Wyjeżdżam w sierpniu, więc nie ma szans, żebym coś dodała, a teraz... po prostu od dawna nie wiedziałam co pisać... Dlatego też nie wiem, kiedy i czy pojawi się kolejny rozdział. Moje pomysły uciekły, a wraz z nimi wena.
Postaram się coś wymyślić i wrócić do Was na początku września :)
wtorek, 23 lipca 2013
sobota, 20 lipca 2013
Rozdział 45
- Teraz już się nie wywiniesz - usłyszała tuż koło ucha złowrogi szept. Brzmiał bardziej jak syk. I był jej dobrze znany. Annie. Dziewczyna machnęła różdżką, a nadgarstki brunetki zostały spętane grubym sznurem. Popchnęła ją w stronę lasu. Wykorzystała element zaskoczenia. Eileen szarpnęła się, ale była na straconej pozycji. Mimo, że Annie była niższa, drobniejsza i sporo od niej słabsza, to w tym wypadku miała przewagę. Trzymała ją tak, żeby brunetka miała utrudnione poruszanie się. Zaczęła więc iść powoli do lasu. W takiej pozycji jej mięśnie były boleśnie napięte, traciła przez to dużo energii. Ale przypuszczała, że jak tylko udadzą się wgłąb lasu na tyle, żeby nie było ich widać, to dziewczyna po prostu ją odepchnie i znów zacznie te swoje śmieszne groźby. Zaczeka na dobry moment, a później po prostu zaatakuje. Również z zaskoczenia. Pomyliła się. Annie wykazała się zaskakującym sprytem, który wcześniej się u niej nie objawiał. Zamiast popchnąć ją na ziemię zatrzymała się gwałtownie. Wyciągnęła z jej kieszeni różdżkę i odrzuciła gdzieś daleko. Przytknęła ostry czubek noża do gardła Eileen. Delikatnie, ale stanowczo. Kolejny szok. Annie zawsze bywała nieobliczalna, ale nigdy nikt nie podejrzewałby, że jest skłonna do czegoś takiego. Drobna blondynka, która w skrajnych sytuacjach potrafiła powiedzieć o dwa słowa za dużo. Dziewczyna, która zawsze była cicha, skromna... Zawsze w cieniu swojej przyjaciółki. Przyjaciółki, której teraz trzymała nóż przy gardle. To było o wiele skuteczniejsze, niż różdżka. Mimo, że znała zaklęcia niewybaczalne i była gotowa ich użyć, to miała świadomość tego, że Eileen nie przejęłaby się gdyby na miejscu noża był kawałek magicznego drewna. Ale kiedy czuła ostrą stal stykającą się z jej skórą nie mogła się poruszyć. Wiedziała, że Annie jest owładnięta żądzą zemsty i nie wie, co robi. A była gotowa posunąć się naprawdę daleko. Nie bała się jednak. Intensywnie zastanawiała się nad wyjściami z sytuacji. Mogłaby spróbować wytrącić koleżance nóż z ręki, ale to byłoby zbyt niebezpieczne. Musiała czekać, ignorując mięśnie, które powoli zaczynały odmawiać jej posłuszeństwa. Paliły żywym ogniem, a ona nic nie mogła na to poradzić. Wreszcie blondynka znów się odezwała.
- Chciałaś mi zabrać sprzed nosa kolejnego faceta, co? Już Ci się znudził Peter i bierzesz się za tego nowego? Nowych przyjaciół też chciałaś mi zabrać? Nie uda Ci się to. Nigdy więcej! - wrzasnęła, drżąc ze złości. - Od samego początku spychałaś mnie do cienia! To Ty musiałaś być na pierwszym planie! A ja głupia Ci na to pozwalałam! Myślałam, że jesteś moją przyjaciółką! A Ty to okrutnie wykorzystywałaś! Ale koniec z tym! - wrzeszczała, z każdą chwilą dociskając nóż mocniej. - Bez swoich niby-przyjaciół nie jesteś już wcale taka silna, co? - Dziewczyna zaśmiała się złowieszczo. Eileen nie skupiała się na jej słowach, z trudem i właściwym sobie uporem starała się rozwiązać sznur krępujący jej nadgarstki. - Sama sobie nie umiesz poradzić? Biedna mała Eileen.
- Coś jeszcze masz mi do powiedzenia? Daruj sobie tę szopkę. - odpowiedziała, starając się, by jej głos brzmiał pewnie i by nie było w nim słychać bólu. „No dalej...“, pomyślała, boleśnie wykręcając nadgarstek, by się uwolnić. Miała już głębokie otarcia od tego sznura, a on poluzował się jedynie o jakieś ćwierć cala.
- Masz się trzymać z daleka od nowego, rozumiesz? Będzie mój, zobaczysz! I od moich nowych przyjaciół. Już o Tobie zapomnieli, wiesz? - warknęła ze złością.
- Możesz zapomnieć. Myślisz, że się przestraszę? Za słabo się starasz. A może po prostu nie potrafisz, jesteś za słaba - prowokowała ją, ale nie potrafiła się oprzeć pokusie, aby jej dopiec. Na razie tylko tyle była w stanie zrobić.
- Pożałujesz... Masz robić, co każę!
Nacisk ostrza na gardło Eileen się zwiększył, przebijając skórę. Po jej szyi spłynęła kropla krwi. W tym momencie trzy rzeczy zdarzyły się w jednej chwili. Po pierwsze dwa męskie głosy zawołały ją po imieniu. A właściwie ich właściciele krzyknęli z przerażeniem. Po drugie Peter i James ruszyli w ich kierunku. A po trzecie ostrze noża z niewiadomych przyczyn rozpadło się na miliony małych kawałeczków, a brunetka odskoczyła od swojej byłej przyjaciółki, wreszcie uwalniając ręce. Sznur opadł na ziemię.
Peter doskoczył do Annie, wyrwał jej różdżkę i złapał ją za ramię, likwidując tym samym zagrożenie. Dziewczyna szarpała się, ale nie wzruszało go to ani trochę. Była dla niego zbyt słaba. James w tym czasie objął Eileen ramieniem, dając jej oparcie. Uparcie stała, mimo tego, że chwiała się i drżały jej obolałe mięśnie. Czuła, że przez kolejnych kilka dni będą jej dokuczać. W końcu Krukon zmusił dziewczynę by usiadła. Pochylił się nad nią i wymamrotał formułę jakiegoś nieznanego jej zaklęcia, a brunetka pogrążyła się w kojącej nieświadomości.
- Chciałaś mi zabrać sprzed nosa kolejnego faceta, co? Już Ci się znudził Peter i bierzesz się za tego nowego? Nowych przyjaciół też chciałaś mi zabrać? Nie uda Ci się to. Nigdy więcej! - wrzasnęła, drżąc ze złości. - Od samego początku spychałaś mnie do cienia! To Ty musiałaś być na pierwszym planie! A ja głupia Ci na to pozwalałam! Myślałam, że jesteś moją przyjaciółką! A Ty to okrutnie wykorzystywałaś! Ale koniec z tym! - wrzeszczała, z każdą chwilą dociskając nóż mocniej. - Bez swoich niby-przyjaciół nie jesteś już wcale taka silna, co? - Dziewczyna zaśmiała się złowieszczo. Eileen nie skupiała się na jej słowach, z trudem i właściwym sobie uporem starała się rozwiązać sznur krępujący jej nadgarstki. - Sama sobie nie umiesz poradzić? Biedna mała Eileen.
- Coś jeszcze masz mi do powiedzenia? Daruj sobie tę szopkę. - odpowiedziała, starając się, by jej głos brzmiał pewnie i by nie było w nim słychać bólu. „No dalej...“, pomyślała, boleśnie wykręcając nadgarstek, by się uwolnić. Miała już głębokie otarcia od tego sznura, a on poluzował się jedynie o jakieś ćwierć cala.
- Masz się trzymać z daleka od nowego, rozumiesz? Będzie mój, zobaczysz! I od moich nowych przyjaciół. Już o Tobie zapomnieli, wiesz? - warknęła ze złością.
- Możesz zapomnieć. Myślisz, że się przestraszę? Za słabo się starasz. A może po prostu nie potrafisz, jesteś za słaba - prowokowała ją, ale nie potrafiła się oprzeć pokusie, aby jej dopiec. Na razie tylko tyle była w stanie zrobić.
- Pożałujesz... Masz robić, co każę!
Nacisk ostrza na gardło Eileen się zwiększył, przebijając skórę. Po jej szyi spłynęła kropla krwi. W tym momencie trzy rzeczy zdarzyły się w jednej chwili. Po pierwsze dwa męskie głosy zawołały ją po imieniu. A właściwie ich właściciele krzyknęli z przerażeniem. Po drugie Peter i James ruszyli w ich kierunku. A po trzecie ostrze noża z niewiadomych przyczyn rozpadło się na miliony małych kawałeczków, a brunetka odskoczyła od swojej byłej przyjaciółki, wreszcie uwalniając ręce. Sznur opadł na ziemię.
