejsze, a towarzyszyć im zaczął stukot dwóch par butów. Dziewczyna pospiesznie usiadła na łóżku, przygładziła włosy, by zatrzeć ślady układania się do snu i w ostatniej chwili porwała z szafki książkę i otworzyła ją na pierwszej lepszej stronie. Zasłona oddzielająca jej łóżko od pozostałych odsunęła się nieznacznie i w dziurze pojawiła się głowa Gillian.
- Nie śpisz? - zapytała, przyglądając jej się. Pacjentka tylko pokręciła przecząco głową i uśmiechnęła się. Pielęgniarka wycofała się i za zasłonę wszedł Peter. - Ale jakby ktoś tu przyszedł, to ja nie wiem o tym, że tu jesteś. Jakby ktoś pytał, to wszystkiego się wyprę.
Doszedł ich jeszcze zza zasłony kobiecy głos, po czym Gillian odeszła do swojego gabinetu stukając obcasami. Rudy Gryfon odczekał, aż kroki ucichną i dopiero się odezwał.
- Coś Ty najlepszego narobiła? - Eileen opuściła wzrok, widząc na sobie karcące spojrzenie przyjaciela i tylko wzruszyła ramionami. Nie zrobiła tego przecież celowo. Kiedy siedziała w tym lesie była tak daleka od rzeczywistości jak nigdy wcześniej. Po chwili uderzyła się dłonią w czoło. Przecież on nie wiedział, co się wtedy stało. Jedyne, czego mógł się dowiedzieć od Diany, to to, gdzie jest jego przyjaciółka i w jakim stanie. - Co się stało?
Patrzył na nią wyczekująco, ale ona tylko prychnęła ze złością. Oczekiwał, że mu odpowie? Chłopak tylko przewrócił oczami. Eileen wbiła w niego mordercze spojrzenie. Po chwili machnęła ręką, w geście mającym ukazywać szkołę i wskazała na niego podbródkiem. Miało to znaczyć: “dlaczego nie jesteś na lekcjach?”. Przyjaciel przewrócił oczami.
- I miałem pozwolić, żebyś siedziała tu zupełnie sama? Niedoczekanie Twoje - westchnął, widząc jej minę. - Przestań narzekać i ciesz się, że nie musisz się zanudzać na śmierć w szpitalu, kiedy reszta szkoły zanudza się na śmierć na lekcjach. To poniekąd transakcja wiązana. - Puścił do niej oczko
- Dzięki temu, że tu jesteś, nie siedzę na lekcjach i mam po temu całkiem niezły powód.
Dziewczyna zaśmiała się bezgłośnie i zrobiła przyjacielowi miejsce koło siebie na łóżku. Kiedy już ułożył się wygodnie i objął ją ramieniem, gestem zachęciła go do mówienia. O czymkolwiek. Więc opowiadał. O żartach, które robił nauczycielom, czy znajomym. O swoich Gryfońskich przyjaciołach. O tym co tylko przyszło mu do głowy. A Eileen mogła tylko słuchać. Oparła głowę na ramieniu chłopaka i przymknęła oczy. Była mu wdzięczna, że do niej przyszedł.
W końcu, ku zaskoczeniu Ślizgonki, Peterowi skończyły się pomysły na to, o czym mógłby mówić, więc tylko leżeli na szpitalnym łóżku i milczeli. Mimo to nie nudziło im się. Poprzedniego dnia, kiedy całe przedpołudnie Eileen spędziła sama, nudziła się niemiłosiernie. Teraz wystarczył fakt, że był obok niej przyjaciel, a czas wcale jej się nie dłużył. Leżała z zamkniętymi oczami, wsłuchana w bicie serca Gryfona i zapomniała zupełnie o tym, że jest chora, jak i o tym, gdzie jest. Ból gardła ćmił gdzieś tylko w oddali. Dało się go ignorować. Dziewczyna znajdowała się gdzieś na granicy świadomości. Kiedy na łóżko obok nich wskoczyła mała ruda kulka, uchyliła tylko nieznacznie powieki. To kociak Petera również przyszedł ją odwiedzić. Teraz wdrapywał się na swojego właściciela, by po chwili ułożyć się na jego klatce piersiowej tuż obok jej głowy. Eileen zaczęła głaskać Pete’a i już po chwili odpłynęła w sen.