Peter doskoczył do Annie, wyrwał jej różdżkę i złapał ją za ramię, likwidując tym samym zagrożenie. Dziewczyna szarpała się, ale nie wzruszało go to ani trochę. Była dla niego zbyt słaba. James w tym czasie objął Eileen ramieniem, dając jej oparcie. Uparcie stała, mimo tego, że chwiała się i drżały jej obolałe mięśnie. Czuła, że przez kolejnych kilka dni będą jej dokuczać. W końcu Krukon zmusił dziewczynę by usiadła. Pochylił się nad nią i wymamrotał formułę jakiegoś nieznanego jej zaklęcia, a brunetka pogrążyła się w kojącej nieświadomości.
sobota, 13 lipca 2013
Rozdział 44
Od kilku minut przyglądał się dziewczynie. Eileen z wielkim przejęciem wertowała księgi, próbując ogarnąć rozumiem to, co widzi. James wiedział, że jeśli chodziło o połowę książek, dziewczyna nie mogła nic zrozumieć. Część była już bardzo zniszczona i treść była rozmyta, a część była w innych językach. Staroangielski, łacina, a nawet prastary język magów. To jednak nie zmieniało faktu, że brunetka była zachwycona. Wpatrywała się w pochyłe, ręczne pismo w kolejnej księdze, którą wzięła do ręki. To było podniszczone, opasłe tomiszcze, nie posiadające tytułu. Odwracała delikatnie kruche kartki, obawiając się, że za chwilę się rozsypią. Z pasją przyglądała się nietypowym literom i ręcznie rysowanym ilustracjom. Zastanawiała się ile taka księga może mieć lat. Zupełnie zapomniała o tym, że są w Pokoju Życzeń i wszystkie przedmioty były tylko wiernymi kopiami oryginałów znajdujących się gdzieś tam, daleko, w prawdziwym pokoju chłopaka.
- Skąd je masz? - zapytała w końcu, odkładając wszystkie książki na miejsca.
- Są w mojej rodzinie od pokoleń - wyjaśnił James, podchodząc do półek. - Dziadkowie poważnie podchodzili do tradycji, starożytnej magii... Nie chcieli, bo to zaginęło. Teraz już prawie nikt z tego nie korzysta. Ta sztuka została zapomniana, jest... Trudna. I tylko rodziny, które mają w sobie część tej mocy, które przekazują sobie tę wiedzę, potrafią z niej korzystać.
- Dlaczego mi to pokazałeś?
- Wszystko w swoim czasie - rzekł, wyciągając największą księgę i otwierając ją na stronie tytułowej. - Powiedz mi co widzisz - dodał, podsuwając jej pod nos.
- Co? To żart? - zapytała, zerkając na książkę, a później na niego. Widząc jego poważną minę westchnęła ze zrezygnowaniem i opuściła wzrok. Na pierwszej stronie pojawiło się kilka zdań. Przeczytała na głos:
- „Córko Cayenne, spoczywa w Tobie cząstka starożytnej magii. Gdy zaprzedasz ją złu zwróci się przeciw Tobie, przynosząc zgubne skutki. Lecz jeśli postąpisz zgodnie z jej przeznaczeniem, Twoje wysiłki zostaną nagrodzone. Potomkini rodu Nox, spełnij swoje przeznaczenie.“ - słowa znikły, ale dziewczyna jeszcze przez dłuższy czas wpatrywała się w pustą kartkę z otępieniem. W końcu zaśmiała się. - To jakiś żart, tak? Mogłeś lepiej się postarać. Idźmy już.
Eileen wyszła z Pokoju życzeń, nie zwracając uwagi na to, czy chłopak idzie za nią. Po chwili ją dogonił. Resztę wycieczki po szkole spędzili w napiętej atmosferze. Dziewczyna odzywała się tylko wtedy, kiedy naprawdę musiała, czyli co rusz opowiadając koledze o poszczególnych miejscach w szkole. Kiedy wrócili do Sali Wejściowej, bez słowa ruszyła w kierunku lochów.
- Wkrótce Ci to wytłumaczę! - Zawołał za nią. Nie odpowiedziała. Ale nie musiała. Jeszcze ją przekona. Jak na razie sam upewnił się, że to właśnie jej szukał. Uśmiechnął się do siebie i skierował się w stronę pokoju wspólnego Krukonów.
Dylan poderwał się z fotela, kiedy Eileen weszła do salonu Ślizgonów. Ruszył w jej stronę, mijając po drodze pufy, które jak zawsze porozstawiane były po całym pomieszczeniu. Była zamyślona i zapewne nie zwróciłaby na niego uwagi, gdyby nie złapał jej za ramię.
- Hej. Nie było Cię na śniadaniu, Peter Cię szukał. Chce się z Tobą spotkać godzinę po kolacji pod wierzbą - oznajmił. Zostało to skwitowane wściekłym prychnięciem Annie, która teraz siedziała w kącie pokoju wspólnego, pozostając na pierwszy rzut oka niezauważona.
- Jasne - odpowiedziała Eileen, wzruszając ramionami. Wciąż była nieobecna. Zastanawiała się, skąd nowy Krukon wiedział, jak nazywała się jej matka i dlaczego tak brutalnie wykorzystał to przeciwko niej. Po co to robił? Chciał z niej zażartować? Zdenerwować ją? Ale z drugiej strony nie mógł wiedzieć, jak na imię miała jej matka. Potrząsnęła głową.
- Coś się stało? - zapytał Dylan, patrząc na nią z troską.
- Nie, w porządku. Przypomniało mi się, że zapomniałam o pracy domowej na transmutację. Pójdę do biblioteki - powiedziała, a widząc minę przyjaciela dodała jeszcze, że najpierw pójdzie do kuchni coś zjeść. Dopiero wtedy jego twarz się rozpogodziła. Skinął głową i skierował się w stronę swojego ulubionego fotela.
Brunetka poszła do dormitorium, by wziąć swoją torbę, rolkę pergaminu oraz pióro i kałamarz. Nie chodziło o esej do szkoły, ale i tak zamierzała się udać do biblioteki. Wychodząc z Pokoju Wspólnego zorientowała się, że jednak zrobiła się głodna i, tak jak zapowiedziała przyjacielowi, najpierw wstąpiła do kuchni. Z trudem przekonała skrzaty, że chce tylko kilka tostów na drogę, wpakowała do torby otrzymane słodycze i wreszcie skierowała się bezpośrednio w stronę celu swojej podróży.
Przeglądała już kolejną książkę w poszukiwaniu informacji na temat „Nox“. Domyśliła się, że nie chodziło o zaklęcie. Wciąż nie wierzyła w to, co zawierała księga w Pokoju Życzeń, mimo, że powoli zbliżała się do tego, aby uznać to za prawdę. Te trzy zdania, które tam ujrzała nie mogły być przypadkowe i nie mogły zostać wymyślone przez zwykłego ucznia Hogwartu. James Worthington nie był jednak zwykłym uczniem i to również brała pod uwagę.
Wreszcie znalazła to, czego szukała. A mianowicie informacje dotyczące Nox. Dziękowała Dyrektorowi, że wybrał ją na prefekta, co pozwalało jej na odwiedzanie Działu Ksiąg Zakazanych. „Nox - bogini mitologii greckiej i uosobienie nocy. Według wielu starożytnych podań Nox miała swoich ludzkich potomków, a niektóre kobiety pochodzące w prostej linii od bogini były jej inkarnacją. Nazywana również: Nyks, Noc, Ratri.“
Peter wypatrywał Eileen na śniadaniu, nie zobaczył jej. Na obiedzie również jej nie było, tym razem za to pojawił się Worthington. Dziewczyna pojawiła się dopiero na kolacji. Uśmiechnął się na jej widok, ale kiedy spojrzała w jego kierunku - odwrócił wzrok. Siedział między Tomem i Lianne, znosząc ględzenie tej drugiej. Czy naprawdę dziewczyna była warta wysłuchiwania tego? Kilka miejsc dalej siedziała Annie, gawędząc z Rose. Jeśli dobrze słyszał, to planowały zemstę na Eileen. Nie przejął się tym zbytnio - od planów do działania było jeszcze bardzo daleko. Przewrócił oczami już kolejny raz tego dnia i wyłączył się. Od czasu do czasu kiedy Lianne go o coś pytała tylko potakiwał automatycznie. Zjadł kilka grzanek i wstał, nie zważając na swoich przyjaciół, ani na to, że do niego mówią. Wyszedł z Wielkiej Sali i poszedł do wieży Gryffindoru. Wziął prysznic i przebrał się. Usiadł na łóżku w swoim dormitorium i spróbował sobie przypomnieć swoją przyjaciółkę na pierwszym roku. Jak to było możliwe, że poznali się dopiero w ostatniej klasie? Zamknął oczy i przywołał wspomnienia.
Siostra od samego rana go poganiała, mówiąc, że spóźnią się na pociąg. A on był taki niewyspany... Jedenastoletni chłopiec przewrócił oczami i przeczesał palcami swoje rude włosy. Wtedy jeszcze nie wiedział, że te gesty wielokrotnie będą powtarzały się w przyszłości. Z grymasem niezadowolenia zatrzasnął kufer i wraz z siostrą wyszedł z domu. Po chwili zapomniał jednak, że chciał jeszcze spać. Dopiero teraz naprawdę dotarło do niego, że idzie do szkoły na calutkie dziesięć miesięcy. I to nie do byle jakiej szkoły. Szedł do Hogwartu, Szkoły Magii i Czarodziejstwa. Czekał na to całe lata. Kiedy czekali na taksówkę, chłopiec dreptał w miejscu z podekscytowaniem.
Nie pamiętał drogi na dworzec, był zbyt zaaferowany rozmyślaniem o tym, jak to będzie na pierwszym roku w szkole. Wreszcie znalazł się na peronie. Nigdy nie był strachliwy, czy niepewny siebie, więc bez wahania podszedł do grupki chłopców w jego wieku i rok czy dwa starszych. Kiedy siostra go dogoniła, on już w najlepsze rozmawiał z nowymi znajomymi, bacznie obserwując wszystkich wokół. Nie przejmował się specjalnie starszymi uczniami. Oni zapewne nie chcieli mieć wiele wspólnego z dzieciakami, ani dzieciaki z nimi.
Ominął wzrokiem grupkę piątoklasistów i zaczął przyglądać się dwóm dziewczynkom. Jedna była niziutka i bardzo drobna, miała blond włosy sięgające do ramion i niebieskie oczy. Wyglądała na bardzo wystraszoną, spoglądała lękliwie na tłum wokół siebie. Druga była wyższa, miała czarne jak noc włosy, o wiele krótsze niż jej koleżanka i intensywnie zielone oczy. Była wyprostowana i pewna siebie, chociaż nie tak pewna, jak on sam. Uśmiechała się do swojej mamy, która w przeciwieństwie do niej była zmartwiona pierwszym rokiem córki w szkole. Wtedy Peter nie zwrócił na to uwagi, ale kobieta wyglądała na bardzo młodą, jak na posiadanie jedenastoletniej córki. Miała zielone oczy, które odziedziczyła po niej córka i rudoblond włosy. Uśmiechała się nerwowo. Później chłopiec widział ją jeszcze cztery razy w ciągu dwóch lat, dwa razy, kiedy odbierała córkę i dwa kiedy ją przyprowadzała we wrześniu. W trzeciej klasie po dziewczynkę przyszedł już ktoś inny, kilka lat później dowiedział się dlaczego - jej matka zaginęła.
Kiedy przyjrzał się tamtej grupce, koło siebie usłyszał nowy głos. Odwrócił się i ujrzał blondyna. Chłopiec był mniej-więcej jego wzrostu, przedstawił się, jako Tom. Od tamtej pory byli przyjaciółmi.
Siedemnastoletni chłopak siedział z zamkniętymi oczami, przypominając sobie różne sytuacje z tych sześciu lat, kiedy widział Eileen, ale z nią nie rozmawiał. Teraz żałował, że wtedy nie podszedł do niej. Ale była dziewczynką, a w tym wieku chłopcy lepiej dogadują się z innymi chłopcami. Później zostali przydzieleni do wrogich sobie domów. A właściwie to brunetka trafiła do domu, z którym cała reszta szkoły nie żyła w zgodzie. Może gdyby wtedy na peronie ze sobą porozmawiali, zaprzyjaźnili się, bo przecież w tym wieku tak łatwo było się z kimś zaprzyjaźnić, to nie robiłoby żadnej różnicy to, że byli w różnych domach. Szkoda mu było, że tak naprawdę poznali się dopiero w ostatnim roku nauki. Teraz miał nadzieję, że nadrobią jakoś te sześć straconych lat. Liczył na to, że zbliżą się do siebie jeszcze bardziej, w końcu, jak to przyznał Tomowi zanim jeszcze musiał zerwać z brunetką kontakt, zakochał się w niej. Postanowił, że jakoś spławi Lianne. Wydawała się naprawdę fajną dziewczyną, a okazało się, że strasznie dużo gada, o rzeczach, które są bez znaczenia.
Drzwi dormitorium otworzyły się i wpadł przez nie Tom, robiąc niesamowity przeciąg.
- Peter?! Ty jeszcze tutaj?! - wrzasnął, patrząc na przyjaciela tak, jakby zobaczył ducha. - Przecież od pięciu minut powinieneś być na błoniach!
Eileen zaraz po kolacji wróciła do dormitorium. Wzięła letnią sukienkę i poszła pod prysznic. Wychodząc pociągnęła tylko rzęsy tuszem i udała się pod wierzbę. Wiedziała, że do przyjścia Petera ma jeszcze dużo czasu, ale postanowiła przejść się wokół jeziora. Chociaż przez chwilę mogła odetchnąć od zajęć, noszenia czarnej szaty i krawata w srebrne i zielone pasy. Wieczór był ciepły, więc nie wzięła żadnego sweterka, czy bluzy. Przeszła się wokół wielkiego zbiornika wodnego. Wkrótce zrobiło się ciemno. Wiatr wiał lekko, z łatwością kładąc wysoką trawę. Zapach wieczornych kwiatów dolatywał do niej od strony lasu. Mimo ciągłych koszmarów związanych z lasem, nie czuła lęku patrząc na niego. Zawsze lubiła Zakazany Las. Między innymi dlatego, że był zakazany. Brunetka poczuła delikatny dotyk na plecach. Czyjaś dłoń musnęła delikatnie jej odkrytą skórę.. Uśmiechnęła się z satysfakcją. Pewnie miało ją to przestraszyć. Nie wyszło. Dłoń przesunęła się w górę i znalazła w jej włosach. Eileen poczuła, że coś jest nie tak. Dłoń była zimna, nie tak jak dłoń Petera. Nie usłyszała kroków, a jego usłyszałaby mimo wiatru. Dłoń zacisnęła się w pięść, i szarpnęła ją gwałtownie w tył. Na chwilę brunetka straciła równowagę, a później została brutalnie przyciągnięta do czyjegoś ramienia. Jej ciało wygięło się nienaturalnie. Dziewczyna stłumiła jęk. Starała się zachować zimną krew.
- Skąd je masz? - zapytała w końcu, odkładając wszystkie książki na miejsca.
- Są w mojej rodzinie od pokoleń - wyjaśnił James, podchodząc do półek. - Dziadkowie poważnie podchodzili do tradycji, starożytnej magii... Nie chcieli, bo to zaginęło. Teraz już prawie nikt z tego nie korzysta. Ta sztuka została zapomniana, jest... Trudna. I tylko rodziny, które mają w sobie część tej mocy, które przekazują sobie tę wiedzę, potrafią z niej korzystać.
- Dlaczego mi to pokazałeś?
- Wszystko w swoim czasie - rzekł, wyciągając największą księgę i otwierając ją na stronie tytułowej. - Powiedz mi co widzisz - dodał, podsuwając jej pod nos.
- Co? To żart? - zapytała, zerkając na książkę, a później na niego. Widząc jego poważną minę westchnęła ze zrezygnowaniem i opuściła wzrok. Na pierwszej stronie pojawiło się kilka zdań. Przeczytała na głos:
- „Córko Cayenne, spoczywa w Tobie cząstka starożytnej magii. Gdy zaprzedasz ją złu zwróci się przeciw Tobie, przynosząc zgubne skutki. Lecz jeśli postąpisz zgodnie z jej przeznaczeniem, Twoje wysiłki zostaną nagrodzone. Potomkini rodu Nox, spełnij swoje przeznaczenie.“ - słowa znikły, ale dziewczyna jeszcze przez dłuższy czas wpatrywała się w pustą kartkę z otępieniem. W końcu zaśmiała się. - To jakiś żart, tak? Mogłeś lepiej się postarać. Idźmy już.
Eileen wyszła z Pokoju życzeń, nie zwracając uwagi na to, czy chłopak idzie za nią. Po chwili ją dogonił. Resztę wycieczki po szkole spędzili w napiętej atmosferze. Dziewczyna odzywała się tylko wtedy, kiedy naprawdę musiała, czyli co rusz opowiadając koledze o poszczególnych miejscach w szkole. Kiedy wrócili do Sali Wejściowej, bez słowa ruszyła w kierunku lochów.
- Wkrótce Ci to wytłumaczę! - Zawołał za nią. Nie odpowiedziała. Ale nie musiała. Jeszcze ją przekona. Jak na razie sam upewnił się, że to właśnie jej szukał. Uśmiechnął się do siebie i skierował się w stronę pokoju wspólnego Krukonów.
Dylan poderwał się z fotela, kiedy Eileen weszła do salonu Ślizgonów. Ruszył w jej stronę, mijając po drodze pufy, które jak zawsze porozstawiane były po całym pomieszczeniu. Była zamyślona i zapewne nie zwróciłaby na niego uwagi, gdyby nie złapał jej za ramię.