* * *
Wiem, że krótki, wiem... Ale jak już wcześniej wspominałam, nie planowałam pisać, póki pewna osoba nie nadgoni <3
Pomyślałam jednak, że specjalnie dla Lexie mogę napisać ^^ Wiem, że wolałabyś coś konkretniejszego, wiem... Jeszcze raz wszystkiego najlepszego <3
i przy okazji zapraszam do Petera ;)
http://petergripple.blogspot.com/
http://petergripple.blogspot.com/
piątek, 8 lutego 2013
Rozdział 30
Dziewczyna nie wiedziała, jak długo już siedzi w lesie. Czas
zupełnie nie miał dla niej znaczenia. Była sama ze swoim smutkiem i to
jej pasowało. Mogła w spokoju przemyśleć wszystko, trochę poużalać się
nad sobą, żeby w reszcie dojść do wniosku, że nie może się załamywać.
Było jej bardzo źle z powodu Dylana. Bardzo jej na nim zależało, ale
może jednak nie w sposób, którego on od niej oczekiwał? Żałowała, że
musieli się o tym przekonać w taki sposób. Do tej pory, nawet jeśli
czuła, że w ich związku coś wygląda nie tak, jak powinno, to tłumaczyła
sobie, że to wcale nie o to chodzi. Dlaczego od razu nie zorientowała
się o co tak naprawdę chodzi? Wtedy mogliby po prostu ze sobą
porozmawiać, załatwić to na spokojnie i wciąż być przyjaciółmi. Tak
przynajmniej jej się wydawało. A czy to, co on czuł do niej, było
prawdziwe? Jej wydawało się, że jest zakochana, może on również to miał?
Ale czy wtedy byłby tak zazdrosny i zdesperowany? Tyle pytań, które
pozostawały bez odpowiedzi. Na te dotyczące jej samej Eileen nie
potrafiła odpowiedzieć. A jeśli chodziło o Dylana... Z pewnością nie
będzie chciał z nią rozmawiać. Może nawet zacznie traktować ją jak
wroga... Jedno wiedziała na pewno. Nie była gotowa spróbować. Do czasu,
kiedy się na to zdecyduje, nie będzie się tym przejmować. Pokłóciła się z
przyjacielem, ale to jeszcze nie jest powód do tego, by snuć się jak
cień po szkole. Nie lubiła obnosić się ze swoimi problemami. Starała się
zachowywać normalnie i tylko czasem, najczęściej w samotności,
pozwalała sobie na słabość. Nawet, kiedy coś ją trapiło, ludzie tego nie
zauważali. Umiała o to zadbać.
Kiedy wreszcie smutek został zażegnany, Ślizgonka uniosła głowę i rozejrzała się. Wokół zapadał zmrok. Mimo, że drzewa chroniły ją przed uciążliwym deszczem, była już cała przemoczona. Śnieg wokół, pod wpływem zmian temperatury, topił się, gdzieniegdzie ukazując fragmenty przemarzniętej ziemi, pamiętające jeszcze minusowe temperatury ostatnich miesięcy. Dziewczyna podniosła się z trudem z ziemi. Dopiero dotarło do niej jak bardzo jest zmarznięta. Ruszyła w stronę zamku, tym samym z wolna rozgrzewając zesztywniałe z zimna mięśnie. Rękawem otarła twarz, zbierając resztki makijażu, które nie spłynęły razem ze łzami i deszczem. Otuliła się dokładnie przemoczonym płaszczem, który chociaż trochę osłaniał ją od wiatru i strug wody, lejących się z zachmurzonego nieba. Wcześniej pogoda oddawała jej nastrój, zupełnie jej nie przeszkadzała, ale teraz dotkliwie odczuwała uderzające w nią wielkie krople wody. Włosy przyklejały jej się do twarzy, wpadały do oczu, wraz z deszczem, utrudniającym jej widzenie. Zapadała się po kolana w mokrą breję, pozostałą po białym, puszystym śniegu. Za każdym razem, kiedy odrywała but od podłoża błoto wydawało nieprzyjemne cmoknięcie, skutecznie zagłuszane przez ulewę. To wszystko sprawiało, że Eileen z trudem się poruszała i chyba cudem, po bardzo długim czasie udało jej się dotrzeć do zamku.