- Hej. Nie było Cię na śniadaniu, Peter Cię szukał. Chce się z Tobą spotkać godzinę po kolacji pod wierzbą - oznajmił. Zostało to skwitowane wściekłym prychnięciem Annie, która teraz siedziała w kącie pokoju wspólnego, pozostając na pierwszy rzut oka niezauważona.
- Jasne - odpowiedziała Eileen, wzruszając ramionami. Wciąż była nieobecna. Zastanawiała się, skąd nowy Krukon wiedział, jak nazywała się jej matka i dlaczego tak brutalnie wykorzystał to przeciwko niej. Po co to robił? Chciał z niej zażartować? Zdenerwować ją? Ale z drugiej strony nie mógł wiedzieć, jak na imię miała jej matka. Potrząsnęła głową.
- Coś się stało? - zapytał Dylan, patrząc na nią z troską.
- Nie, w porządku. Przypomniało mi się, że zapomniałam o pracy domowej na transmutację. Pójdę do biblioteki - powiedziała, a widząc minę przyjaciela dodała jeszcze, że najpierw pójdzie do kuchni coś zjeść. Dopiero wtedy jego twarz się rozpogodziła. Skinął głową i skierował się w stronę swojego ulubionego fotela.
Brunetka poszła do dormitorium, by wziąć swoją torbę, rolkę pergaminu oraz pióro i kałamarz. Nie chodziło o esej do szkoły, ale i tak zamierzała się udać do biblioteki. Wychodząc z Pokoju Wspólnego zorientowała się, że jednak zrobiła się głodna i, tak jak zapowiedziała przyjacielowi, najpierw wstąpiła do kuchni. Z trudem przekonała skrzaty, że chce tylko kilka tostów na drogę, wpakowała do torby otrzymane słodycze i wreszcie skierowała się bezpośrednio w stronę celu swojej podróży.
Przeglądała już kolejną książkę w poszukiwaniu informacji na temat „Nox“. Domyśliła się, że nie chodziło o zaklęcie. Wciąż nie wierzyła w to, co zawierała księga w Pokoju Życzeń, mimo, że powoli zbliżała się do tego, aby uznać to za prawdę. Te trzy zdania, które tam ujrzała nie mogły być przypadkowe i nie mogły zostać wymyślone przez zwykłego ucznia Hogwartu. James Worthington nie był jednak zwykłym uczniem i to również brała pod uwagę.
Wreszcie znalazła to, czego szukała. A mianowicie informacje dotyczące Nox. Dziękowała Dyrektorowi, że wybrał ją na prefekta, co pozwalało jej na odwiedzanie Działu Ksiąg Zakazanych. „Nox - bogini mitologii greckiej i uosobienie nocy. Według wielu starożytnych podań Nox miała swoich ludzkich potomków, a niektóre kobiety pochodzące w prostej linii od bogini były jej inkarnacją. Nazywana również: Nyks, Noc, Ratri.“
Peter wypatrywał Eileen na śniadaniu, nie zobaczył jej. Na obiedzie również jej nie było, tym razem za to pojawił się Worthington. Dziewczyna pojawiła się dopiero na kolacji. Uśmiechnął się na jej widok, ale kiedy spojrzała w jego kierunku - odwrócił wzrok. Siedział między Tomem i Lianne, znosząc ględzenie tej drugiej. Czy naprawdę dziewczyna była warta wysłuchiwania tego? Kilka miejsc dalej siedziała Annie, gawędząc z Rose. Jeśli dobrze słyszał, to planowały zemstę na Eileen. Nie przejął się tym zbytnio - od planów do działania było jeszcze bardzo daleko. Przewrócił oczami już kolejny raz tego dnia i wyłączył się. Od czasu do czasu kiedy Lianne go o coś pytała tylko potakiwał automatycznie. Zjadł kilka grzanek i wstał, nie zważając na swoich przyjaciół, ani na to, że do niego mówią. Wyszedł z Wielkiej Sali i poszedł do wieży Gryffindoru. Wziął prysznic i przebrał się. Usiadł na łóżku w swoim dormitorium i spróbował sobie przypomnieć swoją przyjaciółkę na pierwszym roku. Jak to było możliwe, że poznali się dopiero w ostatniej klasie? Zamknął oczy i przywołał wspomnienia.
Siostra od samego rana go poganiała, mówiąc, że spóźnią się na pociąg. A on był taki niewyspany... Jedenastoletni chłopiec przewrócił oczami i przeczesał palcami swoje rude włosy. Wtedy jeszcze nie wiedział, że te gesty wielokrotnie będą powtarzały się w przyszłości. Z grymasem niezadowolenia zatrzasnął kufer i wraz z siostrą wyszedł z domu. Po chwili zapomniał jednak, że chciał jeszcze spać. Dopiero teraz naprawdę dotarło do niego, że idzie do szkoły na calutkie dziesięć miesięcy. I to nie do byle jakiej szkoły. Szedł do Hogwartu, Szkoły Magii i Czarodziejstwa. Czekał na to całe lata. Kiedy czekali na taksówkę, chłopiec dreptał w miejscu z podekscytowaniem.
Nie pamiętał drogi na dworzec, był zbyt zaaferowany rozmyślaniem o tym, jak to będzie na pierwszym roku w szkole. Wreszcie znalazł się na peronie. Nigdy nie był strachliwy, czy niepewny siebie, więc bez wahania podszedł do grupki chłopców w jego wieku i rok czy dwa starszych. Kiedy siostra go dogoniła, on już w najlepsze rozmawiał z nowymi znajomymi, bacznie obserwując wszystkich wokół. Nie przejmował się specjalnie starszymi uczniami. Oni zapewne nie chcieli mieć wiele wspólnego z dzieciakami, ani dzieciaki z nimi.
Ominął wzrokiem grupkę piątoklasistów i zaczął przyglądać się dwóm dziewczynkom. Jedna była niziutka i bardzo drobna, miała blond włosy sięgające do ramion i niebieskie oczy. Wyglądała na bardzo wystraszoną, spoglądała lękliwie na tłum wokół siebie. Druga była wyższa, miała czarne jak noc włosy, o wiele krótsze niż jej koleżanka i intensywnie zielone oczy. Była wyprostowana i pewna siebie, chociaż nie tak pewna, jak on sam. Uśmiechała się do swojej mamy, która w przeciwieństwie do niej była zmartwiona pierwszym rokiem córki w szkole. Wtedy Peter nie zwrócił na to uwagi, ale kobieta wyglądała na bardzo młodą, jak na posiadanie jedenastoletniej córki. Miała zielone oczy, które odziedziczyła po niej córka i rudoblond włosy. Uśmiechała się nerwowo. Później chłopiec widział ją jeszcze cztery razy w ciągu dwóch lat, dwa razy, kiedy odbierała córkę i dwa kiedy ją przyprowadzała we wrześniu. W trzeciej klasie po dziewczynkę przyszedł już ktoś inny, kilka lat później dowiedział się dlaczego - jej matka zaginęła.
Kiedy przyjrzał się tamtej grupce, koło siebie usłyszał nowy głos. Odwrócił się i ujrzał blondyna. Chłopiec był mniej-więcej jego wzrostu, przedstawił się, jako Tom. Od tamtej pory byli przyjaciółmi.
Siedemnastoletni chłopak siedział z zamkniętymi oczami, przypominając sobie różne sytuacje z tych sześciu lat, kiedy widział Eileen, ale z nią nie rozmawiał. Teraz żałował, że wtedy nie podszedł do niej. Ale była dziewczynką, a w tym wieku chłopcy lepiej dogadują się z innymi chłopcami. Później zostali przydzieleni do wrogich sobie domów. A właściwie to brunetka trafiła do domu, z którym cała reszta szkoły nie żyła w zgodzie. Może gdyby wtedy na peronie ze sobą porozmawiali, zaprzyjaźnili się, bo przecież w tym wieku tak łatwo było się z kimś zaprzyjaźnić, to nie robiłoby żadnej różnicy to, że byli w różnych domach. Szkoda mu było, że tak naprawdę poznali się dopiero w ostatnim roku nauki. Teraz miał nadzieję, że nadrobią jakoś te sześć straconych lat. Liczył na to, że zbliżą się do siebie jeszcze bardziej, w końcu, jak to przyznał Tomowi zanim jeszcze musiał zerwać z brunetką kontakt, zakochał się w niej. Postanowił, że jakoś spławi Lianne. Wydawała się naprawdę fajną dziewczyną, a okazało się, że strasznie dużo gada, o rzeczach, które są bez znaczenia.
Drzwi dormitorium otworzyły się i wpadł przez nie Tom, robiąc niesamowity przeciąg.
- Peter?! Ty jeszcze tutaj?! - wrzasnął, patrząc na przyjaciela tak, jakby zobaczył ducha. - Przecież od pięciu minut powinieneś być na błoniach!
Eileen zaraz po kolacji wróciła do dormitorium. Wzięła letnią sukienkę i poszła pod prysznic. Wychodząc pociągnęła tylko rzęsy tuszem i udała się pod wierzbę. Wiedziała, że do przyjścia Petera ma jeszcze dużo czasu, ale postanowiła przejść się wokół jeziora. Chociaż przez chwilę mogła odetchnąć od zajęć, noszenia czarnej szaty i krawata w srebrne i zielone pasy. Wieczór był ciepły, więc nie wzięła żadnego sweterka, czy bluzy. Przeszła się wokół wielkiego zbiornika wodnego. Wkrótce zrobiło się ciemno. Wiatr wiał lekko, z łatwością kładąc wysoką trawę. Zapach wieczornych kwiatów dolatywał do niej od strony lasu. Mimo ciągłych koszmarów związanych z lasem, nie czuła lęku patrząc na niego. Zawsze lubiła Zakazany Las. Między innymi dlatego, że był zakazany. Brunetka poczuła delikatny dotyk na plecach. Czyjaś dłoń musnęła delikatnie jej odkrytą skórę.. Uśmiechnęła się z satysfakcją. Pewnie miało ją to przestraszyć. Nie wyszło. Dłoń przesunęła się w górę i znalazła w jej włosach. Eileen poczuła, że coś jest nie tak. Dłoń była zimna, nie tak jak dłoń Petera. Nie usłyszała kroków, a jego usłyszałaby mimo wiatru. Dłoń zacisnęła się w pięść, i szarpnęła ją gwałtownie w tył. Na chwilę brunetka straciła równowagę, a później została brutalnie przyciągnięta do czyjegoś ramienia. Jej ciało wygięło się nienaturalnie. Dziewczyna stłumiła jęk. Starała się zachować zimną krew.
niedziela, 7 lipca 2013
Rozdział 43
W niedzielny poranek Eileen obudziły krzyki i towarzyszące im ciche stukoty, dobiegające zza grubej zasłony oddzielającej jej łóżko od reszty dormitorium. Usiadła i gwałtownie odsunęła kotarę, a jej oczom ukazał się straszny widok. Annie stała w nogach jej łóżka, prychając wściekle. Koleżanki z dormitorium krzyczały na nią i próbowały ją uspokoić. Blondynka jednak nie dawała za wygraną i ze złością rozrzucała rzeczy brunetki po całym pomieszczeniu. Panna Ross siedziała oniemiała, nie potrafiąc zrozumieć co się dzieje, póki jej teleskop nie pofrunął przez pokój, z brzękiem lądując na podłodze. Wtedy Ślizgonka poderwała się z łóżka, różdżka znalazła się w jej ręku. Stanęła nad drobną blondynką i patrzyła na nią wściekle.
- Co Ty robisz?! - wrzasnęła, na co Annie jakby się opamiętała i zamarła. Posłała jej niepewne spojrzenie.
- Szukam swojej sukienki - odwarknęła, kiedy już nabrała pewności siebie. Jej podświadomość mówiła, że nie ma szans w starciu z Eileen, ale dziewczyna nie myślała trzeźwo.
- Chyba coś Ci się pomyliło, Adams! - odrzekła przesyconym jadem głosem jej była przyjaciółka. Podeszła do szafy i zamaszystym ruchem otworzyła jedno skrzydło drzwi. Błyskawicznie zdjęła liliową sukienkę z jednego z wieszaków i rzuciła blondynce pod nogi jak najgorszą szmatę. Pozostałe lokatorki dormitorium z przerażeniem patrzyły to na jedną, to na drugą dziewczynę.
- Uważaj sobie! - krzyknęła Annie, zanim ugryzła się w język. Nie pozostało jej już nic innego jak tylko brnąć dalej. - Najpierw zabrałaś mi jednego faceta, później znajomych, i jeszcze szlajasz się z nowym jak ta ostatnia... - kolejnego słowa nie dane było jej wypowiedzieć.
- Teraz Ty mnie posłuchaj - powiedziała cicho brunetka, podchodząc bliżej i pochylając się lekko. Oczy jej pociemniały i zapaliły się w nich iskierki, jak zawsze, kiedy była wściekła. - Ja nikogo Ci nie zabierałam. Nikt nawet nie zwróciłby na Ciebie uwagi, gdybyś nie trzymała się ze mną! Powinnaś mi dziękować, że tyle czasu Cię tolerowałam! To, że zaczniesz się ubierać jak wywłoka nie poprawi Twojej pozycji w szkole. Przyjmij to lepiej do wiadomości. A teraz zejdź mi z oczu!
W pierwszej chwili blondynkę zamurowało. Przez moment patrzyła na Eileen z niedowierzaniem, a później odeszła bez słowa. Minę miała zaciętą, ale brunetka znała ją wystarczająco, by wiedzieć, że dziewczyna zaraz się popłacze. Uciekła, licząc na to, że nikt nie zobaczy jej łez. W tej chwili jeszcze bardziej zapragnęła zemsty.
Ross obrzuciła tylko spojrzeniem koleżanki z sypialni, które po chwili udały się do Pokoju Wspólnego. Sama jeszcze raz zmierzyła bałagan wściekłym spojrzeniem. Machnęła różdżką i wszystkie jej książki, ubrania i kosmetyki, które zaścielały całą podłogę, leniwie uniosły się w powietrze i pofrunęły na swoje miejsca. Kiedy już wszystko było posprzątane i naprawione, dziewczyna wyjęła z szafy czyste ubrania i czarną szatę i udała się do łazienki.
Gdy wychodziła z Pokoju Wspólnego, James stał pod przeciwległą ścianą. Na jego twarzy wykwitł uśmiech. Ślizgonka z trudem go odwzajemniła.
- Już myślałem, że nigdy nie wstaniesz. Cześć - dodał po chwili i wyszczerzył się, ukazując swoje idealnie białe zęby. Widząc jej pytające spojrzenie, pospieszył z wyjaśnieniem. - Zapytałem kilkoro... chyba Puchonów o drogę. Byli nieco zdziwieni, ale nie skomentowali.
- Z chęcią bym jeszcze spała - odpowiedziała, krzywiąc się.
- Coś się stało? Widziałem przed chwilą tę blondynkę, Annie tak? Wyglądała na niezadowoloną. Bardzo niezadowoloną. Była bliska łez.
- Nie przejmuj się. Wiedziała na co się pisze, jak ze mną zadzierała - rzekła chłodno brunetka.
- Nie lubicie się, co? Ale dobrze wczoraj zrozumiałem? Przyjaźniłyście się?
- Tak. Zanim jej odbiło. I to była moja wielka życiowa pomyłka. No, ale za błędy się płaci.
- Wydaje mi się, że jej błąd był większy. Jak tak sobie przypomnę, jak wyglądała wychodząc, to stwierdzam, że wolę Ci nie podpadać.
- Dobry wybór. Coś czuję, że to dopiero początek zabawy. To co, dziś zwiedzamy szkołę? - zapytała po chwili, przerywając ciszę. Chłopak skinął głową i ruszyli wgłąb korytarza. Dziewczyna przez cały czas przyglądała mu się dyskretnie. Ciemne włosy opadały mu na oczy. Fiołkowe oczy. Mogłaby przysiąc, że wczoraj jego tęczówki były czarne... Potrząsnęła głową, karcąc się w myślach. To przecież nie było możliwe. Chłopak miał prosty nos, taki, jak zawsze miały greckie, męskie posągi i doskonale wykrojone usta. W ogóle wyglądał jakby wyszedł spod dłuta jakiegoś słynnego rzeźbiarza. Jego skóra z natury była o kilka odcieni ciemniejsza niż większości uczniów tej szkoły. Eileen żałowała, że chłopak miał na sobie szatę, bo nie mogła przyjrzeć się jego szczupłemu, umięśnionemu ciału, które doskonale rysowało się pod ciemną, dopasowaną koszulką. Była pewna, że większość dziewcząt od samego początku była nim zachwycona. I przynajmniej połowa zauroczona. Ale to właśnie ta Ślizgonka miała możliwość, a nawet obowiązek zaprzyjaźnić się z tym niesamowitym facetem, pokazać mu szkołę, pomóc się zaaklimatyzować.
- Hmmm? - mruknął James, kiedy przemierzali korytarz na siódmym piętrze. Już od dłuższego czasu widział, jak dziewczyna mu się przygląda.
- Nic, nic - odpowiedziała błyskawicznie, odwracając wzrok.
- Nie odzywałaś się już od kilku minut...
- Zamyśliłam się - ucięła i wskazała ręką na goły kawałek ściany. - Pokój Życzeń. Zmieni się w dowolne miejsce, którego akurat potrzebujesz. Wystarczy powtarzać życzenie w myślach, trzy razy przemierzając ten odcinek korytarza. Spróbujesz?
Chłopak skinął głową i wykonał polecenie dziewczyny. Zdumiony patrzył jak w ścianie pojawiają się wielkie drzwi z mosiężną klamką. Uchylił je, i przepuścił dziewczynę, a następnie sam wszedł. Ich oczom ukazał się średniej wielkości pokój, z fioletowymi ścianami i miękkim dywanem. Po lewej stronie znajdowało się duże łóżko, z pościelą pasującą kolorem do farby na ścianach. Na wprost, od sufitu po podłogę mieściły się półki, sięgające od jednego końca pokoju do drugiego. Wszystkie w całości zastawione najróżniejszymi książkami. Pod prawą ścianą stała szafa, wielka i wysłużona. Musiała mieć ze sto lat. W kąt wciśnięty stał fotel, którego siedzisko było bardzo zapadnięte.