Chciała niezauważenie przemknąć do łazienki prefektów, jednak kiedy tylko postawiła pierwsze kroki w Sali Wejściowej, tuż za nią rozległ się wściekły wrzask Filcha.
- Wstrętni uczniowie! Tylko brudzą i wrzeszczą! - skrzeczał, a dziewczyna aż podskoczyła z przerażenia. Kiedy woźny skamlał i użalał się na zakaz torturowania uczniów, Ślizgonka po cichu udała się do lochów. Przechodząc koło Wielkiej Sali zerknęła tylko do środka. Była pora kolacji, więc wszyscy uczniowie byli tam zgromadzeni. Wszędzie dało się słyszeć wesołe rozmowy, śmiechy. Ciepło bijące z wnętrza pomieszczenia niemal zwaliło ją z nóg. Eileen zignorowała je i poszła najpierw do pokoju wspólnego po czyste ubranie. W dormitorium zrzuciła z siebie płaszcz, a na przemoczone ubranie założyła ciepły szlafrok. Poczuła się niewiele lepiej.
Pospiesznie udała się do łazienki prefektów. Weszła, jak zawsze ze zdumieniem rozglądając się po pomieszczeniu. Prawie całą przestrzeń wypełniała ogromna wanna wielkości niemal dorównującej średniemu basenowi, do której na brzegu pod ścianą dochodziły setki kranów i kraników, a woda z każdego połączona była z innym płynem do kąpieli. Czarownica miała na to tylko jedno słowo - magia. Odkręciła jeden z najbliższych kurków, a z wielkiego kranu poleciał strumień gorącej wody, lekko zabarwionej na kolor pomarańczowy. Po chwili do jej nozdrzy doleciał słodki zapach brzoskwiń.
Dziewczyna spędziła w wodzie co najmniej dwie godziny, starając się porządnie rozgrzać zmarznięte ciało. Powoli odzyskiwała czucie w zesztywniałych kończynach. Całą skórę miała zaczerwienioną od gorącej wody, a każdy jej kawałek piekł żywym ogniem. Nie wiedziała, jak mogła stracić kontakt z rzeczywistością na tyle, by dopuścić do tego, żeby tak przemarznąć. Miała świadomość, że mogło się to źle skończyć. Po zakończonej kąpieli założyła ciepłą piżamę i otuliła się grubym szlafrokiem. Z trudem rozczesała włosy i udała się z powrotem do dormitorium. W połowie drogi zmieniła jednak zdanie co do celu podróży. Poszła w stronę kuchni. Zatrzymała się przed obrazem przedstawiającym misę z owocami i połaskotała gruszkę. Jej oczom ukazała się przestronna kuchnia. Już po chwili była otoczona przez skrzaty, które co rusz proponowały jej coraz to lepsze potrawy. Do tej chwili nie była nawet świadoma, jak jest głodna. Od śniadania nie miała nic w ustach, nie czuła jednak wcześniej głodu. Teraz jej pobudzony żołądek nachalnie domagał się uwagi.
Kiedy Eileen wychodziła z kuchni, miała torbę i kieszenie szlafroka wypełnione po brzegi różnymi smakołykami. W ciągu ostatnich kilku godzin rozgrzała się i wypełniła żołądek, więc przyszła kolej na zmęczenie. Idąc do pokoju wspólnego ledwo powłóczyła nogami, co rusz ziewając przeciągle. Nie dość, że miała za sobą ciężki dzień, to jeszcze dostała zapasy słodyczy na jakieś pół roku, które teraz musiała dotaszczyć do dormitorium. Na swojej drodze spotkała Rose. Dziewczyna wyglądała o wiele lepiej niż w ciągu ostatnich kilku dni. Gryfonka nawet się do niej uśmiechnęła. Czyżby związek z Peterem rozkwitał? A może tym razem chodziło o Toma? W końcu bądź co bądź, podobała mu się. I to zapewne już od dłuższego czasu. Cała sytuacja z Eileen była tylko chwilowym, prawie całkiem przypadkowym zauroczeniem. Rose nawiązała nic niezobowiązującą, uprzejmą rozmowę, czym zaskoczyła Ślizgonkę. Wyglądało to tak, jakby wyciągała rękę na zgodę. Miłe, jednak wybrała sobie fatalny moment. Zielonooka słaniała się na nogach, walcząc ze zmęczeniem. Starała się jednak wyglądać w miarę normalnie. Podzieliła się z młodą czarownicą słodyczami, które dostała od skrzatów, z ulgą opróżniając kieszenie i część torby. Po kilku minutach z uśmiechem pożegnała się z Gryfonką i z ulgą wróciła do dormitorium. Zostawiła torbę na podłodze koło kufra, znajdującego się w nogach łóżka, a sama wczołgała się pod kołdrę, nawet nie zdejmując uprzednio grubego koca, który zakrywał pościel, czy nawet szlafroka. Mimo tylu warstw na sobie, kiedy zasypiała, znów drżała z zimna.