- Witaj w moim pokoju - oznajmił, uśmiechając się. - Nie krępuj się - dodał, widząc jak dziewczyna posyła tęskne spojrzenie w kierunku książek.
Eileen udała się w stronę naprzeciwległej ściany. Oglądała książki, wodząc po nich palcem. Część tytułów znała ze szkoły, część z księgarni Esy i Floresy, a część była jej zupełnie obca. Wyjęła jedną pozycję z ostatniej kategorii. Książka była ciężka, z poniszczoną, czarną okładką. Otworzyła losowo na którejś ze stron. Papier był mocno pożółknięty, a atrament rozmazany. Ciężko było jej rozszyfrować jakiekolwiek słowo. Był to rękopis mający zapewne setki lat. Delikatnie odłożyła to kruche cudo i sięgnęła po kolejne. A później jeszcze jedno. Wszystkie te książki były stare i zawierały informacje o starożytnej magii... Magii, o której Eileen nie miała dotąd pojęcia.
- Co Ty robisz?! - wrzasnęła, na co Annie jakby się opamiętała i zamarła. Posłała jej niepewne spojrzenie.
- Szukam swojej sukienki - odwarknęła, kiedy już nabrała pewności siebie. Jej podświadomość mówiła, że nie ma szans w starciu z Eileen, ale dziewczyna nie myślała trzeźwo.
- Chyba coś Ci się pomyliło, Adams! - odrzekła przesyconym jadem głosem jej była przyjaciółka. Podeszła do szafy i zamaszystym ruchem otworzyła jedno skrzydło drzwi. Błyskawicznie zdjęła liliową sukienkę z jednego z wieszaków i rzuciła blondynce pod nogi jak najgorszą szmatę. Pozostałe lokatorki dormitorium z przerażeniem patrzyły to na jedną, to na drugą dziewczynę.
- Uważaj sobie! - krzyknęła Annie, zanim ugryzła się w język. Nie pozostało jej już nic innego jak tylko brnąć dalej. - Najpierw zabrałaś mi jednego faceta, później znajomych, i jeszcze szlajasz się z nowym jak ta ostatnia... - kolejnego słowa nie dane było jej wypowiedzieć.
- Teraz Ty mnie posłuchaj - powiedziała cicho brunetka, podchodząc bliżej i pochylając się lekko. Oczy jej pociemniały i zapaliły się w nich iskierki, jak zawsze, kiedy była wściekła. - Ja nikogo Ci nie zabierałam. Nikt nawet nie zwróciłby na Ciebie uwagi, gdybyś nie trzymała się ze mną! Powinnaś mi dziękować, że tyle czasu Cię tolerowałam! To, że zaczniesz się ubierać jak wywłoka nie poprawi Twojej pozycji w szkole. Przyjmij to lepiej do wiadomości. A teraz zejdź mi z oczu!
W pierwszej chwili blondynkę zamurowało. Przez moment patrzyła na Eileen z niedowierzaniem, a później odeszła bez słowa. Minę miała zaciętą, ale brunetka znała ją wystarczająco, by wiedzieć, że dziewczyna zaraz się popłacze. Uciekła, licząc na to, że nikt nie zobaczy jej łez. W tej chwili jeszcze bardziej zapragnęła zemsty.
Ross obrzuciła tylko spojrzeniem koleżanki z sypialni, które po chwili udały się do Pokoju Wspólnego. Sama jeszcze raz zmierzyła bałagan wściekłym spojrzeniem. Machnęła różdżką i wszystkie jej książki, ubrania i kosmetyki, które zaścielały całą podłogę, leniwie uniosły się w powietrze i pofrunęły na swoje miejsca. Kiedy już wszystko było posprzątane i naprawione, dziewczyna wyjęła z szafy czyste ubrania i czarną szatę i udała się do łazienki.
Gdy wychodziła z Pokoju Wspólnego, James stał pod przeciwległą ścianą. Na jego twarzy wykwitł uśmiech. Ślizgonka z trudem go odwzajemniła.
- Już myślałem, że nigdy nie wstaniesz. Cześć - dodał po chwili i wyszczerzył się, ukazując swoje idealnie białe zęby. Widząc jej pytające spojrzenie, pospieszył z wyjaśnieniem. - Zapytałem kilkoro... chyba Puchonów o drogę. Byli nieco zdziwieni, ale nie skomentowali.
- Z chęcią bym jeszcze spała - odpowiedziała, krzywiąc się.
- Coś się stało? Widziałem przed chwilą tę blondynkę, Annie tak? Wyglądała na niezadowoloną. Bardzo niezadowoloną. Była bliska łez.
- Nie przejmuj się. Wiedziała na co się pisze, jak ze mną zadzierała - rzekła chłodno brunetka.
- Nie lubicie się, co? Ale dobrze wczoraj zrozumiałem? Przyjaźniłyście się?
- Tak. Zanim jej odbiło. I to była moja wielka życiowa pomyłka. No, ale za błędy się płaci.
- Wydaje mi się, że jej błąd był większy. Jak tak sobie przypomnę, jak wyglądała wychodząc, to stwierdzam, że wolę Ci nie podpadać.
- Dobry wybór. Coś czuję, że to dopiero początek zabawy. To co, dziś zwiedzamy szkołę? - zapytała po chwili, przerywając ciszę. Chłopak skinął głową i ruszyli wgłąb korytarza. Dziewczyna przez cały czas przyglądała mu się dyskretnie. Ciemne włosy opadały mu na oczy. Fiołkowe oczy. Mogłaby przysiąc, że wczoraj jego tęczówki były czarne... Potrząsnęła głową, karcąc się w myślach. To przecież nie było możliwe. Chłopak miał prosty nos, taki, jak zawsze miały greckie, męskie posągi i doskonale wykrojone usta. W ogóle wyglądał jakby wyszedł spod dłuta jakiegoś słynnego rzeźbiarza. Jego skóra z natury była o kilka odcieni ciemniejsza niż większości uczniów tej szkoły. Eileen żałowała, że chłopak miał na sobie szatę, bo nie mogła przyjrzeć się jego szczupłemu, umięśnionemu ciału, które doskonale rysowało się pod ciemną, dopasowaną koszulką. Była pewna, że większość dziewcząt od samego początku była nim zachwycona. I przynajmniej połowa zauroczona. Ale to właśnie ta Ślizgonka miała możliwość, a nawet obowiązek zaprzyjaźnić się z tym niesamowitym facetem, pokazać mu szkołę, pomóc się zaaklimatyzować.
- Hmmm? - mruknął James, kiedy przemierzali korytarz na siódmym piętrze. Już od dłuższego czasu widział, jak dziewczyna mu się przygląda.
- Nic, nic - odpowiedziała błyskawicznie, odwracając wzrok.
- Nie odzywałaś się już od kilku minut...
- Zamyśliłam się - ucięła i wskazała ręką na goły kawałek ściany. - Pokój Życzeń. Zmieni się w dowolne miejsce, którego akurat potrzebujesz. Wystarczy powtarzać życzenie w myślach, trzy razy przemierzając ten odcinek korytarza. Spróbujesz?
Chłopak skinął głową i wykonał polecenie dziewczyny. Zdumiony patrzył jak w ścianie pojawiają się wielkie drzwi z mosiężną klamką. Uchylił je, i przepuścił dziewczynę, a następnie sam wszedł. Ich oczom ukazał się średniej wielkości pokój, z fioletowymi ścianami i miękkim dywanem. Po lewej stronie znajdowało się duże łóżko, z pościelą pasującą kolorem do farby na ścianach. Na wprost, od sufitu po podłogę mieściły się półki, sięgające od jednego końca pokoju do drugiego. Wszystkie w całości zastawione najróżniejszymi książkami. Pod prawą ścianą stała szafa, wielka i wysłużona. Musiała mieć ze sto lat. W kąt wciśnięty stał fotel, którego siedzisko było bardzo zapadnięte.
- Witaj w moim pokoju - oznajmił, uśmiechając się. - Nie krępuj się - dodał, widząc jak dziewczyna posyła tęskne spojrzenie w kierunku książek.
Eileen udała się w stronę naprzeciwległej ściany. Oglądała książki, wodząc po nich palcem. Część tytułów znała ze szkoły, część z księgarni Esy i Floresy, a część była jej zupełnie obca. Wyjęła jedną pozycję z ostatniej kategorii. Książka była ciężka, z poniszczoną, czarną okładką. Otworzyła losowo na którejś ze stron. Papier był mocno pożółknięty, a atrament rozmazany. Ciężko było jej rozszyfrować jakiekolwiek słowo. Był to rękopis mający zapewne setki lat. Delikatnie odłożyła to kruche cudo i sięgnęła po kolejne. A później jeszcze jedno. Wszystkie te książki były stare i zawierały informacje o starożytnej magii... Magii, o której Eileen nie miała dotąd pojęcia.
wtorek, 2 lipca 2013
Rozdział 42
Połowę drogi oddzielającej ich od Hogsmeade przeszli w milczeniu.
James był zamyślony, Eileen nie wiedziała co powiedzieć, a Dylan czuł
się nieswojo. W końcu to do brunetki należało zadanie, aby pomóc
"nowemu" w przystosowaniu, a on był tam tylko na doczepkę. Jakby jednak
spojrzeć z drugiej strony, to już wcześniej zaplanowali wspólny wypad do
wioski. Wyszło jak wyszło, nie powinni tego roztrząsać.
- Więc... Przeniosłeś się tu z Durmstrangu, tak? Jak tam jest? - zapytał w końcu Ślizgon, by jakoś przerwać niezręczną ciszę.
- Cóż... - zaczął James, zastanawiając się nad doborem słów. - Z jednej strony nudno, bo nie ma dziewczyn. Ale z drugiej szkoła kładzie duży nacisk na sporty. Głównie Quidditcha oczywiście. Cały dzień zajęty.
- A to prawda, że uczą was tam czarnej magii?
- Są takie zaklęcia... Które Ministerstwo uznało za czarnomagiczne, ale tak naprawdę nie są złe. Po prostu tak było dla nich wygodniej - zabronić ich używania - bo są skomplikowane i niewłaściwie wykorzystane mogą mieć fatalne skutki.Takich nas uczą.
- Z tego co wiem, to nawet Levicorpus do nich należy
- Tak, i wszystkie inne zaklęcia tego typu. Ale wiele osób po prostu ich używa bez konsekwencji. Daleko im przecież do niewybaczalnych. - rzekł James po chwili namysłu, krzywiąc się lekko.
- Których też was uczą?
- Nie, chyba, że w skrajnych przypadkach. Tak słyszałem. W każdym razie na pewno nie na zwykłych lekcjach, tylko na jakiś spotkaniach poza.
- No tak, pewnie tylko dla wybrańców...
Gryfoni czekali na Annie pod zegarem już od piętnastu minut, ale wciąż nie zapowiadało się na to, że w końcu do nich dołączy. Dziewczyny narzekały, żeby dać sobie z nią spokój i iść już do wioski, bo tylko marnują czas. Tom czuł się odpowiedzialny za całe zdarzenie. To on zgodził się, żeby poszła z nimi, a teraz odczuwał tego skutki. Nawet nie wiedział, co powinien powiedzieć przyjaciołom.
- To wy idźcie już, a ja na nią poczekam - zaproponował w końcu Peter, chcąc wybawić przyjaciela.
- To Tom powinien na nią poczekać, nie sądzisz? - zapytała ze złością Lianne, tupiąc jak mała dziewczynka.
- Więc poczekamy na nią razem, a Ty możesz iść z dziewczynami. Przecież tak bardzo ci się spieszy - przewrócił oczami widząc niezadowoloną minę dziewczyny. W końcu jednak ustąpiła i wraz z koleżankami udała się do wyjścia z zamku.
- W co ja nas wpakowałem? - zapytał Tom, ale Peter tylko machnął ręką. Przyjaciel widział, że Rudy ostatnio dziwnie się zachowuje. Raz chodził podminowany - jak to nie on, a za chwilę poirytowany, co również było do niego niepodobne. Były też takie momenty, kiedy żartował sobie w najlepsze z Lianne, czy z Rose. Jakby nie mógł się zdecydować, czego naprawdę chce. Przyznał mu się kiedyś, że zakochał się w Eileen, ale teraz nic zupełnie na to nie wskazywało. Jedyne, co z niego wyciągnął w ostatnim czasie, to to, że kiedy spotkali się na wieży Astronomicznej, to Peter pocałował Eileen. A ona uciekła. Poza tym jakby nie było sprawy. No i, co rzucało się w oczy, znów zbliżył się do Lianne. Dziewczyny, która owszem, była ładna, ale zachowywała się jak jakaś wariatka. Na początku roku co chwilę na niego wpadała, przyglądała mu się jak spał w Pokoju Wspólnym, co z resztą jak na niego, było normalne, a później jakby zniknęła z powierzchni ziemi. A teraz znów pojawiła się, cały czas kręciła się koło Petera jak namolny kociak, który cały czas chce, by go głaskać. Gorzej, niż jego kot, Pete. Była przesłodzona, stanowczo zbyt niewinna i delikatna. A do tego strasznie marudna. Co też ten jego głupi przyjaciel w niej widział? Już dawno powinien ją zbyć. A może po prostu się pocieszał po tym, jak stracił kontakt z Eileen? Nie istotne, w każdym razie Tom miał nadzieję, że Lianne szybko odejdzie z ich paczki.
Z zamyślenia wyrwało ich stukanie obcasów. To Annie szła do nich korytarzem. Na twarzach przyjaciół odmalowało się niedowierzanie. Annie, zazwyczaj ta spokojna i cicha, teraz miała na sobie wysokie szpilki, krótką spódniczkę, a usta pomalowała na mocną czerwień. Stali jak osłupiali gapiąc się na Ślizgonkę. Jeszcze nie widzieli, aby w tej szkole jakakolwiek dziewczyna ubrała się w taki sposób. Oczywiście na co dzień wszyscy uczniowie nosili mundurki, ale w wolnym czasie ubierali się jak chcieli. W granicach normy. Normy, którą właśnie bardzo przekroczyła ta niby-nieśmiała blondynka.
- To co, idziemy? - zapytała słodko i ruszyła przodem, nie czekając na nich.
Kiedy doszli do Hogsmeade, tym razem Eileen się rozgadała. Opowiadała Jamesowi o wszystkim, czego dowiedziała się o wiosce w ciągu minionych lat. Dylan znając tę historię zamyślił się, a "nowy" słuchał brunetki uważnie. Co chwila wtrącał tylko jakieś pytania. Ślizgonka z ulgą stwierdziła, że zna na nie odpowiedź.
Gdy już oprowadziła go po całym terenie, wrócili do Miodowego Królestwa na zakupy, a później poszli do pubu Pod Trzema Miotłami na kremowe piwo. Zajęli ostatni wolny stolik i pogrążyli się w rozmowie.
Kiedy wreszcie otrząsnęli się z ciężkiego szoku, ruszyli za Annie. Połazili trochę po Hogsmeade i dołączyli do reszty przyjaciół w Trzech Miotłach. Tom jako pierwszy zauważył Eileen siedzącą w końcu sali. Szturchnął Petera w ramię. Gryfon spojrzał na brunetkę i po jego twarzy przebiegł cień. Eileen jakby czując na sobie ich spojrzenie podniosła głowę i zamarła. Na jej twarzy najpierw odmalowało się zdziwienie, później niedowierzanie, aż w końcu idealnie ukryła swoje odczucia dotyczące byłej przyjaciółki. Zagryzła wargi i kopnęła Dylana pod stolikiem. Chłopak obejrzał się do tyłu i parsknął śmiechem, rozpryskując wokół siebie resztki piwa, których nie zdążył przełknąć. Brunetka z kamiennym wyrazem twarzy pomachała nowo przybyłym. Tom zaczął iść w ich kierunku, ciągnąc za sobą Petera. Annie nawet nie ruszyła się z miejsca, wbijając w nich mordercze spojrzenie. Na pierwszy rzut oka nie zostało w niej nic z tej ciepłej i miłej dziewczyny, którą była kiedyś. W końcu zaczęła przeciskać się między stolikami, by po chwili ominąć ich i usiąść koło Rose w drugim końcu pomieszczenia.
- No świetnie, teraz Rose znajdzie sobie przyjaciółeczkę, która będzie nienawidziła mnie równie bardzo jak ona sama - powiedziała Eileen z udawanym przerażeniem i zaśmiała się.
- Myślisz, że ktoś może nienawidzić się chociażby w równym stopniu co Rose? - zaśmiał się Tom, siadając obok Dylana i klepiąc go po plecach. - Brachu, to było mistrzostwo. Sam bym tego lepiej nie zrobił.
- Dzięki - odpowiedział Ślizgon, wciąż nie mogąc opanować śmiechu. - Wiem, że już to wiecie, ale to jest James. James, to Tom i Peter.
- Cześć - odpowiedział "nowy", uśmiechając się do Toma przyjaźnie i poważnie mierząc wzrokiem Petera, który tylko odburknął pod nosem odpowiedź.
- Siadaj - powiedziała brunetka, i pociągnęła Gryfona za rękę, jednocześnie robiąc mu miejsce obok siebie. Czuła na sobie uważne spojrzenie pozostałych. Czego oczekiwali? Czego się spodziewali? Jak powinna się zachować względem rudego? Postanowiła, że będzie się zachowywać normalnie.
Szczególnie, że Krukon, jeśli chodziło o ich relacje, był nie w temacie.