Kiedy wreszcie smutek został zażegnany, Ślizgonka uniosła głowę i rozejrzała się. Wokół zapadał zmrok. Mimo, że drzewa chroniły ją przed uciążliwym deszczem, była już cała przemoczona. Śnieg wokół, pod wpływem zmian temperatury, topił się, gdzieniegdzie ukazując fragmenty przemarzniętej ziemi, pamiętające jeszcze minusowe temperatury ostatnich miesięcy. Dziewczyna podniosła się z trudem z ziemi. Dopiero dotarło do niej jak bardzo jest zmarznięta. Ruszyła w stronę zamku, tym samym z wolna rozgrzewając zesztywniałe z zimna mięśnie. Rękawem otarła twarz, zbierając resztki makijażu, które nie spłynęły razem ze łzami i deszczem. Otuliła się dokładnie przemoczonym płaszczem, który chociaż trochę osłaniał ją od wiatru i strug wody, lejących się z zachmurzonego nieba. Wcześniej pogoda oddawała jej nastrój, zupełnie jej nie przeszkadzała, ale teraz dotkliwie odczuwała uderzające w nią wielkie krople wody. Włosy przyklejały jej się do twarzy, wpadały do oczu, wraz z deszczem, utrudniającym jej widzenie. Zapadała się po kolana w mokrą breję, pozostałą po białym, puszystym śniegu. Za każdym razem, kiedy odrywała but od podłoża błoto wydawało nieprzyjemne cmoknięcie, skutecznie zagłuszane przez ulewę. To wszystko sprawiało, że Eileen z trudem się poruszała i chyba cudem, po bardzo długim czasie udało jej się dotrzeć do zamku.
Chciała niezauważenie przemknąć do łazienki prefektów, jednak kiedy tylko postawiła pierwsze kroki w Sali Wejściowej, tuż za nią rozległ się wściekły wrzask Filcha.
- Wstrętni uczniowie! Tylko brudzą i wrzeszczą! - skrzeczał, a dziewczyna aż podskoczyła z przerażenia. Kiedy woźny skamlał i użalał się na zakaz torturowania uczniów, Ślizgonka po cichu udała się do lochów. Przechodząc koło Wielkiej Sali zerknęła tylko do środka. Była pora kolacji, więc wszyscy uczniowie byli tam zgromadzeni. Wszędzie dało się słyszeć wesołe rozmowy, śmiechy. Ciepło bijące z wnętrza pomieszczenia niemal zwaliło ją z nóg. Eileen zignorowała je i poszła najpierw do pokoju wspólnego po czyste ubranie. W dormitorium zrzuciła z siebie płaszcz, a na przemoczone ubranie założyła ciepły szlafrok. Poczuła się niewiele lepiej.
Pospiesznie udała się do łazienki prefektów. Weszła, jak zawsze ze zdumieniem rozglądając się po pomieszczeniu. Prawie całą przestrzeń wypełniała ogromna wanna wielkości niemal dorównującej średniemu basenowi, do której na brzegu pod ścianą dochodziły setki kranów i kraników, a woda z każdego połączona była z innym płynem do kąpieli. Czarownica miała na to tylko jedno słowo - magia. Odkręciła jeden z najbliższych kurków, a z wielkiego kranu poleciał strumień gorącej wody, lekko zabarwionej na kolor pomarańczowy. Po chwili do jej nozdrzy doleciał słodki zapach brzoskwiń.
Dziewczyna spędziła w wodzie co najmniej dwie godziny, starając się porządnie rozgrzać zmarznięte ciało. Powoli odzyskiwała czucie w zesztywniałych kończynach. Całą skórę miała zaczerwienioną od gorącej wody, a każdy jej kawałek piekł żywym ogniem. Nie wiedziała, jak mogła stracić kontakt z rzeczywistością na tyle, by dopuścić do tego, żeby tak przemarznąć. Miała świadomość, że mogło się to źle skończyć. Po zakończonej kąpieli założyła ciepłą piżamę i otuliła się grubym szlafrokiem. Z trudem rozczesała włosy i udała się z powrotem do dormitorium. W połowie drogi zmieniła jednak zdanie co do celu podróży. Poszła w stronę kuchni. Zatrzymała się przed obrazem przedstawiającym misę z owocami i połaskotała gruszkę. Jej oczom ukazała się przestronna kuchnia. Już po chwili była otoczona przez skrzaty, które co rusz proponowały jej coraz to lepsze potrawy. Do tej chwili nie była nawet świadoma, jak jest głodna. Od śniadania nie miała nic w ustach, nie czuła jednak wcześniej głodu. Teraz jej pobudzony żołądek nachalnie domagał się uwagi.
Kiedy Eileen wychodziła z kuchni, miała torbę i kieszenie szlafroka wypełnione po brzegi różnymi smakołykami. W ciągu ostatnich kilku godzin rozgrzała się i wypełniła żołądek, więc przyszła kolej na zmęczenie. Idąc do pokoju wspólnego ledwo powłóczyła nogami, co rusz ziewając przeciągle. Nie dość, że miała za sobą ciężki dzień, to jeszcze dostała zapasy słodyczy na jakieś pół roku, które teraz musiała dotaszczyć do dormitorium. Na swojej drodze spotkała Rose. Dziewczyna wyglądała o wiele lepiej niż w ciągu ostatnich kilku dni. Gryfonka nawet się do niej uśmiechnęła. Czyżby związek z Peterem rozkwitał? A może tym razem chodziło o Toma? W końcu bądź co bądź, podobała mu się. I to zapewne już od dłuższego czasu. Cała sytuacja z Eileen była tylko chwilowym, prawie całkiem przypadkowym zauroczeniem. Rose nawiązała nic niezobowiązującą, uprzejmą rozmowę, czym zaskoczyła Ślizgonkę. Wyglądało to tak, jakby wyciągała rękę na zgodę. Miłe, jednak wybrała sobie fatalny moment. Zielonooka słaniała się na nogach, walcząc ze zmęczeniem. Starała się jednak wyglądać w miarę normalnie. Podzieliła się z młodą czarownicą słodyczami, które dostała od skrzatów, z ulgą opróżniając kieszenie i część torby. Po kilku minutach z uśmiechem pożegnała się z Gryfonką i z ulgą wróciła do dormitorium. Zostawiła torbę na podłodze koło kufra, znajdującego się w nogach łóżka, a sama wczołgała się pod kołdrę, nawet nie zdejmując uprzednio grubego koca, który zakrywał pościel, czy nawet szlafroka. Mimo tylu warstw na sobie, kiedy zasypiała, znów drżała z zimna.
* * *
Rano Eileen obudził cichy głos Annie.
- Wstawaj, noo... Miałyśmy iść poćwiczyć zaklęcia... - jęczała jej nad uchem przyjaciółka.
Dziewczyna już miała jej odpowiedzieć, że zaraz wstanie, jednak z jej gardła nie wydobył się żaden dźwięk. Usiadła gwałtownie i jeszcze raz spróbowała się odezwać. Efektów nadal nie było. “No pięknie...”, pomyślała. Przez to wczorajsze przesiadywanie w lesie straciła głos. Struny głosowe odmawiały jej posłuszeństwa i przy okazji potwornie bolało ją gardło. Aż dziw, że to jej nie obudziło. Annie przyglądała jej się z niepokojem.
- Nie wyglądasz dobrze... - zaczęła i przyłożyła dłoń do jej czoła. Szybko ją oderwała. - I zdecydowanie masz gorączkę. Ubieraj się, idziemy do Skrzydła Szpitalnego.