Do zamku wrócili późnym wieczorem, po kilku piwach. Było im wesoło i śmiali się za każdym razem, jak tylko któreś z nich wspomniało miny Annie i Lianne, kiedy wychodziły z Trzech Mioteł. Obie były wściekłe na Gryfonów, że ot tak do nich dołączyli. Ponad to Annie złościła się jeszcze na Eileen i Dylana z sobie tylko znanych powodów. Nikt jednak się tym nie przejmował.
- Więc... Przeniosłeś się tu z Durmstrangu, tak? Jak tam jest? - zapytał w końcu Ślizgon, by jakoś przerwać niezręczną ciszę.
- Cóż... - zaczął James, zastanawiając się nad doborem słów. - Z jednej strony nudno, bo nie ma dziewczyn. Ale z drugiej szkoła kładzie duży nacisk na sporty. Głównie Quidditcha oczywiście. Cały dzień zajęty.
- A to prawda, że uczą was tam czarnej magii?
- Są takie zaklęcia... Które Ministerstwo uznało za czarnomagiczne, ale tak naprawdę nie są złe. Po prostu tak było dla nich wygodniej - zabronić ich używania - bo są skomplikowane i niewłaściwie wykorzystane mogą mieć fatalne skutki.Takich nas uczą.
- Z tego co wiem, to nawet Levicorpus do nich należy
- Tak, i wszystkie inne zaklęcia tego typu. Ale wiele osób po prostu ich używa bez konsekwencji. Daleko im przecież do niewybaczalnych. - rzekł James po chwili namysłu, krzywiąc się lekko.
- Których też was uczą?
- Nie, chyba, że w skrajnych przypadkach. Tak słyszałem. W każdym razie na pewno nie na zwykłych lekcjach, tylko na jakiś spotkaniach poza.
- No tak, pewnie tylko dla wybrańców...
Gryfoni czekali na Annie pod zegarem już od piętnastu minut, ale wciąż nie zapowiadało się na to, że w końcu do nich dołączy. Dziewczyny narzekały, żeby dać sobie z nią spokój i iść już do wioski, bo tylko marnują czas. Tom czuł się odpowiedzialny za całe zdarzenie. To on zgodził się, żeby poszła z nimi, a teraz odczuwał tego skutki. Nawet nie wiedział, co powinien powiedzieć przyjaciołom.
- To wy idźcie już, a ja na nią poczekam - zaproponował w końcu Peter, chcąc wybawić przyjaciela.
- To Tom powinien na nią poczekać, nie sądzisz? - zapytała ze złością Lianne, tupiąc jak mała dziewczynka.
- Więc poczekamy na nią razem, a Ty możesz iść z dziewczynami. Przecież tak bardzo ci się spieszy - przewrócił oczami widząc niezadowoloną minę dziewczyny. W końcu jednak ustąpiła i wraz z koleżankami udała się do wyjścia z zamku.
- W co ja nas wpakowałem? - zapytał Tom, ale Peter tylko machnął ręką. Przyjaciel widział, że Rudy ostatnio dziwnie się zachowuje. Raz chodził podminowany - jak to nie on, a za chwilę poirytowany, co również było do niego niepodobne. Były też takie momenty, kiedy żartował sobie w najlepsze z Lianne, czy z Rose. Jakby nie mógł się zdecydować, czego naprawdę chce. Przyznał mu się kiedyś, że zakochał się w Eileen, ale teraz nic zupełnie na to nie wskazywało. Jedyne, co z niego wyciągnął w ostatnim czasie, to to, że kiedy spotkali się na wieży Astronomicznej, to Peter pocałował Eileen. A ona uciekła. Poza tym jakby nie było sprawy. No i, co rzucało się w oczy, znów zbliżył się do Lianne. Dziewczyny, która owszem, była ładna, ale zachowywała się jak jakaś wariatka. Na początku roku co chwilę na niego wpadała, przyglądała mu się jak spał w Pokoju Wspólnym, co z resztą jak na niego, było normalne, a później jakby zniknęła z powierzchni ziemi. A teraz znów pojawiła się, cały czas kręciła się koło Petera jak namolny kociak, który cały czas chce, by go głaskać. Gorzej, niż jego kot, Pete. Była przesłodzona, stanowczo zbyt niewinna i delikatna. A do tego strasznie marudna. Co też ten jego głupi przyjaciel w niej widział? Już dawno powinien ją zbyć. A może po prostu się pocieszał po tym, jak stracił kontakt z Eileen? Nie istotne, w każdym razie Tom miał nadzieję, że Lianne szybko odejdzie z ich paczki.
Z zamyślenia wyrwało ich stukanie obcasów. To Annie szła do nich korytarzem. Na twarzach przyjaciół odmalowało się niedowierzanie. Annie, zazwyczaj ta spokojna i cicha, teraz miała na sobie wysokie szpilki, krótką spódniczkę, a usta pomalowała na mocną czerwień. Stali jak osłupiali gapiąc się na Ślizgonkę. Jeszcze nie widzieli, aby w tej szkole jakakolwiek dziewczyna ubrała się w taki sposób. Oczywiście na co dzień wszyscy uczniowie nosili mundurki, ale w wolnym czasie ubierali się jak chcieli. W granicach normy. Normy, którą właśnie bardzo przekroczyła ta niby-nieśmiała blondynka.
- To co, idziemy? - zapytała słodko i ruszyła przodem, nie czekając na nich.
Kiedy doszli do Hogsmeade, tym razem Eileen się rozgadała. Opowiadała Jamesowi o wszystkim, czego dowiedziała się o wiosce w ciągu minionych lat. Dylan znając tę historię zamyślił się, a "nowy" słuchał brunetki uważnie. Co chwila wtrącał tylko jakieś pytania. Ślizgonka z ulgą stwierdziła, że zna na nie odpowiedź.
Gdy już oprowadziła go po całym terenie, wrócili do Miodowego Królestwa na zakupy, a później poszli do pubu Pod Trzema Miotłami na kremowe piwo. Zajęli ostatni wolny stolik i pogrążyli się w rozmowie.
Kiedy wreszcie otrząsnęli się z ciężkiego szoku, ruszyli za Annie. Połazili trochę po Hogsmeade i dołączyli do reszty przyjaciół w Trzech Miotłach. Tom jako pierwszy zauważył Eileen siedzącą w końcu sali. Szturchnął Petera w ramię. Gryfon spojrzał na brunetkę i po jego twarzy przebiegł cień. Eileen jakby czując na sobie ich spojrzenie podniosła głowę i zamarła. Na jej twarzy najpierw odmalowało się zdziwienie, później niedowierzanie, aż w końcu idealnie ukryła swoje odczucia dotyczące byłej przyjaciółki. Zagryzła wargi i kopnęła Dylana pod stolikiem. Chłopak obejrzał się do tyłu i parsknął śmiechem, rozpryskując wokół siebie resztki piwa, których nie zdążył przełknąć. Brunetka z kamiennym wyrazem twarzy pomachała nowo przybyłym. Tom zaczął iść w ich kierunku, ciągnąc za sobą Petera. Annie nawet nie ruszyła się z miejsca, wbijając w nich mordercze spojrzenie. Na pierwszy rzut oka nie zostało w niej nic z tej ciepłej i miłej dziewczyny, którą była kiedyś. W końcu zaczęła przeciskać się między stolikami, by po chwili ominąć ich i usiąść koło Rose w drugim końcu pomieszczenia.
- No świetnie, teraz Rose znajdzie sobie przyjaciółeczkę, która będzie nienawidziła mnie równie bardzo jak ona sama - powiedziała Eileen z udawanym przerażeniem i zaśmiała się.
- Myślisz, że ktoś może nienawidzić się chociażby w równym stopniu co Rose? - zaśmiał się Tom, siadając obok Dylana i klepiąc go po plecach. - Brachu, to było mistrzostwo. Sam bym tego lepiej nie zrobił.
- Dzięki - odpowiedział Ślizgon, wciąż nie mogąc opanować śmiechu. - Wiem, że już to wiecie, ale to jest James. James, to Tom i Peter.
- Cześć - odpowiedział "nowy", uśmiechając się do Toma przyjaźnie i poważnie mierząc wzrokiem Petera, który tylko odburknął pod nosem odpowiedź.
- Siadaj - powiedziała brunetka, i pociągnęła Gryfona za rękę, jednocześnie robiąc mu miejsce obok siebie. Czuła na sobie uważne spojrzenie pozostałych. Czego oczekiwali? Czego się spodziewali? Jak powinna się zachować względem rudego? Postanowiła, że będzie się zachowywać normalnie.
Szczególnie, że Krukon, jeśli chodziło o ich relacje, był nie w temacie.
Do zamku wrócili późnym wieczorem, po kilku piwach. Było im wesoło i śmiali się za każdym razem, jak tylko któreś z nich wspomniało miny Annie i Lianne, kiedy wychodziły z Trzech Mioteł. Obie były wściekłe na Gryfonów, że ot tak do nich dołączyli. Ponad to Annie złościła się jeszcze na Eileen i Dylana z sobie tylko znanych powodów. Nikt jednak się tym nie przejmował.
Subskrybuj:
Posty (Atom)