W jej głosie była taka pewność, że Eileen nawet nie próbowała protestować. Ubrała się pospiesznie, a przynajmniej tak jej się wydawało, bo w rzeczywistości zajęło jej to o wiele więcej czasu niż zwykle. Czuła się okropnie. Poza palącym bólem gardła, bolał ją też każdy mięsień, a kończyny miała jak z ołowiu. Wsparła się na ramieniu przyjaciółki i razem przeszły przez pokój wspólny. Zgromadzeni weń uczniowie patrzyli na koleżanki z niepokojem. Annie ucinała każdą rozmowę w zalążku, nie miała teraz czasu odpowiadać na pytania dotyczące Eileen. Sama zainteresowana nie mogła tego zrobić, nawet jakby bardzo chciała. Czarownice udały się do Skrzydła Szpitalnego. Pielęgniarka, niziutka i szczupła kobieta o delikatnych rysach i przejmujących błękitnych oczach, Gillian Summer, bez zbędnych pytań kazała Ślizgonce położyć się do łóżka. Mimo tak niepozornego wyglądu i młodego wieku była naprawdę skuteczna w swoim zawodzie. W Hogwarcie pracowała od zaledwie trzech lat, a pracę dostała tuż po skończeniu szkoły dla uzdrowicieli. Ulubionym pacjentom pozwalała mówić sobie po imieniu. Wielu chłopców, których zachwycała swoim wyglądem, trafiało do szpitala z bardzo błahych przyczyn tylko ze względu na nią. Eileen doskonale to rozumiała. Kobieta naprawdę robiła niezwykłe wrażenie, była miła, w razie potrzeby bardzo stanowcza, a przy tym znała się na swojej pracy jak nikt inny.
- Eileen, będziesz musiała spędzić tu kilka dni. Gdzieś Ty się tak załatwiła, dziewczyno? - zapytała z troską Gillian, na co siódmoklasistka tylko pokręciła bezradnie głową i wskazała na swoje gardło.
- Straciła głos - uzupełniła od razu przyjaciółka. - Nie mam pojęcia gdzie była cały wczorajszy dzień, ale po wczorajszej rozmowie z Dylanem wnioskuję, że była w lesie. Wróciła jak już spałam. A czekałam na nią naprawdę długo.
Eileen posłała Annie mordercze spojrzenie, a gdy ona wzruszyła ramionami, przewróciła oczami i ułożyła się na poduszce. Czuła, że blondynka jeszcze długo będzie się z niej śmiać z tego powodu. Po którymś z kolei złośliwym komentarzu przyjaciółki, kiedy tylko się odwróciła, Zielonooka wyciągnęła ręce, chcąc udusić przyjaciółkę. Odpuściła sobie, kiedy pielęgniarka pogroziła jej palcem. Miała rację. Wszystkie wydarzenia tego i poprzedniego dnia były tylko i wyłącznie jej zasługą. Zapracowała na to własną głupotą i z pewnością należały jej się te komentarze i cała ta choroba.
Po południu Annie przyniosła jej kilka książek. Eileen przyjęła je z wdzięcznością. I z chęcią wysłuchała, jak minął przyjaciółce dzień i jak poszło jej ćwiczenie zaklęć. Sama wciąż nie mogła mówić, ale za to Gillian opowiedziała Annie jak pacjentce minął dzień. Między innymi wspomniała o tym, jak w porze obiadu w Skrzydle Szpitalnym pojawiła się Diana. Pielęgniarka szybko uporała się z jej rozciętym palcem i dziewczyna posiedziała chwilę ze Ślizgonką. Eileen była jej wdzięczna. Przynajmniej nie nudziła się tak bardzo. Ale wszyscy Gryfoni za pewnie już się śmiali z jej utraty głosu.
- Wstawaj, noo... Miałyśmy iść poćwiczyć zaklęcia... - jęczała jej nad uchem przyjaciółka.
Dziewczyna już miała jej odpowiedzieć, że zaraz wstanie, jednak z jej gardła nie wydobył się żaden dźwięk. Usiadła gwałtownie i jeszcze raz spróbowała się odezwać. Efektów nadal nie było. “No pięknie...”, pomyślała. Przez to wczorajsze przesiadywanie w lesie straciła głos. Struny głosowe odmawiały jej posłuszeństwa i przy okazji potwornie bolało ją gardło. Aż dziw, że to jej nie obudziło. Annie przyglądała jej się z niepokojem.
- Nie wyglądasz dobrze... - zaczęła i przyłożyła dłoń do jej czoła. Szybko ją oderwała. - I zdecydowanie masz gorączkę. Ubieraj się, idziemy do Skrzydła Szpitalnego.
W jej głosie była taka pewność, że Eileen nawet nie próbowała protestować. Ubrała się pospiesznie, a przynajmniej tak jej się wydawało, bo w rzeczywistości zajęło jej to o wiele więcej czasu niż zwykle. Czuła się okropnie. Poza palącym bólem gardła, bolał ją też każdy mięsień, a kończyny miała jak z ołowiu. Wsparła się na ramieniu przyjaciółki i razem przeszły przez pokój wspólny. Zgromadzeni weń uczniowie patrzyli na koleżanki z niepokojem. Annie ucinała każdą rozmowę w zalążku, nie miała teraz czasu odpowiadać na pytania dotyczące Eileen. Sama zainteresowana nie mogła tego zrobić, nawet jakby bardzo chciała. Czarownice udały się do Skrzydła Szpitalnego. Pielęgniarka, niziutka i szczupła kobieta o delikatnych rysach i przejmujących błękitnych oczach, Gillian Summer, bez zbędnych pytań kazała Ślizgonce położyć się do łóżka. Mimo tak niepozornego wyglądu i młodego wieku była naprawdę skuteczna w swoim zawodzie. W Hogwarcie pracowała od zaledwie trzech lat, a pracę dostała tuż po skończeniu szkoły dla uzdrowicieli. Ulubionym pacjentom pozwalała mówić sobie po imieniu. Wielu chłopców, których zachwycała swoim wyglądem, trafiało do szpitala z bardzo błahych przyczyn tylko ze względu na nią. Eileen doskonale to rozumiała. Kobieta naprawdę robiła niezwykłe wrażenie, była miła, w razie potrzeby bardzo stanowcza, a przy tym znała się na swojej pracy jak nikt inny.
- Eileen, będziesz musiała spędzić tu kilka dni. Gdzieś Ty się tak załatwiła, dziewczyno? - zapytała z troską Gillian, na co siódmoklasistka tylko pokręciła bezradnie głową i wskazała na swoje gardło.
- Straciła głos - uzupełniła od razu przyjaciółka. - Nie mam pojęcia gdzie była cały wczorajszy dzień, ale po wczorajszej rozmowie z Dylanem wnioskuję, że była w lesie. Wróciła jak już spałam. A czekałam na nią naprawdę długo.
Eileen posłała Annie mordercze spojrzenie, a gdy ona wzruszyła ramionami, przewróciła oczami i ułożyła się na poduszce. Czuła, że blondynka jeszcze długo będzie się z niej śmiać z tego powodu. Po którymś z kolei złośliwym komentarzu przyjaciółki, kiedy tylko się odwróciła, Zielonooka wyciągnęła ręce, chcąc udusić przyjaciółkę. Odpuściła sobie, kiedy pielęgniarka pogroziła jej palcem. Miała rację. Wszystkie wydarzenia tego i poprzedniego dnia były tylko i wyłącznie jej zasługą. Zapracowała na to własną głupotą i z pewnością należały jej się te komentarze i cała ta choroba.
Po południu Annie przyniosła jej kilka książek. Eileen przyjęła je z wdzięcznością. I z chęcią wysłuchała, jak minął przyjaciółce dzień i jak poszło jej ćwiczenie zaklęć. Sama wciąż nie mogła mówić, ale za to Gillian opowiedziała Annie jak pacjentce minął dzień. Między innymi wspomniała o tym, jak w porze obiadu w Skrzydle Szpitalnym pojawiła się Diana. Pielęgniarka szybko uporała się z jej rozciętym palcem i dziewczyna posiedziała chwilę ze Ślizgonką. Eileen była jej wdzięczna. Przynajmniej nie nudziła się tak bardzo. Ale wszyscy Gryfoni za pewnie już się śmiali z jej utraty głosu.
* * *
No i cóż... Napisałam. Sama nie wiem jak to wyszło, ale coś mnie naszło. Jednak to jeszcze nie znaczy, że wracam. Na razie miałam po prostu potrzebę napisania czegoś.
Poproszę o baaardzo ładne komentarze :) A jeśli takowe będą, to może, kiedy Pan Pete już nadgoni, to wrócę już normalnie do pisania w miarę na bieżąco :)
Notkę dedykuję wszystkim, którzy czytają tego bloga, dziękuję Wam <3
Subskrybuj:
Posty (Atom)